Macie, poczytajcie sobie. Dzisiaj stworzyłem na szybko.
UWAGA! W opowiadaniu nie ginie żaden kaban, ani w ogóle żaden mutant. No i w ogóle jest jak zawsze mało zonowo. Przepraszam.
Il buono, il brutto, il cattivo…Dobry, Zły i Brzydki. A raczej Dobry, Martwy i… Sam nie mam pojęcia, czym stał się Brzydki. Kolokwialnie mówiąc - został rozje*any na miliony atomów, cząstek, nuklidów, czy Bóg jeden wie czego, co istnieje w wirtualnym świecie. Czymkolwiek by jednak nie był, to istnieje. Gdzieś… Nie tak jak Zły, któremu Neraino spalił obwody i usmażył kopułę. Zły jest gdzieś pośród całego tego spalonego syfu, wyczyszczonych dysków i zresetowanych konsol, które tkwią w torbach na tylnym siedzeniu terenówki, którą właśnie opuszczam niebezpieczny teren. Szybka akcja, szybki szmal. Teoretycznie proste zadanie dla trzech doświadczonych ludzi. Wbić się w system, ściągnąć informacje z wszystkich X połączonych z centralą i zgrać je zleceniodawcy. Łatwa robota pod warunkiem, że…
Nikt nie podejrzewał, że dostępu do baz danych będzie coś broniło. Standardowe zabezpieczenia klasy I i II klasyfikowane jako technologiczne i naukowe cięliśmy szybciej, niż system orientował się, że ktoś wchodzi. Kiedy programy zaczynały odpalać wirusy, było już po wszystkim. Zostawały w pustce daleko za nami rozwijając swoje fraktale w morzu ciemności. Wbicie do centrali? Pestka. Kilka zaawansowanych operacji i lód pęk przejechany naszym lodołamaczem. Chwilę później nastąpiła transmisja danych. Ekrany zwariowały setkami tysięcy danych, wykresów, grafik, które zapełniały terabajty dysków z prędkością je*anego TGV. Było tu wszystko. Nowe bronie, badania nad psioniką, prace nad mezomodyfikatami, dane medyczne, systemy obronne – rzeczy, za które rządy byłyby gotowe płacić miliony. W odpowiednich rękach – pożyteczna rzecz, która pomogłaby ludzkości. W innych – pieprzona puszka Pandory. Kiedy wydawało się, że jest już po sprawie, coś się spie*doliło. Najpierw transfer zaczął spadać, potem zaczęły znikać dane, a ekrany wypełniły się czernią na której tle szaleńczo błyskały czerwienią napisy ostrzegawcze – DOSTĘP WZBRONIONY. To był znak, że coś jest nie tak i pora spierda*ać, ale Brzydki postanowił obejść system z drugiej strony i zhakować go. I wtedy Noovchinn *%&@# nam mocno. Wjebaliśmy się w krystalicznie przejrzysty i nieskończony lód.
Wojskowy lód… Najnowszej generacji. Gęsty niczym smoła. Zanim zorientowaliśmy się, o co chodzi, i odpięliśmy Brzydkiego od konsoli, było już po sprawie. Został bytem w niebycie. Pieprzonym konstruktem, projekcją, hologramem. Człowiekiem o martwym ciele i funkcjonującej jaźni w wirtualnej przestrzeni. Przegraliśmy. Z podkulonym ogonem wróciliśmy do domu. Do zleceniodawcy, który okazał się niezadowolony. Anulowanie umowy okazało się niemożliwe. Ciężko przecież żyć będąc martwym. Dostaliśmy ultimatum. Dwa razy więcej kasy, ale poprzeczka też poszła do góry. Oprócz danych mieliśmy również ściągnąć dane z rdzenia. Zamurowało mnie. Włamanie się do niego równało się samobójstwu. Jeśli centrala potrafiła sczyścić Brzydkiego w parędziesiąt sekund, to co mógł zrobić rdzeń? Wołałem nie myśleć. Pobrałem tylko Ammtraxa IX zdeponowanego w skrytce bankowej w Lisbonie i wróciliśmy do Kijowa zaatakować ponownie, tyle, że tym razem we dwóch. Z czymś, czego nikt nigdy nie odpalił na full, bo nikt nie wiedział, co się stanie dając Ammtraxowi pełnię swobody.
