Operacja "Backstab"

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez SaS TrooP w 12 Lis 2009, 22:46

Po bardzo długiej przerwie wróciła mi wena.

ROZDZIAŁ JEDENASTY: WYSYPISKO

SAS Unit 158 znalazł się na Wysypisku. Przeprawa przez stary wojskowy outpost przeszła sprawie. Spotkali grupę stalkerów wracających z łowów i handlujących różnymi przedmiotami. Następnie przeszli paręset metrów do tzw. Cmentarzyska Maszyn. Tam też zatrzymali się celem odpoczynku
Cmentarzysko Maszyn to część Wysypiska, gdzie trzymane są wszelkie samochody i helikoptery biorące udział w gaszeniu pożaru Reaktora nr 4 oraz ewakuacji cywilów z Prypeci. Pojazdy były zbyt napromieniowane by można było dalej z nich korzystać. Na ziemi walało się mnóstwo zardzewiałych kawałków metalu. Koła większości pojazdów zostało zabrane, a lakier był już odległym wspomnieniem. Helikopter szturmowy Mi-24 z urwanymi kołami leżał w błocie. Jego kokpit opadał żałośnie ku ziemi niczym zbity, stary pies. Niegdyś ten helikopter unosił siedzisko pilota wysoko, a rekinie zęby na kadłubie przekazywały jasny sygnał: „Rozerwiemy was!”. Niegdyś wrogie siły czmychnęłyby przed jego działkiem i rakietami. Teraz resztki jego obfitego uzbrojenia zostały – podobnie jak koła i śmigło – zabrane przez szabrowników.
Cmentarzyska pilnował facet zwany Biesem. Były przestępca, który - jak sam mawiał - "nawrócił się" i strzegł porządku w tej części Zony. Nosił zielony, skórzany kombinezon, na którym było widać trudy Zony i starego Kałasznikowa AK-47. Na głównym body zaznaczał nożem kolejnych zabitych. Ponoć odpowiedzialny był za śmierć ponad dziesięciu bandytów i żołnierzy. Nigdy nie dał nikomu swojej broni nawet na sekundę, więc nie nadarzyła się sposobność by policzyć kreski. Bies nie miał nic przeciwko czterem nowym stalkerom, nawet uciął z nimi pogawędkę. „Ostry człowiek, wolałbym z nim nie zadrzeć”, pomyślał Jedynka. W nocy nic się nie wydarzyło i tuż przed świtem komandosi wyruszyli w dalszą drogę.
Poruszali się powoli rzucając przed siebie śruby i inny złom by wykryć anomalie. Przystawali na najmniejszy dźwięk licznika Geigera. Gdy zastał ich zachód słońca właśnie mijali Hangar.
Słońce nadawało podziurawionemu i zardzewiałemu metalowi barwę szkarłatnej czerwieni. Wąskie linie światła przesączały się przez szczeliny w dachu i w ścianach. Obok stał przewrócony dźwig, który wgniótł w ziemię transporter opancerzony BMP-1. Pancerz starego bewupa stracił swą niegdysiejszą barwę. Farba złuszczyła się niemal cała i ostały się jedynie wąskie pasy. Gąsienice wpiły się w podłoże i były ledwo widoczne. Avatary i godła z kadłuba spłynęły na ziemię, gdzie zniknęły w podziurawionym asfalcie. Drzwi do części transportowej zostały wyrwane a środek pojazdu, podobnie jak wieża, całkowicie rozkradzione.
Mogiła. Grób dawnego Imperium. Resztki armii, która miała podbić świat.
I wspomnienia.
Żołnierze w milczeniu minęli pojazd i ruszyli do przodu.
Jedynka nakazał przyspieszyć kroku. Około godziny dwudziestej byli w pobliżu checkpointu Powinności. Stacjonowało tam dwudziestu żołnierzy wyposażonych w nowoczesną rosyjską broń.
Powinność była organizacją, która za cel dała sobie zniszczenie Zony i niedoprowadzenie do jej rozrostu. Wielu stalkerów zadawało sobie pytanie, dlaczego Powinność chce zniszczyć coś, co jest dla nich źródłem dochodu. Organizacja sama sobie zaprzeczała.
Po ostatnim "wybryku" Naznaczonego, gdy Zona poszerzyła się, skompromitowali się. Do tego pamiętnego dnia byli szanowaną frakcją. Teraz już nikt ich nie szanował - ale nadal byli uzbrojeni i świetnie zorganizowani. Woronin, przywódca Powinności poprzysiągł, że nigdy już nie doprowadzi do takiej katastrofy.
Jedynka wydobył lornetkę, delikatnie wychylił się zza pobliskiego pagórka i spojrzał w okular. Przekrzywił głowę.
- Ilu? - spytał leżący obok Dwójka.
- Ze dwudziestu plus DShK. Twardzi goście. Chyba mają kamizelki i niezły sprzęt. AK-74, Abakany, nawet jednego z RPK polimerowym widzę.
- Negocjujemy?
- Musimy spróbować. Zresztą i tak nie rozwalimy wszystkich. I jeden błąd sporo nas kosztował, Trójka.
- Wiem, ale to ty odpowiadasz za intel.
- Tutaj nie ma intelu do cholery. Wychodzimy pogadać, tylko spokojnie.
SAS Unit 158 wyszedł z powrotem na drogę i wszedł w zasięg widzenia stalkerów. Straż przednia ostentacyjnie odbezpieczyła broń i przesunęła zamki. Komandosi zbliżyli się.
- Czego chcecie? To teren Powinności! - warknął jeden z strażników.
- Pragniemy jedynie dostać się na teren Baru. - odparł spokojnie Jedynka - Przepuścisz nas? Chcielibyśmy porozmawiać z twoim dowódcą.
Powinnościowiec uniósł brwi.
- Taaak? - zapytał przeciągle - A czemu mam wam na to pozwolić ścierwa?
- Ponieważ nic ci nie zrobiliśmy żołnierzu. I nie mamy wobec was wrogich zamiarów. To wystarczające powody?
"Jak z Indianami", pomyślał Jedynka.
Zbity z tropu stalker zamilkł na moment. Po chwili odzyskał głos:
- No dobra, możecie wejść. Ale mam was na oku! - uniósł broń na wysokość piersi i wciągnął powietrze wypinając pierś. Widocznie poczuł się dumny z powodu nazwania go żołnierzem.
Anglicy ruszyli przed siebie. Szybko odnaleźli dowódcę. Uzbrojony w AEKa, z kevlarowym hełmem i kamizelką, radiem na pasie i kaburą pistoletu (pustą) na udzie. Przedeptywał z jednej nogi na drugą pisząc coś na kartce wspieranej cienką podkładką. Był bardzo wysoki i umięśniony, ale spojrzenie miał spokojne.
- Wygląda na inteligentnego - powiedział Trójka unosząc brwi.
Podeszli do oficera.
- Czego tu chcecie? - spytał groźnie.
- Jesteśmy grupą przyjaciół. Niedawno przedostaliśmy się do Zony i bardzo prosimy o przepuszczenie nas do Baru. - powiedział spokojnie Jedynka.
Powinnościowiec zastanawiał się przez dwie sekundy.
- Nie.
- Ale...
- Nie.
- No ale dlaczego....
Oficer pochylił się tak, że jego twarz zrównała się z twarzą Jedynki i przysunął do siebie komandosa na odległość paru centymetrów. Przy jego wzroście Anglik wydał się żałośnie mały. Po czym wysyczał przez zęby:
- Nie...
Widząc to paru stalkerów zbliżyło się do Anglików unosząc broń w gotowości.
- Odprawić ich! - zarządził dowódca blokady.
Minutę potem komandosi opuścili placówkę i udali się za wzgórze, z którego wcześniej obserwowali ludzi Powinności. Tam usiedli na ziemi, Czwórka wyjął chleb i i zaczął go rzuć.
Trójka uniósł dłoń:
- Nim zaczniemy zastanawiać się co dalej, zaznaczam ,że nie zaatakuję tego Checkpointa bez helikoptera, transportera, a najlepiej czołgu, oraz minimum piętnastu żołnierzy w tym KMy.
- Ja rófffniessz – wymamrotał Czwórka z pełnymi ustami.
- Rozumiem was panowie, absolutnie was rozumiem. Nie jestem tak głupi, żeby się tego podejmować. - powiedział Jedynka
- Taa, ci Irakijczycy wtedy też tak myśleli.
- Ale to byli partyzanci!
- W liczbie trzydziestu plus moździerz... - odparował Dwójka
- Nas było sześciu.
- I dzięki temu jest tylko czterech.
- I tu mnie masz. To co, według ciebie, o mądry powinniśmy zrobić. I w ogóle to ja tu jestem najwyższy stopniem. Ja wiem, że jesteśmy przyjaciółmi i w ogóle Brothers in Arms, ale bez przesady.
- Stopień czy nie, ja ci Daniela nie daruję.
Daniel White, poprzednia Trójka zginął w ataku na moździerze rebeliantów z Shia w Iraku. Jedynka wykonał zadanie tracąc dwóch swoich żołnierzy i eliminując ponad dwudziestu przeciwników. Dowództwo odznaczyło go srebrną gwiazdą, ale wiele wtedy stracił w oczach swoich podkomendnych. Od tego czasu SAS Unit 158 ciągle wybijał z głowy swojemu przywódcy wszelkie straceńcze szarże. Wszyscy oprócz niego rozumieli, że można mieć po prostu pecha, a i na umiejętnościach można się przeliczyć. Drugą ofiarą był Winston Gam, świeżo upieczony rekrut SASu. Nie zdążył się przyjąć w oddziale, ale wykazał się w czasie walki ogromną odwagą.
- Ile zostało nam kasy. - Zapytał Jedynka
- Jak się zrzucimy to góra pięć tysięcy. Dlaczego pytasz.
- Pójdę tam jeszcze raz z Trójką, bez broni i postaramy się ich przekupić. Jeśli uda nam się przejść dostaniemy się do Baru i tam zdobędziemy jakąś forsę dla was.
- Chcesz podzielić oddział? - zapytał Trójka.
- Nie ma innego wyjścia, a poza tym nie będzie nas góra dwa, no, może trzy dni. Weźmiemy broń osobistą, więc nikt nas nie zastrzeli czy nie zje. Wy zaś będziecie tutaj siedzieć. Macie tyle giwer, że ten cały outpost by was nie załatwił.
Trójka spojrzał w niebo. Stał tak minutę, po czym powiedział:
- No dobra, to może się udać. Tylko na spokojnie.
Komandosi pożegnali się ze sobą i obie grupy życzyły sobie szczęścia. Po paru minutach Anglicy zaczęli schodzić w dół. Słońce zdążyło już zajść za horyzont, gdy grupa dotarła pięćdziesiąt metrów od punktu Powinności.
Tym razem strażnicy nie patyczkowali się: jeden z nich odbezpieczył broń i strzelił w ziemię przed Jedynką. Drugi wrzasnął „Wynocha!”, a pierwszy ponownie oddał strzał nas głową Trójki. Komandosi natychmiast rzucili się do ucieczki, a strażnik śmiejąc się od ucha do ucha wystrzelał cały magazynek nad ich głowami.
- I żebym was tu więcej nie widział!
Dwójka, gdy zobaczył dwie postacie idące w jego stronę, natychmiast wyciągnął lornetkę i zbadał kontakt. Po chwili opuścił ją z powrotem na szyję i powiedział do czwórki:
- Chyba troszkę za szybko się pożegnaliśmy. I dobrze, że nic nie polaliśmy.
Gdy żołnierze dotarli do obozu, Trójka rzucił plecak na ziemię, położył się na plecach i położył dłonie na twarzy. Wziął głęboki oddech i przetarł oczy.
- ku*wa. - podsumował.
- Co się stało? - spytał zainteresowany Czwórka lustrując swojego dowódcę i lezącego kolegę.
Dwójka nic nie powiedział, ale pytająco spoglądał na Jedynkę.
- Nawet nie pytaj. Nie zdążyliśmy się zbliżyć... - usiadł z wysiłkiem na ziemi. - … gdy straż nas ostrzelała. Żadnych rozmów nie będzie. Dzisiaj idziemy spać. Budzę was o piątej rano, warty po pół godziny. Ja wezmę swoją pierwszy, bo mam plan.
- Lepszy niż ostatni? Bo ten do najlepszych nie należał. - zaznaczył Trójka.
Dowódca zignorował ten komentarz. Zwrócił się do Dwójki, który właśnie układał się do snu.
- Masz to narzędzie do cięcia drutu?
- Mam, w plecaku.
- A działa dobrze?
- Taa, a co?
- Nic, odpoczywaj. Będę cię nad ranem potrzebował.
- Rozumiem.

