7-13 lipiec 2009
Polskie Towarzystwo Nukleoniczne od jakiegoś czasu organizuje wyprawy, w których może uczestniczyć też każdy po skończeniu 19 lat.
Wybrałem się wówczas ze swoją “drugą połówką” w lipcu 2009, i planujemy ponowną wyprawę z PTN, także w 2010 r.
Przed wyprawą każdy otrzymał elektroniczne materiały z mapkami Sławutycza, Prypeci, Kijowa i informacjami na temat Czarnobyla…
Pod wieczór w dniu wyjazdu, przed Salą Kongresową zaczynali się zbierać ludzie. Pytali się zwykle, czy tutaj jedzie się do Czarnobyla (ku zdziwieniu przypadkowych przechodniów). Ok 22.00 przyjechał klimatyzowany autobus “Setra” z napisem “ŚWIERK” na burcie. Pakuje się bagaże, załatwia się formalności i jazda na granicę w Dorohursku.
Tam warto przesunąć już sobie zegarki o godzinę w przód (zgodnie z lokalnym czasem Ukraińskim).
Przy odprawie dostaje się specjalny druczek Ukraiński ARRIVALS–DEPARTUE. Pan Marek i Pan Paweł dokładnie wszystkim tłumaczy jak go wypełnić więc nie ma kłopotu – PAMIĘTAĆ TRZEBA O WYPEŁNIENIU OBU CZĘŚCI DRUCZKU NARAZ. Jeden z wyprawowiczów zapomniał tego i opóźniono odprawę przez to o dobrą godzinę, dobrze że nie widzieliście tych kilkudziesięciu par oczu, które “błyskały na niego piorunami”, tak więc pamiętajcie o PRAWIDŁOWYM I CAŁOŚCIOWYM JEGO WYPEŁNIANIU…
Chodzi o to że każde opóźnienie mogłoby skutkować nawet tym, że jeżeli przez nie kierowca przekroczyłby limit czasu na tachometrze, musiałby zrobić obowiązkowy wielogodzinny postój gdzieś w ukraińskiej głuszy, co “rozwaliłoby” plan całej wyprawy, zapiętej na “ostatni guzik”, więc z tym nie ma żartów! (dodam jeszcze, że w czasie naszej wyprawy po drodze kierowca miał kontrolę pojazdu i tachometru przez milicję drogową).
Wracając jednak do odprawy wypełnione druczki daje się celnikom wraz z paszportami i oni sobie odrywają część ARRIVALS. Część DEPARTUE dostajemy z powrotem, ale Pan Paweł przechował je bezpiecznie na czas pobytu na Ukrainie; dla wygody i spokoju podróżujących. Bowem w razie zgubienia tej “fiszki” przy powrocie na granicy trzeba by było zabulić jakieś kilkaset UAH kary…
Po odprawie celnej potem jedzie się dłuuugo przez równiny Ukrainy, ale co ok. 2-3 godz jest zawsze postój na “siku” np. na stacji benzynowej…
Jedzie się potem na wschód m.in. przez: Wiszniów, Łuck, Równe (uwaga: nie ma tam jednak elektrowni jądrowej “Równe” – jest ona kilkadziesiąt km od tej miejscowości), Nowogród Wołyński, Żytomierz, przejeżdża się przez Kijów i potem na północ w kierunku Sławutycza. Po drodze można będzie wysłuchać wielu ciekawych opowieści P.Marka na różne tematy, szczególnie wiele rzeczy można się dowiedzieć z fizyki jądrowej i pokrewnych dziedzin i na każde pytanie Pan Marek i inni Organizatorzy wyprawy PTN chętnie odpowiadają…
W Sławutyczu poznaliśmy naszego Przewodnika Po Strefie P.Sergieja Akulinina – sympatyczny już starszy pan “przy kości” – i zostaliśmy oddelegowani małymi grupkami do prywatnych mieszkań Sławutyczan, którzy na kilkudniowy pobyt ok.40 osób z Polski ODDALI NAM SWOJE MIESZKANIA DO CAŁKOWITEJ DYSPOZYCJI!
Następnego dnia rano zbiórka i śniadanie w restauracji “Stary Tallin” blisko centrum Sławutycza i potem poszliśmy na dworzec kolejowy w południowej części miasta.
