przez Tomasz ''Kawka'' Krzywik w 29 Sie 2008, 17:45
Rozdział pierwszy.
„Wioska kotów” jak ją nazywali,była raczej mała.
Stanowiło ją kilka zrujnowanych i zarośniętych domów. Przez środek wioski biegła dróżka.
Było też kilka aut,ale jakoś nikt nie kwapił się, żeby je naprawić. Jej mieszkańców nazywano stalkerami. Stalkerzy, to byli nielegalni mieszkańcy, którzy przybyli do Zony (tak się nazywał napromieniowany teren,na którym Kawka przebywał) w poszukiwaniu cennych artefaktów. Co to były artefakty, Tomasz miał przekonać się już wkrótce. Następnego dnia po jego przybyciu i dokładnym przepytaniu,stwierdzono, że może zostać, pod warunkiem, że Sidorowicz go zaakceptuje. Gdy jeden ze stalkerów go prowadził do handlarza, Tomasz rozglądał się uważnie. W oddali,na jednym ze wzgórz bawiło się stado psów. Drzewa szumiały cicho liśćmi. „Wszystko ładnie i pięknie”-pomyślał Kawka-”ale co ja tu u licha będę robił? Mam tu co prawda bezpieczne schronienie, a nawet jeśli stalkerzy mnie nie przyjmą,to schowam się w którymś z tych opuszczonych budynków. Tylko co z jedzeniem?”
-Tu.-usłyszał głos mężczyzny,który go prowadził i spojrzał do przed siebie. Prowadzono go do zardzewiałych wrót prowadzących do piwnicy. Stalker otworzył je i wskazał schody prowadzące pod ziemię, dając mu mu do zrozumienia,że ma tam wejść sam.
-Dobra,dzięki.-kiwnął głową jego przewodnikowi i zszedł po schodkach. Szedł chwilę wąskim korytarzem, który kończyły mocne żelazne drzwi. Tomasz uchylił je i do jego uszu dobiegła muzyka klasyczna. Za drzwiami było mała piwniczka, którą na pół dzieliła duża lada. Za ladą siedział gruby mężczyzna, wcinający kurczaka. Włosy miał rzadkie,twarzy też nie miał urodziwej. Na widok przybysza,mężczyzna odłożył kurczaka i spytał:
-A pukać w domu nie nauczyli? Siadaj!-powiedział władczo i wskazał na jakieś spróchniałe
krzesło w kacie piwniczki. Kawka podsunął je sobie i położył ak-47 na kolanach. To wszystko zaczynało go irytować.
-Słyszałem o tobie-zaczął handlarz, przeżuwając resztki kurczaka -Taa. W nocy żeś przylazł. Kawka,tak?
-To moje nazwisko,ale na imię....
-Chrzanić imiona. Tu mówimy krótko i konkretnie. Tak będę na ciebie mówił, zrozumiano Kawka?
Tomasz Kawka westchnął i kiwnął głową, dodając:
-I tak mam w nosie, jak mnie nazywacie. Ale chyba miałeś do mnie jakąś sprawę?
Sidorowicz przyglądał mu się przez chwilę i odparł:
-Tak. Wiesz co to „wężyk”?
-Nie.
-I nic dziwnego. To artefakt, czyli to czego od dziś będziesz szukał. Teraz słuchaj uważnie, bo nie lubię powtarzać. „Wężyk” to mała, zielona, galaretowata dżdżownica. Zauważysz ją na pewno,bo odbija światło i ciągle się porusza. Ma może z pół metra długości. Jest dla mnie niezwykle ważna, a ja nie mogę za bardzo ryzykować życia, sam chyba rozumiesz... tylko moje pieniądze trzymają ten cały burdel w ryzach, więc wysyłam ciebie. I nie schrzań
tego, bo dam ciebie mutantom na pożarcie.
Widząc minę Tomasza, dodał:
-Och, i nie pytaj gdzie tego szukać. Nie mam bladego pojęcia. „Wężyk” powstaje niedaleko anomalii o nazwie huśtawka...Nie wiesz, co to jest? Nieważne, sam zobaczysz. Dam ci licznik Geigera, żebyś nie świecił się jak tu wrócisz. No i detektor. Zacznie pikać,jak będziesz blisko anomalii. I załóż na siebie jakiś skafander.
Handlarz zdjął jakieś ubranie,przypominające kurtę i podał mu. Kawka założył go i popatrzył na Sidorowicza przez chwilę, po czym zapytał.
-Gdzie my właściwie ku*** jesteśmy? To wszystko przypomina jakiś...inny świat?
W oczach Sidorowicza pojawiło się zrozumienie. Handlarz pokiwał głową i odpowiedział.
-Właśnie tak.
........
Promienie Słońca ledwo przedzierały się przez gęste chmury. Wysoka trawa falowała na łagodnym wietrze. Było w miarę ciepło. Główną drogą prowadzącą do Prypeci szło trzech mężczyzn. Jednym z nich był właśnie Kawka, kolejnych dwóch było stalkerami wybranymi do towarzystwa, czy może raczej pilnowania Tomasza. Zarówno licznik Geigera jak i detektor milczały.
-W tym tempie to do wieczora będziemy się włóczyć.-skwitował krótko Kawka.-To badziewie albo nie działa,albo tutaj można hodować truskawki.
-Nic nie poradzę-odparł Szakal,mężczyzna o niebieskich oczach i krótkich, brązowych włosach.-Ale tak to już jest z artefaktami. Raz ich nie ma, raz włażą ci do du**. No nie,Lisie?
Lis był stalkerem bardzo towarzyskim. Kiedyś był gitarzystą, nawet niezłym. Ale potem jego zespół rozpadł się i Lis przybył do Zony. Naturalnie nie zdradził w jakim celu. Detektor zaczął pikać.
-O cholera! Mamy coś!-ucieszył się Lis rozglądając się uważnie wokół siebie.
-Tak,ale teraz musimy to jeszcze zlokalizować.-westchnął Kawka i poszedł w prawo,w kierunku pobliskiego zagajnika. Im bliżej drzew był Tomasz,tym szybciej pikał detektor.
-Uważaj!-ryknął nagle Szakal i odciągnął go do tyłu.-Chcesz, żeby ci jajca urwało?! Patrz!
I pokazał palcem na przestrzeń między drzewami. „Zaraza, tutaj coś jest” pomyślał, patrząc na wskazywany teren. Z początku nic tam nie było widać. Dopiero po chwili Kawka
zobaczył pulsujące powietrze.
-Co to u licha?-spytał z ciekawością w głosie. Pierwszy raz coś takiego widział.
-Anomalia. Miejsce w które możesz wdepnąć tylko raz. Później ci wyjaśnię. Chodź.
Trójka mężczyzn ostrożnie obeszła zagajnik na około, po czym zapuściła się między drzewa. Tutaj promienie słoneczne ledwie przedzierały się przez rozłożyste korony drzew. Na polanie siedziało stado psów, na których widok dwójka stalkerów zatrzymała się. „Co im dzisiaj odwala?” zastanowił się Kawka.
-Co wam jest? Boicie się par...
-Stul pysk!- syknął Szakal.-to nie są zwykłe psy,tylko cholerne mutanty.
Niestety, gdy tylko skończył mówić przywódca stada zawył i psy rzuciły się na nich.
-Ognia! Strzelać do nich!
Kawka przyłożył ak-47 do ramienia, wycelował i zaczął strzelać krótkimi seriami, zmieniając co chwila cel. Obok usłyszał jak Szakal i Lis otwierają ogień ze swoich karabinów. W normalnych warunkach pewnie by szybko wycieli w pień stado, ale zmutowane psiaki były cholernie wytrzymałe. I szybkie, bowiem w krótkim czasie dobiegły do nich.
-O ku*** rozproszyć się!-ryknął Szakal i w tym momencie dwa psy obaliły go na ziemię.
-Szakal!-krzyknął Lis i rzucił się na pomoc towarzyszowi.
-Uwaga!-zawołał Tomasz i poczęstował ołowiem największego ze zmutowanych.
Lis kopnął w zad psa dobierającego się do gardła Szakala.
-Pomóż, do cholery!
-A co robię!?
-Za tobą!
-Ku***
Kawka odskoczył w bok i nacisnął spust. Czoło oblał mu zimny pot. Amunicja się skończyła. Dobył szybko noża myśliwskiego i przygwoździł cały ciężarem ciała mutanta do
ziemi, po czym poderżnął bestii gardło. Usiadł ciężko w wysokiej trawie.
-Wszystkie. Ja pierniczę, to dopiero było.
-Zajmij się tym twoim wężykiem lepiej. Szakal?- Lis wyjął opatrunki podał ja stalkerowi.
.......
Znaleźli wężyka dosyć szybko. Były problemy ze zmieszczeniem go w plecaku, ale jakoś dali sobie radę.
-Cholera, ale to boli-stęknął Szakal, gdy szli z powrotem do wioski. Niebo zmieniało już barwę, Słońce zachodziło. Licznik Geigera cykał, ale nikt się tym nie przejmował. Nie było na razie takiej potrzeby. Asfaltowa droga opadała w dół. Po paru minutach Kawka stanął jak wryty. Po plecach przeszedł mu dreszcz. Było zbyt ciemno, żeby wypatrzeć ruch w wiosce, a świerszcze i inne owady robiły za dużo szumu, żeby coś usłyszeć. Mimo wszystko Kawka zdał sobie sprawę, że są w dupie. Miał przeczucie, że coś nie jest tak,jak powinno być.
-Czekajcie, pójdę się trochę rozejrzeć po terenie.
-Po ch**?-spytał Szakal słabo. Prowizoryczne opatrunki przesiąkły jego krwią.
-Nie, proszę poczekajcie. Lis masz jeszcze trochę ołowiu?
-Mam. Tak na oko starczy na jeden magazynek.
-Pożycz mi trochę.
-Nie oddasz.
-Przecież k**** wiem. No daj, będę was osłaniał.
Gdy tylko załadował ak-a, zszedł z drogi i zaczął się skradać w kierunku wioski. Nie mylił się. W wiosce kotów trwała walka. Tomasz ostrożnie dobierał ścieżkę, gdy schodził na dół.
Doszedł do pierwszego domu. Karabiny i pistolety słychać było już wyraźnie. Kawka zajrzał przez wybite okno do środka. W środku leżał jakiś mężczyzna ubrany na czarno. Bandyta. Mężczyzna przeskoczył przez okno i kucnął, rozglądając się uważnie. Na razie nikt nie zauważył go. I dobrze. Podkradł się do drzwi i wyjrzał na ścieżkę. Ale miał farta. Bandyci zepchnęli stalkerów do zagajnika, gdzie był bunkier Sidorowicza i zabarykadowali się na ulicy, plecami do Kawki. Krótko mówiąc-wystawili się. Mężczyzna klęknął na bezpiecznej pozycji i otworzył ogień, celując w głowy. Dwóch bandytów upadło na ziemię z rozwalonymi głowami. Reszcie bardziej się poszczęściło. Kawka zaklął i schował się za ścianą. Nie miał pojęcia, jaki manewr wykonają agresorzy, ale wiedział jedno – aby przeżyć trzeba się ruszać. Policzył do trzech. Rzucił się do schodów. Gdy jakiś mężczyzna wbiegł do budynku, Kawka nie żałował naboi. Stanął w oknie na piętrze i strzelił. Pociski błyskawicznie pokonały drogę dzielącą je od bandytów i raniły ich w piersi. Tomasz zmienił cel na tego, który był jeszcze zdrowy i nacisnął spust. Nastąpił tylko suchy trzask. „Taaaak, świetnie! Akurat teraz”. Cofnął się od okna i wrócił z powrotem na klatkę schodową. Skradał się tam mężczyzna trzymający pistolet z tłumikiem. Kawka nie myśląc wiele zdzielił go kolbą po twarzy. Jego niedoszły zabójca spadł ze schodów i prawdopodobnie skręcił kark. Mimo to, Tomasz dobył noża myśliwskiego i wbił w tył głowy. Wyjął pistolet z dłoni bandyty, schował nóż i wyszedł tylnymi drzwiami. Padł w pożókłą trawę i zaczął się czołgać. Stalkerzy, którzy dotąd wytrzymywali napór, teraz przeszli do ofensywy. Tomasz dotarł do nich i zerwał się, strzelając do uciekających bandytów. Nagle ujrzał lufę karabinu wystającą z okna. Za późno. Siła pocisku powaliła go na ziemię. W okolicach klatki piersiowej pojawił się pulsujący ból.
-Ja pi******! Boli!
Ktoś go dostrzegł, ktoś go odciągnął pod drzewo. Mężczyzna zerknął na ranę i uśmiechnął się krzywo. Kula rozerwała skafander i skórę. Dużo krwi. Ale znowu dopisało mu szczęście. Ktoś akurat zajmował się medycyną i się zajął Kawką jak należy.
......
Następnego dnia Kawka przypomniał sobie, że wciąż nie oddał artefaktu Sidorowiczowi. Zebrał się i wyszedł z ruin domu, w którym nocował. Lał deszcz, ciężkie chmury sunęły po niebie. Mimo to doszedł utykając do bunkra handlarza. Grzecznie zastukał w drzwi, aż nie usłyszał szorstkiego „wejść!” Popchnął drzwi i wkroczył do środka. Stanął przed ladą mężczyzny wcinającego kurczaka i zaczął grzebać w torbie. Rzucił na szynkwas zielonego,wijącego się ślimaka.
-O to chodziło?
Sidorowicz zgarnął artefakt szybkim ruchem i zlustrował Kawkę spojrzeniem.
-Może być. Możesz zostać. A niech mnie, masz tu też trochę forsy.-rzucił Tomaszowi sakiewkę.-Dobra robota, jesteś jednym z nas.
Ze względu na to,że mam w tym roku testy, będę siedział rzadziej-piątek,sobota,niedziela. Ale o Kawce będę pisał dalej