****

Jedynka obserwował horyzont oraz niewielki lasek jakieś sto metrów od nich. Gorączkowo myślał nad planem jak dostać się do Baru i nerwowo spoglądał w linię drzew. Odniósł wrażenie, że ktoś go obserwuje. Nagle w lesie zapaliły się dwa żółte punkciki. Były to oczy, które spoglądały na komandosów. Nagle zaświeciła się kolejna para, a potem kolejna i jeszcze jedna.
Jedynka podniósł pistolet maszynowy i wycelował w las. Zastanawiał się, czy seria przepłoszy te stworzenia. Nagle oczy zaczęły przesuwać się w prawo, w kierunku końca lasu i małego, wąskiego przejścia prowadzącego do Doliny Mroku.
Anglik zbladł. Z drzew wyłoniły się cztery wilki. Jednak nie były to wilki spotykane na świecie. Były od nich parę razy większe. Ich łapy były wielkości dużej książki, a rozmiarami nieznacznie przewyższały niedźwiedzia. Największy z nich, prawdopodobnie przywódca stada, przylgnął do ziemi i obserwował ludzi, podczas gdy reszta wielkimi skokami udałą się w kierunku Doliny. Gdy stado zniknęło z pola widzenia Jedynki, największy wilk zaczął powoli wycofywać się tyłem ,by nagle szybko odwrócić się i zniknąć w mroku.
Jedynka wziął głęboki wdech. Zauważył, że przez cały ten czas nie oddychał. Jego dłonie były tak spocone, że MP5 niemal ześlizgnął mu się z rąk.
Podskoczył, gdy coś złapało go za ramię.
- Emeryturka może? Starzejesz się. - powiedział zjadliwie Dwójka.
- A co, mam siwe włosy? Po tym co widziałem to powinienem. - odparł Jedynka.
- Co takiego widziałeś? - sabotażysta natychmiast spoważniał.
- Nooo... a zresztą, sam zobaczysz. Gwarantuję ci, że nawet nie zachce ci się spać. Trzymaj broń w gotowości.
Jedynka rozłożył śpiwór i natychmiast osunął się w sen.
Dwójka przejął wartę. Zastanawiał się nad ostrzeżeniem swojego dowódcy. Obserwował horyzont, ale nic nie widział. Nagle z kierunku hangaru na Wysypisku coś błysnęło. Było to niebieskie światło, które zabłysło na ułamek sekundy. Dwójka zaczął w myślach liczyć. Chciał wiedzieć, jak daleko od nich jest burza. Gdy doliczył do dwudziestu, zaczął zastanawiać się co zobaczył. Błysk nie powtórzył już się.
Mijały minuty, gdy komandos usłyszał pyknięcie, a światło znów błysnęło, tym razem nie więcej niż sto metrów od nich. Natychmiast wycelował w tamtym kierunku. W dalszym ciągu nic się nie poruszało. Spojrzał na kolegów – wszyscy spali. Po chwili zobaczył coś świecącego w lesie. To coś szybko poruszało się wzdłuż lasu i zbliżało się do przejścia do Doliny Mroku. Przygotował broń do strzału. Z lasu wypadło stworzenie o dwóch głowach, wielkości dorosłego dzika. Jego potężne łapska gniotły ziemię, gdy zwierzę poruszało się dziesięciometrowymi skokami. Otaczała je aura niebieskiego światła. Dwójka zauważył, że to wyładowania elektryczne i jego jelita nie wytrzymały.
Stworzenie, cały czas skacząc spojrzało się na komandosa, ale zignorowało go i pobiegło dalej. Gdy niebieska łuna zniknęła za skarpą, znów zrobiło się ciemno. Dwójka zauważył, że spocił się. I – podobnie jak jego poprzednik – podskoczył gdy ktoś szturchnął go w biodro.
- Dwójka, starzejesz się. - powiedział Trójka. - Pomyśleć, że ty ostatni z nas traciłeś zimną krew.
- Stary, ty się ciesz, że tego nie widziałeś.
- Czego? Ty chyba masz jakieś zwidy.
- To jakiś koszmar. Idę spać, a ty lepiej bacznie się rozglądaj.
- Ale co się stało?
- ku*wa, widziałem lokalną... faunę. Opowiem ci rano. Lepiej się rozglądaj.
Dwójka, powielając wzór poprzednika, wskoczył z powrotem w śpiwór i zasnął. Obrócił się do niego Jedynka.
- Na twojej wszystko OK?
- Naprawdę przepraszam, że nie przejąłem się twoimi słowami.
- To ku*ewsko dziwne miejsce, oby Trójka nie nawalił.
Trójka zastanawiał się, co miał na myśli Dwójka. Jego przyjaciel często lubił żartować, a halucynacji nie miał. Komandos nie wiedział, czy sabotażysta żartował sobie czy naprawdę coś widział. Trójka wrócił myślami do Iraku. Przeanalizował wszystkie noce pod gołym niebem. Każda przebiegała spokojnie. Nie podejrzewał, by teraz miało się to zmienić. Wtedy przypomniało mu się inne wydarzenie:
Usłyszał terkot. To Daniels White strzelał z lekkiego karabinu maszynowego FN Minimi do ukrywających się za skałą rebeliantów. Przed nimi, na szczycie wzniesienia znajdował się moździerz i strzelec RPG-7, którzy ostrzeliwali konwój sto metrów pod Brytyjczykami. Landrovery zostały wzięte z zaskoczenia. Warrior wjechał na minę-pułapkę i wtedy zaczęły wybuchać pociski moździerzowe. Z raportów kierowanych do Jedynki wynikało, że już dwóch żołnierzy na dole zostało rannych. Tuż po rozpoczęciu walki Jedynka zadeklarował, że oflankuje wzgórze i zniszczy moździerz. Po przełamaniu śmiesznego oporu operatorzy SAS właśnie ostrzeliwali się za skałami.
Jedynka non stop nadawał, dwójka pomagał trafionemu w brzuch Winstonowi. Daniels prowadził ogień zaporowy, a Piątka, będący teraz Czwórką właśnie trafił kolejnego Irakijczyka. Sam Trójka, który był wtedy Czwórką właśnie zastanawiał się, jaką trajektorię obrać dla granatu M433 do granatnika M203 by stąd trafić w czubek wzgórza. Stwierdził, że to niemożliwe i chciał podzielić się tym z Danielsem. Nagle na jego twarz prysnęło coś ciepłego i wlało się do oczu. Trójka upadł i natychmiast chwycił tzw. wodę w sprayu do przemywania narządu wzroku. Nagle ktoś złapał go za kamizelkę. Był to Daniels, któremu nabój urwał szczękę i przeciął szyję. Krew wylewała się z niego w zastraszającym tempie, on sam zaś błagalnie spojrzał na swojego grenadiera drgając w agonii. Nim Trójka zakomunikował co się stało, ruchy Danielsa ustały. Wtedy Jedynka powiedział:
- Panowie, to nie ma sensu, nie przedrzemy się. Wezwałem artylerię. Kiedy arty rozwali moździerz my... - przedwał gdy zobaczył swojego żołnierza wsparcia. - ku*wa... gdy... gdy... - obejrzał się na Dwójkę, który właśnie wyciągnął kciuk i przekręcił dłoń w dół komunikując tym samym, że nie dał rady pomóc rannemu Winstonowi. - Gdy arty rozwali moździerz my walimy w nich na całego i... szarżujemy. - dokończył głosem bliskim płaczu.
Po około minucie usłyszeli w radiu „Splash!” i wzgórze nakryło się dymem. Donośny dźwięk „poczty Palladynów”, jak żołnierze określali ostrzał samobieżnej artylerii M106A1 Palladin zagłuszył wszystko inne. Smugi spadających pocisków zakryły niebo, ziemia trzęsła się pod stopami oddziału. Po dziesięciu sekundach piekła ostrzał ucichł, a dym rozniósł się ze wzgórza aż po konwój. Trójka usłyszał odległy wrzask. A przynajmniej tak mu się wydawało, ponieważ był ogłuszony i dopiero po chwili zrozumiał, że to Czwórka wrzeszczy obok niego i strzela to uciekających w popłochu rebeliantów. Wiedziony instynktem, dołączył się do ostrzału. Większość z wiejących z pola bitwy Irakijczyków została rozniesiona przez ostrzał SASu. Gdy dym opadł Czwórka, wciąż nie wiedząc o losie Danielsa udał się sprawdzić ciała. Trójka patrzył ran na zwłoki Danielsa, raz na Czwórkę dobijającego rebelianta bez nóg, które utracił podczas splasha.
W dalszym ciągu Jedynka był jego bliskim kolegą i świetnym dowódcą. Ale był z Danielsem jak bracia i nie mógł darować swojemu dowódcy takiego błędu. Dlatego też zdecydował się nigdy nie nazwać Jedynki przyjacielem. Już nigdy.
Gwałtownie potrząsł głową. „Obudź się, obudź! Skup się na horyzoncie”, pomyślał. Poklepał się po twarzy. „Już dobrze, stary! Jesteś w SASie i na misji, nie masz prawa dopuszczać do siebie żadnych uczuć!”. Przeklinał Czwórkę, że w czasie kłótni przypomniał o Iraku.
Dopiero po dobrej minucie dał radę się uspokoić. Spojrzał na zegarek. Stracił dobre dziesięć minut! Zawiódł swoją drużynę. Postanowił, że to się nie powtórzy. Przeskanował horyzont. Nic nie zauważył. W lesie także nic się nie poruszało. Wziął głęboki oddech. „To tylko Zona ma na mnie taki wpływ, na pewno się przyzwyczaję”, pocieszał się.
Wrócił do obserwacji otoczenia. Naglę usłyszał ryk. Był on bardzo cichy, co znaczyło, że miał miejsce daleko stąd.
Mijały kolejne minuty. Nic się nie poruszało. Trójkę zaczęły świerzbić stopy. Zignorował to uczucie. Drzewa powoli i usypiająco kołysały się na wietrze.
Świerzbienie denerwowało żołnierza. By dać odpocząć nogom usiadł na ziemi. Ku swemu zdziwieniu zauważył, że pośladki także do świerzbią. Gdy przyłożył ucho do ziemi, ono także zaczęło. „Co jest ku*wa... ziemia... drży?”.
Wstał i rozejrzał się. Chwycił mocniej karabin. Drżenie wzmogło się. Ponadto usłyszał tupanie. Natychmiast rozejrzał się wkoło, ale nikogo nie było. Po odgłosie potwierdziły się jego przypuszczenia. Coś dużego i ciężkiego zbliżało się w jego kierunku. Po kolejnej minucie mógł już określić częstotliwość drżeń. Rozpoczął analizę: „Dwa kroki na sekundę, co daje około 180cm na jedną sekundę, co daje... hmmm... około 110 metrów na minutę. Prawdopodobnie grupa ludzi, bo generuje bardzo duży hałas. Chociaż z z drugiej strony jesteśmy w Zonie i to niekoniecznie musi być... człowiek?”
Zamarł, ponieważ przeraźliwy ryk wydobył się z serca lasku. Cały oddział wyskoczył ze śpiworów i w dziesięć sekund był gotowy do walki.
- Co to ku*wa jest?! - spytał zaskoczony Jedynka.
- Nie mam pojęcia! - odkrzyknął Trójka.
- Pakujemy się panowie! Jazda!
- Jaki jest ten twój plan?
- W którymś miejscu znajdziemy wyrwę w płocie na prawo od outpostu i wejdziemy na teren bagien. Tamtędy przejdziemy do Baru albo, w najgorszym wypadku, obejdziemy je!
- Brzmi nieźle!
Kolejny ryk rozerwał powietrze. Nagle ziemia zaczęła drżeć, a parę drzew zaczęło się trząść.
- ku*wa, coś się o nie obija! - wrzasnął Czwórka.
Z lasu wypadło wielkie cielsko. Kształtem przypominało kroplę, do której doczepiono zbyt krótkie nogi. Oczy o promieniu ponad dziesięciu centymetrów wpatrywały się w SAS Unit 158. Potwór uniósł nogę i tupnął nią. Ziemia zadrżała, z uszkodzonego wcześniej drzewa odpadła gałąź. Jak jeden mąż komandosi otworzyli ogień. Powietrze przeszyte zostało przez kule. Bestia zignorowała ostrzał i rozpoczęła szarżę na obóz.
- ku*wa! Trzeba coś wymyślić! - wrzeszczał Czwórka nadal strzelając.
- Tu się nie myśli! Tu się spie*dala! - ryknął Jedynka i pociągnął strzelca za sobą, podczas gdy reszta oddziału była paręnaście metrów przed nimi.
Był to zdecydowanie najmniej kontrolowany odwrót w historii SASu.
Stwór okazał się niebywale szybki. Oddział biegł w kierunku płotu z ogromną szybkością, ale potwór wciąż zmniejszał dystans. Trójka rzucił parę granatów, ale one jedynie na chwilę zatrzymały ogromne, tłuste cielsko. Jego skóra była szaro-brązowa, wyglądała jak szczecina. Owe krótkie nogi okazały się być wyposażone w ogromne pazury, które ryły ziemię. Z ust kreatury wydobywała się zielona piana. Brzmiał, jakby sapał i zarazem charczał z radości, że zaraz dopadnie swoją ofiarę.
Niestety, płot z drutu okazał się być w bardzo dobrym stanie. Nidzie nie dało się znaleźć dziury. Gdy komandosi dotarli w końcu do niego, Jedynka zarządził przecięcie płotu.
- To będzie musiało być najszybsze przecięcie płotu w historii! - wrzeszczał Dwójka, który właśnie dopadł obcęgi i zacisnął je na drucie.
Podczas gdy Dwójka siłował się z metalem, reszta oddziału obrzuciła i ostrzelała potwora ze wszystkiego co miała. Pierwszy wyczerpał granaty Trójka, zaraz potem jedynka zakomunikował o ostatnim magazynku. Mimo wielkich starań skóra potwora skutecznie zatrzymywała wszelkie ludzkie metody perswazji.
- Pospiesz się stary! - zawołał Jedynka.
- Ten je*any płot nie chce puścić! - usłyszał w odpowiedzi.
Jedynka, wyczerpawszy amunicję podbiegł do Dwójki i zaczął rekami kopać dziurę w ziemi mając nadzieję, że darzą radę się przez nią przeczołgać. Gdy monstrum zmniejszyło dystans do Anglików na niecałe pięćdziesiąt metrów kopali już wszyscy.
- je*ać to! - wrzasnął Dwójka.
Chwycił rekami cęgi i zacisnął palce. Wrzask wydobył się z jego ust, gdy ostry metal przeciął skórę. Mimo to cały czas naciskał. Poczuł, jak płot ustępuje. Z ust poleciała mu piana, przygryzł język. W ostatnim wysiłku położył głowę na płot kalecząc czoło. Nagle usłyszał trzask. Drut puścił.
Widząc to Jedynka kopnął go i metal odgiął się umożliwiając przejście. W międzyczasie dwójka spoglądał na swoje dłonie. Palce miał tak przecięte, że widać było kości. Nagle ktoś chwycił go za szyję i wsunął pod płot. Z drugiej strony zobaczył jedynkę, który zawołał:
- Podaj mi rękę!
Sabotażysta zawahał się.
- Bez jaj ku*wa! - wrzasnął Jedynka.
Chwycił podwładnego za palce i wyciągnął. Komandos jęknął z bólu i w tym samym momencie jego pęcherz nie wytrzymał. Ostatni przez dziurę przeszedł Czwórka niosąc plecak rannego kolegi. Wszyscy zabrali go pod ramię i zaczęli biec przed siebie.
Gdy bestia dobiegła do ogrodzenia stal zaprotestowała głośno. Wytrzymała niecałą sekundę. Pozrywane druty ze świstem przecięły powietrze. Jeden z nich odgiął się, po czym wrócił do pierwotnej pozycji. Dokładnie w tym miejscu znajdowało się oko bestii. Cienki metal z ostrzami z głośnym chlupnięciem wbił się w oko potwora. Ten zawył przeraźliwie. W dzikim szale zaczął obracać się i uderzać wszystko wokół własnej osi.
Ciągle obracając się i wyjąc zaczął biec przed siebie. Oślepiony z bólu wpadł do zielonego szlamu, którym był początek bagna. Gdy po chwili wynurzył się, szlag niczym kwas już wypalał mu skórę. Potwór wydał ryk tak przeraźliwy, że pod uciekającymi wiele metrów dalej żołnierzami zatrzęsła się ziemia, a ich zęby zadzwoniły.
W ostatnim, tytanicznym wysiłku kreatura próbowała wydostać się ze szlamu. Nie dała rady. Jęcząc, osunęła się do zabójczej cieczy, która wlała jej się do oczu, wypalając je.

****

Około dwieście metrów dalej, SAS Unit 158 zaprzestał ucieczki. Żołnierze utworzyli obronę okrężną i przeskanowali horyzont. Gdy po minucie niczego nie usłyszeli opuścili broń, i tak pozbawioną już amunicji. Wszyscy usiedli na ziemi, nie potrafili złapać tchu. Dwójka niemal stracił przytomność, Czwórka musiał do położyć na ziemi. Gdy po kolejnej minucie i sprawdzeniu stężenia substancji promieniotwórczych w powietrzu (test został zakończony pozytywnie) nic się nie wydarzyło, Jedynka stwierdził, że zatrzymają się tutaj i odpoczną.
SaS TrooP
Ekspert

Posty: 862
Dołączenie: 22 Gru 2007, 21:43
Ostatnio był: 07 Cze 2019, 01:47
Miejscowość: Wodzisław, Silesia
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: FT 200M
Kozaki: 14

Reklamy Google

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez SaS TrooP w 12 Lis 2009, 22:48

ROZDZIAŁ DWUNASTY: BAGNA

Zielony szlam bulgotał głośno. Wyskakiwały z niego co chwilę duże bańki, które pękały z głośnym pyknięciem. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Jej źródło było oczywiste i dobrze widoczne – w niemal każdej kałuży było utopione jakieś zwierzę, a w większych bajorach pływały resztki psów i wilków. Drzewa były dziwnie powykręcane i bez liści, mimo to wciąż rosły. Podszytu prawie nie było, małych krzewów podobnie.
Jedynka oglądał rękę Dwójki kręcąc głową. Czwórka, który najlepiej ze wszystkich się wyspał pilnował teraz obozu, a Jedynka studiował mapy tego rejonu. Ku jego złym przeczuciom, mapy były zupełnie inne niż teren. „Zona się zmienia”, pomyślał.
Trójka zakończył oględziny dłoni swojego kolegi.
- Mam złe wieści stary. Palec serdeczny jest niemal wyrwany, może wdać się zakażenie.
- Rób swoje... - odparł Dwójka. Był blady jak ściana.
Trójka położył jego dłoń na tkaninie, która od razu została zbroczona krwią. Wyciągnął nóż i potrenował zamach.
- Gotowy? -zapytał.
Usta Dwójki zacisnęły się w cienką linię. Wgniótł dłoń w tkaninę, drugą wsadził do kieszeni uprzednio wkładając pistolet w usta.
- Rób swoje, powiedział przecież... - wyszeptał.
Trójka zdecydowanym ruchem podniósł nóż i ciął. Trafił w palec serdeczny tuż nad dłonią. Z trzaskiem kość odskoczyła, a sam palec odleciał na parę centymetrów i spadł z kamienia, na którym dokonano operacji. Dwójka ryknął z bólu, pistolet natychmiast wypadł mu z ust. Wydobył rękę z kieszeni i chwycił się za nadgarstek, by nie dotykać skażenia. Czwórka natychmiast przytrzymał kolegę i obezwładnił go, podczas gdy Trójka wprawnie zdezynfekował ranę i nałożył opatrunek.
- Już po krzyku, będziesz żył! - pocieszył go.
Dwójka spojrzał na dłoń, która ciągle mu drgała. Zaczął analizować, czy w dalszym ciągu będzie mógł używać broni. Zabrał swojego AKMSa i poobracał nim w powietrzu. Pocieszony faktem, że nie został kaleką, wziął głęboki oddech.
Gdy oddział upewnił się, że z ich sabotażystą wszystko w porządku, natychmiast stracili nim zainteresowanie. Spojrzał się na nich gniewnie, po czym dołączył do reszty, która oglądała notatki Jedynki.
- Jeśli teraz pójdziemy na zachód - tłumaczył. - to dojdziemy to małego bajorka. Według tej mapy jest tutaj mostek. Rozumiem, że ona nie należy do najdokładniejszych i z pewnością jest błędna, jednak ten mostek prawdopodobnie jest jedynym przejściem, co pozwala mi przypuszczać, że może być nadal sprawne.
- Spróbować nie zaszkodzi, byleby tylko stąd wyjść. Ten smród mnie zabija i nie wiadomo jak bardzo tutejsze powietrze jest zdrowe. - podsumował Czwórka.
- W porządku. Za minute macie być gotowi do drogi. Czwórka, znów niesiesz rzeczy Dwójki – tutaj Czwórka pokręcił głową i bez słowa zaczął zbierać ekwipunek. - sprawdźcie, ile macie śrub i innego niepotrzebnego żelastwa. Tutaj może być od cholery anomalii.

