przez SaS TrooP w 12 Lis 2009, 22:46
Po bardzo długiej przerwie wróciła mi wena.
ROZDZIAŁ JEDENASTY: WYSYPISKO
SAS Unit 158 znalazł się na Wysypisku. Przeprawa przez stary wojskowy outpost przeszła sprawie. Spotkali grupę stalkerów wracających z łowów i handlujących różnymi przedmiotami. Następnie przeszli paręset metrów do tzw. Cmentarzyska Maszyn. Tam też zatrzymali się celem odpoczynku
Cmentarzysko Maszyn to część Wysypiska, gdzie trzymane są wszelkie samochody i helikoptery biorące udział w gaszeniu pożaru Reaktora nr 4 oraz ewakuacji cywilów z Prypeci. Pojazdy były zbyt napromieniowane by można było dalej z nich korzystać. Na ziemi walało się mnóstwo zardzewiałych kawałków metalu. Koła większości pojazdów zostało zabrane, a lakier był już odległym wspomnieniem. Helikopter szturmowy Mi-24 z urwanymi kołami leżał w błocie. Jego kokpit opadał żałośnie ku ziemi niczym zbity, stary pies. Niegdyś ten helikopter unosił siedzisko pilota wysoko, a rekinie zęby na kadłubie przekazywały jasny sygnał: „Rozerwiemy was!”. Niegdyś wrogie siły czmychnęłyby przed jego działkiem i rakietami. Teraz resztki jego obfitego uzbrojenia zostały – podobnie jak koła i śmigło – zabrane przez szabrowników.
Cmentarzyska pilnował facet zwany Biesem. Były przestępca, który - jak sam mawiał - "nawrócił się" i strzegł porządku w tej części Zony. Nosił zielony, skórzany kombinezon, na którym było widać trudy Zony i starego Kałasznikowa AK-47. Na głównym body zaznaczał nożem kolejnych zabitych. Ponoć odpowiedzialny był za śmierć ponad dziesięciu bandytów i żołnierzy. Nigdy nie dał nikomu swojej broni nawet na sekundę, więc nie nadarzyła się sposobność by policzyć kreski. Bies nie miał nic przeciwko czterem nowym stalkerom, nawet uciął z nimi pogawędkę. „Ostry człowiek, wolałbym z nim nie zadrzeć”, pomyślał Jedynka. W nocy nic się nie wydarzyło i tuż przed świtem komandosi wyruszyli w dalszą drogę.
Poruszali się powoli rzucając przed siebie śruby i inny złom by wykryć anomalie. Przystawali na najmniejszy dźwięk licznika Geigera. Gdy zastał ich zachód słońca właśnie mijali Hangar.
Słońce nadawało podziurawionemu i zardzewiałemu metalowi barwę szkarłatnej czerwieni. Wąskie linie światła przesączały się przez szczeliny w dachu i w ścianach. Obok stał przewrócony dźwig, który wgniótł w ziemię transporter opancerzony BMP-1. Pancerz starego bewupa stracił swą niegdysiejszą barwę. Farba złuszczyła się niemal cała i ostały się jedynie wąskie pasy. Gąsienice wpiły się w podłoże i były ledwo widoczne. Avatary i godła z kadłuba spłynęły na ziemię, gdzie zniknęły w podziurawionym asfalcie. Drzwi do części transportowej zostały wyrwane a środek pojazdu, podobnie jak wieża, całkowicie rozkradzione.
Mogiła. Grób dawnego Imperium. Resztki armii, która miała podbić świat.
I wspomnienia.
Żołnierze w milczeniu minęli pojazd i ruszyli do przodu.
Jedynka nakazał przyspieszyć kroku. Około godziny dwudziestej byli w pobliżu checkpointu Powinności. Stacjonowało tam dwudziestu żołnierzy wyposażonych w nowoczesną rosyjską broń.
Powinność była organizacją, która za cel dała sobie zniszczenie Zony i niedoprowadzenie do jej rozrostu. Wielu stalkerów zadawało sobie pytanie, dlaczego Powinność chce zniszczyć coś, co jest dla nich źródłem dochodu. Organizacja sama sobie zaprzeczała.
Po ostatnim "wybryku" Naznaczonego, gdy Zona poszerzyła się, skompromitowali się. Do tego pamiętnego dnia byli szanowaną frakcją. Teraz już nikt ich nie szanował - ale nadal byli uzbrojeni i świetnie zorganizowani. Woronin, przywódca Powinności poprzysiągł, że nigdy już nie doprowadzi do takiej katastrofy.
