Okej, kilka refleksji związanych z kolejnym przejściem gry.
Kiedy grałem po raz pierwszy to wojnę frakcji całkowicie olałem i pozostałem wolny i niezależny. Kiedy zabrałem się do drugiej randki z CS stwierdziłem, że może jednak warto mieć sojuszników w Czerwonym Lesie, więc postanowiłem przyłączyć do Powinności.
No i cóż, generalnie pomysł jak i założenia całej wojny frakcji to świetna sprawa, ale całkowicie skopana przez niedorobione skrypty i respawn. Najlepszy przykład, czyli zdobywanie przyczółków w Dolinie Mroku - latam od jednego posterunku do drugiego, kiedy jeden odbiję to drugi zostaje przejęty, posiłki nadchodzą z prędkością pijanego żółwia, a siły Wolności mnożą się w tempie ekspresowym - podziwiam, sami faceci a ludu im przybywa z prędkością kilkudziesięciu na minutę.
Kiedy jakimś cudem uda się przejąć kluczowe posterunki i zaatakować główną bazę, to i tak nie przynosi to ze sobą nic szczególnego, bo wybite oddziały Wolności zdążyły się zrespawnować i przejąć moje posterunki. Zostawiam więc przejętą bazę i lecę odbijać posterunki tylko po to, żeby usłyszeć, że w bazie Wolności znikąd pojawiła się cała masa wrogów i wybiła moich w pień, ponownie przejmując obszar. No i tak w koło Macieju.
Co bardziej zabawne, notoryczną sytuacją jest, że mój posterunek, składający się z 10 stalkerów, zostaje rozniesiony przez trzech (tak, trzech) ciołków z Wolności.
No i jak tu się cieszyć
Szkoda w sumie, że tak skopali całą kwestię wojny frakcyjnej. Jedyny powód dla którego jeszcze siedzę w Dolinie, to możliwość zarobienia forsy poprzez latanie od posterunku, do posterunku. Frajdy jednak (ani poczucia jakiejkolwiek satysfakcji) z tego żadnej