****

SAS Unit 158 podążał dróżką na zachód, ostrożnie wykonując każdy krok. Jedynka prowadził rzucając przed siebie śruby. Stalkerzy w Kordonie pouczyli już oddział o anomalii, która była „wyciskana” przez ciśnienie od środka rozrywając ofiarę. Nazywali ją „trampolina”. Trampoliny były bardzo częstym zjawiskiem w Zonie. Należały do widocznych anomalii, tak więc komandosi bez problemu je omijali.
Doszło do paru starć z mutantami. Zwykle były to otępiale psy, które zabijano jednym strzałem z pistoletu. Napotkano jednak parę mięsaczy. Były to zmutowane świnie, które nie przypominały ani trochę tych spoza Zony. Ich ciało było pokryte podobnym szlamem jak ten, który wypełniał sadzawki. Mięsacze posiadały parę oczu, najczęściej nieregularnych rozmiarów, dlatego widziały bardzo słabo. Miały także słaby narząd węchu i nie posiadały uszu. Wydawać by się mogło, że te kalekie potwory są bezbronne; tak jednak nie było, ponieważ wyczuwały drgania ziemi oraz żyły na terenie niedostępnym dla innych stworzeń. Żerowały głównie na padlinie.
Gdy mutanty znajdowały obcych na swoim terenie atakowały bez wahania. Dwójka musiał dwa razy ostrzelać atakujące stado by je odegnać (był jedynym nie walczącym w nocy, a więc i posiadającym amunicję). Strzelanie szło mu gorzej niż zwykle, jednak szybko dał radę się przyzwyczaić. Ręka była szczelnie zabandażowana, a rana – mimo swej dotkliwości – okazała się niezbyt bolesna.
Czerwone słońce unosiło się coraz wyżej na horyzoncie. Trójka żałował, że w nocy spotkała ich nieprzyjemna przygoda. Czuł się okropnie śpiący i słaby. Do tego dowódca zarządził marsz niemal od razu po wejściu na bagna. Żołnierze byli więc na nogach całą dobę.
Przed południem dotarli w miejsce, gdzie powinno znajdować się przejście. Nim zdecydowali się sprawdzić teren, Jedynka zarządził postój. Po ponad godzinie odpoczynku i posiłku, który przywrócił choć część sił, SAS Unit 158 przygotował się do przejścia przez bajoro. Owe bajoro było w zasadzie kiedyś strumykiem, który dzisiaj był zarośnięty trawami i aż trzeszczał od promieniowania. Wypełniał je ten sam szlam, co na całych bagnach a z traw dobiegały dziwne odgłosy.
- Wołałbym tam nie wchodzić. - wymamrotał Czwórka.
- Nie rozdzielamy się. Ten mostek musi gdzieś tutaj być. Idziemy wzdłuż.
Komandosi zdjęli broń z ramion i odbezpieczyli ją. Podążyli za swoim dowódcą. Teren wydawał się zupełnie pusty. Niemal zapomniane przez Boga tereny. Wkrótce żołnierze wyszli na niewielką polankę. Rosła na niej krótka, szara trawa i otaczały ją krótkie, powykrzywiane, czarne drzewa.
- Tam chyba coś jest. - powiedział Jedynka. - Pójdę to sprawdzić, utrzymać pozycje!
Anglicy natychmiast utworzyli obronę okrężną w miejscu swojego stacjonowania. Jedynka powoli szedł przed siebie, przyklękając na każdy niepokojący dźwięk. W końcu dotarł do miejsca, gdzie polana była najszersza, a bajorko wyraźnie zwężało się. Wyskoczył błyskawicznie z dziury, w której się ukrył i zabezpieczył teren wokół miejsca, gdzie był mostek. A dokładniej być powinien.
Wydobył małe radio i połączył się z resztą oddziału około sto metrów dalej.
- Masz coś? - usłyszał gdy tylko nawiązał kontakt.
- Ja... ja wiedziałem że tak będzie. - powiedział. - Mostek jest zupełnie zerwany i zatopiony. Dołączyć do mnie.
- Tak jest! - kontakt został zerwany.
Jedynka z dezaprobatą oglądał resztki przejścia. „Nic ku*ewsko nie idzie po mojej ku*ewskiej jakże myśli!”, denerwował się. Cała droga na nic. Splunął to szlamu, który zasyczał, gdy wszedł w kontakt ze śliną. Na powierzchni widoczny był tylko koniec przejścia, który wciąż trzymał się drugiej strony bajorka. Niestety, most od strony komandosów był zupełnie zatopiony. Wszystko wskazywało na to, że nie zawalił się przed chwilą.
- Brawa dla Charlesa, dla SIS i dla ich boskiego kartografa! - podsumował sarkastycznie Trójka, który w międzyczasie nadszedł od tyłu. - Wszystko na nic!
- Czy istnieje jakieś inne przejście? Albo chociaż jego... namiastka. - zapytał Dwójka.
- Nie mam pojęcia. Zapętlamy się. Obawiam się, że jak dalej pójdziemy w kierunku zachodnim to wyjdziemy prosto na ten pieprzony outpost...
- Stać, nie ruszać się! - usłyszeli nagle rosyjski głos za sobą. Powoli opuścili broń na ziemię, ręce unieśli ku górze i przyklęknęli.
- Czy możemy się obrócić? - powoli i spokojnie spytał Jedynka.
- Tak, ale powoli, bo was rozwalimy! - usłyszał w odpowiedzi.
Komandosi odwrócili się. Na polanie za nimi dwaj mężczyźni stali, a dwaj kolejni – zapewne osłaniający flanki – klęczeli. Trzech z nich miało AK-74, jeden o najmniejszych rozmiarach nosił AKS-74U. Wszyscy byli wyposażeni w pełne kabury, nosili uniformy Powinności.
- No pięknie... - wymamrotał Czwórka.
- Powiedziałem cicho! - wrzasnął tamten. - Zbliżyć się do nas, powoli!
Spokojnym krokiem, wciąż z rekami w górze, komandosi pokonali parę metrów.
- Wystarczy! - zarządził stalker. - Możecie opuścić ręce. Kim do ku*wy nędzy jesteście?
Twarz Rosjanina miała nieco żółtawy odcień, skóra była zaś pełna bruzd. Był średniego wzrostu, wyglądał jednak na człowieka silnego.
Jedynka zrobił krok naprzód. Towarzysz dowódcy patrolu natychmiast wziął Anglika na muszkę.
- Ja jestem Wowka, ten mały z bandażem to Mik, niemowa.
- A wy dwaj?
- Ja jestem Marcel. - powiedział Trójka.
Tak jak poprzednio, Czwórka przedstawił się jako Jurko.
- A co wy tutaj robicie? - zapytał Powinnościowiec. Żaden z jego podwładnych nawet nie drgnął.
- Jesteśmy w Zonie od paru dni. - tłumaczył Jedynka. - Chcieliśmy się dostać do Baru.
- Przez Bagnisko? A to ciekawe! - jeden ze stalkerów zachichotał. - Nie macie przy sobie dobrego ubrania, kasy pewno też nie. O dziwo broń macie nawet nie najgorszą. Komu ją ukradliście?
- Nikomu. Mik ma swoją od bandytów, my kupiliśmy. Chcemy tylko dostać się do Baru.
- Żal, sprawdź to co zostawili na ziemi! - zarządził stalker.
Żal, najmniejszy z całej grupy podszedł do miejsca, gdzie Anglicy porzucili broń. Jego oczy rozszerzyły się.
- Tishina! - zawołał. - Pierwszy raz widzę w Zonie. Mogę sobie zabrać?
- Na razie wracaj tutaj do cholery!
Niepocieszony Żal natychmiast wrócił do oddziału i zajął pozycję nieco z boku, by widzieć także plecy komandosów.
- Dobre panowie, wkopujcie się dalej.
Jedynka wziął głęboki oddech.
- Naprawdę, jesteśmy po prostu zagubieni! Chcieliśmy się dostać do Baru...
- Ale Fill wam nie pozwolił, co? - przerwał mu Powinnościowiec.
- A ko to jest Fill?
- Dowódca outpostu przy Wysypisku.
- Wysoki, z dobrym sprzętem?
- Taa, to on. Nie jesteście pierwszymi, którym dokopał. Ostatnim był ,zdaje się, ten kolo. O! Tam! - stalker wskazał na grupę traw niedaleko zniszczonego mostu.
Anglicy spojrzeli w tamtą stronę i dopiero wówczas zauważyli rozkładające się ciało. A dokładniej jego tors, ponieważ nogi były zatopione w szlamie i zapewne już ich nie było.
- Chciał przepłynąć, mądrala. - żołnierz splunął w jego stronę. - Gorszych palantów się już widziało. Nie potrafią przejść przez outpost, to oglądają te trefne mapy co im Sidorowicz wciska. Mogę zobaczyć?
Jedynka podał stalkerowi swoje jedyne źródło informacji o terenie. Powinnościowiec uśmiechnął się.
- A potem. - kontynuował. - Sprzedawał im broń mówiąc, że taniej bo ich polubił i czuje, że mu się zwróci. Zwróci, bo broń ma wyszlifowany zamek, który nie wytrzymuje i wybucha po góra trzystu kulach.
- Mogę zobaczyć? - Jdynka wskazał na karabiny, jakie porzucili na ziemi.
- Tak, ale Żal, pilnuj go.
Jedynka podszedł do swojego AK-74M i na oczach strażnika wyciągnął i tak pusty magazynek, otworzył zamek, a następnie zdjął korpus i wyciągnął go. Obejrzał pod słońce, które wskazywało, że południe się zbliża.
- ku*wa jego mać! - podsumował.
- Haha! - zaśmiał się stalker. - You've been rick rolled. Na YouTube w 2009 to było popularne. - spojrzał się na swoich jeńców z rozbawieniem. - Dlaczego podróżujecie razem?
- Jesteśmy kolegami. Jurko szukał przygody, ja pieniędzy, Marcel ch*j wie czego a Mik po prostu za nami polazł. Jak zwykle.
- Dobrze robicie, bo ci co chdzą po zonie sami. - przerwał i spojrzał na zwłoki kota w bajorku. - Szybko giną. Ja nazywam się Mongoł i pozwolę wam przejść.
- Tak po prostu? - zapytał z niedowierzaniem Trójka.
- Tak, tak po prostu. Fill to fanatyk, chce zniszczyć Zonę etc. A ja na niej zarabiam i potrzebuję nowego mięsa w Barze, które naprodukuje mi pieniążków. - radośnie poklepał się po kieszeni. - Jak bym was teraz zabił to co bym z tego miał? Możecie zabrać broń. Ja i tak bym z niej nie strzelał, jeszcze by mi w twarz wybuchła. Aha, i oczywiście nie wiecie, że Mongoł was przepuścił, jeśli, nie daj Bóg, spotkacie Filla.
- Absolutnie się rozumiemy. Jeśli mogę zapytać, dlaczego nazywasz się... Mongoł?
- Bo wszedłem do baru tym mostkiem ponad dwa lata temu, ale poślizgnąłem się i moja twarz zaliczyła bliski kontakt z zielonym gównem, co nas tutaj opływa. Dobrze, że szybko sobie pomogłem, bo nie miałbym oczu. A tak nie mam tylko skóry na twarzy. - podrapał się bo głębokich bruzdach. - Chodźcie.
SAS Unit 158 pozbierał swój ekwipunek i podążyli za Mongołem. Po około trzech minutach marszu grupa dotarła do wysokich traw.
- Bungalow, właź tam i wyjmij kładkę.
- Się robi. - odpadł jeden z członków patrolu Powinności.
- Z tamtej strony bagno zaraz się kończy i jesteście na prostej drodze do baru, wejście wschodnie. Ale uważajcie, bo tam bardzo dużo anomalii jest.
- Cholernie nie wiem jak ci dziękować. - powiedział Jedynka. - Nie wiem co by było, gdyby nie ty.
- Ja tez nie wiem, ale skończylibyście jak nieborak co go widzieliście. - zachichotał dumny z użytego wyrazu. - Jak będę w Barze i was spotkam i wy postawicie mi butelkę, to już się zupełnie polubimy. Inaczej może być niewesoło. - klepnął Jedynkę w plecy. - Idźcie Wowka, Marcel i reszta waszej zgrai. Tylko nic nie namieszajcie w Barze!
Patrol Powinności położył kładkę, a komandosi po niej przeszli. Następnie stalkerzy zabrali ją i znów schowali w trawy, po czym odeszli.
SAS Unit 158 zaś ruszył w dalszą drogę. Chcieli dotrzeć do Baru przed nocą.

****

- Wejść! - zawołał doktor Jack Callahan, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
W pokoju pojawił się młody kapral, zasalutował wyższemu stopniem.
- Golf przywiózł obiekty eksperymentalne, panie doktorze. Zespół badawczy zabezpieczył je.
- Zrozumiałem. Proszę mnie zaprowadzić do pomieszczenia, w którym owe obiekty się znajdują.
- Tak jest! - kapral ponownie zasalutował i wyszedł z pomieszczenia.
Callahan podążył za nim. Szli białym korytarzem. Dla doktora zdumiewające było, jak w niecałe trzy tygodnie można przeobrazić ruiny w laboratorium o ogromnej wartości. Co chwilę mijał jakiś wózek ze sprzętem, krwią lub zwłokami ludzi i mutantów. Korytarz roił się od naukowców w białych kitlach, którzy niemal kamuflowali się na tle ściany. Każde drzwi były pilnowane przez uzbrojonych po zęby komandosów.
Za ścianą usłyszał krzyk. „To pewnie moi koledzy przeprowadzają autopsję”, pomyślał i zignorował wrzaski. Callahan wychodził z założenia, że skuteczna autopsja może odbyć się tylko, gdy obiekt nadal żyje. Przypomniał sobie pułkownika Shiro Ishii, założyciela Unitu 731.
Unit 731 był japońską placówką badawczą zarządzaną przez Armię Kwantuńską na krótko przed drugą wojną i w czasie niej. Shiro Ishii, słynny bakteriolog prowadził tam eksperymenty, w czasie których więźniowie byli m.in. wysuszani, polewani wrzącą wodą, rażeni prądem, dekompresowani, otrzymywali transfuzje zwierzęcej krwi, byli torturowani przy pomocy zimna, ognia i gazu oraz – naturalnie - przeprowadzano na nich autopsję, gdy jeszcze żyli.
Jack Callahan wysoce inspirował się badaniami Japończyka, dlatego osobiście wydał ten rozkaz swoim podwładnym.
Po około minucie drogi dotarli do pomieszczenia, gdzie trzymano okazy wielu stworzeń, w tym ludzi, które miały być wykorzystane do eksperymentów. Na wielkim metalowym stole leżały trzy snorki, a obok drużyna Golf zrzucała ubłocony sprzęt. W pobliżu czekali najniżsi rangą żołnierze, którzy natychmiast zabrali sprzęt i zanieśli go od odkażenia.
Callahan spojrzał z dezaprobatą na żołnierzy.
- Miały być cztery, a widzę trzy. - rzucił.
- Niestety, - odparł sierżant Mike Teflo. - Omal nie zginęliśmy, goniło nas duże chu*stwo, a poza tym znaleźliśmy tylko trzy. Do tego nasz pojazd został uszkodzony w trakcie ewakuacji i prawie cały dzień siedzieliśmy w polu z tym capiącym szajsem. - tutaj Teflo wskazał na zwłoki.
- Darujcie sobie sarkazm, żołnierzu! - wrzasnął doktor.
- Przepraszam, doktorze.
- A teraz opowiedzieć mi co się stało.
Przez następne czterdzieści minut drużyna Golf relacjonowała swoją operację w rejonie Instytutu Jantarskiego. Opowiedzieli o walce ze snorkami, o ucieczce oraz uszkodzonym pojeździe. Gniew Callahana szybko minął; zastąpił go podziw dla swoich podwładnych.
- Hmmm, jeśli ciała nie są zbyt uszkodzone, to trzy powinny wystarczyć. Zobaczmy. - podszedł do stołu, założył rękawiczki i rozpoczął oględziny. - wg waszej relacji ten powinien być pierwszy. Faktycznie, nie ma głowy...
Doktor ułamał resztki czaszki potwora, a następnie wyrzucił do specjalnego pojemnika.
- Mózgu mu nie przebadamy, ale z tego co widzę pozostałe mają uszkodzone głównie korpus i pośladki, tak więc żadna to strata.
Callahan oglądał ciała dokładnie jeszcze przez pół godziny.
- W porządku, jestem zadowolony. Zbyt pochopnie was oceniłem.
- Bardzo miło mi to słyszeć. - odparł Teflo.
- Należy wam się odpoczynek. Nie weźmiecie udziału w najbliższych trzech patrolach. Ponadto dostaniecie do jedzienia cośspecjalnego. Smith ma jednak ludzi, którzy potrafią niczego nie spieprzyć. Odmaszerować!
- Tak jest! - Golf jednocześnie zasalutował i wyszedł z sali.
SaS TrooP
Ekspert

Posty: 862
Dołączenie: 22 Gru 2007, 21:43
Ostatnio był: 07 Cze 2019, 01:47
Miejscowość: Wodzisław, Silesia
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: FT 200M
Kozaki: 14

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez SaS TrooP w 14 Sty 2010, 23:03

ROZDZIAŁ 13: ZABURZENIA OSOBOWOŚCI

SAS Unit 158 znajdował się dwieście metrów od wschodniego wejścia do Baru. Wejście to było najmniej uczęszczane ze wszystkich czterech. Brama południowa prowadziła wprost z Wysypiska, jednakże ostatnio zauważono tam zwiększoną aktywność mutantów. Brama północna była najlepiej strzeżona. Prowadziła do Magazynów Wojskowych, gdzie rezydowała frakcja Wolność. Powinność i Wolność znajdowały się w stanie zimnej wojny i co chwilę dochodziło do utarczek między oboma stronami. Brama zachodnia prowadziła do opuszczonego kompleksu fabrycznego Rostok. Powinność ponosiła ogromne straty próbując utrzymać się na tamtym terenie. Plotkowano, że znajdują się tam dziwne zjawy, pół ludzie pół mutanty, które odstraszają stalkerów.
Przy wejściu wschodnim stało za workami z piaskiem dwóch strażników w pełnym oporządzeniu. Ponadto na pobliskim dachu leżał snajper, który już od paru minut obserwował Anglików. Gdy straż zauważyła obcych i natychmiast skrzyżowała na nich muszki i szczerbinki, SAS Unit 158 uniósł bronie do góry i wydobył magazynki, co miało znaczyć, że nie są wrogo nastawieni. Jeden ze stalkerów opuścił broń i wykonał znak ręką, który miał znaczyć, że komandosi mają się zbliżyć.
- Kto wy? - zapytał szorstko.
- Stalkerzy. - odparł Jedynka. - Ja jestem Wowka. Ten obok mnie to niemowa, Mik. Tamten to Marcel a ten na końcu z miną idioty to Jurko.
Usta Czwórki wygięły się w grymasie i spojrzał na Jedynkę z wyrzutem. Ten uśmiechnął się.
- Czego tutaj szukacie? Chcecie wejść do Baru? - zapytał się drugi strażnik. - I w ogóle to czemu tędy. Przeszliście przez bagna? Nie wierzę...
- Przeszliśmy. Żołnierzu, jesteście tu dla idei, czy dla kasy?
- A co to ma, ku*wa, do rzeczy?! - spytał urażony stalker.
- Bo jeśli dla kasy, to wpuszczając nas tutaj przysłużysz się Mongołowi
- Aaaa, chyba rozumiem co nasz na myśli, Wowka, czy jak ci tam. Przełaź! Reszta też. - machnął ręką i odsunął się z drogi. Mimo to drugi strażnik i snajper wciąż obserwowali Anglików.
Ci zaś spokojnym krokiem, z bronią nadal na wierzchu minęli Powinnościowców i weszli do baru. Wtedy schowali ekwipunek.