Jedynka wydobył lornetkę, delikatnie wychylił się zza pobliskiego pagórka i spojrzał w okular. Przekrzywił głowę.
- Ilu? - spytał leżący obok Dwójka.
- Ze dwudziestu plus DShK. Twardzi goście. Chyba mają kamizelki i niezły sprzęt. AK-74, Abakany, nawet jednego z RPK polimerowym widzę.
- Negocjujemy?
- Musimy spróbować. Zresztą i tak nie rozwalimy wszystkich. I jeden błąd sporo nas kosztował, Trójka.
- Wiem, ale to ty odpowiadasz za intel.
- Tutaj nie ma intelu do cholery. Wychodzimy pogadać, tylko spokojnie.
SAS Unit 158 wyszedł z powrotem na drogę i wszedł w zasięg widzenia stalkerów. Straż przednia ostentacyjnie odbezpieczyła broń i przesunęła zamki. Komandosi zbliżyli się.
- Czego chcecie? To teren Powinności! - warknął jeden z strażników.
- Pragniemy jedynie dostać się na teren Baru. - odparł spokojnie Jedynka - Przepuścisz nas? Chcielibyśmy porozmawiać z twoim dowódcą.
Powinnościowiec uniósł brwi.
- Taaak? - zapytał przeciągle - A czemu mam wam na to pozwolić ścierwa?
- Ponieważ nic ci nie zrobiliśmy żołnierzu. I nie mamy wobec was wrogich zamiarów. To wystarczające powody?
"Jak z Indianami", pomyślał Jedynka.
Zbity z tropu stalker zamilkł na moment. Po chwili odzyskał głos:
- No dobra, możecie wejść. Ale mam was na oku! - uniósł broń na wysokość piersi i wciągnął powietrze wypinając pierś. Widocznie poczuł się dumny z powodu nazwania go żołnierzem.
Anglicy ruszyli przed siebie. Szybko odnaleźli dowódcę. Uzbrojony w AEKa, z kevlarowym hełmem i kamizelką, radiem na pasie i kaburą pistoletu (pustą) na udzie. Przedeptywał z jednej nogi na drugą pisząc coś na kartce wspieranej cienką podkładką. Był bardzo wysoki i umięśniony, ale spojrzenie miał spokojne.
- Wygląda na inteligentnego - powiedział Trójka unosząc brwi.
Podeszli do oficera.
- Czego tu chcecie? - spytał groźnie.
- Jesteśmy grupą przyjaciół. Niedawno przedostaliśmy się do Zony i bardzo prosimy o przepuszczenie nas do Baru. - powiedział spokojnie Jedynka.
Powinnościowiec zastanawiał się przez dwie sekundy.
- Nie.
- Ale...
- Nie.
- No ale dlaczego....
Oficer pochylił się tak, że jego twarz zrównała się z twarzą Jedynki i przysunął do siebie komandosa na odległość paru centymetrów. Przy jego wzroście Anglik wydał się żałośnie mały. Po czym wysyczał przez zęby:
- Nie...
Widząc to paru stalkerów zbliżyło się do Anglików unosząc broń w gotowości.
- Odprawić ich! - zarządził dowódca blokady.
Minutę potem komandosi opuścili placówkę i udali się za wzgórze, z którego wcześniej obserwowali ludzi Powinności. Tam usiedli na ziemi, Czwórka wyjął chleb i i zaczął go rzuć.
Trójka uniósł dłoń:
- Nim zaczniemy zastanawiać się co dalej, zaznaczam ,że nie zaatakuję tego Checkpointa bez helikoptera, transportera, a najlepiej czołgu, oraz minimum piętnastu żołnierzy w tym KMy.
- Ja rófffniessz – wymamrotał Czwórka z pełnymi ustami.
- Rozumiem was panowie, absolutnie was rozumiem. Nie jestem tak głupi, żeby się tego podejmować. - powiedział Jedynka
- Taa, ci Irakijczycy wtedy też tak myśleli.
- Ale to byli partyzanci!
- W liczbie trzydziestu plus moździerz... - odparował Dwójka
- Nas było sześciu.
- I dzięki temu jest tylko czterech.