I odpaliliśmy Ammtraxa. sku*wiel ciął wszystko. Dane z laboratoriów ściągnęliśmy w trzy razie szybszym czasie, niż ostatnio. Wojskowy lód, który bronił dostępu do finalizacji transferu rozbiliśmy od środka. Cegłę, po cegle. Zajęło to nam dwanaście godzin, ale wirus potrzebował czasu, by się w pełni rozwinąć. A kiedy się już rozwinął, był nie do pokonania. Twarz matrycy powoli bladła i gasła. Noovchinn próbowała wszystkiego. Nadaremnie. Nie bez przyczyny Ammtraxa nazywano „Cichym Zabójcą”. Nie miałem pojęcia, skąd Marco go zdobył, ale musiał kosztować fortunę. Najwidoczniej był jednak wart swoich pieniędzy. To on spowodował upadek Gen-sysu i korporacji Jian, które zostały rozbite przez Legiony Umarłych w 2025 roku wyposażone w to właśnie cudeńko. Ammtrax – wirus doskonały, o którym marzą tysiące hakerów, którym nie dane będzie się nawet do niego zbliżyć. Produkt zakazany cybernetycznego podziemia jest… Jest dziś jest w moich rękach. Na moich usługach…
Noovchinn zniknął. Rdzeń stanął przed nami otworem. Ammtrax powoli wgryzał się w zabezpieczenia. Kawałek po kawałku kruszył lód tak twardy, że większość śmiertelników rozbiła by się o jego metaliczny pancerz. Myśmy jednak szli do przodu. Po trzech dniach kucia przebiliśmy się jednak. Był tam. Wielki, nieforemny blok promieniujący lekko niebieskim światłem. Serce i mózg Strefy odpowiedzialny za cały ten bajzel…
MONOLITChwilę potem rozpoczęła się faza decydująca – ściąganie wspomnień. Kawałek po kawałku na dyski spływały informację o Strefie. Wszystko, ale to dosłownie wszystko, co się wydarzyło tutaj w ciągu ostatnich blisko czterdziestu lat. Informacje, które wywróciłyby świat do góry nogami i które spowodowałyby koniec ludzkości. I wtedy przyszło opamiętanie. Było jednak za późno. Ammtrax robił swoje i robił to perfekcyjnie. Do czasu jednak…
System *%&@# nam drugi raz. Ammtrax rozleciał się w kilka sekund na setki metalicznych sześcianów, które teraz wirowały bezładnie w cyberprzestrzeni. Coś go zmiotło. Coś zaje*iście skutecznego. Okazało się, że rdzeń miał drugie zabezpieczenie – macierz bliźniaczą. Drugą, pieprzoną AI, która rozerwała nas na strzępy wypychając z rdzenia. Neraino…
Parę minut później było już po wszystkim. Sukinsyn spalił wszystko. Wszystkie dane, wszystkie wspomnienia. Przeciążył obwody, a przepięciem zabił Złego. dopie*dolił nam. Zniszczył sprzęt i oprogramowanie. Zabił wirtualnie. Fizycznie zresztą mnie też. Cyberstalker, który dwa razy dał dupy i spalił program za miliard kredytów… W zasadzie już byłem martwy. Pozostawało tylko stanąć gdzieś na poboczu i palnąć sobie w łeb. Po co czekać, aż Marco zadzwoni...
Chwilę później dzwoni telefon. Nawet nie patrzę na wyświetlacz. Wiem kto się do mnie dobija. Zjeżdżam na pobocze, zatrzymuje samochód i wysiadam. Oparty o samochód przyglądam się, jak w oddali, pośród łąk, baraszkuje stado mięsaczy z młodymi. Przez myśl przelatują mi setki pytań, na których większość nie znam odpowiedzi. Czy nie lżej mi było tutaj kiedyś? Czy nie lepiej było zbierać artefakty i ganiać się z bandziorami? Po co wyjeżdżałem? Po co wracałem? Po co to wszystko było? Czy nie lepiej było umrzeć tutaj gdzieś pod płotem i mieć swój prywatny krzyżyk z dyndająca na nim maską gazową? Stalkerzy, cyberstalkerzy, bandyci, wojskowi. Wszyscy niewolnicy Zony, wszyscy nią przesiąknięci, skażeni. I mnie dopadła. Na zapleczu jakiegoś gównianego baru w Tokyo. A wystarczyło tylko nie brać zlecenia…
Zresztą teraz to nie ma już znaczenia. Stało się. Czekam jeszcze chwilę delektując się pierwszymi promieniami letniego słońca, które liże swym dotykiem moją twarz, po czym obchodzę auto i sięgam do schowka. Jest. Jak zwykle zimny. Mój wierny towarzysz…