****

Wasilij siedział w barze i jadł kanapkę. Już od dwóch dni mógł chodzić i dobrze mówić, ale bieg sprawiał mu trudność. Do tego jego SEVA była doszczętnie zniszczona. Woronin obiecał, że wyśle ją do Azota, najlepszego mechanika w centralnej Zonie. Jednak bez kombinezonu nie odważyłby się opuścić Baru.
Dokończył kanapkę i wyszedł na dwór. Pozdrowił dwóch swoich kolegów, którzy akurat szli w przeciwnym kierunku. Gdy mijał akurat arenę, zaczepił go szeregowy Blugin.
- Panie sierżancie, generał pana szukał. Powiedział, że ma się pan stawić u generała na arenie. Teraz.
- Dziękuje, żołnierzu! - odparł Wasilij
Westchnął z dwóch powodów: coraz młodsi stalkerzy wstępowali do Powinności nieświadomi zagrożeń, jakie się z tym wiążą oraz dlatego, że nie znosił areny. Walki przerażonych stalkerów ani trochę go nie bawiły. Ale rozkaz to rozkaz.
Wasilij skierował się do wejścia do dużego hangaru, który stał się miejscem kaźni wielu ludzi i mutantów. Pozdrowił Arniego, gościa, który kierował całym tym interesem. Jako doświadczony Powinnościowic został wpuszczony bez zapłaty. Znalazł się w wąskim korytarzu obleganym przez paręnaście osób szukających dobrego miejsca. Wchodzili oni do małych, zakratowanych pokoików
oznaczonymi numerami od jeden do osiem. W każdym z owych pokoików znajdowało się sześć miejsc w trzech rzędach po dwa. Poinformowany przez Arniego, że Woronin siada zwykle w trzecim, tam właśnie się udał. Informacja była poprawna.
- Witaj Wasilij! - powitał go głośno Woronin spożywając kurczaka.
Wasilij przypomniał sobie czas, kiedy był jeszcze zwykłym stalkerem. Znalazł on w trupiarce żywego człowieka, nazwanego potem Naznaczonym. Zaniósł go Sidorowiczowi, kiedy ten opychał się kurczakiem. Powoli odrywał płaty mięsa od kości, opluwając przy tym całe pomieszczenie i wycierał usta rękawem, który niemal gnił od odpadków. Było to zjawisko tak obrzydliwe, że żołnierz prawie puścił pawia widząc generała w tej samej scenie.
- Siadaj! - zarządził Woronin. - Bo jest sprawa, kolego.
Na arenie rozległ się głos spikera:
- A teraz, drodzy goście, zapraszam na pojedynek (nie)mistrzów. Dwóch stalkerów schwytanych tydzień temu na próbie przekradnięcia się przez outpost stanie teraz naprzeciw siebie – na śmieeeeerć iiiiiiiii żyyyycie!
Tłum wiwatował. Rozległy się strzały i wrzaski „dawać tutaj te ochłapy mięsa!”
- Widownio! - spiker poprosił o oddanie głosu. - Już sikacie? A to nie koniec! Walka specjalna, dlatego płaciliście więcej niż zwykle! Tooooo sąąąąąą braaacia!
Ogłuszający wrzask wydobył się z parudziesięciu gardeł wypełniając hangar pełny kontenerów. Pod naporem wibracji cały budynek zadrżał.
- Wow! - wrzasnął Woronin. - To będzie dobre Wasilij! Ale nim wejdą, jest sprawa...
Nie dokończył, bo ktoś zaczął krzyczeć. Zaraz potem rozległo się wycie i gwizdy. Powinnościowiec spojrzał na arenę. Z jednych z dwóch drzwi wypadł właśnie wątły stalker. Chwilę potem ktoś z góry zrzucił mu pistolet maszynowy MP-5, którym dostał w ramię. Zawył z bólu, a cały hangar usłyszał trzask łamanej kości.
- To nieco komplikuje sytuacje. - zachichotał Woronin.
Z drugich drzwi wypadł przeciwnik stalkera. W jego pobliżu upadł AK-47. Ten zaś obejrzał się i drżącymi rękoma podniósł go z ziemi.
- Panowie, walka na śmierć i życie! Braaaat zabijaaaaa braaata! Pamiętajcie, jeśli w przeciągu trzech minut zwycięzca nie wyłoni się, zginą obaj! - zakomunikował spiker. - Miłej zabawy! Zawodnicy, zaczynać!
Tłum ponownie zawiwatował i zaczął poganiać obu zawodników. Widownia proponowała pieniądze obu nieszczęsnym wojowników za określone zabójstwa np. strzał w szczękę czy wykłucie oczu.
- Patrz! - powiedział Woronin. - Ten koleś ze złamaną ręką jest już trupem. Ale mam kasę, to postawie na niego. Wasilij, idziemy na 200 rubli?
- Eee, nie, panie generale. - odparł zmieszany żołnierz. - Ja, yyy, jestem teraz na minusie.
- Możesz pożyczyć ode mnie jak chcesz.
- Nie chcę mieć długów. Pozwolę sobie odmówić, panie generale. - ponownie zaprzeczył Wasilij
- Cóż, mogę... Hej ty! Baranie! Tak ty, ze złamaną ręką. Rusz dupę albo złamię ci drugą! - wydarł się nagle generał zupełnie zapominając o Wasiliju.
- On nie masz szans! Woronin, lolu, daje 500 rubli, że twój wątły chłopczyna zdechnie. - wrzasnął ktoś z drugiej strony hangaru. Był to Max, wysłannik Wolności do Baru. Obie frakcje był w stanie zimnej wojny, a więc nie atakowały się w momencie spotkania. Max teoretycznie był „ambasadorem”, a praktycznie – pijaczyną i jedyne co mu wychodziło nad wyraz skutecznie, to było denerwowanie szefa Powinności.
- Zamknij się ty anarchisto! Jeszcze Zobaczymy!
Tymczasem zawodnicy ruszyli na siebie. Obaj bardzo niepewnie. Mniejszy z powodu rany i bólu z nią związanego ledwo ruszał ręką. Większy przyłożył AK-47 do policzka po chwili namysłu ruszył przed siebie.
Hangar był wypełniony kontenerami i różnymi śmieciami. Walka miała być typowym close combatem. Nie liczył się rozmiar naboju, ale częstotliwość ich wypuszczania z lufy. To właśnie skłoniło Woronina do postawienia na rannego stalkera. Jego broń była po prostu bardziej szybkostrzelna.
Po parunastu sekundach walczący spotkali się.
- Zaczekaj, Jacek! - zawołał mniejszy.
Jacek nie posłuchał i wypuścił serię w kierunku brata. Ten zrobił unik i schował się za kontenerem.
Po chwili wystawił jedną rękę, w której dzierżył MP-5 i wystrzelił parę nabojów w ostatnio znaną pozycję przeciwnika.
- Nie musimy walczyć, bracie! - kontynuował. - Nie pamiętasz? Братья оружия! Braterstwo broni! Co ty robisz?
W międzyczasie Jacek zaczął obchodzić kontener, za którym ukrywał się jego brak i prowadził monolog. Ten nie zauważył tego i gdy obrócił się zobaczył wycelowaną w niego lufę. Chwilę po tym kolba uderzyła go w twarz. Upadł.
- Co ty robisz?! Jacek?
- Sorry Mirek. Ja chcę żyć, ale zawsze byłem w twoim cieniu. Mnatka bardziej ciebie kochała, miałeś lepsze oceny w szkole, na studia poszedłeś ty, bo ja miałem pomagać w ku*wa pegjeerze. A teraz to całe braterstwo. Tutaj nie ma braterstwa Mirek. Tutaj jest tylko kasa.
Tłum zawył.
- Nożem go! - wrzeszczał Max. Wtórowało mu ponad dwadzieścia osób. Całą widownia niemal wisiała na kratach. Ludzie wystawiali ręce z banknotami i rzucali je w stronę zwycięscy.
- Utnij mu jaja!
- Odgryź mu nos!
- Zgwałć go!
- Rozetnij na pół!
- Wysadź granatem! - ktoś z widowni zrzucił Jackowi zabezpieczony granat RGD.
„Dzicz”, pomyślał Wasilij
Jacek wydobył długi nóż myśliwski z pochwy. Gdy spojrzał się na tłum, kolejne banknoty obsypały go niczym deszcz.
- To tylko kasa, Mirek.
- Niech cię szlag! Polak Polakowi wilkiem...
Jacek wbił nóż Mirkowi dokładnie pod brodę, przebijając szczękę, język i podniebienie. Ostrze utknęło pod okiem. Mirek charknął, potem wstrząsnęły nim konwulsje. Po paru sekundach znieruchomiał.
- Brawo! - wrzasnął Max.
W hangarze rozległy się gromkie brawa. Widząc minę Wolnościowca, Woronin wydarł się:
- ku*wa mać je*anego filozofa! Tutaj się zabija, a nie rozmyśla. Szlag by to! Wasilij! Idziemy stąd. Nie chcę widzieć tego błazna. Dam mu kasę później.
„Polak Polakowi wilkiem... Słusznie rzekł”, myślał Wasilij wracając do wąskiego korytarza celem opuszczenia budynku. „Tyle lat nie umieć zbudować rządu, tyle lat tępić się nawzajem, tyle cholernych lat nie współpracować. Co to za dziwny naród...”
Wasilij podążył za Woroninem. Przecisnęli się przez tłum żywiołowo rozmawiających stalkerów.
- Dobra walka, ale ten mały to był idiota, co nie? - zagadnął Armi przy wyjściu.
- Masz rację Arni. Straciłem przez tego ch*ja 500 rubli!
- Łooo Woronin! Wkopaliście się generale! - zażartował stalker.
- Jak ci powiem, z kim się zakładałeś, to się zesrasz.
- Z kim?
- Max
- Że tak powiem jak jankesi, no shit!
- Żebyś ku*wa wiedział. O! Idzie szmaciarz jeden.
Max wyszedł z przeciwnych drzwi i stanął naprzeciw Woronina. Ten ledwo powstrzymał swoją rękę wędrującą do kabury i wyszeptał:
- Nie noszę przy sobie tyle kasy, ty dobrze wiesz. Muszę po nią iść to kwater. - przerwał, przybliżył swoją twarz to twarzy Wolnościowca, przyłożył mu palec do piersi. - A ty tam nie wejdziesz, dobrze o tym wiesz.
- Daruj sobie te jałowe gadki, o generale! - odparł Max tonem, jakby mówił do byle kmiotka. - Przyszedłem ci powiedzieć, że nie mam zamiaru czekać i że możesz sobie zachować swoje 500 rubli. Zresztą i tak macie pusty skarbiec. Bo przecież nie zarabiacie na Zonie i w ogóle...
- O nie! Umowa to umowa! Poczekasz tutaj, a ja dam ci forsę.
- Nie chce mi się. I nie możesz mi rozkazywać, nie jestem Powinnościowym debilem, jak twój towarzysz.
Wasilij zignorował tę uwagę, nawet nie drgnął.
- Słuchaj, jak się zakładasz, to dotrzymujesz obietnicy. Dam ci tę kasę choćby dlatego, że jak następnym razem wygram, to ty mi oddasz. I ja tego dopilnuję. Nie wątpię. Ale twoich pieniędzy nie chcę.
- Nie pier*ol.
- No i niby co? Wciśniesz mi je? Już to widzę! Woronin z łapami w rublach ugania się za Wolnościowcem i błaga go o przyjęcie... daru? Chcę to widzieć.
Max obrócił się na pięcie i wyszedł z areny, zostawiając zbitego z tropu Woronina i Wasilija. Po chwili generał wziął głęboki wdech.
- Ostro było. - podsumował Arni, świadek całego zajścia.
- Mogę? - Woronin wskazał na małą, pustą, drewnianą komodę.
- W obecnej sytuacji... tak! - odparł Arni.
- Ja pie*dolę! - ryknął Powinnościowiec i z całej siły kopnął w szafkę, która rozpadła się w drobny mak. Następnie generał poskakał jeszcze chwilę po jej resztkach, w końcu usiadł zmęczony na krześle.
Wasilij nie zdecydował się skomentować tego czynu.
- Woronin, ty jednak powinieneś być spokojniejszy. - ponownie zauważył Arni, który w czasie demolki zapalił papierosa i teraz zadymił nim całe pomieszczenie. Arni nigdy nie palił papierosów z filtrem.
- Poczekam na zewnątrz, aż skończycie. - oznajmił Wasilij, który nienawidził dymu nikotynowego.
- Nie trzeba, Wasilij! - wycharczał Woronin. - Zupełnie zapomniałem o zadaniu dla ciebie. Chodź do kwater.
Obaj mężczyźni opuścili arenę i udali się do centrum dowodzenia Powinności. Minęli po drodze paru stalkerów. Każdy, bez wyjątku okazywał generałowi swoje uznanie, nawet jeśli był samotnikiem. Woronin dobrze wiedział, że wielu źle mu życzy, ale perspektywa zakazu wstępu do baru była bardzo pesymistyczna. Z Powinnością nie można było zadzierać. Ich konsekwencja obrosła wręcz legendą.
Po minucie marszu weszli do strzeżonego kompleksu, który był piwnicą jednego z biurowców. Bar znajdował się w zewnętrznej części dawnej elektrowni węglowej Rostok. Przed wybuchem w 1986 roku kompleks ten zapewniał miejsce pracy dla ponad 600 urzędników i techników. Z czasem budynki popadły w ruinę, a teraz Powinność nie potrafiła sobie poradzić ze złem, jakie czaiło się w dawnych zakamarkach Rostoku.
Woronin pozdrowił strażnika z karabinem AK-74 w rogu pomieszczenia z mapami. Sam zaś z Wasiliewem podszedł do dużej mapy Zony, leżącej na równie wymiernym stoliku.
- Posłuchajcie, sierżancie! - przeszedł na oficjalny ton. - Spójrzcie tutaj. - generał położył palec na południowym krańcu Doliny Mroku. - To jest Dolina Mroku, czego zresztą tłumaczyć ci nie muszę.
Z tej doliny można przejść przez tunel do Kordonu. Jak wiadomo, w Kordonie jest Sidorowicz, który zaopatruje młodych stalkerów i wysyła ich z misjami o różnym znaczeniu. To zaś zwiększa prawdopodobieństwo szmuglu i wszelkiego rodzaju przemytu w tym rejonie. Powinność nie utrzymuje tam swojej placówki, jak na Wysypisku czy Jantarze, a ostatni patrol przeszedł tam niecałe 2 tygodnie temu. Zresztą i tak zabłądził, bo to nie było miejsce ich destynacji. Otóż! - Woronin wyprostował się, odszedł od mapy i zajrzał do małej szafki, która stała obok jego lewej nogi. - Wy, sierżancie, poprowadzicie ten patrol. Dostaniecie pod swoją komendę czterech ludzi, jednego weterana i kotów. Kotów trzeba okocić, to chyba jasne. Weteran będzie twoją prawą ręką.
Wasilij już miał otworzyć usta celem zaprotestowania, gdy generał przerwał mu:
- Wiem, sierżancie, że zaliczyliście ostrą wpadkę. Tamten rejon to jeden zrujnowany dom, jeden tunel i parę małych formacji leśnych. Wykluczam aktywność mutantów, bandytów także. Najszybciej spotkacie jakichś nowych stalkerów. Jak zwykle – gdy mają przy sobie artefakty, zabić, artefakty zakopać. Gdy nie, obić, pouczyć i odprawić do Sidorowicza. Misja jest prosta i spokojna. Nawet nie będziesz musiał biegać.
- Tak jest, panie generale! - zasalutował Wasilij. - Jedno pytanie!
- Pytajcie.
- Czy mogę poznać skład mojej drużyny?
- Składu na razie ci nie podam, sierżancie, ale weteranem będzie zwykły stalker. Nie pamiętam jak mu było, może ty go będziesz znał. Podobno zaufany człowiek.
- Zrozumiałem!
Woronin wyprostował się, zamknął szafkę. Podał Wasilijowi kawałek papieru.
- To twoje rozkazy na piśmie. Mapę masz?
- Mam. Jest nawet cała! - odparł sierżant z nieukrywaną radością.
- Dobrze, nie muszę więc przydzielać ci nowej. Broń ci się przyda, weź sobie z nadziału. Na nowego WSSa nie licz, bo ich nie mamy. To wszystko
- Tak jest!
Wasilij zasalutował i opuścił pomieszczenie.