- I tu mnie masz. To co, według ciebie, o mądry powinniśmy zrobić. I w ogóle to ja tu jestem najwyższy stopniem. Ja wiem, że jesteśmy przyjaciółmi i w ogóle Brothers in Arms, ale bez przesady.
- Stopień czy nie, ja ci Daniela nie daruję.
Daniel White, poprzednia Trójka zginął w ataku na moździerze rebeliantów z Shia w Iraku. Jedynka wykonał zadanie tracąc dwóch swoich żołnierzy i eliminując ponad dwudziestu przeciwników. Dowództwo odznaczyło go srebrną gwiazdą, ale wiele wtedy stracił w oczach swoich podkomendnych. Od tego czasu SAS Unit 158 ciągle wybijał z głowy swojemu przywódcy wszelkie straceńcze szarże. Wszyscy oprócz niego rozumieli, że można mieć po prostu pecha, a i na umiejętnościach można się przeliczyć. Drugą ofiarą był Winston Gam, świeżo upieczony rekrut SASu. Nie zdążył się przyjąć w oddziale, ale wykazał się w czasie walki ogromną odwagą.
- Ile zostało nam kasy. - Zapytał Jedynka
- Jak się zrzucimy to góra pięć tysięcy. Dlaczego pytasz.
- Pójdę tam jeszcze raz z Trójką, bez broni i postaramy się ich przekupić. Jeśli uda nam się przejść dostaniemy się do Baru i tam zdobędziemy jakąś forsę dla was.
- Chcesz podzielić oddział? - zapytał Trójka.
- Nie ma innego wyjścia, a poza tym nie będzie nas góra dwa, no, może trzy dni. Weźmiemy broń osobistą, więc nikt nas nie zastrzeli czy nie zje. Wy zaś będziecie tutaj siedzieć. Macie tyle giwer, że ten cały outpost by was nie załatwił.
Trójka spojrzał w niebo. Stał tak minutę, po czym powiedział:
- No dobra, to może się udać. Tylko na spokojnie.
Komandosi pożegnali się ze sobą i obie grupy życzyły sobie szczęścia. Po paru minutach Anglicy zaczęli schodzić w dół. Słońce zdążyło już zajść za horyzont, gdy grupa dotarła pięćdziesiąt metrów od punktu Powinności.
Tym razem strażnicy nie patyczkowali się: jeden z nich odbezpieczył broń i strzelił w ziemię przed Jedynką. Drugi wrzasnął „Wynocha!”, a pierwszy ponownie oddał strzał nas głową Trójki. Komandosi natychmiast rzucili się do ucieczki, a strażnik śmiejąc się od ucha do ucha wystrzelał cały magazynek nad ich głowami.
- I żebym was tu więcej nie widział!
Dwójka, gdy zobaczył dwie postacie idące w jego stronę, natychmiast wyciągnął lornetkę i zbadał kontakt. Po chwili opuścił ją z powrotem na szyję i powiedział do czwórki:
- Chyba troszkę za szybko się pożegnaliśmy. I dobrze, że nic nie polaliśmy.
Gdy żołnierze dotarli do obozu, Trójka rzucił plecak na ziemię, położył się na plecach i położył dłonie na twarzy. Wziął głęboki oddech i przetarł oczy.
- ku*wa. - podsumował.
- Co się stało? - spytał zainteresowany Czwórka lustrując swojego dowódcę i lezącego kolegę.
Dwójka nic nie powiedział, ale pytająco spoglądał na Jedynkę.
- Nawet nie pytaj. Nie zdążyliśmy się zbliżyć... - usiadł z wysiłkiem na ziemi. - … gdy straż nas ostrzelała. Żadnych rozmów nie będzie. Dzisiaj idziemy spać. Budzę was o piątej rano, warty po pół godziny. Ja wezmę swoją pierwszy, bo mam plan.
- Lepszy niż ostatni? Bo ten do najlepszych nie należał. - zaznaczył Trójka.
Dowódca zignorował ten komentarz. Zwrócił się do Dwójki, który właśnie układał się do snu.
- Masz to narzędzie do cięcia drutu?
- Mam, w plecaku.
- A działa dobrze?
- Taa, a co?
- Nic, odpoczywaj. Będę cię nad ranem potrzebował.
- Rozumiem.
****
Jedynka obserwował horyzont oraz niewielki lasek jakieś sto metrów od nich. Gorączkowo myślał nad planem jak dostać się do Baru i nerwowo spoglądał w linię drzew. Odniósł wrażenie, że ktoś go obserwuje. Nagle w lesie zapaliły się dwa żółte punkciki. Były to oczy, które spoglądały na komandosów. Nagle zaświeciła się kolejna para, a potem kolejna i jeszcze jedna.