Po drodze warto kupić zwykłą wodę niegazowaną w 1 lub 1,5 l butelce (za kilka UAH). Bardzo się przydaje ona w Strefie do usuwania (możliwie) radioaktywnego pyłu z ubrania i obuwia…
Przyjeżdża pociąg i pierwszego dnia Wyprawa PTN ma wagon do swojej dyspozycji. Warto wykorzystać tę niepowtarzalną okazję do fotografowania opuszczonej Strefy Białorusi oraz Elektrowni CzAES z trasy kolejowej. Powrót ze Strefy oraz druga wyprawa następnego dnia będzie się już odbywała z Pracownikami CzAES i WTEDY NIE WOLNO FOTOGRAFOWAĆ ZWŁASZCZA PRACOWNIKÓW (takie wytyczne mają Ukraińcy, a złamanie ich wiąże się z późniejszymi kłopotami wypraw PTN. Takie coś już się zdarzyło swego czasu).
Pociąg wjechał do Stacji Semihody. Jej też lepiej nie fotografować, tym bardziej że wokół są strażnicy (zresztą każdej stacji na Ukrainie, bo oni ciągle mają na tym punkcie “fioła”; jeszcze z czasów komuny), aczkolwiek na Necie widziałem i tak jej zdjęcie, ale robił je chyba Ukrainiec.
jak widać Stacja w Czarnobylu z tymi otworami na drzwi pociągu jest PSYCHODELICZNA, albo NEW WORLD ORDER-owa jak kto woli…
Na stacji jest sprawdzany prócz dokumentów także i bagaż i takie rzeczy jak alkohol są konfiskowane (i szczęście ma ten, jeśli się na tym skończy – bo jest się na terenie wprawdzie już nieczynnej, ale jednak Elektrowni Jądrowej i strażnicy są tam bardziej “ostrzejsi” niż w zwykłych zakładach…).
Po wyjściu ze Stacji wsiedliśmy do Wewnątrz strefowego autokaru ukraińskiego (jak na ich warunki to nawet w całkiem niezłym stanie) i jedzie się ponad kilometr koło budynków elektrowni aż do Sarkofagu Bloku 4, potem zwiedzaliśmy wiele innych miejsc jak: Stację Janów, przejeżdżaliśmy koło “Zielonego Ścierniska” (tj. słynnego Czerwonego Lasu) i potem na południe do Miasteczka Czarnobyl i kilka innych miejsc. Po południu wróciliśmy do CzAES, a dokładniej do stołówki, gdzie po przejściu przez specjalną BRAMKĘ DOZYMETRYCZNĄ (zwanych przez niektórych nie wiedzieć czemu “Wagą”):
Wchodzi się z jednej strony, staje się na czujnikach do stóp, kładzie się ręce na bocznych czujnikach przesuwalnego panelu – jak ktoś jest ambitny, to może sobie ten panel przysunąć do ciała dla pewności pomiaru Po chwili na w zasadzie 100% przypadków pojawi się napis “CZISTO” i blokada bramki otwiera się, wchodzi kolejna osoba… Uczestnicy wyprawy mieli przy tym całym sprawdzaniu sporo świetnej “zabawy”!
Gdy zjedliśmy przesmaczny obiad w stołówce, pojechaliśmy na 3 godz. zwiedzanie Prypeci – to tak celem rekonesansu przed o wiele dłuższym zwiedzaniem tego “MAGICZNEGO MIASTA” następnego dnia.
Pod wieczór wróciliśmy na stację Semihody, gdzie po kontroli dozymetrycznej, dokumentów i bagażu wsiedliśmy z Pracownikami CzAES do pociągu do Sławutycza.
PRZEPISY UKRAIŃSKIE ZABRANIAJĄ PRZEBYWANIA NOCĄ W STREFIE CYWILOM (przypuszczam że chodzi o to że tzw. Strefa Zero jest pełna dzikich zwierząt jak dziki, wilki czy niedźwiedzie, a zwierzaki się uaktywniają bardziej w nocy).
Wracając jednak do relacji, to w Sławutyczu zjedliśmy kolację w “Tallinie” i alulu…
Następnego dnia podobnie, jak w poprzednim: śniadanie, kupno butelki wody do czyszczenia, podróż do Strefy ze Pracownikami CzAES, odprawa w Semihody (tym razem ta osoba, co ją złapali z alko, wolała tym razem nie “Kozaczyć”), a po odprawie… AŻ w sumie 8 godzin zwiedzania PRYPECI!
Rozdzieliliśmy się na mniejsze lub większe, ale ZAWSZE TO BYŁY GRUPY. To dla naszego bezpieczeństwa, by w razie wypadku ktoś mógł udzielić I pomocy lub ją wezwać. Pamiętajcie, że dziś tam stan wielu budynków jest zły, a nawet bardzo zły – po ponad dwudziestu latach ich nie remontowania (również powszechna tam dewastacja przez szabrowników zrobiła swoje).
