W tamten poniedziałek nie było mnie na zajęciach z Vademecum badań naukowych. Gościu mówił na organizacyjnych, że jak kogoś nie będzie, to albo wykuwa na blachę temat z lekcji, na której się nie było, albo zasuwa na dyżur i odpowiada. Jestem teraz w poniedziałek, wiem, że będę pytany i padam na pierwszym pytaniu. Facet każe przyjść we wtorek (dzisiaj) na dyżur. Miałem zajęcia organizacyjne z innego przedmiotu na 9:00, skończyły się po 30 minutach, a dyżur zaczyna się o 11:15, czekam więc na wydziale, douczam się i gdy zbliża się godzina dyżuru, idę pod jego gabinet, czekam tam z dwoma znajomymi, którzy też padli w poniedziałek. Czekamy, czekamy, w końcu przychodzi, czekamy, czekamy, wychodzi z gabińca i idzie do kibla, czekamy, czekamy, wraca, zamyka się, czekamy, wychodzi i idzie po wodę, dyżur cały czas trwa, a nam nerwy puszczają. W końcu z gabinetu wychodzi pani doktor i mówi "Czemu nie wchodzicie?", to my, że czekamy, jak facet będzie wolny, a ona "Przecież on tam od 45 minut z zeszytem czeka na was". To kumpel poszedł na pierwszy ogień. My z koleżanką czekamy, trzyma go już z 15 minut. W końcu wychodzi, moja kolej, facet każe zawołać dziewczynę, żeby nas hurtowo załatwić. Ok, siadamy, pełni nerwów, gościu z nas się śmieje, że czekaliśmy tyle, zamiast zapukać i wejść, mówi, że myślał, że my do gabińca obok czekamy, nie do niego, nieważne, przechodzi do sedna, zadaje pytanie, czy wiemy, co to zarządzanie dokumentacją, co to kancelaria etc. etc. my odpowiadamy, że tak, wiemy. To on, że fajnie, że nam daruje, jest pełen podziwu, że tyle czekaliśmy, a do mnie, że widział, jak w czytelni się uczyłem dzisiaj. Jak zapytał, czy we własnym zakresie, to ja, że uczyłem się na odpowiedź u niego, to on w śmiech, że jest wdzięczny za szczerość, skreślił nam w zeszycie tą odpowiedź i tyle.