**************

Cały Bar umilkł, gdy czterech mężczyzn pojawiło się w drzwiach.
- Czego? - zapytał się szorstkim głosem jeden z, najprawdopodobniej, stałych bywalców. Ubrany był w mundur Powinności, obok jego stanowiska walały się flaszki, broń była bezwładnie rzucona na splamiony blat. Sam stalker chwiał się w posadach. Wyglądał, jakby wszystkie rozrzucone butelki opróżnił w godzinę.
- Jesteśmy tylko stalkerami. Chcieliśmy...
- Wypiedfalać stąt! - żołnierz podarował anglikom obfitą wiązankę i hektolitry śliny, która spoczęła na ich twarzach. Czwórka obrócił się i obtarł się rękawem.
- Patrz się na mnie jak do ciebie gadam! - wrzasnął pijak. - Czy y nie potra... potfa... potraf... poratf... powra...
Stalker nagłe złapał się za brzuch i pochylił, gdy ogromna liczba wymiocin o zapachu wódki opuściła żołądek i zdecydowanie wyrwała się z jamy ustnej. Charcząc, mężczyzna osunął się na ziemię i w konwulsjach zwinął się w kłębek.
- No i to by było dzisiaj na tyle, stary! - powiedział jeden ze stalkerów przy innym stoliku. - On i jego kolega podeszli do Powinnościowca. Jeden chwycił go za głowę, drugi na nogi. Barman otworzył drzwi na zaplecze i nieprzytomny mężczyzna został wyniesiony z sali. Po krótkiej chwili dwaj stalkerzy wrócili do pomieszczenia. Zapadła cisza. Nikt się nie ruszał. Oczy wszystkich były utkwione w czterech przybyszach.
- Możemy wam zafundować milsze entre, ale musicie nam wpierw powiedzieć kim jesteście. Acz jeśli wpuszczono was to, jak mniemam, nie stanowicie problemu?
- Jak powiedziałem, jesteśmy czterema stalkerami, którzy znają się od dawna i razem trafili do Zony. Ja jestem Wowka. To jest Mik. Niestety jest niemową.. Tamten to Marcel. Ten, co teraz wyciera twarz do rękawa to Jurko.
„Mam dość ciągle powtarzania tego samego, jakiś zasrany identyfikator sobie zrobię i nakleję na czoło”, pomyślał Jedynka wskazując swoich towarzyszy i opowiadając ich historie.
- Ja bym ją sobie zdezynfekował Domestosem! - rzucił ktoś z końca sali. - W ślinie Jugola mieszkają kosmici.
Wszyscy parsknęli śmiechem, a autorowi dowcipu postawiono kolejkę.
- No więc. - zaczął stalker, który ich powitał. - Witamy w Barze. Po kolei: gość, co teraz śpi na zapleczu to Jugol. Kiedyś zapije się na śmierć, ale to generalnie nie wasza sprawa. Nasz dowcipniś to Adam, lokalny łowca. Ja nazywam się Drozd i razem z moim bratem, Jackassem, witamy was w Barze. - zakończył, po czym wskazał ręką grupę stalkerów w rogu. - Tam jeszcze siedzą Kabel, Stirlitz, Józef i Rockefeller. Był jeszcze taki przydupas, Sroka, ale wyszedł do Zatonu parę dni temu. Liczę, że już nie żyje, bo menda to była, że hej!
- A mnie nie przedstawisz? - zza lady na Drozda spojrzał facet zdecydowanie przy sobie, w białej koszuli z brązową kamizelką i dżinsach. Miał zupełnie czarne włosy o długości około 4cm, twarz pełną bruzd i złoty medalion na szyi. Jego spojrzenie było ironiczne, jakby chciał przekazać,że jest tak potężny, że generalnie nic go nie obchodzi.
„Prawie jak Quentin Tarantino. W tym przypadku prawie nie robi dużej różnicy...”, podsumowałw myślach jego wygląd dwójka.
- A tak, przepraszam! - odparł Drozd nieco zbity z tropu. - to jest Barman.
- Barman, jak cię nazywają? - spytał Jedynka.
- Kurde, pomyślmy... Mam! Barman!
Dowódca SAS Unitu 158 spojrzał się pytająco na stalkerów.
- Barman... - odparło chórem paru w jednej chwili.
- Ah, rozumiem. Interesujące imię.
- Z pewnością oryginalniejsze od waszych... - powiedział Barman. Odwrócił się tyłem i otworzył kredens. - Jak mniemam jesteście w Barze pierwszy raz, co generalnie potwierdziliście przed chwilą. Nowym fundujemy kolejkę za darmo! - niemal krzykiem zakończył swoją wypowiedź, wydobył z barku czystą „Kozak” i nalał ją do czterech szklanek.
- Eee... bardzo dziękujemy... - powiedział zakłopotany Trójka. - Ale tak jakby nie mamy czym zapłacić co nie... Mieliśmy pewne problemy.
- Głuchy jesteś? - zbeształ go gospodarz. - Powiedziałem wyraźnie: pierwsza kolejka za darmo.
- To jest szklana...
- To jest stalkerska kolejka! - zawołał ktoś z tyłu.
- O rany! - powiedział Czwórka i roześmiał się.
Barman postawił szklanki na ladzie. Cała brać zebrała się wokół anglików.
- No, przybysze! - zawołał Drozd. - Do dna!
- Do dna! - huk męskich głosów wstrząsnął salą.
Zarówno SAS Unit 158, jak i stalkerzy wdali sobie w szyję.
SaS TrooP
Ekspert

Posty: 862
Dołączenie: 22 Gru 2007, 21:43
Ostatnio był: 07 Cze 2019, 01:47
Miejscowość: Wodzisław, Silesia
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: FT 200M
Kozaki: 14

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez SaS TrooP w 02 Lut 2011, 19:19

Rozdział na książkowym formatowaniu wyszedł mi na - bagatela! - ponad 50 stron. Chcecie dostać w PDFie, ale bez akapitów i z ładnym formatowaniem, czy wkleić tutaj w paru częściach? Czekam do jutra na jakąkolwiek odpowiedź :P
SaS TrooP
Ekspert

Posty: 862
Dołączenie: 22 Gru 2007, 21:43
Ostatnio był: 07 Cze 2019, 01:47
Miejscowość: Wodzisław, Silesia
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: FT 200M
Kozaki: 14

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez Preacher w 02 Lut 2011, 19:28

A Kontynuowałeś opowieść czy jest tylko to co na forum ?? Swoja drogą opowiadanie ciekawe ale jak na razie niestety nie dokończone.Gdybyś Miał pełne opowiadanie to nie widzę przeciwwskazań Żebyś tutaj tego nie wrzucił.
Pozdrawiam.
Awatar użytkownika
Preacher
Kot

Posty: 12
Dołączenie: 21 Sty 2011, 15:13
Ostatnio był: 12 Lis 2011, 00:10
Miejscowość: Katowice
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 2

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez SaS TrooP w 02 Lut 2011, 19:36

Ja mówię o jednym rozdziale. W tej chwili powoli czytam i przepisuję je od podstaw, ponieważ przez te lata nabrałem doświadczenia. Nie pokażę jednak poprawionych wersji starych rozdziałów, ale jedynie nowe. Długo nad nim pracowałem, ponieważ mam niestety np. życie szkolny i jeszcze parę innych prac, mimo to tak łatwo nie porzucam swojej roboty (najwyżej usypiam na jakiś rok :E)
SaS TrooP
Ekspert

Posty: 862
Dołączenie: 22 Gru 2007, 21:43
Ostatnio był: 07 Cze 2019, 01:47
Miejscowość: Wodzisław, Silesia
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: FT 200M
Kozaki: 14

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez Preacher w 02 Lut 2011, 19:40

To nieźle jak jeden rozdział na 50 stron he he... :wink:
Awatar użytkownika
Preacher
Kot

Posty: 12
Dołączenie: 21 Sty 2011, 15:13
Ostatnio był: 12 Lis 2011, 00:10
Miejscowość: Katowice
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 2

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez Darkon w 02 Lut 2011, 21:18

Sądzę iż powinieneś kontynuować wklejanie kolejnych rozdziałów tutaj. Ale to tylko moje zdanie, zrobisz jak uważasz.
Uśmiechnij się! Jesteś w ukrytej snajperce!
"Bycie w Wolności to twoja Powinność" - Grave

Image
Awatar użytkownika
Darkon
Stalker

Posty: 84
Dołączenie: 25 Mar 2010, 22:45
Ostatnio był: 03 Mar 2015, 12:45
Miejscowość: To tu, to tam...
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 10

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez SaS TrooP w 03 Lut 2011, 17:48

ROZDZIAŁ 14

Jedynka siedział w Barze sącząc słabe piwo. Pieniądze kończyły się błyskawicznie i dowódca SAS Unitu 158 miał głowę zaprzątniętą myślami na temat stanu kieszeni oddziału. Bawił się puszką i kiwał raz w jedną i raz w drugą stronę próbując się skupić. Nie zamierzał wybierać się po artefakty, ponieważ groziło to śmiercią jednego z jego podwładnych. Generalnie, Jedynka wolał kogoś napaść – w strzelaniu jego żołnierze zdecydowanie przewyższali stalkerów. Zapolować na mutanty? Po ostatniej akcji z pseudogigantem w roli głównej anglik zdecydowanie nie chciał do tego doprowadzić. Wtem ktoś złapał go za ramię. Był to stalker o blond włosach i w uniformie powinności. Na jego plecach spoczywał AK-103 w doskonałym stanie, co zaskoczyło komandosa.
- Hej, mogę się przysiąść? - zapytał.
- Jasne! - odparł anglik
Stalker usiadł obok Jedynki i z plecaka wydobył żółty napój.
- Co to, siki? - rzucił żartem anglik przyjmując imię Wowka.
- Hehe, nie. Acz szczyny są lepsze od tego piwa co je pijesz. To angielski napój, herbata.
Jedynka zaskoczony uniósł brwi.
- Co takiego fajnego jest w tym napoju?
- Jest słodki i cię nie upija. Nigdy go nie piłeś? Daj, naleję ci trochę.
- Nie dzięki! Wolę to piwo, co je szczynami nazwałeś. - Jedynka nigdy nie gustował w piwach, generalnie mógł pić każde i nie widział różnicy. Był za to znawcą herbat.
„Dobra, dystansujemy się.”, pomyślał.
- Czego właściwie ode mnie chceeesz...?
- Kitajcu.
- Co?
- Tak właśnie mnie nazywają. Kitajec. - stalker uśmiechnął się.
- No dobrze. Ale nadal nie wiem czego chcesz.
- No to do interesu. - Kitajec zatarł dłonie. - To ty dowodzisz tą grupą czterech stalkerów, która się tutaj pojawiła?
- Nie dowodzę. To moi przyjaciele. Nie dowodzi u nas nikt.
- No dobrze, ale ty mówisz. A to znaczy, że jesteś ich przedstawicielem, co nie?
Jedynka wywrócił oczami.
- Można tak powiedzieć.
Kitajec zrobił łyk herbaty, którą w trakcie pogawędki otworzył i nalał do szklanki dostarczonej przez Barmana.
- Widzisz, szukam ludzi do dość wesołej roboty. W fabryce Rostok, to jakiś kilometr stąd, na zachód od Baru.
- Wiem, gdzie to jest. - poinformował anglik.
- To dobrze. Widzisz, najemnicy stacjonujący w tym rejonie natknęli się na ciekawy artefakt.
- Na razie nie polujemy na artefakty. - zdecydowanie zaoponował Jedynka. - Jesteśmy w Zonie ledwie parę dni i jeszcze chcemy trochę pożyć.
- Rozumiem. A teraz łaskawie pozwolisz mi dokończyć?
„Impertynent”, pomyślał żołnierz. Miał ochotę go uderzyć w twarz za ton i ogólną upierdliwość.
- Więc – kontynuował Kitajec – Jak wspomniałem najemnicy natknęli się na ciekawy artefakt. Ciekawe, ponieważ to ciecz. Nie znam jego właściwości, ale podobno można go kontrolować siłą umysłu.
Po sekundzie konsternacji Jedynka wybuchnął śmiechem. Rżał tak głośno, że cały bar obejrzał się z zaciekawieniem.
- Hahahah, chcesz mi powiedzieć, że uwalisz sobie z niego jakieś lasso i będziesz zabijał?! I że w ogóle to istnieje?! Słuchaj, ja wiem, że momentami nie wyglądam, ale nie jestem taki głupi. Serio!
- Czy ja, może poza pewną dozą ekscentryczności wydaję ci się dziwny?
- Może nawet nie, ale elokwentny na pewno. - Jedynka w końcu uspokoił się. Zbliżył twarz do swojego towarzysza. - Czego ty chcesz koleś?
- Chcę, żebyś, mi, to, znalazł! - wyartykułował swoje zdanie Kitajec bardzo powoli – Za dwadzieścia tysięcy rubli.
Suma oszołomiła Jedynkę.
- Mówisz serio? - spytał z nagłym zaciekawieniem.
- Nie odmawiaj stary! Artefakt mają najemnicy w Rostoku, dlatego nie musisz go szukać. Po prostu zbierz ekipę, rozwal ch*jów i bierz go.
- Mówisz, że to woda. Jak go rozpoznam.
- Generalnie, to nie mam pojęcia. - przyznał stalker – Ale skoro to takie cudeńko, to pewno będzie w jakieś specjalnej kadzi czy coś. Podobno można go dotykać normalnie. Zabierzcie ile zdołacie i wróćcie tutaj do baru. To będzie dowód, że nie chcę was wyruchać.
Dowódca przez parę długich chwil rozważał wszystkie za i przeciw.
- Ilu jest najemników.
- W całym Rostoku? Z trzydziestu lub czterdziestu. Ale artefakt znajduje się w budynku na prawo od torów. Nie spodziewam się więcej niż dziesięciu ludzi. Pogadajcie z Powinnością. Dość często dochodzi do utarczek.
- Noooo doooobra. - powoli powiedział Jedynka. - Zrobimy to dla ciebie. Trzydzieści tysięcy.
- Stoi. Nie podawaj mi ręki, żeby inni nie widzieli, że coś ugadaliśmy. Teraz wstanę i wyjdę, a ty nic nie powiesz. Wrócę tutaj jutro o dziewiętnastej.
- Dobra.
Kitajec wstał i szybkim krokiem, nie oglądając się, opuścił bar.
„Trzydzieści tysięcy!”, pomyślał Jedynka. „Taka suma załatwiłaby niejedną sprawę. Ale czterdziestu najemników? Z bronią jaką dysponujemy to może być akcja samobójcza. Nie możemy nikogo wynająć, trzeba by go potem sprzątnąć. Musiałbym się naradzić z ekipą”.
Różne idee wypełniały głowę anglika gdy po wyjściu z Baru kierował się do kwater w centralnej części terytorium Powinności. Stalkerzy zwykle mogli zamieszkiwać dwa hangary, które chroniły przed deszczem, ale już nie niską temperaturą. Ich zasadniczym problemem był brak ścian, trzymały się jedynie na żelbetonowych kolumnach. Mianem hangarów ochrzczono je prawdopodobnie jedynie dlatego, że zostały częściowo obłożone metalowymi płytami. Budynki były widoczne w nocy, gdy stalkerzy rozpalali ogniska na ziemi lub w beczkach i spali przy nich. Do dyspozycji co bogatszych „obywateli” były dwa małe murowane budynki. Przewiew powietrza był co prawda niewielki, jednak można było bezstresowo przeżyć w nich zimę. W odróżnieniu od hangarów należało jednak płacić tygodniowy czynsz w wysokości aż 200 rubli. Taka cena powalała niemal każdego, jednak komandosi nadal dysponowali gotówką. Jedynka obawiał się jednak, że góra za tydzień lub dwa zostaną wyeksmitowani, bowiem te pieniądze można było przeznaczyć na ważniejsze cele np. leki lub amunicję.
Murowane budynki były zielone w górnej części i brązowe w dolnej. Brak drzwi rekompensował przedsionek, w którym często ktoś palił. Jedynka odczuwał niechęć do papierosów. Weteran trzech ćwiczeń w górach Breacon Beacons, które zakładały walkę i przeżycie w warunkach poniżej zera. Uczony był zawsze, że palenie może zabić żołnierza z dwóch powodów. Pierwszym były mniej wydajne płuca. Ucieczka byłaby mniej wydajna, oddech w rozrzedzonym górskim powietrzu słabszy, mogłyby zdarzyć się omdlenia. Drugim powodem był brak papierosów. Spowodowana brakiem nikotyny trzęsawka rąk utrudniałaby celowanie i strzelanie. Jego instruktor zawsze powtarzał: „Swoich trosk nie zatapiaj w papierosach, alkoholu czy dragach, ale w umyśle. Lepiej być żywym popierdolcem niż martwym palaczem, pijakiem czy narkomanem. Jeśli sądzisz, że zabijesz wtedy żonę w jakimś psychicznym ataku, masz dwa wyjścia: moje, czyli nie bierz żony i jak Elżbieta I zaprzysięgnij się Wielkiej Brytanii lub zrób jak tysiące przed tobą – olej wojsko i wróć do cywila”.
Po przejściu przez przedsionek komandos wkroczył do dużego pomieszczenia, z którym połączone były dwa kolejne. W centralnym na obskurnych fotelach siedział jego oddział, a pozostałe pokoje pełniły funkcję kolejno niemal pustego schowka (niewielu ryzykowało utratą fantów przez trzymanie ich w tak oczywistej lokacji) oraz gabinetu, gdzie można było liczyć na pewną prywatność. Z rozmyślań o papierosach Jedynka przeszedł do spraw miłosnych. Miał dwadzieścia sześć lat i tylko raz spał z kobietą – do tego nie za darmo. Krepowała go ta sytuacja, jednak miał poważne problemy z kontaktami z płcią przeciwną. Jego pierwszy raz także nie był tym wymarzonym. Gdy koledzy dowiedzieli się, że dzielą pokój z prawiczkiem zamiast wyśmiać sytuację zebrali się na prostytutkę, a nawet osobiście zaprowadzili o cztery lata młodszego wtedy żołnierza. Problem pojawił się w kwestii preferencji. Znajomi rozwinęli mit Jedynki – Ogiera co zaowocowało panią o takimże właśnie nastawieniu. Gdy po 10 minutach odrętwienia dzielny operator przystąpił do zdejmowania ubrania został najpierw wyśmiany, a gdy już zrobił swoje usłyszał „Zacząłeś już?”. Dla każdego mężczyzny takie przeżycie jest uderzające, bowiem podważa się właśnie jego męstwo. Jedynka bardzo chciał to odmienić, jednak wszelkie próby uwodzenia skończyły się na niepowodzeniu. Dziewczyny w jednostce nazywały go nawet Dziwny Sztywny. Komandos liczył, że kiedyś to kobieta spróbuje go uwieść, wtedy może sprawy potoczą się inaczej.
Zespół nadal okupował kanapy i spoglądał z zaciekawieniem na dowódcę, zastanawiając się dlaczego od 10 sekund stoi w bezruchu. Gdy Jedynka to zauważył, natychmiast pozbierał się do kupy.
- Wieszczę robotę. - zaczął.
- Jaką? - zapytał Trójka.
- Gadał ze mną jakiś koleś w Barze, nazywa się Kitajec. Ma coś dla nas, chciałem za to trzydzieści tysięcy. Zgodził się.
- O ku*wa! To niby co on chce? - wrzasnął zaskoczony Trójka i podobnie jak jego towarzyszom oczy rozszerzyły się z zdumienia.
- Ciszej do cholery! - skarcił podwładnego Jedynka. - Artefakt. - dodał zniżając głos i siadając na jednym z foteli.
- Mamy mu chyba przynieść sam cholerny Monolit. - rzucił Czwórka.
- Gość coś gadał o artefakcie u najemników w opuszczonej fabryce Rostok. Rzekomo to jakaś płynna substancja, którą można kontrolować myślami.
Konsternacja.
- Temu panu już podziękujemy. - powiedział Trójka i po krótkiej przerwie dodał: - podziękujemy, prawda?
- Nie rozróżniam Meduzy od Kotleta, w ogóle lokalne nazwy artefaktów są związane z jedzeniem, chyba jakieś klęski głodu tutaj mają. - wtrącił znów Czwórka.
- Gość ogólnie jest dziwny. Rzadko widuję tutaj blondynów to raz, poza tym gość ma i pija herbatę.
- Taa, za herbatę to bym to zrobił...
- Słuchajcie. - odetchnął Jedynka. - Wiem, że nie znamy się na artefaktach, ale to może być nasza szansa. Za maks dwa tygodnie zamieszkamy w hangarze i to w wersji pozytywnej. Zostały mi raptem cztery tysiące. Naboje kosztują, jedzenie też, leków nadal nie mamy. Już wiem czemu artefakty nazywają się jak żarcie. Niektórzy są chyba tak biedni przy tych cenach, że je zjadają.
- O! Daniła! Patrz! To lewitujące coś co wypadło z morderczej anomalii powietrznej smakuje jak panierowana smażona wieprzowina. Nazwijmy to „Kotlet” i ch*j! A na to kumpel Daniły mówi: To pewno kawałki jakiegoś mięsacza. Dziękujemy ci, o anomalio! Jesteś naszym nowym kucharzem.
Mimo powagi sytuacji nikt się nie opanował i SAS Unit 158 śmiał się przez dobrą minutę.
- Wracając. - uspokoił zespół Jedynka. - Najemnicy podobno trzymają to w jakiejś kadzi. Kitajec był pewny, że oni już to znaleźli więc chyba nie trzeba będzie wskakiwać w jakieś anomalie?
- Obrona Rostoku? - zapytał Trójka.
- Tutaj jest problem. Od trzydziestu do czterdziestu ludzi. Atak w dzień odpada, w ogóle trzeba by to zrobić po cichu.
- Bez żartów. Mamy atakować wroga na terenie zamkniętym, przewyższającym nas liczebnie wśród anomalii, których rozmieszczenia nie znamy i szukać czegoś, czego wyglądu nie znamy i prawdopodobnie w ogóle nie istnieje. - powiedział Czwórka i popukał się w czoło.
- Musimy to zrobić choćby dlatego, że jeśli Kitajec nie będzie oszustem to właśnie powiedział nam coś, o czym wiedzieć nie powinniśmy. Skoro ma tyle kasy to może nam łatwo zrobić wrogów. A chwilowo jesteśmy na terenie Baru, więc nie sprzątniemy go jak Dwienyja, czy jak mu tam było.
- Interesujący model robienia interesów. Wkopałeś nas. - zarzucił Trójka.
- Nie przesadzaj. Na razie nie mam pomysłu. W razie czego dogadamy się z Powinnością, poskarżymy się i będzie dobrze. - odparował dowódca.
- Oby... - wymamrotał grenadier.
Dyskusja była skończona.
SaS TrooP
Ekspert