Jedynka podniósł pistolet maszynowy i wycelował w las. Zastanawiał się, czy seria przepłoszy te stworzenia. Nagle oczy zaczęły przesuwać się w prawo, w kierunku końca lasu i małego, wąskiego przejścia prowadzącego do Doliny Mroku.
Anglik zbladł. Z drzew wyłoniły się cztery wilki. Jednak nie były to wilki spotykane na świecie. Były od nich parę razy większe. Ich łapy były wielkości dużej książki, a rozmiarami nieznacznie przewyższały niedźwiedzia. Największy z nich, prawdopodobnie przywódca stada, przylgnął do ziemi i obserwował ludzi, podczas gdy reszta wielkimi skokami udałą się w kierunku Doliny. Gdy stado zniknęło z pola widzenia Jedynki, największy wilk zaczął powoli wycofywać się tyłem ,by nagle szybko odwrócić się i zniknąć w mroku.
Jedynka wziął głęboki wdech. Zauważył, że przez cały ten czas nie oddychał. Jego dłonie były tak spocone, że MP5 niemal ześlizgnął mu się z rąk.
Podskoczył, gdy coś złapało go za ramię.
- Emeryturka może? Starzejesz się. - powiedział zjadliwie Dwójka.
- A co, mam siwe włosy? Po tym co widziałem to powinienem. - odparł Jedynka.
- Co takiego widziałeś? - sabotażysta natychmiast spoważniał.
- Nooo... a zresztą, sam zobaczysz. Gwarantuję ci, że nawet nie zachce ci się spać. Trzymaj broń w gotowości.
Jedynka rozłożył śpiwór i natychmiast osunął się w sen.
Dwójka przejął wartę. Zastanawiał się nad ostrzeżeniem swojego dowódcy. Obserwował horyzont, ale nic nie widział. Nagle z kierunku hangaru na Wysypisku coś błysnęło. Było to niebieskie światło, które zabłysło na ułamek sekundy. Dwójka zaczął w myślach liczyć. Chciał wiedzieć, jak daleko od nich jest burza. Gdy doliczył do dwudziestu, zaczął zastanawiać się co zobaczył. Błysk nie powtórzył już się.
Mijały minuty, gdy komandos usłyszał pyknięcie, a światło znów błysnęło, tym razem nie więcej niż sto metrów od nich. Natychmiast wycelował w tamtym kierunku. W dalszym ciągu nic się nie poruszało. Spojrzał na kolegów – wszyscy spali. Po chwili zobaczył coś świecącego w lesie. To coś szybko poruszało się wzdłuż lasu i zbliżało się do przejścia do Doliny Mroku. Przygotował broń do strzału. Z lasu wypadło stworzenie o dwóch głowach, wielkości dorosłego dzika. Jego potężne łapska gniotły ziemię, gdy zwierzę poruszało się dziesięciometrowymi skokami. Otaczała je aura niebieskiego światła. Dwójka zauważył, że to wyładowania elektryczne i jego jelita nie wytrzymały.
Stworzenie, cały czas skacząc spojrzało się na komandosa, ale zignorowało go i pobiegło dalej. Gdy niebieska łuna zniknęła za skarpą, znów zrobiło się ciemno. Dwójka zauważył, że spocił się. I – podobnie jak jego poprzednik – podskoczył gdy ktoś szturchnął go w biodro.
- Dwójka, starzejesz się. - powiedział Trójka. - Pomyśleć, że ty ostatni z nas traciłeś zimną krew.
- Stary, ty się ciesz, że tego nie widziałeś.
- Czego? Ty chyba masz jakieś zwidy.
- To jakiś koszmar. Idę spać, a ty lepiej bacznie się rozglądaj.
- Ale co się stało?
- ku*wa, widziałem lokalną... faunę. Opowiem ci rano. Lepiej się rozglądaj.
Dwójka, powielając wzór poprzednika, wskoczył z powrotem w śpiwór i zasnął. Obrócił się do niego Jedynka.
- Na twojej wszystko OK?
- Naprawdę przepraszam, że nie przejąłem się twoimi słowami.
- To ku*ewsko dziwne miejsce, oby Trójka nie nawalił.