Na szczęście nic się nikomu nie stało poważnego, prócz jakiś stłuczeń, czy siniaków opatrzonych na miejscu medykamentami z apteczki ukraińskiego wewnątrzstrefowego autokaru…
Wszyscy rozpierzchli się, by zwiedzać wcześniej zaplanowane obiekty. Z części swoich planów eksploracyjnych musiałem zrezygnować, gdyż latem Prypeć jest tak mocno zarośnięta, że nie dało się dojść do niektórych budynków. O stopniu zarośnięcia świadczy fakt, że gdy chcieliśmy zwiedzić szpital pierwszego dnia, to go początkowo minęliśmy, bo zza drzew przy al.Przyjaźni Narodów był ZUPEŁNIE NIEWIDOCZNY, choć to duży kilkupiętrowy budynek! W końcu się udało tam wejść, ale stracony czas na przedzieranie się skutkował tym, że zdołaliśmy zwiedzić go “po łebkach”.
Dlatego też miast tracenia czasu na zwiedzanie budynków, których stopień dewastacji powodował np. u mnie przygnębienie, nasza grupka zdecydowała się zwiedzić ogólnie miasto. Wbrew pozorom nawet te 8 godzin to nie tak dużo czasu, gdy trzeba się przedzierać przez chaszcze pieszo, przystawać by coś fotografować, dostać się do zaplanowanych miejsc itp. W każdym razie naszej grupie udało się zwiedzić w tym czasie: basen oraz Szkołę Średnią nr 3 przy ul.Sportowej, przejść się ul.Łesi Ukrajnki na północy zachód, gdzie zrobiliśmy coś “na własną odpowiedzialność”… Chodzi o to, że Organizatorzy Wyprawy oraz strona Ukraińska oficjalnie odradza wchodzenia do budynków, a szczególnie na dachy. Przed wyprawą podpisaliśmy druki, że jeżeli będziemy robić coś takiego, TO TYLKO NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Jednak ciekawość ludzka jest silniejsza i część osób wspięła się wąską i mocno zagraconą klatką schodową na dach jednego z 16-piętrowców – mieszczącym się na skrzyżowaniu ul.Łesi Ukrajinki i al.Budowlanych (zwą go chyba ze względu na biały kolor “Fujijamą”). Widok z dachu, był wart trudów wspinaczki: z jednej strony panorama zarośniętej Prypeci ze złowieszczym widokiem Elektrowni, która “zabiła” to piękne miasto… Z drugiej strony nieogarnione okiem lasy Białorusi i Ukrainy (ze słynnym “Okiem Moskwy” na południu). Po zejściu z wieżowca przeszliśmy się ul.Budowlanych, gdzie można zobaczyć m.in. blok z wybitymi praktycznie wszystkimi szybami – aksamitna czerń “bijąca” z pustych okien robi niesamowite wrażenie!
Z późniejszych relacji innych uczestników wynika, że gdziekolwiek nie nie weszli w Prypeci, tam WSZYSTKIE POMIESZCZENIA (szczególnie mieszkalne) SĄ KOMPLETNIE ZDEWASTOWANE! :-(
Z al.Budowlanych skręciliśmy ul.Bohaterów Stalingradu, gdzie spotkaliśmy ciekawą “pamiątkę” po 1986 r. – znak radioaktywności; w tym miejscu widocznie było kiedyś skażenie, a dziś już promieniowanie jest w normie.
O dzisiejszych niegroźnych już “dawkach” promieniowania w Strefie można przeczytać w ilustrowanym przykładowymi zdjęciami artykule Pana K.W.Fornalskiego.
Przy okazji zajrzeliśmy na Stadion Avanhard, którego charakterystyczna jedna z dwóch wież oświetleniowych jest widoczna m.in. z dachów wyższych budynków (druga z wież już się zdążyła przewrócić).
Wracając ze Stadionu, spotkaliśmy po drodze Patrol Strażników Prypeci, patrzyli się na nas ze srogimi minami, ale nic się poza tym nie stało, dzięki temu że byliśmy GRUPĄ, a nie pojedynczo. Złapanie w pojedynkę przez Strażników mogłyby się skończyć jakimiś nieprzyjemnościami: przynajmniej reprymendą. Jednak trzeba pamiętać, że za złamanie Przepisów Strefy panuje zasada “odpowiedzialności zbiorowej”, więc nieprzyjemności mogłaby mieć i cała wyprawa, jeśli nie ta, to NA PEWNO następne! (np.większe trudności z załatwianiem zezwoleń wjazdu do Strefy, ograniczenie czasu/ilości zwiedzanych obiektów itp.). Przykładem na to są wspomniane o czasowych kłopotach PTN po sfotografowaniu Pracownika CzAES.