Posty: 862
Dołączenie: 22 Gru 2007, 21:43
Ostatnio był: 07 Cze 2019, 01:47
Miejscowość: Wodzisław, Silesia
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: FT 200M
Kozaki: 14

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez SaS TrooP w 03 Lut 2011, 17:49

- Nazwisko, stopień, numer też by się przydał. - usłyszał Wasilij od szefa nadziału Powinności, młodego kaprala. Miał może z metr siedemdziesiąt wzrostu co czyniło go wyraźnie niższym od chudego, ale długiego sierżanta.
- Odbiło ci? Mamy dziesięciu sierżantów w Powinności, może byś skojarzył. - odparł marszcząc brwi. - Podpowiem ci. Prosty związek twarz-imię, typowa funkcja podstawowa. Spójrz więc na moją twarz, a następnie pomyśl coś w stylu: „Oż ku*wa, zawracam dupę sierżantowi Wasilijowi! Oj! Oj! Mogę mieć problem!”.
- Przykro mi, taka procedura. Nazwisko, stopień, numer. Albo po prostu dokumenty, wersja uproszczona.
- Boże, synu, kto ci tak uprościł umysł? - stary wyjadacz ukrył twarz w dłoniach, a następnie wydobył dokumenty z kapsy swojej nieco już podreperowanej SEVy. Mechanicy pracowali nad nią całą noc. Podał papiery kapralowi. - Nic ci za to nie zrobię, mam litość dla gorszych od siebie.
Strażnik nie reagował, a następnie spojrzał na dokumenty. Uniósł wzrok i rzucił okiem na Wasilija. Nagle zmalał jeszcze bardziej i uśmiechnął się przepraszająco.
- Przepraszam, procedura, panie sierżancie! - zawołał.
- Ty półgłówku, nie mogłeś tak od razu. Skąd ty masz ku*wa kaprala?
- Eeee, chyba za biurokrację. Mam go raptem od trzech dni, raz jeszcze przepraszam. Miałem nie reagować na zaczepki i odsyłać każdego niezapisanego. Istotnie, jest pan na liście. Powiedzieli mi, że wylecę jak coś zepsuję.
- To cię ratuje kapralu. Niechże minie ten twój miesiąc żeby dało się z tobą pogadać. - poklepał go po ramieniu. - Groza. - rzucił.
- Jedynka czy OC?
- OC, część nabojów się uratowała.
Kapral ponownie zastygł bez ruchu.
- O rany, to pan! Ten Wasilij, który...
- Karabin. I w ogóle to jestem jedynym Wasilijem w stopniu sierżanta.
- Ale...
- Karabin.
- Chciałem...
- Karabin.
- Ale muszę...
- ...dać sierżantowi karabin do cholery! - wrzasnął nagle stalker. - Robicie sobie wroga kapralu. - wymamrotał.
- Tak jest! - zawołał młody Powinnościowiec i jak oparzony rzucił się w stronę magazynu.
Wasilij wsadził głowę do ciemnego pomieszczenia wypchanego skrzyniami pełnymi broni, amunicji, kombinezonów i innego militarnego sprzętu. Już wcześniej sugerował zabranie wolnym stalkerom jednego z murowanych domów i przeniesienie tam części ekwipunku. W wypadku, gdyby ktoś spoza Powinności poznał przeznaczenie tego magazynu pół Baru mogłoby w jedną chwilę zniknąć z powierzchni ziemi.
- Daj też PSO! - zawołał.
- Tak jest! - padła odpowiedź gdzieś z drugiego końca dwudziestometrowej hali.
Po niecałej minucie kapral ponownie stał przed wejściem obładowany dwudziestoma kilogramami sprzętu. Karabinem OC-14 „Groza”z wbudowanym granatnikiem podlufowym, używanym do dziś przez rosyjskie siły specjalne, zapasem ośmiu magazynków pasujących do karabinu, pudełkiem granatów WOG-25 do granatnika, celownikiem przybliżającym czterokrotnie PSO-1 w zębach. Położył to przed Wasilijem i znów rzucił się do magazynu. Po kolejnej minucie, sapiąc, wytargał na zewnątrz duże pudło pełne nabojów.
- Bo wie pan. - wysapał. - magazynki puste...
- Rozumiem. - zakończył sierżant. - Dziękuję ci kapralu, moje zamówienie zostało spełnione.
- Proszę bardzo i przepraszam za problem, panie sierżancie! - strażnik stanął na baczność i zasalutował.
- Jaki problem, kapralu? - zapytał retorycznie Wasilij i uśmiechnął się. Widząc, jak kapral z ulgą wypuszcza powietrze obrócił się i zaczepił przechodzącego obok szeregowca.
Krótka wymiana zdań i po paru minutach skrzynka znalazła się w pomieszczeniu Wasilija. Odprawiając szeregowca i dziękując mu, żołnierz usiadł na łóżku i zaczął napychać magazynki nabojami.

**************

Drzwi jednego z pomieszczeń na terenie Powinności otwarły się z łoskotem. Chwilę potem z framugi poleciał tynk, gdy Wasilij oparł się o nią rekami i z kocią gracją przeciągnął wysuwają pierś do przodu. Niesamowite zdolności akrobatyczne pozwoliły stalkerowi zostawić nogi niemal półtora metra dalej. Gdy nie poczuł większego bólu z wciąż promieniującego z wciąż poparzonej skóry, uśmiechnął się i odetchnął głęboko wąchając nowy dzień. Sekundę później wyprostował się i ogarnął, czując na sobie pytające spojrzenie czekających już kotów i samotnego stalkera.
- Wy już tu? - zapytał z niedowierzaniem. Nowicjusze pokiwali głowami i uśmiechnęli od ucha do ucha radzi, że pozytywnie zaskoczyli swojego dowódcę. Tylko samotnik stał niewzruszony.
- Wschód był dziś o czwartej trzydzieści osiem. Jest czwarta pięćdziesiąt dwa. Przyszedłem tutaj minutę przed wschodem, a dzieci spóźniły się o dziesięć minut. Ty zaś spóźniłeś o minut czternaście. Mój czas jest niebywale cenny, a twój? - wymamrotał cichym, spokojnym głosem stalker.
W rękach trzymał Abakana, także z optyką PSO. Na umięśnionym ciele mężczyzny spoczywał zielony, wzmocniony kombinezon. Zapewniał protekcję przed słabszym kalibrem, zadrapaniami, ale nie krępował ruchów. Na widok tego człowieka włosy stanęły Wasilijowi na głowie i ciarki przeszyły kręgosłup . „Gość musi być ku*ewsko twardy”, pomyślał.
Zakłopotany, nie wiedział, co powiedzieć.
- To prawda. Przepraszam stalkerze. - wydukał, ale po chwili szok minął i odzyskał wigor. - Acz wiedz, że był to mój pierwszy raz. Sierżant Powinności nigdy się nie spóźnia!
Koty spojrzały na swojego mistrza i niemal chórem zawołały tylko krótkie „łał”, nie zamknąwszy potem ust. Wasilij wpatrywał się w każdego z nich zastanawiając się, czy są idealistami, karierowiczami czy dziećmi, którzy właśnie znaleźli rycerza w lśniącej zbroi. „Zapewne to ostatni, tak w końcu nazwał ich stalker”, pomyślał.
- Panowie, dajcie mi ze trzy minuty, muszę dobrać ekwipunek. W międzyczasie przedstawcie się i powiedzcie coś o sobie, ale nie za dużo. Jak któryś zginie to nie będę miał koszmarów.
- Mówią na mnie Młynek. - powiedział pierwszy rekrut.
- ku*wa, synu! - zawołał Wasilij zapychając ładownice magazynkami. - Ile ty masz lat.
- Siedemnaście, panie sierżancie!
„Tak myślałem...”
- Szkołę jakąś skończyłeś?
- Podstawówkę i gimnazjum, ale miałem dobre oceny.
- To powiedz mi. - kontynuował Wasilij zakładając kamizelki i przygotowując się do umieszczenia hełmu na swojej głowie.
- Przygoda. Tutaj w Zonie mogę być kimś. W Kijowie nie byłem... - wyszeptał nieco zawstydzony chłopak.
„No to zaje*iście, co ja mu teraz mam powiedzieć? Chyba się myliłeś, synu!?”, pomyślał Powinnościowiec.
- Zobaczymy co z ciebie będzie. Ile w Powinności?
- No, doliczając służbę bez munduru to półtora tygodnia.
- A w Zonie?
- Niecały miesiąc...
- Może coś z ciebie będzie. Nie wciągnęła się przez ten miesiąc anomalia, pijawa też nie zeżarła. Coś tam z ciebie się ulepi.
- Dziękuję! - zawołał rekrut, wyraźnie rad z pozytywnej oceny.
Ładując broń i skalując optykę Wasilij kiwnął na drugiego w kolejce chłopaka. Ten wydawał się nieco starszy, ale nie mniej podniecony niż jego kolega.
- Salam, panie sierżancie! Jestem z Krymu, z rodziny muzułmanów! W Zonie trzy tygodnie, w powinności dwa. Chcę ją zniszczyć. To nie twór Allaha.
Dopiero teraz Wasilij zauważył ciemniejszą karnację i nieco bardziej skośne rysy twarzy kota.
- Uuu, będzie ci ciężko, ale kto wie, może dasz radę. - mrugnął to niego. - Wiedz jednak, że Allah to brednie.
Widząc zaskoczenie i oburzenie w oczach chłopca dodał szybko:
- Nie wiem co tu robiłeś, ale jak zobaczysz bogaty asortyment naszej Strefy to, podobnie jak ja, w Boga będziesz wierzył jedynie jak w twoim mniemaniu nic innego cię nie uratuje. Wierzę tylko, gdy do mnie strzelają i et voilà ! Jeśli cię uraziłem to przepraszam, ale mówię ci, uwierzysz mi i to szybko. A ty, na końcu? - rzucił nagle, tracąc zainteresowanie muzułmaninem.
- Ja, eee... yyy... Miszka, Miszka Chrust na mnie wołają... - wydukał tamten, wyraźnie zaskoczony nagłym zainteresowaniem swojego przełożonego.
- Chrust? Haha! - zaśmiał się sierżant Powinności. - Dlaczego Chrust?
- No bo ten, jak trafiłem do zony to kurtka zapaliła mi się o ognisko... - tłumaczył się kot, a Wasilij myślał, że zaraz połamie sobie palce, bo tak je wykręcał.
- Masz pecha czy jesteś niedorajdą? - zapytał czujnie stalker.
- Ja? Ten... a dlaczego? - rekrut wyraźnie rozglądał się na dogodnym schronieniem.
- Bo jak masz pcha i go na nas sprowadzisz, to masz przesrane. A jak jesteś niedorajdą... no cóż, uważaj na siebie! - wyjaśnił spokojnie dowódca, wiążąc ostatnie rzemyki na butach.
- Jestem niedorajdą, panie sierżancie! - ogarnął się szybko nowicjusz szczęśliwy, że nie podpadł.
Wasilij wyszedł w tym momencie na zewnątrz. W rekach trzymał załadowaną Grozę, w kaburze przy pasie zwisał pistolet ukraiński Fort-12, zawleczki granatów RGD groźne huśtały się wystając przy swoich właścicielach wsadzonych do ładownic. Kamizelki wyraźnie poszerzyły Wasilija nadając mu doprawdy upiorny wygląd. Spojrzał się na słabo wyposażonych rekrutów dzierżących starusieńkie AK-47. Chwycił swoją broń w prawą rękę, uniósł do góry i oparł o wewnętrzną stronę łokcia, po czym wyprostował się i uśmiechnął. Manewr wyszedł perfekcyjnie. Szeregowi Powinności niemal rozpłynęli się z zachwytu i ponownie wydukali proste „łał” i „suuuper!”. Tylko samotny stalker stał kompletnie nie wzruszony, jego mina wskazywała dezaprobatę.
- Możesz mi się przedstawić? - Wasilij zwrócił się do samotnika.
- Imiona mają wielką moc. - uśmiechnął się nieznacznie.
Sierżant wzdychnął.
- Jak zginiesz to nikt nie dowie się kogo ubyło, kropka. - podsumował obojętnie sprawę zołnierz.
- Jak zginie Oleg Gusarow... - rzucił ofensywnie stalker - ...parę osób się o tym dowie i zrobi co konieczne.
Wasilija zatkało.
- Oleg Gusarow! Nie wierzę, że idę na patrol z żywą legendą!
- Bacz swoich rekrutów, bo zakochają się we mnie zamiast w tobie. - rzucił spokojnie stary wyga.
Szeregowi zostali w tej chwili nieco zbici z tropu nie wiedząc kogo ubóstwiać.
- Czemuż zawdzięczam twoje towarzystwo, Gusarow?
- Cenie jaką Woronin zapłacił, żeby częsty gość Doliny Morku wspierał twój patrol sierżancie. Zwłaszcza, że prawowity dowódca miał ostatnio małe... problemy, a dokładniej amerykanie opalili mu gacie... - uśmiechnął się.
- Amerykanie?! - zawołali chórem nowicjusze.
- Gusarow ku*wa! O tym ma nikt nie wiedzieć. Zaraz, w ogóle... skąd ty wiesz? - zaskoczony spytał Wasilij.
- Bo znam ciebie i tobie podobnych, znam Woronina, znałem Naznaczonego i znam Zonę. I to wszystko od trzech lat. Osobiście zatłukłem pięćdziesięciu dwóch ludzi i sto czterdzieści cztery mutanty, sprzedałem artefakty i broń za dwa miliony rubli. - wyjaśnił spokojnie. - I nie mogły mnie ominąć takie wieści. Ale dzieci – zwrócił się do kotów. - wy słuchajcie waszego sierżanta, to nie idiota.
- Tak jest! - odparli chóralnie.
- Hej hej hej! Mi meldujecie, nie jemu! A ta wiedza nie powinna was dotyczyć. Jedno słowo i zatłukę gołymi rękoma!
- Tak jest! - ponownie chór.
Zbliżył się do stalkera.
- Dzieci... - westchnął Wasilij.
- Dzieci... - odparł tamten. - Myślę, że się dogadamy...
- Ja też. - Powinnościowiec uśmiechnął się i podał rękę Gusarowowi. - Wyruszamy. Przed zmrokiem chcę być z powrotem.
SaS TrooP
Ekspert