Trójka zastanawiał się, co miał na myśli Dwójka. Jego przyjaciel często lubił żartować, a halucynacji nie miał. Komandos nie wiedział, czy sabotażysta żartował sobie czy naprawdę coś widział. Trójka wrócił myślami do Iraku. Przeanalizował wszystkie noce pod gołym niebem. Każda przebiegała spokojnie. Nie podejrzewał, by teraz miało się to zmienić. Wtedy przypomniało mu się inne wydarzenie:
Usłyszał terkot. To Daniels White strzelał z lekkiego karabinu maszynowego FN Minimi do ukrywających się za skałą rebeliantów. Przed nimi, na szczycie wzniesienia znajdował się moździerz i strzelec RPG-7, którzy ostrzeliwali konwój sto metrów pod Brytyjczykami. Landrovery zostały wzięte z zaskoczenia. Warrior wjechał na minę-pułapkę i wtedy zaczęły wybuchać pociski moździerzowe. Z raportów kierowanych do Jedynki wynikało, że już dwóch żołnierzy na dole zostało rannych. Tuż po rozpoczęciu walki Jedynka zadeklarował, że oflankuje wzgórze i zniszczy moździerz. Po przełamaniu śmiesznego oporu operatorzy SAS właśnie ostrzeliwali się za skałami.
Jedynka non stop nadawał, dwójka pomagał trafionemu w brzuch Winstonowi. Daniels prowadził ogień zaporowy, a Piątka, będący teraz Czwórką właśnie trafił kolejnego Irakijczyka. Sam Trójka, który był wtedy Czwórką właśnie zastanawiał się, jaką trajektorię obrać dla granatu M433 do granatnika M203 by stąd trafić w czubek wzgórza. Stwierdził, że to niemożliwe i chciał podzielić się tym z Danielsem. Nagle na jego twarz prysnęło coś ciepłego i wlało się do oczu. Trójka upadł i natychmiast chwycił tzw. wodę w sprayu do przemywania narządu wzroku. Nagle ktoś złapał go za kamizelkę. Był to Daniels, któremu nabój urwał szczękę i przeciął szyję. Krew wylewała się z niego w zastraszającym tempie, on sam zaś błagalnie spojrzał na swojego grenadiera drgając w agonii. Nim Trójka zakomunikował co się stało, ruchy Danielsa ustały. Wtedy Jedynka powiedział:
- Panowie, to nie ma sensu, nie przedrzemy się. Wezwałem artylerię. Kiedy arty rozwali moździerz my... - przedwał gdy zobaczył swojego żołnierza wsparcia. - ku*wa... gdy... gdy... - obejrzał się na Dwójkę, który właśnie wyciągnął kciuk i przekręcił dłoń w dół komunikując tym samym, że nie dał rady pomóc rannemu Winstonowi. - Gdy arty rozwali moździerz my walimy w nich na całego i... szarżujemy. - dokończył głosem bliskim płaczu.
Po około minucie usłyszeli w radiu „Splash!” i wzgórze nakryło się dymem. Donośny dźwięk „poczty Palladynów”, jak żołnierze określali ostrzał samobieżnej artylerii M106A1 Palladin zagłuszył wszystko inne. Smugi spadających pocisków zakryły niebo, ziemia trzęsła się pod stopami oddziału. Po dziesięciu sekundach piekła ostrzał ucichł, a dym rozniósł się ze wzgórza aż po konwój. Trójka usłyszał odległy wrzask. A przynajmniej tak mu się wydawało, ponieważ był ogłuszony i dopiero po chwili zrozumiał, że to Czwórka wrzeszczy obok niego i strzela to uciekających w popłochu rebeliantów. Wiedziony instynktem, dołączył się do ostrzału. Większość z wiejących z pola bitwy Irakijczyków została rozniesiona przez ostrzał SASu. Gdy dym opadł Czwórka, wciąż nie wiedząc o losie Danielsa udał się sprawdzić ciała. Trójka patrzył ran na zwłoki Danielsa, raz na Czwórkę dobijającego rebelianta bez nóg, które utracił podczas splasha.
W dalszym ciągu Jedynka był jego bliskim kolegą i świetnym dowódcą. Ale był z Danielsem jak bracia i nie mógł darować swojemu dowódcy takiego błędu. Dlatego też zdecydował się nigdy nie nazwać Jedynki przyjacielem. Już nigdy.