Nasz czas w którym WOLNO NAM BYŁO PRZEBYWAĆ W Prypeci powoli, acz nieubłagalnie zaczął się kończyć; więc ul.Łazariewa wróciliśmy pod dawny Dom Kultury “Energetyk”, gdzie stał autokar. Pomyśleliśmy z żoną jednak, że być w Prypeci i nie widzieć Diabelskiego Koła, to jak być w Paryżu i nie widzieć Wieży Eiffla. Pognaliśmy za Energetyk i tu czekała nas intrygująca niespodzianka – Wesołe Miasteczko w rzeczywistości jest z centrum dużo dalej niż w grze “STALKER”, ale jednak zdążyliśmy i pstryknąłem na szybko fotkę Diabelskiego Młynu.
Autobus już zaczął trąbić “na spóźnialskich” dla przypomnienia, że pora wracać, wiec biegliśmy z powrotem tak szybko, że nawet nie zdążyłem nawet zerknąć na “hit” tamtych czasów: elektryczne samochody w Lunaparku; ale co tam – i tak się mnóstwo udało “zaliczyć”! :-D
Ograniczenie czasu w Strefie związane jest z tym, że Elektrownia CzAES oraz Prypeć, są w rejonie ŚCISŁEGO NADZORU WOJSKOWEGO. Poza tym warto pamiętać ku przestrodze, że Elektrownie Jądrowe (i ogólnie tego typu obiekty) mają Zaostrzony Rygor Bezpieczeństwa – tzn. strażnicy mają prawo zastrzelić samotnie poruszającą się po terenie osobę jako intruza bez oddania strzałów ostrzegawczych!
To taki apel dla rozwagę, dla tych którym marzyłaby się chęć “urwania” się z takiej wyprawy, lub próba dostania się do Strefy bez zezwolenia.
Po Prypeci był też obiad w Stołówce CzAES, a po obiedzie wybraliśmy się nad basen wody chłodzącej byłej elektrowni, gdzie pływa… ”Sum tzw. Olimpijczyk” (ale nie ten z filmu ZF SKURCZ), a dokładniej cała zgraja olbrzymich na oko 2-3 metrowych rybsk. Nasza wycieczka karmiła je bułkami – “śmiały” się wtedy do nas tymi swymi pyskami. Aha to nie były mutanty, nie miały trzech oczu jak ta ryba Elektrowni Jądrowej z kreskówki “Simpsonowie”, czy coś w tym stylu, wyglądały całkowicie normalnie tylko wyrośnięte – po prostu nikt ich nie łowi, żyją sobie pod Elektrownią, jak w raju i dlatego tak urosły!
Pod wieczór znów wróciliśmy do Sławutycza, ale tym razem kolacja była w “Hacie Guta”, gdzie też odbyła się spoko impreza z muzyką, tańcami i innymi atrakcjami.
Ostatniego ranka w Sławutyczu po śniadaniu, złożyliśmy z P.Sergiejem kwiaty na pomniku Ofiar Czarnobyla w parku niedaleko Urzędu Miejskiego i po pożegnaniu z Sergiejem pojechaliśmy do Kijowa.
W Kijowie zatrzymaliśmy się w całkiem porządnym hotelu “Bratyslava” i od wieczora do popołudnia następnego dnia był czas wolny na zwiedzanie Kijowa. Hotel choć jest oddalony od centrum, ma wygodne połączenie z nim poprzez metro (stacja “Darnicja” tuż przy hotelu; 1 bilet niecałe 2 UAH).
Potem po spakowaniu,, udaliśmy się w drogę powrotną do Polski przez opisane już miejscowości; tylko w odwrotnej kolejności (na granicy przestawiliśmy sobie zegarki na “czas Polski” i zwróciliśmy grzecznie Ukraińcom tą pozostałą część tego druczku) i rankiem w Warszawie przed Salą Kongresową rozstaliśmy się z żalem z Organizatorami z PTN i współtowarzyszami wyprawy do Czarnobyla…
$D014
Tymczasem lecę Cień Czarnobyla
Do zaskoczonych nie należę :-)
Mierda, ale my starzy jesteśmy…
Będzie konkret
Wszystkich 5 pozostałych forumowiczów da z siebie wszystko! :E