Posty: 862
Dołączenie: 22 Gru 2007, 21:43
Ostatnio był: 07 Cze 2019, 01:47
Miejscowość: Wodzisław, Silesia
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: FT 200M
Kozaki: 14

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez SaS TrooP w 03 Lut 2011, 17:49

Wasilij klęczał. Oparł tułów o duży głaz, na którym położył broń i podpierając się na łokciach obserwował Dolinę Mroku przez lornetkę. Obok Gusarow siedział pod drzewem i spożywał batonika. Nowicjusze, tak jak ich uczono na ćwiczeniach, założyli obronę okrężną. Miszkę, którego przez swoje przeżycia traktowano jako nieudacznika już na starcie, postawiono na tyłach. Salam leżał przy kamieniu okupowanym przez jego dowódcę, zaś Młynek był odpowiedzialny za bezpieczeństwo wolnego stalkera. Ten jednak wcinał smakołyka lewą ręką, prawą trzymał ciągle na rękojeści Abakana.
- Widzi pan coś? - spytał Salam.
- Tak to ładnie nazwijmy. Teoretycznie nic, ale w tej dolinie zawsze unosi się mgła. Szacuję widoczność na sto metrów, chyba zresztą nie muszę ci tego udowadniać. - wyjaśnił Wasilij.
Istotnie, pogoda w Dolinie Morku nie należała do najprzyjemniejszych. Było zimniej, zdecydowanie zimniej w porównaniu z Wysypiskiem czy choćby Kordonem. Prawie zawsze ten obszar był zamglony, bowiem niskie ciśnienie spychało parę wodną ku ziemi. Stalkerzy bali się wyjątkowo małych mutacji szczura, zwanych rodentami. Nie wiadomo dlaczego angielska nazwa przyjęła się najlepiej, ale skutecznie zaszkodziły niejednemu poszukiwaczowi artefaktów. Stworki, większe od zwykłego szczura około dwa razy, z dużymi oczami i zębami i szarą, bardzo wytrzymałą skórą skradały się w trawie i znienacka skakały na nogi stalkera. We mgle zaś ciężko było je wypatrzeć, a walka na bliski dystans z czymś tak małym i szybkim była śmiertelnie niebezpieczna. Aktywność rodentów w Kordonie była znikoma, co kończyło się fatalnie dla co bardziej bezmyślnych kotów. Zachęceni artefaktami przez Sidorowicza wędrowali do Doliny Mroku nie wierząc, że coś tak małego może im zagrozić. Gdy stalkerów obalały i zalewały pseudo szczury w liczbie np. dwudziestu gryząc wściekle po kroczu, szyi czy oczach szybko zmieniali zdanie. Niestety, było już za późno.
- Gusarow! - powiedział półszeptem Wasilij. - Powinienem się tutaj czegoś spodziewać?
- Nie, raczej nie. - odparł pytany. - Pijawki, bo to ich wypatrujesz, żyją na innym końcu doliny, dobre pięćset lub sześćset metrów stąd. Możemy spokojnie zejść w okolice bagienka, tylko nie zbliżaj się do siedzib bandytów. Chcę bardzo przeżyć ten patrol, choć może nie wyglądam.
- Dobrze więc! - krzyknął Powinnościowiec. - Ekipa, zbiórka na mnie!
Szeregowi, nie spuszczając oka ani karabinu ze swoich sektorów otoczyli lidera. Gusarow dołączył do nich.
- Gdzie więc? - spytał.
- Interesuje nas przejście do Kordonu. Niedaleko starej farmy. - wyjaśnił sierżant.
- Dość blisko tych pijawek. - zauważył Gusarow. - Jesteś tego pewny? Może być wesoło.
- Interesuje mnie jedynie przejście. Gdyby mutki się tam kręciły raczej dzieci by tam nie chodziły, no nie?
- Sidorowicz ma w dupie dzieci, jak i każdego. I dlatego ja mam na niego zlecenie.
Wasilij zaskoczony uniósł brwi.
- Masz robotę na Sidorowicza? Kto ku*wa – zaśmiał się. - chciałby zabić Sidorowicza? - zapytał z niedowierzaniem.
- Nie mogę ci powiedzieć, ale ktoś ważniejszy od tego grubasa. A ja mam z nim na pieńku, bo trzy lata temu sam się tutaj kręciłem. Miałem potem przynieść artefakty na stary parking, nim zaczęli tam napływać bandyci. Gdy dotarłem na miejsce omal nie zginąłem. I zdobyłem to!
Gusarow uśmiechnął się szyderczo i uniósł kaptur kombinezonu stalkera, który przysłaniał mu czoło. Widok zaskoczył Wasilija.
- Stalkerze, nie wiem kim ty jesteś, ale... - przerwał na chwilę. - ...ale nie widziałem jeszcze kogoś takiego jak ty. - rzekł sierżant badając ogromną bliznę na skroni, czole i prawej stronie głowy stalkera.
Powoła głowy Gusarowa była zupełnie łysa, pokryta jedynie rzadką szczeciną. Fatalnie zagojone zranienie rozlało się na górną część czoła i całą prawą skroń, docierając niemal do brwi. Blizna wskazywała na postrzał, który zdarł skalp z części czaszki minimalnie omijając mózg. Gdy nowicjusze Powinności zobaczyli pamiątkę ich przewodnika cofnęli się o krok, szemrając między sobą.
- Zona mnie kocha. - zaczął Gusarow. - Hofmann, jeden z strzelców wyborowych Sidorowicza miał wtedy zły dzień. Jak widać, minęło mnie o włos. Fuks także sprawił, że dokładnie na tej wyprawie znalazłem MP-5 przy jakimś zeżartym stalkerze. Udało mi się przestraszyć gościa i jakoś dowlec się do torów. Tak, znów ogromnym picem, znalazła mnie grupa stalkerów, którzy nie pracowali dla grubego. Ogarnęli mnie. Zresztą świetny lekarz z nimi był, Wstrząs czy jakoś tak. Ale przeniósł się na Skadowsk, słyszałem nawet, że zginął i że jakieś zamieszanie z tego powodu było. Dali mi trochę kasy i przepchnęli do Baru. W zasadzie zawdzięczam im życie.
- Liczne masz doświadczenia. - przyznał Wasilij.
- Nie da się ukryć. Jestem chyba w top 10 najstarszych stażem ludzi w Zonie. Z tych co tylko znam to Woronin jest dłużej ale nie wiem ile, potem Wilk, a także Jar labo Wujek Jar, jak kto woli. Reszty nie znam, ale chyba bliziutko mi do podium.
Nikt nie miał pytań, więc patrol wyruszył na południe, w kierunku przejścia w Kordonie. Stalkerzy poruszali się ostrożnie, nie tylko z powodu mgły, ale także Wasilija. Każdy ruch wymagający szybkości był dla niego bolesny, nie chciał się więc nadwyrężać. Dochodził także czynnik strachu. Sierżant nie mógł robić złego wrażenia na podwładnych, jednak po prostu bał się. Cholernie. Operował na nieznanym, rzadko odwiedzanym terenie. Dawno nie miał kontaktu z rodentami i nie musiał dbać o siebie, ale także o swoich ludzi. Wizja śmierci siedemnastolatka na jego oczach przerażała go i paraliżowała. Młynka polubił najbardziej ze wszystkich kotów, uważał, że chłopak miał potencjał. Jednak Wasilij i tylko Wasilij odpowiadał za jego życie. Powinnościowiec rozumiał, że Oleg Gusarow dba przede wszystkim o siebie. Być może pomógłby jemu, ponieważ Wasilij także był doświadczonym mieszkańcem Zony. Ale na pewno nie dzieciom, bo oni by nie mogli mu się w żaden sposób odwdzięczyć. Mimo egoizmu, żołnierz czuł sympatię do starego stalkera i rozumiał jego osobę. Niestety, w Zonie nie było miejsca dla ludzi o odwadze niczym struś czy oddanych niczym pies. Tutaj wygrywali silniejsi, on sam coś o tym wiedział, bo na niejednego wcześniej się wypiął.
I akceptował to.
Musiał, by móc normalnie żyć.
Nagle odezwał się Miszka.
- Jak wyglądają pijawki? Ale naprawdę, bo słyszałem o nich takie bajki że można się obalić i śmiać całe godziny. Dzisiaj będziemy z nimi walczyć, chciałbym wiedzieć.
Wasilij już miał skarcić szeregowego za takie myśli, gdy odpowiedzi udzielił samotnik.
- Będziemy z nimi walczyć? Nie, my będziemy przed nimi spierda*ać, hehe! - Gusarow zaśmiał się upiornie.- Nie żartuję. Nie chcesz spotkać pijawki, naprawdę nie chcesz. Co ci opowiadali?
- Że zaciągają ludzi do nor i ćwiartują, na przykład. Zwierzęta?
- Nie, tak nie robią. Pijawki poruszają się na dwóch nogach, bo są nieco wyższe od zwykłego człowieka. Od ciebie na pewno. - udowadniając swoją teorię stalker położył dłoń na głowie nowicjusza i przesunął ją do siebie. Ręka dotknęła jego ramienia.
- Taaaak... - rzucił przeciągle. - Od ciebie będzie dużo wyższa.
- Żartujesz, prawda? - rzucił Miszka, ale już głosem zdecydowanie niepewnym.
- Nie, nie żartuję. - kontynuował wolny. - one powstały z człowieka, nie wiem jak, ale tak jest. Jak inaczej wyjaśnisz ich wygląd? A skoro są z homo sapiens, to i myślą podobnie. Nie mieszkają w norach, zwykle w ruinach albo laskach, gdzie blisko do pożywienia. Przy drzewach kręcą się zwierzęta, zaś przy ruinach – ludzie. Ich siła tkwi w czymś innym, nie wiem czy ci o tym mówili.
- O czym?
- O niewidzialności.
- Niewidzialności?! Żartujesz sobie ze mnie?! - krzyknął Miszka i splunął na ziemię. - Wiedziałem!
- Dobrze, że wiesz. Przynajmniej nie będzie widział jak cię wpie*doli. A, nie, będziesz widział. Bo one nie są zupełnie niewidoczne, zostawiają taką małą smużkę, zakrzywienie promieni słonecznych. Ale jak cię atakują. Nie doświadczyłem, ale widziałem na własne oczy na Krecie. Cholera, dobry wojak z niego był. Ale mówiłem mu, żeby nie grzebał w podziemiach Agropromu bo tam są mutki. Ale on na to „Nie, nie! Poradzę sobie i znajdę schowek Striełoka”. No i go zeżarły. A właściwie wessały.
- Czekaj! - przerwał mu Miszka. - Co ty robiłeś w podziemiach, skoro nie chciałeś tam chodzić.
- Za kasę chciałem. Ale on nie brał rubelków za poszukiwania. Jego problem. - wzruszył ramionami Gusarow. - Kontynuując. Dopadła go od przodu, są cholernie ciche. Puki nie jęknął było za późno. Najlepsze jest to, że byłem od niego jakieś dwadzieścia metrów. Musiała mnie minąć, tyłów pilnowaliśmy. Zamaist jamy ustnej pijawki mają macki, którymi wysysają krew. Zostaje z ciebie kokon. Zresztą widziałeś jak pająk obrabia sobie muchę. Coś w tym stylu. W około dziesięć sekund wyssała z niego WSZYSTKO. Wszystko. - raz jeszcze zaznaczył stalker.
Wasilij z uśmiechem spoglądał na przerażone miny kotów. Miszka Chrust w prawdzie nadal nie dowierzał. „Będzie z nim ciężko”, pomyślał Wasilij, dobrze wiedząc, że Gusarow nie skłamał ani razu. Sam spotkał się z pijawkami parokrotnie i żadnego z mityngów nie wspominał mile.
- I nic nie zrobiłeś, jak zabijali ci kumpla?! - wrzasnął Miszka wyraźnie wstrząśnięty.
- Było za późno, wiedziałem to. - tłumaczył stalker. - Pijawka może odczepić się bardzo szybko pod warunkiem, że nie dopadnie kogoś na amen. Musiałem chwilkę odczekać, bo inaczej zginąłbym i ja, jakby mnie zaatakowała, a niestety nie mam przenośnego stanowiska do transfuzji krwi, by ratować Kreta. Gdy już się przyssała menda dostała serię z kałacha. Kret niestety też, ale cóż począć. - Gusarow wzruszył ramionami.
Wasilij uśmiechał się patrząc na przerażoną twarz swojego podwładnego. Ciężko jednak było mu stwierdzić, czy to szok w związku z opisem mutanta, czy też skrajne obrzydzenie czynem stalkera.
Miszka już miał znów coś zawołać, gdy chudy sierżant przywołał go do porządku.
- Skończ się drzeć. - wysyczał. - jesteśmy w środku Zony. Nie widzimy nóg. Nasłuchujcie, czy rodenty nie idą. A kończąc, to wszystko co powiedział nasz przewodnik to prawda. Więc zamiast się kłócić przyjmij to jako lekcję szeregowy.
- Tak jest.
- Ja myślę. - uciął Wasilij, po czym zbliżył się do Gusarowa.
- Nie wiedziałem, że Kreta wessało. - wyszeptał. - Kiedy?
- To było z miesiąc temu, potem nie widziałem już pijawek. Jego też znałeś? - zapytał Gusarow.
- Jakoś tak wyszło, że znałem wielu wpływowych stalkerów, ale wszystkich jedynie po omacku. Szkoda. - zaśmiał się szyderczo.
- Oprócz Woronina.
- Fakt, oprócz Woronina. Szkoda Kreta. Mocny chłop.
- Prawda.
Dalej nie odzywał się już nikt. Posłuszni słowom dowódcy, koty nasłuchiwały w ciszy absolutnej wszelkich szmerów. Gdy tylko jakiemuś wydawało się, że coś słyszy, wstrzymywał marsz i biegł do Wasilija natychmiast o tym meldując. Wasilij, ciesząc się rozwagą poddanych przyspieszył nieco tempa, nawet rany mniej go bolały. Ale gdy po raz osiemnasty wstrzymywali marsz po połowie godziny, czuł się sfrustrowany. Nie mógł jednak zganić szeregowych, przecież chcieli dobrze. Nie narzekając więc na swoją sytuację kontynuował marsz.
Po kolejnych dziesięciu minutach ktoś krzyknął „Stój!”. Wasilij westchnął, już chciał uspokoić kotów, gdy zauważył, że to Gusarow podniósł dłoń. Sierżant natychmiast zastygł bez ruchu. Szeregowi zaczęli szemrać między sobą, ale lider natychmiast ich uspokoił.
- Nikt się nie rusza! - krzyknął.- I wszyscy cicho! Ale już!
W ułamku sekundy grupę otaczała tylko cisza.
- Słyszycie? - wyszeptał Gusarow.
- Nieee? - niepewnie zapytał Wasilij.
- Wsłuchaj się sierżancie. Uważnie...
Na początku żaden niepokojący dźwięk nawet nie połechtał ucha Wasilija. Tylko wiatr.
Wiatr.
Wiatr.
Wiatr...
Wiatr?
A może nie?
Powinnościowiec wytężył słuch. To chyba nie był wiatr, żaden wiatr nie wieje cały czas tak samo, raz mocniej raz słabiej, w dokładnie identycznych odstępach czasowych między zmianą szybkości.
Wasilij dobrze znał ten dźwięk, nie pamiętał tylko skąd. Gusarow prawdopodobnie to zauważył, ponieważ wyszeptał:
- Karuzela...
Teraz sierżant już wiedział. Istotnie, była to Karuzela. Jedna z częstszych, ale też najgroźniejszych anomalii, na jakie może natknąć się stalker. Gdy wpada się w Trampolinę czasem udaje się nawet wyjść bez szwanku. Ale nie w Karuzeli. Anomalia jest trudna do zauważenia, ponieważ do czasu naruszenia jej granicy pozostaje nieruchoma, jest także bardzo cicha. Po naruszeniu zewnętrznej „błony” Karuzela zasysa wszystko - w tym stalkera – do swojego centrum,by po paru sekundach zmiażdżyć na strzępy podczas potężnej eksplozji w swoich jądrze. Wytworzone wówczas ciśnienie mogło zgnieść samochód do rozmiarów kostki Rubika.
- Gusarow, jesteś przewodnikiem, jakbyś mógł... - zasugerował Wasilij.
- Słusznie, taka moja już robota! - wyjaśnił samotnik i wydobył śruby.
Stalkerzy zawsze noszą ze sobą śruby. Nie są w prawdzie lekkie, ale umożliwiają wykrywanie anomalii i ich bezpieczne omijanie.
Nie czekając, Gusarow dobrał się do swojego woreczka i cisnął śrubę przed siebie, na około 20 metrów.
- Patrzcie się i uczcie... - zwrócił się do szeregowych.
Kawałek metalu pokonał połowę dystansu, gdy nagle – na ułamek sekundy – zawisł w powietrzu, a następnie w przerażająco szybkim tempie został wessany w środek anomalii, która nagle zaczęła hałasować i wciągać latające w pobliżu liście. Powietrze przeszył głośny świst powietrza, gdy Karuzela zaczęła pochłaniać jego całe masy. Rekruci cofnęli się przerażeni.
- Spokojnie! - krzyknął Wasilij obawiając się dezercji któregoś z członków oddziału. - Pod żadnym pozorem nie ruszać się, mogliśmy nieopatrznie wejść w całą sieć!
Koty zostały chwilowo uspokojone, jednak nadal z nadzieją oglądali się za siebie, w kierunku Wysypiska.
Tymczasem nadal anomalia wsysała powietrze. Po paru sekundach wybuchnęła głośnym „pyknięciem”, nic z siebie nie wyrzucając.
- Już po sprawie! - zawołał śmiejąc się Gusarow i obejrzał na trójkę skulonych i bladych chłopców. - Czy coś was zabiło? Hehe!
- Tym razem obyło się bez ofiar. Ale – do ku*wy nędzy! – nie uciekać! Mogliście zginać nie przez przewodnika, ale własne tchórzostwo i głupotę! - krzyczał Wasilij i z satysfakcją obserwował reakcje podopiecznych. Ci – wyraźnie zawstydzeni swoich zachowaniem – stali z głowami spuszczonymi w dół. - Macie natychmiast pozbierać się do kupy. Będziemy kontynuować marsz. Pierwszy pójdzie Gusarow i będzie rzucać śruby. Naprawdę, uwierzcie mi! NIE zostaniecie wciągnięci, jeśli zachowacie dystans od anomalii. Jesteście przecież ciężsi niż powietrze, no nie? Choć jak patrzę jak szybko chcieliście wiać to skłonny jestem wątpić.
Pokręcił głową.
- Ja pójdę ostatni. Bezpośrednio za przewodnikiem pójdzie Salam, potem Miszka, a tuż przede mną Młynek. Rozumiemy się?
- Tak jest! - usłyszał chóralnie w odpowiedzi.
- Do roboty! - machnął ręką.
Gusarow ruszył przed siebie, a reszta uformowała za nim wąską linię. Niemal trzymając się za pasy skręcali raz w prawo a raz w lewo, stalker na przodzie rzucał śruby jedna za drugą. Czasem, gdy metal trafiał na anomalię Wasilij czuł jak mięśnie Młynka napinają się, a ręka mocniej chwyta Miszkę.
- Spokojnie... - szeptał za każdym razem dowódca.
Droga ciągnęła się w nieskończoność. Obawy sierżanta także się potwierdziły – było to całe pole, a nie tylko jedna Karuzela. Po kolejnych minutach musiał użyczyć swoich śrub Gusarowowi. Gdy i metal Wasilija był niemal na wyczerpaniu, przewodnik zakrzyknął z wyraźną ulgą.
- Koniec! Przeszliśmy! Przed nami nic nie ma. Ale by były jaja, gdyby twoje śruby się skończyły sierżancie. - zakończył.
- A wy – powiedział Wasilij wskazując po kolei na szeregowców. - wzięliście jakieś śruby ze sobą?
Odpowiedziała mu tylko cisza.
- Podpadacie dzieci, podpadacie. - podsumował groźnie. - ZAWSZE bierzecie ze sobą śruby, nikt wam tego nie mówił?
Młynek pokręcił głową.
- Nie, panie sierżancie. Kazali tylko zabrać jedzenie i karabin. - oznajmił.
- A naboje chociaż zabrałeś? O nich też nic nie wspomnieli, przynajmniej tak właśnie powiedziałeś. - dopytywał się Wasilij.
- Wziąłem, sześć magazynków panie sierżancie! - odparł chłopak i poklepał się po ładownicy na brzuchu.
Powinnościowiec zastanawiał się przez chwilę.
- Jeszcze raz. - zaczął groźnie. - Jeszcze raz ktoś zapomni śrub, a wrzucę w anomalię. W Elektro, dłużej umierasz.
Nie czekając na odpowiedź, lider patrolu oddalił się od podwładnych.
- Dziesięć minut przerwy. - rzucił przez plecy.
SaS TrooP
Ekspert