Gwałtownie potrząsł głową. „Obudź się, obudź! Skup się na horyzoncie”, pomyślał. Poklepał się po twarzy. „Już dobrze, stary! Jesteś w SASie i na misji, nie masz prawa dopuszczać do siebie żadnych uczuć!”. Przeklinał Czwórkę, że w czasie kłótni przypomniał o Iraku.
Dopiero po dobrej minucie dał radę się uspokoić. Spojrzał na zegarek. Stracił dobre dziesięć minut! Zawiódł swoją drużynę. Postanowił, że to się nie powtórzy. Przeskanował horyzont. Nic nie zauważył. W lesie także nic się nie poruszało. Wziął głęboki oddech. „To tylko Zona ma na mnie taki wpływ, na pewno się przyzwyczaję”, pocieszał się.
Wrócił do obserwacji otoczenia. Naglę usłyszał ryk. Był on bardzo cichy, co znaczyło, że miał miejsce daleko stąd.
Mijały kolejne minuty. Nic się nie poruszało. Trójkę zaczęły świerzbić stopy. Zignorował to uczucie. Drzewa powoli i usypiająco kołysały się na wietrze.
Świerzbienie denerwowało żołnierza. By dać odpocząć nogom usiadł na ziemi. Ku swemu zdziwieniu zauważył, że pośladki także do świerzbią. Gdy przyłożył ucho do ziemi, ono także zaczęło. „Co jest ku*wa... ziemia... drży?”.
Wstał i rozejrzał się. Chwycił mocniej karabin. Drżenie wzmogło się. Ponadto usłyszał tupanie. Natychmiast rozejrzał się wkoło, ale nikogo nie było. Po odgłosie potwierdziły się jego przypuszczenia. Coś dużego i ciężkiego zbliżało się w jego kierunku. Po kolejnej minucie mógł już określić częstotliwość drżeń. Rozpoczął analizę: „Dwa kroki na sekundę, co daje około 180cm na jedną sekundę, co daje... hmmm... około 110 metrów na minutę. Prawdopodobnie grupa ludzi, bo generuje bardzo duży hałas. Chociaż z z drugiej strony jesteśmy w Zonie i to niekoniecznie musi być... człowiek?”
Zamarł, ponieważ przeraźliwy ryk wydobył się z serca lasku. Cały oddział wyskoczył ze śpiworów i w dziesięć sekund był gotowy do walki.
- Co to ku*wa jest?! - spytał zaskoczony Jedynka.
- Nie mam pojęcia! - odkrzyknął Trójka.
- Pakujemy się panowie! Jazda!
- Jaki jest ten twój plan?
- W którymś miejscu znajdziemy wyrwę w płocie na prawo od outpostu i wejdziemy na teren bagien. Tamtędy przejdziemy do Baru albo, w najgorszym wypadku, obejdziemy je!
- Brzmi nieźle!
Kolejny ryk rozerwał powietrze. Nagle ziemia zaczęła drżeć, a parę drzew zaczęło się trząść.
- ku*wa, coś się o nie obija! - wrzasnął Czwórka.
Z lasu wypadło wielkie cielsko. Kształtem przypominało kroplę, do której doczepiono zbyt krótkie nogi. Oczy o promieniu ponad dziesięciu centymetrów wpatrywały się w SAS Unit 158. Potwór uniósł nogę i tupnął nią. Ziemia zadrżała, z uszkodzonego wcześniej drzewa odpadła gałąź. Jak jeden mąż komandosi otworzyli ogień. Powietrze przeszyte zostało przez kule. Bestia zignorowała ostrzał i rozpoczęła szarżę na obóz.
- ku*wa! Trzeba coś wymyślić! - wrzeszczał Czwórka nadal strzelając.
- Tu się nie myśli! Tu się spie*dala! - ryknął Jedynka i pociągnął strzelca za sobą, podczas gdy reszta oddziału była paręnaście metrów przed nimi.
Był to zdecydowanie najmniej kontrolowany odwrót w historii SASu.
Stwór okazał się niebywale szybki. Oddział biegł w kierunku płotu z ogromną szybkością, ale potwór wciąż zmniejszał dystans. Trójka rzucił parę granatów, ale one jedynie na chwilę zatrzymały ogromne, tłuste cielsko. Jego skóra była szaro-brązowa, wyglądała jak szczecina. Owe krótkie nogi okazały się być wyposażone w ogromne pazury, które ryły ziemię. Z ust kreatury wydobywała się zielona piana. Brzmiał, jakby sapał i zarazem charczał z radości, że zaraz dopadnie swoją ofiarę.
Niestety, płot z drutu okazał się być w bardzo dobrym stanie. Nidzie nie dało się znaleźć dziury. Gdy komandosi dotarli w końcu do niego, Jedynka zarządził przecięcie płotu.
- To będzie musiało być najszybsze przecięcie płotu w historii! - wrzeszczał Dwójka, który właśnie dopadł obcęgi i zacisnął je na drucie.
Podczas gdy Dwójka siłował się z metalem, reszta oddziału obrzuciła i ostrzelała potwora ze wszystkiego co miała. Pierwszy wyczerpał granaty Trójka, zaraz potem jedynka zakomunikował o ostatnim magazynku. Mimo wielkich starań skóra potwora skutecznie zatrzymywała wszelkie ludzkie metody perswazji.
- Pospiesz się stary! - zawołał Jedynka.
- Ten je*any płot nie chce puścić! - usłyszał w odpowiedzi.
Jedynka, wyczerpawszy amunicję podbiegł do Dwójki i zaczął rekami kopać dziurę w ziemi mając nadzieję, że darzą radę się przez nią przeczołgać. Gdy monstrum zmniejszyło dystans do Anglików na niecałe pięćdziesiąt metrów kopali już wszyscy.
- je*ać to! - wrzasnął Dwójka.
Chwycił rekami cęgi i zacisnął palce. Wrzask wydobył się z jego ust, gdy ostry metal przeciął skórę. Mimo to cały czas naciskał. Poczuł, jak płot ustępuje. Z ust poleciała mu piana, przygryzł język. W ostatnim wysiłku położył głowę na płot kalecząc czoło. Nagle usłyszał trzask. Drut puścił.
Widząc to Jedynka kopnął go i metal odgiął się umożliwiając przejście. W międzyczasie dwójka spoglądał na swoje dłonie. Palce miał tak przecięte, że widać było kości. Nagle ktoś chwycił go za szyję i wsunął pod płot. Z drugiej strony zobaczył jedynkę, który zawołał:
- Podaj mi rękę!
Sabotażysta zawahał się.
- Bez jaj ku*wa! - wrzasnął Jedynka.
Chwycił podwładnego za palce i wyciągnął. Komandos jęknął z bólu i w tym samym momencie jego pęcherz nie wytrzymał. Ostatni przez dziurę przeszedł Czwórka niosąc plecak rannego kolegi. Wszyscy zabrali go pod ramię i zaczęli biec przed siebie.
Gdy bestia dobiegła do ogrodzenia stal zaprotestowała głośno. Wytrzymała niecałą sekundę. Pozrywane druty ze świstem przecięły powietrze. Jeden z nich odgiął się, po czym wrócił do pierwotnej pozycji. Dokładnie w tym miejscu znajdowało się oko bestii. Cienki metal z ostrzami z głośnym chlupnięciem wbił się w oko potwora. Ten zawył przeraźliwie. W dzikim szale zaczął obracać się i uderzać wszystko wokół własnej osi.
Ciągle obracając się i wyjąc zaczął biec przed siebie. Oślepiony z bólu wpadł do zielonego szlamu, którym był początek bagna. Gdy po chwili wynurzył się, szlag niczym kwas już wypalał mu skórę. Potwór wydał ryk tak przeraźliwy, że pod uciekającymi wiele metrów dalej żołnierzami zatrzęsła się ziemia, a ich zęby zadzwoniły.
W ostatnim, tytanicznym wysiłku kreatura próbowała wydostać się ze szlamu. Nie dała rady. Jęcząc, osunęła się do zabójczej cieczy, która wlała jej się do oczu, wypalając je.
****
Około dwieście metrów dalej, SAS Unit 158 zaprzestał ucieczki. Żołnierze utworzyli obronę okrężną i przeskanowali horyzont. Gdy po minucie niczego nie usłyszeli opuścili broń, i tak pozbawioną już amunicji. Wszyscy usiedli na ziemi, nie potrafili złapać tchu. Dwójka niemal stracił przytomność, Czwórka musiał do położyć na ziemi. Gdy po kolejnej minucie i sprawdzeniu stężenia substancji promieniotwórczych w powietrzu (test został zakończony pozytywnie) nic się nie wydarzyło, Jedynka stwierdził, że zatrzymają się tutaj i odpoczną.