przez von Carstein w 07 Cze 2009, 13:48
Rozdział IV
Słońce uśmiechało się promieniście do pełnego gęstego, zielonkawego, cuchnącego okropnie szlamu "jeziorka". Zbiornik wodny otaczały liczne pagórki, w taki sposób, że utworzyły kotlinkę, której zbocza porastała rzadka roślinność, skarlałe krzewy, a gdzieniegdzie stały samotne wierzby, lipy i świerki. Nad brzegiem tego jedynego w swoim rodzaju "jeziorka" rósł brunatny tatarak i inne dziwne badyle. W sumie byłby to całkiem "normalny" widok - dla wypaczonego umysłu - gdyby nie dwa "drobne" szczegóły. Pierwszy - wrak starego, pokrytego zielono-czarnym kamuflażem, hitlerowskiego Junkersa Ju-52, odsłoniętego przez siłę wybuchu, którego prawa burta i skrzydło znajdowały się głęboko w pagórku. Drugi drobiazg był nieco mniej dziwny - dwaj policjanci, stojący w całkowitym bezruchu na przeciwległym do maszyny brzegu, jak te słupy solne, z szeroko otwartymi ustami i rozwartymi powiekami. Obaj młodzi i niscy. Jeden z nich, szczupły, krótko ostrzyżony rudzielec, trzymał się za tył głowy i co jakiś czas cicho pojękiwał z bólu. Dokładne przeanalizowanie tego, czego byli przed chwilą świadkami zajęło im bite dziesięć minut. W końcu Bohdan - człowiek o śniadej cerze, zielonych oczach i brązowych, chaotycznie uczesanych włosach, przerwał milczenie.
- Rusz się! Tylko żwawo! Przed południem powinniśmy się znaleźć z powrotem na posterunku - powiedział, ponaglając swojego partnera.
Ruszyli, ociągając się, powoli i ostrożnie w dół kotlinki. Z każdym krokiem zbliżali się do swojego celu.
- Diabły jedne z tych staruszków. - rzekł Bohdan - Kto by się spodziewał? Na oko po sto lat każdy, stare dziady proszalne, a jaką mają energię! Co im mogło dać taką niesamowitą moc?
- Zapewne Viagrę łykają. Całymi garściami, co najmniej dwa razy dziennie. Tyle razy mówiłem, przy każdej nadarzającej się okazji, że powinniśmy robić to samo... AJ! - zawył z bólu Paweł - Mój łeb! Żeby tak potraktować dzielnego przedstawiciela prawa. Zero wdzięczności. Ja cierpię dole...
Starszy mundurowy udał, że nie słyszy uwag i marudzenia kolegi. Wystarczyło mu, że musiał z nim jeździć na patrole. Oczywiście, kumpel był zawsze kierowcą.
- "Powinienem zrobić prawo jazdy, gdy miałem tylko okazje. Może da się to jeszcze naprawić?" - Pomyślał - Nie dość, że kłusownicy, menele, mordercy, bandyci z tych emerytów, to jeszcze zachciało im się szabrować! - wskazał na wrak - Że o ich tandetnym stroju nawet nie będe wspominał. Kto się może tak okropnie ubierać? - Pogłaskał czule swój różowy, jedwabny szal, który dostał na święta.
- Jak to "coś" mogło tu się znaleźć? - zapytał zaciekawiony rudzielec.
- Jesteś głupi, czy tylko takiego udajesz? Przecież Szwaby toczyły zażarte walki na terenach naszej kochanej Ukrainy! Ci tutaj mieli pecha. Ot, dopadł ich ruski myśliwiec, dajmy na to jakiś Łagg-3, czy inny Mig, trafił parę razy, dajmy na to w silnik... I po ptakach. Dziadziunio opowiadał, że kiedyś była tu woda. Nawet w znacznej ilości. Szwabki spadły do jeziorka, a czas zrobił swoją robotę. - Bohdan lubił od czasu do czasu powiedzieć coś mądrego i zaskoczyć przyjaciela
- Lepiej zobaczmy czy nie ma czegoś w środku. Może coś opchniemy na pchlim targu? Marzą mi się nowe, złote spinki do mankietów. - Rudzielec uśmiechnął się do swoich myśli.
Podeszli do wraku, już teraz całkowicie uspokojeni rozmową. Wyglądał on z bliska całkiem nieźle. Właz wydawał się solidny, pomimo upływu tylu lat i kilku dziur po kulach. Starszy glina chwycił zdecydowanie klamkę. Szarpnął z całych sił, jednak drzwiczki nie ustąpiły. Ponowił zabieg, tym razem jego twarz nabrała koloru purpury. Bez skutku. W końcu krzyknął na partnera.
- Kur**! Rusz swój chudy zad i pomóż mi! Inaczej się wykończę... Widać, że to solidna germańska robota.
- Jak zwykle bez mojej pomocy nic nie zdziałasz. Tak jak wczoraj, gdy upuściłeś kieliszek pod siedzenie...
- Zamknij pysk! Lepiej, żebyś mi wówczas tej łaski nie robił. Niedźwiedzia przysługa. Przynajmniej szef miałby po co żyć, a także nie wyżywał by się na nas i nie wysyłał na nocne patrole. Skończ paplać, chwyć mnie w pasie i mocno ciągnij. Bo jak nie... - Zdenerwował się całą tą sytuacją brunet.
- Dobrze, już dobrze, tylko nie każ mi słuchać Tokio Hotel. Nie przeżyje tego... Proszę! - Paweł błagalnym tonem próbował uspokoić druha. Urazy psychiczne nie zniknęły od ostatniego razu. Wykonał pospiesznie jego polecenie. Nachylenie lewego płata - co też się tyczy całego kadłuba - wysiłek dwóch stróżów prawa, oraz w wysokim stopniu skorodowane nawiasy zrobiły swoje.
- Jezuuuu... - krzyknął rudowłosy, gdy próbował w akcie desperacji złapać za gałązkę któregoś z krzaków, wyrastających na trasie zjazdu. Bezskutecznie.
Gliniarze potoczyli się w dół jak kamienie, prosto w kierunku zgniło-zielonych odmętów bagna. Do tego całego zamętu z ochotą przyłączyło się też kilku, szczerzących swe piękne białe zęby w radosnym uśmiechu, pasażerów feralnego lotu, a raczej ich szkielety, które trzymały się jakoś całości dzięki resztką mundurów. Policjanci mogli podziękować Bogu za to, że obecnie te groteskowe "Jeziorko" miało zaledwie pół metra głębokości, dzięki czemu się nie potopili - przy okazji dostarczyliby miejscowej gawędzi - czytaj: żulom, menelom, ozdobą każdej wsi i osiedla, tematów do wieczornych dysput przy browarku.
- Psiakrew! Nowy mundur poszedł się je***! Ciekawe, gdzi... Aaaaaaaaaaaaaa! KUUUU**A! Zabierzcie ich, ZDEJMIJCIE ICH ZE MNIE! RATUNKU!
Paweł wył z przerażenia jak czteroletni wilk. Szamotał się przy tym bezradnie, próbując zrzucić szczątki dwóch rosłych Niemców w oficerskich uniformach.
- Przestań drz-rz-rz-rz-rz-rzeć J-j-j-j-j-a-a-ape b-b-o-o... - brunet, który jakimś cudem zdołał samodzielnie wstać, podszedł do towarzysza, chcąc go wydostać z opresji i jednocześnie przywołać do porządku. Cały efekt psuło głośne stukanie zębów zdenerwowanego funkcjonariusza. - Oni już nam krzywdy nie zrobią. No już, spokojnie. Lepiej rusz się i chodź ze mną spenetrować wrak. Może przewozili złoto, lub jakieś kosztowności? Wołodia by poweselał, a ja...
Wyruszyli więc ponownie, chwiejnym krokiem w kierunku rozbitej maszyny. Ciężko dyszeli, bardziej ze strachu o to, co może ich jeszcze spotkać, niż ze zmęczenia spowodowanego wdrapywaniem się pod górę - a przybyło im trochę kilogramów w postaci mułu. Gdy dotarli do samolotu Bohdan zajrzał ostrożnie do środka. Przedstawiało ono przygnębiający widok, a oprócz tego strasznie cuchnęło padliną. Po całym wnętrzu, wśród najprzeróżniejszych śmieci, poniewierały się kościotrupy wysokich stopniem oficerów wermachtu i SS. Drzwi do kokpitu były dobrze zamknięte, a praktycznie wszystkie szyby w kadłubie przetrwały nienaruszenie katastrofę i próbę czasu. Dzięki temu we wraku nie nagromadziło się zbyt dużo błota. Tylko wilgoć zaszkodziła odrobinę "ładunkowi"
- "Jezu! Jaka jatka. Menele w celach mniej szkód wyrządzą przez tydzień!" - zdegustował się w myślach Bohdan, lecz nie dał tego po sobie poznać - No to kto pierwszy z nas? Śmiało, nie wstydź się. Pozwolę ci przeszukać teren jako pierwszemu - próbował zachęcić kumpla do wykazania inicjatywy.
- Zbytek łaski... Idź przodem. Będę cię ubezpieczał, Bohusiu - Paweł nie dał się wmanewrować w "chytry" plan współpracownika.
- Kur**. Wisisz mi piwo. NIE! DWA BROWCE Z WKŁADKĄ!
Brunet wszedł do środka, z trudem przełamując lęk. Ostrożnie, aby nie spowodować osunięcia wraku i jednocześnie nie stanąć na którymś z denatów, stąpał po wnętrzu.
- Nic ciekawego. Kości, śmiecie, kości, ubrania, kości. I jeszcze więcej kości! Na co mi przyszło. Co ja grabarz, czy co?... Zaraz... Co to jest? MAM! KUR** ZNALAZŁEM!
Jeden z pasażerów trzymał w kościstej dłoni skórzaną torbę, którą przytulił mocno do siebie w ostatnich chwilach swego żywota. W drugiej za to dzierżył Lugra, jak by się czegoś bał...
- Chodź do papy... no... - śniady chwycił za pakunek i ciągnął z całych sił. Trochę mu przeszkadzał strach i drżenie rąk, lecz się nie poddawał - Co jest na Boga? Raz, dwa, trzy!
Szkielet puścił. Można by powiedzieć, że nawet dosłownie. Bohdan wyrwał mu całe ramie z resztek stawów, lecz nie zraził się tym. W końcu wygrał!
- I co? Wartało do mnie fikać? - kopnął z rozmachem w resztki nazisty. Pech chciał, że się poślizgnął...
Paweł usłyszał wystrzał.
- Matko Boska. Bohdan nic ci nie jest? Żyjesz? Bohdan, Boguś... - wrzeszczał przerażony rudzielec, miotając się przy tym jak wariat. Ale do wnętrza samolotu nie wszedł.
- Uff... Mało brakowało... Jestem cały. Tylko kula trafiła w czapkę. Drobiazg. Cholerny szkop! Nawet po śmierci groźny. A ty, bohaterze nawet się nie pofatygowałeś by sprawdzić, co ze mną jest. Mięczak! - Brunet doszedł do siebie, pomimo wstrząsu - Ruszajmy do domu.
Gdy wracali do Nyski Paweł chwycił pod pachę skrzynkę pryty - "Co się ma zmarnować? Widać, że dziadkowie umieją się bawić. Wesołe jest życie staruszka!” - przypomniał mu się tekst pewnej piosenki.
W tym momencie ujrzał w wysokiej trawie znajomy przedmiot - czerwoną obrożę. Podniósł ją powoli do oczu, jakby przeczuwając to co zaraz zobaczy. Na pięknym, złotym, błyszczącym się wisiorku widniał napis:
"Kuleczka"
"Wierny przyjaciel, na którego zawsze można liczyć
Do znaleźcy - Lepiej, żeby psince włos z futra nie spadł.
Inaczej będziesz cierpiał nieopisane katusze Bucu! Przyprowadź
go niezwłocznie na Połtuski komisariat policji."
Z poważaniem:
Komendant Josef Wołodia.
Właśnie nadszedł Bohdan. Bawił się Lugrem, który zamierzał wyczyścić i powiesić na ścianie jako "łup wojenny".
Ewentualnie chciał podarować go w ramach wota dziękczynnego, za "cudowne ocalenie od śmierci". Na widok medalika wypuścił broń z ręki i zamarł z przerażenia.
- Jesteśmy w Dupie - Wymamrotał, trafnie podsumowując sytuację, w jakiej się znaleźli.
C.D.N
Edit. Dobra. Odświerzyłem temat. Nie gniewajcie się...
Ostatnio edytowany przez
von Carstein, 24 Paź 2009, 15:46, edytowano w sumie 1 raz