Rozdział I
Szturm na „Barierę”
Kiedy Stalkerzy Wolności w mundurach koloru ciemnego moro albo jasno zielonych liści spokojnie siedzieli i grali w karty, jedli swoje racje żywnościowe lub pili Wódkę „Kozak” która była bardzo popularna w Zonie żołnierze monolitu przygotowywali się do ataku. Każdy miał na sobie identyczny pancerz, a jeden z nich prawdopodobnie przywódca oddziału opancerzony był w Egzoszkielet szaro-białego koloru, z naszytym czymś w rodzaju obrazka atomu. Było ich około 15 w oddziale, uzbrojeni w karabiny różnego rodzaju takie jak AKm 74/2, AK 47, TRs 300 i IL 86, lecz jeden Z nich miał pancerzownicę typu RPG-7u. Wszyscy byli w prześmiewczych humorach, kiedy dowódca wydał rozkaz do wmarszu. Wyglądało to jak by jakieś małe stworzenia poruszały się bezgłośnie. Podczas tak spokojnych nocy nawet wojskowi snajper by ich przeoczyli. Podeszli, na kilkadziesiąt metrów od bariery, kiedy dowódca skinął głową na jakiegoś żołnierza, bowiem był on jego doradcą, po czym wyjął srebrny gwizdek z jakimś napisem i zagwizdał dając rozkaz do ataku.
Żołnierze Wolności spojrzeli się w krzaki ale było już za późno. W ciemnościach rozległ się świst pocisku, który przeszył ciemność jasnym pasem płomieni i gazów wylotowych. Ułamek sekundy później rozległ się wybuch niszczący prowizoryczne centrum dowodzenia, zbudowane z kawałków drewna i dziurawej blachy której użyto jako dach. Wybuch który był spotęgowany trzema czarnymi beczkami z olejem, natychmiast poderwał wszystkich żołnierzy Wolności do góry, ale także kilku ludzi wzniosło się w płomieniach i upadło bez życia. Był w nim ich porucznik w kombinezonie OMON’u prawdopodobnie zdobyczny z wielkim godłem Wolności na plecach, niektórzy Stakerzy tej frakcji burzyli się że jest on nieprzepisowy, lecz w Wolności nie było regulaminu. Kilka set metrów dalej spadł drugi człowiek, a raczej to co z niego zostało. Twarz była tak zmasakrowana że nikt by go nie rozpoznał. Noga leżała gdzieś dalej, a drugiej nie było wcale widać, W swej poharatanej wybuchem ręce trzymał równie poharatany karabin, z czymś co kiedyś pewnie było lunetą optyczną, po czym można by było sądzić że był on snajperem. Wojacy Wolności kiedy zobaczyli swojego dowódcę przerazili się, bowiem był on świetnym stalkerem. Zaczęli chaotycznie biegać, krzyczeć, kląć i chować się za różnymi przeszkodami, nawet za ciałami swoich kolegów. Wtedy oddział Monolitu ruszył do walki. Pierwszy wybiegł człowiek w egzoszkielecie, za nim jego prawa ręka a dalej cały oddział. Biegnąc mieli świetną widoczność albowiem mieli w swych pancerzach noktowizory. Zaczęli strzelać wyrzynając wojów Wolności, co nie sprawiało im większych trudności ponieważ byli pogrążeni w chaosie.
Zwyciężyli bez strat i bez rannych. Dostali rozkazy od potężnego zwierciadła by nie brać jeńców, więc wyjęli swe pistolety i przechadzając się po polu bitwy dobijali ich. Zastępca przywódcy chcąc dobić jakiegoś szeregowca wycelował do niego, lecz on wyciągną swój pistolet z kabury wrzeszcząc ze wściekłością:
-Giń sukinsynu!
I zanim Monoliciaż zareagował nacisną spust. Pocisk przebił mu głowę na wylot, a jeszcze niedawno dumny żołnierz padł martwy przygniatając Wolnościowca. Próbował zepchnąć zwłoki z siebie co udało się mu po kilku próbach. Jednak strzał usłyszeli kompani martwego żołnierza, natychmiast biegnąc w jego stronę. Szeregowiec zaczął się czołgać zostawiając za sobą długi pas krwi zmieszany z ziemią. Krew żołnierza Monolitu i tego z Wolności zmieszały się ze sobą. Jednak daleko nie uciekł. Człowiek w egzoszkielecie dopadł go i ze wściekłością rzucił się na niego uderzając go kilkunastokrotnie nożem w klatkę piersiową. Krew lała się na wszystkie strony ochlapując dowódcę od pasa w górę. Kiedy z niego zszedł widać było wnętrzności Martwego żołnierza ,a pancerne płyty w jego pancerzu były w strzępach. Wszyscy tam obecni kiedy zobaczyli tą furię od razu zrozumieli kim był ich martwy kompan. Zastępca i dowódca to bracia.
Żołnierz ten podszedł do swego brata, zdjął mu maskę i zaczął się modlić z rozpaczą i z jeszcze nieustępliwą wściekłośćą:
-O wielki Monolicie, obrazie prawdy, zwierciadle sprawiedliwości przyjmij – w tym momencie głos mu się załamał, a w oczach pojawiły się łzy – Mego brata, Juriego do siebie i swej wielkiej mądrości.
Kiedy skończył zdjął rękawicę ze swojego egzoszkieletu i zamknął mu oczy, przy czym ubrudził mu twarz krwią która przesiąkła przez rękawicę. Wziął go za rękę która była jeszcze ciepła i powiedział coś czego nikt nie zrozumiał ponieważ mówił przez zęby i do tego bardzo niewyraźnie. Wstał, ale zauważył metaliczny błysk, schylił się i wyjął z jego ręki gwizdek, na którym było wygrawerowane jego imię „Ivan”. Sięgną do jednej ze swoich kieszeni i wyjął gwizdek podobny do tego który wyjął z ręki brata. Na jego widniało imię „Jurii”. Kazał wykopać grób dla niego a sam zbił prawosławny krzyż po czym odprawili polowy pogrzeb.
Rano kiedy Przyszły posiłki Monolitu zaczął rozmowę ze swoim przełożonym.
-Witajcie, widzę że odwaliliście kawał dobrej roboty! I nawet nie ponieśliśmy strat –te słowa podziałały na Ivana jak nóż wbity w serce, brat był jedynym czym miał
-Monolit z wami! Melduje że posterunek zdobyty, ofiar w ludziach - jedna osoba –po czym znów go naszła ochota na płacz.
-Kto zginął? Nie widz… - I w tej chwili zobaczył jeden prawosławny krzyż, z wywieszoną tabliczką Jurii, i zawieszonym na nim jego srebrnym gwizdku.
-Mój… mój brat… - I wybuchł płaczem.
-Ivan, przykro mi… Ja… Ja nie wiem co powiedzieć… Wiem że znaczył dla ciebie bardzo wiele…
W południe można było zobaczyć pole zniszczeń. Trupy ułożone w stos, trawa czerwona od krwi, zwęglone ruiny budynku, a na jednym wzniesieniu Krzyż, wokół którego zgromadzili się ludzie z Monolitu i wznosili swe modły.
I się doczekaliście
Rozdział 2... postaram się jutro
Pozdro!