Posty: 862
Dołączenie: 22 Gru 2007, 21:43
Ostatnio był: 07 Cze 2019, 01:47
Miejscowość: Wodzisław, Silesia
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: FT 200M
Kozaki: 14

Re: Operacja "Backstab"

Postprzez SaS TrooP w 03 Lut 2011, 17:50

Gdy wyznaczony czas upłynął, patrol ponownie wyruszył w drogę. Było już grubo po dwunastej, a Wasilij chciał najpóźniej o trzynastej dotrzeć na miejsce i zacząć węszyć. Pogonił więc oddział. Teraz zagrożeniem nie były już anomalie, ale bandyci, którzy często kręcili się w tym rejonie. Patrol Powinności wędrował tuż przy drodze, gdzie często łapano kotów. Zdając sobie sprawę z zagrożenia, rozkazał drużynie trzymać broń w górze, w gotowości. Wiedział, że bandziory są zwykle słabo uzbrojone, co w połączeniu z wyszkoleniem jego i Gusarowa dawało stalkerom wyraźną przewagę. Wasilija trapiło jednak jeszcze coś – poziom wyszkolenia szeregowych. Znał ich od paru godzin i nie widział w akcji. „Nie wiadomo, czego można się po nich spodziewać”, myślał sierżant, gdy omijał wrak pojazdu, prawdopodobnie napromieniowany, bo licznik na piersi Wasilija zaskrzeczał groźnie.
Nagle podbiegł do niego Salam i zapytał:
- Panie sierżancie! Jak wygląda anomalia Elektro?
- Hmmm... - zastanawiał się przez chwilę Wasilij. - Wyładowania elektryczne, zwykle koloru niebieskiego, które można spotkać najczęściej w podziemiach to właśnie Elektro. Dlaczego pytasz?
- Koniecznie pod ziemią? Elektro może się przemieszczać? - dopytywał się islamista.
- No czasem się przemieszcza, ale w ograniczonym stopniu. Najczęściej w podziemiach, ale też zdarza się na powierzchni. W Zonie nic nie może być zdefiniowane od A do Z.
Stalker zatrzymał się nagle.
- I w ogóle to co cię to tak interesuje? - nagle zapytał czujnie.
- No to co w takim razie za nami leci? - z przestrachem zapytał się Salam i wskazał ręką na lewitujący obiekt jakieś 30 metrów od nich.
Oczom sierżanta ukazały się małe, bo około półmetrowe, blado-niebieskie wyładowania elektryczne. Zarówno ich rozmiary jak i częstotliwość zwarć były tak niewielkie, że ciężko było owy obiekt spostrzec. Podążał cały czas za grupą, czasem zatrzymując się i jakby przyglądając, by po chwili przyspieszyć i nadrobić stracony dystans.
Wasilij nie zauważył, jak mimowolnie zatrzymał się i niczym posąg obserwował zjawisko. Pozostali szeregowi, którzy podążali tuż za swoim dowódcą także przystanęli i wpatrywali się w wyładowania nie wiedząc co myśleć. Gusarow szedł pierwszy, dlatego pokonał jeszcze parę metrów nim zorientował się, że grupa nie poszła w jego ślady. Obrócił się i omiótł wzrokiem szereg nieruchomych Powinnościowców, po czym także spojrzał na lewitujące wyładowania.
- Hej! Wy! - zawołał. - Do mnie! Ale już!
Wasilij poczuł, jak wyrywa się z transu. Panicznie rozejrzał się wokół. Niebieskie coś odskoczyło nagle na parę kroków, jednak nadal jakby obserwowało oddział. Usłyszał za sobą ciężki krok wojskowych butów i nagle ręka wylądowała mu na ramieniu.
- Obudź chłopaków, bo odpłyną na amen... - usłyszał za sobą.
Długi sierżant pomyślał o podwładnych i natychmiast pozbierał się do kupy.
- Co jest ku*wa!? - wrzasnął. - Na co się tak gapicie! - zaczął potrząsać rekrutami, a ci oszołomieni zataczali się raz po raz. Młynka należało nawet uderzyć w twarz, bowiem wstrząsy nic nie dały. Gdy Wasilij miał gwarancję, że szeregowi wrócili do siebie, zwrócił się do przewodnika.
- Czy to poltergeist? - spytał.
- Tak, to on. - potwierdził Gusarow. - Panowie, przypominam zasady. Idziemy dalej, nie biegamy, nie strzelamy i nie wpatrujemy się w niego. Ruszać się!
Patrol przyspieszył kroku, jednak – trzymając się rady stalkera – nikt nie biegł ani sprintował. Poparzona skóra protestowała głośno, co Wasilij odbierał jako ból przelewający się przez nogi, plecy i ramiona. Musiał skupić się na czymś innym. Szybko.
- Gusarow. - zwrócił się do weterana. - Jak działał poltergeist? Rozpoznałem to uczucie, ale ostatni raz miałem kontakt z tym mutantem dość dawno. A wy – rzucił w stronę podwładnych. - Słuchać!
- Poltergeisty to kolejna mutacja człowieka. Chyba, bo tak wygląda w normalnej wersji. - zaczął przewodnik cały czas oglądając mapę i naprowadzając oddział na prawidłowy szlak. - Ciężko wiele o nich powiedzieć, bo są rzadko spotykane. Ich cechą charakterystyczną jest, tak jak u pijawki, częściowa niewidzialność. Jak sami widzieliście, bo nie radzę na niego patrzeć, rozbija swoją sylwetkę poprzez słabe wyładowania elektryczne. Niektórzy stalkerzy mylą go z Elektro, błędnie. Problemem jego metody jest niestety to, że działa na człowieka hipnotycznie. Nie na każdego, ja na przykład jestem odporny, ale i tak nie ryzykuję. Jednak większość może wpaść w niezłe gówno jeśli nie będzie się pilnować.
- Poltergeist w ten sposób poluje? - zapytał Młynek idąc gdzieś z boku.
- Nie, wydaje mi się, że ta cecha jest przypadkowa. Jeśli chodzi o polowania, to w sumie... ciężko stwierdzić. Możliwe, że pochłania energię z żyjących obiektów, nawet z nas. Nie zabije nas to, poltergeist to chyba jedyny znany mi mutant, który zwykle nie ma złych zamiarów, albo po prostu ich nie okazuje. Są dość ciekawskie, dlatego ten za nami podąża. Do czasu aż nie naruszysz ich terytorium nie powinny stanowić zagrożenia,w sensie zaatakować kogokolwiek. Zwykle żyją w ruinach i podziemiach, ale – jak widać – można także spotkać je tutaj, w Dolinie Mroku.
- W takim razie jak walczą? - dopytywał się kot.
- Posiadają zdolność telekinezy. - wyjaśnił Gusarow. - Wykorzystują ją także do podnoszenia lekkich obiektów, którymi ciskają w przeciwnika.
Młynek zachichotał chicho.
- Z całym szacunkiem dla poltergeistów, ale chyba rzadko wygrywają? - dalej drążył temat.
- Tak, oczywiście. Pogadamy, jak z dwudziestu metrów je*nie cię w głowę pięciokilowa skrzynka lecąca sześćdziesiąt na godzinę, a ty nie będziesz w stanie zobaczyć poltergeista, bo mogą atakować będą np. za ścianą. W ogóle wątpliwe, byś zobaczył to w trakcie walki. Szybciej zwieje jak wyczuje porażkę.
- Dlaczego ten za nami idzie? Przepraszam, leci? - zainteresował się Salam.
- Nie słuchałeś. - skarcił go Gusarow. - Jest zainteresowany. Ważne jest jedynie co, żeby przy nich nie biegać, bo denerwuje je to. Jeśli teraz napadną nas bandyci to naturalnie będziemy biegać, ale sytuacja będzie należeć do wyjątkowych. A poltergeist przestraszy się i odleci. Moglibyśmy się także zatrzymać i zacząć na niego patrzeć, wtedy podleciałby i zaczął wysysać energię. Nie, nie zabiłby nas. - dodał szybko widząc niepewne spojrzenie słuchaczy. - Czulibyśmy raczej lekkie lub średnie osłabienie. Jak wspominałem, hipnoza nie jest bezpieczna. W zombie się nie zamienisz, ale poltergeist boi się czasem podlecieć i wzywa twoją osobę. Jeśli przed tobą jest anomalia... plask! - Gusarow klasnął rękami. - Dlatego mówię, nie denerwujcie ich a być może zyskacie przyjaciół.
- Przyjaciół? - zapytał nagle Wasilij. - Nie przypadkiem obojętnego obserwatora?
- Macie jakieś jedzenie? Konserwy, cokolwiek. - spytał się Gusarow.
Wszyscy bez słowa otworzyli plecaki i już po chwili na dłoni przewodnika leżało parę kawałków kiełbasy, chleba i konserw.
- Chcesz mu dać ofiarę? - zażartował Powinnościowiec.
- Odsuńcie się. - zarządził przewodnik.
Gdy i to życzenie zostało spełnione, Gusarow zatrzymał patrol i wyszedł do przodu. Po około minucie ciszy podleciał do niego poltergeist. Najpierw krążył parę kroków od patrolu, a następnie zawisł bez ruchu. Powinnościocy natychmaist skryli twarze w dłoniach. Wasilij baczył na rekrutów, czy przypadkiem żaden nie spogląda ukradkiem na mutanta.
- Za chwilę będziecie mogli na niego popatrzeć. Będzie wysysać ze mnie energię. - zakomunikował Gusarow. - Wtedy nie interesuje go nikt inny.
Istotnie, poltergeist podleciał do stalkera i zawisł mu na wysokości głowy. Obaj zastygli. Wtedy sierżant i jego podwładni przyjrzeli się stworowi.
W zasadzie nie było na co patrzeć, ponieważ mała kuleczka pełna jonów po prostu błyskała radośnie. Po paru minutach jednak zaczęła jarzyć się coraz bardziej, aż w końcu dało się wyraźnie zobaczyć każdą mini-błyskawicę w wnętrzu mutanta.
Nagle poltergeist poruszył się, otoczył patrol ponownie i wysunął się na przód. Gusarow odetchnął głęboko. Wasilij podszedł do niego. Twarz stalkera była blada. Trzęsącymi rekami wydobył kiełbasę z opakowania i zaczął ją energicznie spożywać.
- Jesteś cały? - spytał przejęty sierżant.
- Takk. Mówiłem. Małe lub średnie zmęczenie. Czuję się jak po sprincie, ale szybko mi przejdzie. Muszę po prostu coś zjeść. Spokojnie, nie zwolnimy tempa uśmiechnął się.
- Stoimy tu od 10 minut... - wymamrotał lider. - Już mamy opóźnienia.
- Ale nie będziemy mieć. W Zonie nic za darmo. - stalker zaśmiał się. - Ruszamy panowie! Przypominam, nie wpatrujcie się w poltergeista!
Mutant cały czas wisiał jakieś dziesięć metrów przed oddziałem. Gdy ten wznowił marsz, stwór także się ruszył, ale cały czas utrzymywał dystans. Tak wyglądała marszruta przez kolejne parę minut, aż nagle poltergeist się zatrzymał. Gusarow zrobił to samo.
- Co on robi? - dopytywał się Miszka.
Nie zdążył usłyszeć wyjaśnienia, bowiem istota ruszyła przed siebie i wpadła w Karuzelę. W chwili, gdy anomalia zaczęła wciągać poltergeista do środka, ten powiększył swoje rozmiary. Teraz wyładowania zajmowały dobre parę metrów i niemal uderzały w oddział. Trwało to do czasu, aż anomalia nie eksplodowała, wtedy poltergeist ruszył przed siebie.
- Gdyby nie moja energia nie zrobiłby tego. - zauważył Gusarow.
Mutant zawrócił i skręcił na prawo, z dala od drogi.
- Za nim. - zarządził przewodnik i wydobył resztę śrub Wasilija.
Drużyna powownie uformowała ciasną kolumnę, ale teraz szli szybkim krokiem tuż za poltergeistem, który skręcał raz w jedną a raz w drugą stronę. Sierżant zdał sobie sprawe, że jest w kolejnej sieci anomalii – tuż obok niego pykały półprzezroczyste bańki, anomalia Trampolina. Parę razy usłyszał złowieszczy szum lub wycie Karuzeli. Zdawał się jednak na przewodnika, a ten zaś na poltergeista.
Pole okazało się być jeszcze większe niż to, które pokonywali przed południem. Przekroczyli je jednak szybciej, ponieważ stwór ani na sekundę nie stracił orientacji. Choć parę razy wpadł w anomalię, nie dał się wessać używając wyładowań jako macek, którymi przełamywał opór powietrza lub ciśnienia. Po dosłownie pięciu minutach grupa znajdowała się po drugiej stronie, a na horyzoncie rysowały się sylwetki zabudowań dawnego kołchozu – owej farmy, niedaleko której znajdował się tunel do Kordonu i którą Wasilij miał zamiar sprawdzić.
Gdy patrol oddalił się od anomalii na bezpieczną odległość, poltergeist zatoczył jeszcze jedno koło nad oddziałem i odleciał w stronę, z której przyszedł.
- I tak właśnie zyskuje się przyjaciela. Nic wprawdzie za darmo, ale to jest Zona. - podsumował Gusarow.
- Stalkerze. - zaczął ostrożnie Wasilij. - Kim ty jesteś? Przeżywasz zasadzkę, zwiedzasz całą Zonę, a teraz jeszcze rozmawiasz z mutantami.
- Phiii! - prychnął przewodnik. - Poltergeist to nie mutant. Mutant chce cię zeżreć najszybciej jak się da. A mój nowy znajomy to po prostu biznesmen. A ja zaś jestem negatywnie nastawiony do spustów wszelkiego rodzaju.- rzucił Gusarow z udawaną złością i ruszył przed siebie, pozostawiając Powinnościowców bez słowa.
SaS TrooP
Ekspert

Posty: 862
Dołączenie: 22 Gru 2007, 21:43
Ostatnio był: 07 Cze 2019, 01:47
Miejscowość: Wodzisław, Silesia
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: FT 200M
Kozaki: 14

PoprzedniaNastępna

Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości