"Dzień jak co dzień" by Yepper

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

"Dzień jak co dzień" by Yepper

Postprzez Yepper w 01 Lis 2013, 22:37

Witam, chciałbym zaprezentować moje kolejne (dzieło?). Proszę o ocenę, wytknięcie błędów, korektę (niepotrzebne skreślić). Zapraszam do lektury. Zależnie od tego czy się spodoba (i czy starczy mi chęci) postaram się kontynuować :)

Prolog 1/2 ("Buendy" poprawione)
:

Ciemne chmury spowiły niebo nad Czarnobylską Strefą Zamkniętą. Zaczął padać rzęsisty deszcz, który drobniutkimi kroplami wody wybijał swój jednostajny rytm na pozostałościach domków o jednej kondygnacji. Opuszczonych już w 1986 i chlewików pełnych charakterystycznego „świńskiego” zapachu. Zaraz za osadą rozciągał się długi na co najmniej kilometr pas wyschłych na wiór trzcin, rosnących w bagnie które dawniej było jeszcze korytem rzeki Prypeć. Kilkadziesiąt metrów dalej spowity jeszcze poranną mgłą stał sobie niewysoki pagórek, pokryty gęsto rosnącymi krzewami jałowca. Był tam całkiem spory kompleks na wpół zawalonych budynków.
Wedle opowieści, przed wybuchem reaktora została zbudowana tam spora rzeźnia, do której codziennie transportowano wiele zwierząt na ubój. Po katastrofie w elektrowni, ocalałe tutejsze osobniki poddane promieniowaniu zmutowały się i zamieniły w mięsacze.

Grube i niezdarnie poruszające się parodie świni domowej, śmiejące się w twarz największym znawcom zwierzęcej anatomii. Swoje okrągłe głowy pozbawione uszu i zwieńczone płaskim ryjem wyciągały ku niebu, próbując uchwyć najdrobniejszą kroplę wody. Raz na jakiś czas, któryś z nich zakwiczał, jakby obdzierano go ze skóry i opętańczo rzucał się na wszystkie strony podczas gdy pozostałe niewzruszone podgryzały trawę. Bydlakom już dawno znudził się dawny kompleks rzeźni, zeszły więc niżej- do wioski, w której to niektóre budynki przeżarte przez grzyby ledwo się trzymały, wystając spośród otaczających je pojedynczych kup gruzu.

W pozbawionym dachu i jednej ściany, lecz poza tym całkiem nieźle zachowanym chlewie, biegało małe prosię. Łapczywie obserwowało swymi trzema oczkami ciągnącą się środkiem wioski żwirową dróżkę, przez którą wychylały się, niczym przebiśniegi w marcu, pojedyncze kępki dzikich traw, niczym przebiśniegi w marcu. Do malucha wkrótce dołączyła reszta stadka. Niejeden swymi zezowatymi oczami z zaciekawieniem obserwował dwie się zbliżające się do nich istoty…

Pierwszy szedł muskularny facet, o głowę wyższy od towarzysza, ubrany w zwyczajną oliwkową kurtkę, na której od spodu wyraźnie odznaczały się metalowe płytki. W prawej ręce trzymał wysłużonego makarowa, który wraz z dziesiątką podobnych „zgubił się podczas wojskowego transportu” i „całkowicie przypadkiem” wylądował w jego rękach. Targał żołnierski plecak i dwururkę ze skróconą lufą. Jego twarz w całości zakrywała czarna kominiarka.

Za nim żwawo maszerował niski, drobnej budowy typek. Łysy, z powyginanymi okularami na nosie- wyglądał jak profesorek z jednego z kilku bunkrów naukowców mieszczących się w Zonie.
Mimo że niemal tonął w kewlarowej kamizelce kuloodpornej to poruszał się w miarę sprawnie. Targał na ramieniu torbę z naszytym czerwonym krzyżem i skróconego kałasznikowa, magazynek przyklejony taśmą klejącą do broni ledwo trzymał się wewnątrz. Okularnik nerwowo rozglądał się na wszystkie strony, w poszukiwaniu nawet najmniejszego ruchu. Wystrzelił krótką serię w kierunku z zainteresowaniem patrzące na nich mięsacze. Spudłował, ale wszystkie rzuciły się do ucieczki.. Nigdy nie widziały człowieka, ani nie słyszały broni palnej.

– Kominiarz… -zwrócił się do wyższego –To na pewno tutaj? –W jego głosie czuć było nutę niepokoju.
– Ta, nie mogę się mylić. To na pewno tam!–wskazał na symetrycznie powykrzywiane zwały gruzu.

Powietrze było tam było wyjątkowo gęste i mimo wcześniejszego braku wiatru tutaj czuć było lodowaty podmuch Wirów i Karuzel. Kominiarz odpiął od pasa dozymetr i szedł wyciągając go przed siebie. Robił to już rutynowo. Łażąc po Strefie, można było natknąć się na „plamy” promieniowania, ale mimo tego nie były to dawki które mogły cię uśmiercić parę godzin później. Dozymetr cichutko wytrzeszczał nieregularny sygnał.

– Promieniowania niemalże niema. Kto idzie, ja czy ty? –Spytał, tamten cały czas patrzył za siebie. – Tam coś na pewno siedzi. –Mruknął półgłosem. –To nigdy nie może być takie proste!
– Masz jakieś zwidy, chłopie! – Próbował uspokoić kolegę–ciemno jeszcze jest, wszystko może się wydawać, zawsze masz jakieś „ale”- Skwitował.
– Może i masz rację... –Starał się zakończyć rozmowę okularnik, wiedział że jest nieco przewrażliwiony, ale nadal dręczyły go złe przeczucia. Miał wrażenie jakby ktoś stale go obserwował. Czuł to od samego wyruszenia z obozu.
– Bez nerwów, ja idę przeczesać anomalie a ty osłaniaj mi dupę.
– Zgoda –odbezpieczył broń i skierował się ku najbliższej ścianie.

Kominiarz zdjął cały rynsztunek i ukrył go przed padającą z nieba wodą pod leżącym luzem kawałem pordzewiałej blachy. Niósł tylko wyjęty z plecaka woreczek drobnego żelastwa, wszelakich gwoździ, śrubek i nakrętek. Chciał się jak najbardziej „odchudzić” przed wejściem w zabójcze rejony.
Ruszył, każdy rzut drobnym złomem uprzedzał jeden krok. Nie było miejsca na błąd, wystarczyło by na sekundę wsadził dłoń do „Wiru”, a po chwil mógł mieć już tylko krwawiący kikut.

Pamiętał doskonale swój pierwszy zdobyty własnoręcznie artefakt, „Korale Mamy”. Uwielbiał to drżenie rąk, przyśpieszone bicie serca i adrenalinę krążącą po całym ciele, gdy był o włos od osiągnięcia upragnionego celu. Kiedy wyciągał to cudeńko spośród wytwarzających setki stopni Celsjusza „Spalaczy”, był wtedy cały osmalony i zlany potem, wstrząsało nim coś na kształt euforii. Chciało mu się skakać z radości, nie istniało wtedy niebezpieczeństwo. Liczył się tylko on- artefakt. Miał go już w ręku, emanował ciepłem jak nagrzany kaloryfer.

Dalej pamiętał wszystko jak przez mgłę. Pod jego nogami aktywował się jeden z tych przeklętych „Spalaczy”. Sekundy później ubrania na nim płonęły. Spanikował, pędził między anomaliami, na łeb na szyję. Czuł smród swojego częściowo zwęglonego ciała. Popełnił typowy dla żółtodzioba błąd, dał się ponieść emocjom i przypłaciłby to śmiercią gdyby przypadkiem nie spotkał wtedy Doktorka, który nigdy nie rozstawał się ze swoją torbą najróżniejszych medykamentów.
Opatrzył jego w mocno poparzone ciało i nieprzytomnego z bólu, ledwo powłócząc nogami dotargał na plecach do najbliższego obozu stalkerów.
Artefakt wykorzystali bardzo dobrze, dowiedział się o niezwykłych właściwościach „Korali Mamy”, które szybko złagodziły oparzenia i go postawiły na nogi. Ale, kiedy pierwszy raz zobaczył w rozbitym lusterku swoje odbicie- przeraził się. Poczuł odrazę do swojego wyglądu, jego nienaturalnie pomarszczona twarz przypominająca zgniłe jabłko była według niektórych karą- za nieokazanie Zonie szacunku…
Od tego feralnego wydarzenia, zawsze chodził w kominiarce, próbując ukryć swoje oblicze i towarzyszył drobnemu Doktorkowi na wyprawach po Zonie. Teraz nie było inaczej.

Przestał wspominać stare, nie tak dobre czasy i ponownie skupił się na swoim morderczym slalomie między „Wirami”. Krople wody niejednokrotnie napotykały szkła jego maski, powoli spływając i zostawiając na niej długie, wilgotne ślady.
Kilka razy, cofał się przerażony czując jak coś ciągnie go w stronę „Karuzel”. W drobnym prześwicie między nimi dojrzał nienaturalny błysk.

– Grawi! -Myśl spadła jak grom z jasnego nieba, jego drżąca ręka błyskawicznie poleciała w kierunku artefaktu.

Przymrużył oczy, nie chcą patrzeć jak przypadkiem anomalia zasysa i rozrywa mu dłoń na atomy, ku jego radości nic takiego się nie stało. Trzymał w ręce powyginany, emanujący złotą poświatą kształt. Artefakt zwany „Grawi” dość wartościowy, ale mało który wiedział jak się nim posługiwać, wiedziano jedynie że jajogłowi płacą za niego gruby szmal. Sądzili że w jakiś sposób miał zakrzywiać pole grawitacyjne, ale dla większości stalkerów był to tylko pseudonaukowy bełkot, ważna była tylko cena.
Prędko schował go do przypiętego do pasa ołowianego pojemniczka, jedynego pewnego zabezpieczenia przed promieniującym tworem. Spojrzał za siebie, Doktorek z grobową powagą przyglądał się wszystkiemu dookoła, jakby tylko czekał na spełnienie swoich obaw.

– Mam jednego! –Krzyknął Kominiarz i poklepał pojemniczek. Tamten odwrócił się i z aprobatą kiwnął głową. Ale w głębi duszy przeczuwał, że nie tylko oni cieszą się z ich znaleziska. Ale też, ktoś-coś czające się w tej zrujnowanej wiosce. Kominiarz szukał dalej.
- Jeden „Grawi” na pewno zwróci nam zakup mapy i zostanie jeszcze kupa kasy.- Pomyślał i w tej samej chwili zauważył niemal przezroczystą, idealnie okrągłą kulę.

Błyszczała wśród mokrej od deszczu trawy, odbijała wszystko, każdą kroplę wody spadającą z nieba i każde źdźbło, latające w pomiędzy anomaliami. Patrzył w nią jak zahipnotyzowany, zobaczył siebie. W masce p-gaz i oliwkowej kurtce, wyciągającego rękę po artefakt od którego dzieliło go kilkadziesiąt centymetrów. Zbliżył się do niej powolutku, jakby bojąc się ją wystraszyć.

- Jeszcze jeden kroczek… -Mruczał sam do siebie. Sekundy wlekły się jakby nagle zniknął czas.

Czuł nieopisany niepokój sięgając po ten cud Stefy, ale dreszcz emocji, przyśpieszone bicie serca było jak narkotyk- dłoń mechanicznie zacisnęła się na połyskującej w świetle wschodzącego słońca kuli. Była jakby ze szkła, o idealnie płaskiej fakturze. Niemal wyślizgnęła mu się z rąk. Znalazła kwaterę obok pojemnika z „Grawi”. Obrócił się przez lewe ramię, Doktorek nawet nie ruszył się z miejsca. Nie widział wokół siebie więcej artefaktów, zaczął się powoli wycofywać, wypatrując wśród trawy trasy z wcześniej rzuconych śrubek i nakrętek. Szczęśliwy jak małe dziecko.
***
Wyszedł spomiędzy bez szwanku tą samą drogą, zgarnął sprzęt i poklepując Doktorka po ramieniu powiedział.
- Mówiłem że to będzie proste?
- Może, ale już lepiej wracajmy. –Odparł niespokojnym tonem.

Spomiędzy resztek zabudowań padł strzał a lodowaty podmuch musnął ich twarze. Rzucili się na ziemię. Przylegli do podłoża, doczołgali się do najbliższego gruzowiska. W ścianie naprzeciwko nich została dziura po kuli wielkości męskiej dłoni.

- Matko Boska! Zszedłbym na zawał… -Krzyknął Kominiarz, Doktorek się nie odezwał, po prostu odbezpieczył kałasznikowa i wyjrzał zza gruzowiska. Kolejny pocisk śmignął mu o włos od twarzy.
– Nie wychylaj się, baranie! – Zrugał go kolega, wciskając do makarowa nowy magazynek.

Prolog 2/2
:

Siedzieli już kilka minut, skuleni i nieruchomi, bojąc się wykonać choćby najmniejszy ruch w obawie o swoje życie, ze świadomością że właśnie w tej chwili mogą być na celowniku wielkokalibrowego karabinu. Mogącego bezproblemowo zrobić z ich głów krwawą miazgę. Pojawiały się wątpliwości, do tej pory milczeli osobno szukając sposobu na wyjście z kabały.
– Co zrobimy? – spytał po cichu Kominiarz. Miał nadzieję że wyjdą z tarapatów, ale i tak na wszelki wypadek robił już w myślach krótki rachunek sumienia.
- Trzeba stąd wiać, póki jeszcze tamten śmieć może jest w tym samym miejscu z którego strzelał. Cholera, gdybym widział skąd leciał pocisk byłoby o niebo łatwiej!
- sku*wiel musi być przyczajony na pagórku, inaczej pewnie by nas nawet nie zauważył…
- Racja! Ale nie mamy pewności czy nie ma z nim kogoś więcej.
- Gdyby tu był ktoś poza nim, dawno bylibyśmy otoczeni - i martwi. – Rozwiał wszelkie wątpliwości Kominiarz – Wziąłeś ze skrzynki granaty?
-Jednego. –Odpowiedział okularnik, spoglądając na towarzysza. Widział błysk nadziei w jego oczach okalanych przez czarną kominiarkę. Wiedział że ten musi mieć jakiś pomysł.
- Wystarczy – uśmiechnął się sam do siebie i zaczął omawiać plan działania.
***
Roztrzęsiony Doktorek wyciągnął zawleczkę i cisnął granat w pobliską kupę gruzu. Pobliskimi pojedynczymi ścianami wstrząsnął wybuch, wyzwalający gęstą chmurę pyłu i rozrzucając na wszystkie strony masę drobnych odłamków. Faceci rzucili się do ucieczki w przeciwną stronę.
Pędzili na łeb na szyję, przemierzając wszelakie przeszkody wielkimi susami. Niejednokrotnie, niczym zawodowi lekkoatleci przeskakiwali nad „płotkami” zaangażowani w znalezienie się na podium i zdobycie nagrody, jaką w ich przypadku było życie. Wciąż niepewne, niejednokrotnie ciężkie i przerażające ale jednak życie…
Kierowali się do trzcin, mieli nadzieję się w nich ukryć przed wzrokiem wroga. Gdy do upragnionego schronienia brakowało zaledwie kilka metrów w ich kierunku z głuchym hukiem popędził pocisk- trafił w ziemię. Wykorzystując sekundę nieuwagi wroga zanurzyli się w gąszczu.
Kiedy tylko nie zapadali się w bagnistej ziemi czołgali się najszybciej jak mogli. Co chwilę w ich pobliże leciała kula, lecz wiedzieli że niemożliwym było dojrzeć ich teraz gołym okiem. Cali brunatno-czarni i przemoknięci do suchej nitki, niczym kameleony upodobnili się do otoczenia. Między roślinnością coś zaszeleściło.

Kilka metrów dalej, wśród stopniowo narastającego hałasu spośród trzcin zaczęła wychylać się wychudła żylasta sylwetka pokryta rzadką szczeciną koloru zgniłego jajka. Poruszała się niemalże pełznąc, przyciśnięta do podłoża i spłaszczona jakby przed chwilą przejechał po niej TIR. Powoli zbliżała się do nich, Przekrwionymi błyszczącymi oczyma szukała ofiary, wyciągnęła płaski nos ozdobiony wieloma parami wibrysów. Przycisnęła ogon do podłoża, odwróconego do niej plecami człowieka. Oczy ledwo go dostrzegały, lecz węch nie mógł jej oszukać. Wyraźny odór potu i krwi zwiększał jej pragnienie.
Wygłodzona bestia przemknęła niezauważalnie na niebezpiecznie bliską odległość. Jednym susem skoczyła na plecy Kominiarza rozszarpując w połowie pusty plecaczek i kurtkę. Jakież było jej zdziwienie gdy mnóstwem drobnych- lecz ostrych jak brzytwa zębów próbując rozszarpać mu szyję zahaczyła o aluminiową płytkę.
Tamten rzucał się na wszystkie strony, próbując zrzucić z siebie pięćdziesięciokilowe toczące pianę z pyska stworzenie które z łatwością przygniotło go do ziemi. Tamta nieustannie drapała i szarpała metal, mając nadzieję że za chwilę rozerwie się na strzępy. Nie była daleka od spełnienia swych zamiarów, z bezustannie drapanej blachy zaczęły lecieć drobne opiłki. Kominiarz już czuł jak drobne pazury muskają już jego ciało, a delikatnie rozgrzane żelazo wciska się w sweter.

- Zdejmij ze mnie to cholerstwo! – Krzyczał.
– Nie ruszaj się! –Odpowiedział Doktorek, ściągnął z pleców kałacha, skierował lufę w kierunku bestii.
Miał już ją na muszce. Wdychał chłodne jesienne powietrze, modląc się by nie trafić przyjaciela pociągnął za cyngiel i zmrużył oczy, spodziewając się że zostanie zalany falą posoki… Nic takiego się nie wydarzyło, przy kolejnym pociągnięciu karabin po prostu głucho szczęknął.
- Zaciął się! – Zawołał.

Bez zbędnych ceregieli, z trudem podbiegł do walczącego o swoje życie Kominiarza i zaczął okładać kolbą kałasznikowa wściekłe bydlę uczepione jego pleców. Mimo dobrych zamiarów, tamta w ślepym szale spowodowanym bólem zaczęła atakować jeszcze zacieklej. Po rozerwaniu na strzępy jednej z płytek zagłębiła się pazurami w jego ciało. Napawając się zwycięstwem nad pancerzem człowieka opętańczo zaczęła rozszarpywać plecy w odsłonionym miejscu.
Kominiarz ani na chwilę nie przestawał krzyczeć, jakby śpiewając na wysokiej nucie pod muzykę drapieżnego mutanta, wirtuoza śmierci i bólu. Doktorek nie wytrzymał gdy zobaczył że bestia dotarła już do kręgosłupa. Rzygnął sobie na buty, przypominając sobie dlaczego nie poszedł w ślady ojca i dziadka i nie został chirurgiem. W tej samej chwili rozległ się huk wystrzału.
Doktorek poczuł jak ołów rozrywa jego lewą dłoń na atomy jednocześnie rozpryskując wokół ziemię.
Zatoczył się i padł w błoto, wymioty powtórzyły się. Zaczął się dusić i charczeć, nie słyszał nawet krzyku Kominiarza. Jego ciało ogarnęły konwulsje, trząsł się jak epileptyk, przerażony nie zawrócił uwagi na to że nie ma na sobie okularów...
Nagle, coś wystrzeliło kilka metrów od niego. Lodowate powietrze musnęło jego łysą głowę, głośny opętańczy pisk rozległ się jednocześnie z głuchym chlapnięciem. Czyjaś ręka obróciła go twarzą do góry.

– Profesorze Morozow! Podaj bandaż, prędko!-Zawołał ktoś głębokim – męskim głosem.

Nie widział nic, ani nikogo. Całkowita zaćma. Oddychał ciężko, nie przestając się trząść.

– Cholera! – Odrzekł ktoś, prawdopodobnie rzeczony Morozow. Nic więcej nie słyszał, odpływał w nicość…

Rozdział 1 Zjazd rodzinny
:

Wstrząsnęło nim uczucie porażenia prądem, poczuł się jakby dopiero co ktoś bez wyraźnego powodu przycisnął mu do klatki piersiowej defibrylator. Rzucał się na wszystkie strony jak epileptyk podczas ataku choroby. Na ułamek sekundy rozchylił powieki, krzyknął głośno z bólu próbując się podnieść, lecz jego mięśnie jakby obumarły. Był w stanie jedynie wodzić wzrokiem po dwojących się i trojących rozmazanych ludzkich sylwetkach.

- Leż! – Nakazał mu ktoś spokojnym głosem. Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć dookoła błysnęło niebieskim światłem, zemdlał – znowu…

***

Oprzytomniał, zalepione żółtą wydzieliną powieki nie chciały odsłonić przed nim widoku na świat. Chyba były już przyzwyczajone do wszechobecnej grobowej ciemności pozbawionej kolorowych kontrastów życia. Co jakiś czas ogarniał go chłód, niczym kawał lodu przenikał przez jego ciało sprawiając wrażenie jakby przepływająca żyłami krew na moment zamarzła - czuł jak wszystkie kończyny delikatnie nabrzmiewają i po chwili wracają do normalnego stanu.
Stopniowo uzyskiwał pełną świadomość tego, co się działo wokół niego. Zorientował się leżał w kącie jakiegoś budynku, był całkowicie opatulony śpiworem. Nie wiedział jak się tu znalazł, wróciły wspomnienia, prędko obmacał swoje plecy. We wcześniej zmasakrowanym miejscu była gładziutka skóra, emanowało od niej przyjemne ciepło, coś pod nią delikatnie drgało. Rozejrzał się dookoła, ceglane ściany niedbale pomalowane białą farbą gdzieniegdzie połyskiwały w nikłym świetle stojącej na stoliku świecy woskowej, przy której spoczywała kabura z wetkniętym w nią pistoletem a zaraz za nią leżał jego plecak.
Metr od jego rzeczy, na betonowym klepisku leżała skulona sylwetka okryta srebrnym kocem termicznym. Starając się nie narobić hałasu wypełzł ze śpiwora. Sprawnie „wykopał” ciuchy z plecaka, pośpiesznie się ubierając ściągnął broń ze stolika i przypiął wraz z kaburą do pasa. Po chwili rutynowo sprawdził magazynek. Gdy okazało się, że był pełen - odbezpieczył broń. Odszukał też swoją kominiarkę i ceremonialnie naciągnął ją na twarz.
Naprędce obejrzał założony na siebie sweter, bez problemu znalazł z tyłu wielką wyszarpaną dziurę po bokach, której połyskiwała szkarłatna zakrzepła już ciecz.
Nagle do pomieszczenia wparował facet odziany w dziwaczny szarawy kombinezon, wyglądał nieco jak zbyt wielki worek na zwłoki, koleś niemal w nim tonął. W półmroku nie widział jego twarzy, dopiero gdy zbliżył się doń powolnym krokiem zaczął rozróżniać poszczególne cechy zewnętrzne.
Wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Jego gęste rude rozczochrane włosy opadały mu niemal na oczy w których widoczny błysk młodzieńczego zapału i ekscytacji. Pod wielkim nosem na którym spoczywały usmolone okulary rósł rzadki i nierówny zarost, będący raczej pojedynczymi kępami. Gdy zamknął otwarte do tej pory usta, jego dwa trzonowe zęby wystawały nieco poza wargę. Przywodząc tym samym na myśl karmioną w parku wiewiórkę, domagającej się kolejnego orzeszka podanego z tłustych rączek kilkuletniego dziecka. Lecz zdziwioną, gdy tamto nagle odchodzi swoją drogą. Tak samo patrzył i podekscytowany rudzielec.

- To niewiarygodne! Po prostu niesamowite! Zwykła błyskotka… Powinieneś tego nie przeżyć! Wołał zdziwiony, po czym podbiegł do skulonej w drugim kącie sali sylwetki – Wujku, budź się!
- Co się dzieje Artem? –Spytał zmęczonym głosem
– Jest... –Rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś szukając – Cholera raczy wiedzieć która jest teraz godzina, daj mi spać bo nie zdzierżę! Budziłeś mnie już trzy razy w ciągu tej cholernej nocy. Czy to aż takie ważne?
- Wybudził się! –Krzyknął, jakby nie zwracając uwagi na słowa profesora.
- Co? Czemu mi od razu nie powiedziałeś barani łbie? Cholera, że też takiego idiotę musieli mi przydzielić, pieprzona biurokracja! Jesteś tak samo durny jak twoja, pożal się Boże – matka! -Prędko podniósł się z prowizorycznego posłania i spojrzał na Kominiarza. – Witaj! Wybacz za mojego asystenta, jak patrzę na niego zaczynam powątpiewać w przyszłość ludzkości, nie mam pojęcia skąd biorą się tacy ludzie… -Kim pan jest? –Przerwał mu oschle. Zawsze interesowały go tylko konkrety, a spodziewał się że za chwilę facecik zacznie długi monolog.
- A! Wybacz, przez te emocje zapomniałem ci się przedstawić. Jestem Morozow –Wyciągnął ku niemu pooraną zmarszczkami dłoń – Profesor Morozow z Kijowskiego Uniwersytetu Medycznego, pochodzę z małej wioski na granicy z Polską, od małego byłem zainteresowany… –Zaciął się gdy Kominiarz spojrzał na niego spode łba.
– No więc, tego… Znaleźliśmy Cię na bagnach, mógłby się nam przedstawić nim przejdziemy do dalszej konwersacji?
- Kominiarz – Odrzekł spokojnie, spoglądając „wybawicielowi” w twarz.
Nie mógł mieć mniej niż pięćdziesiąt lat. Jego idealnie kulista pucołowata, różowa twarz, niezbyt subtelnie sugerowała że facet lubił dobrze zjeść i wypić. To samo mógłby powiedzieć jego nieprzeciętnych rozmiarów brzuch nieproporcjonalny do maleńkiej - łysej na czubku głowy.
- Pytałem o imię, nie o wykonywany zawód. – Roześmiał się, a w ślad za nim sztucznie brechtał jego rudy krewniak. –Taki żarcik na rozluźnienie atmosfery, jak powiadał mój świętej pamięci dziadunio -śmiech to zdrowie! He, he…
- Może powiesz mi lepiej profesorze jak się tu znalazłem? –Zapytał, siląc się na uprzejmość wobec gadatliwego staruszka. –Trochę mi się śpieszy….
- No cóż, oczywiście! Znaleźliśmy ciebie i twojego chłopaka czy tam partnera… Nie znam się na tych waszych dziwacznych epitetach! Opowiem ci wszystko w telegraficznym skrócie. Byliście ciężko ranni, ty miałeś rozszarpane plecy a twój… partner, stracił lewą dłoń. Kalectwo do końca życia, ot co! Nasz przewodnik – Daniła, swoją drogą bardzo inteligentny i rozmowny młodzieniec… -Powiedział to z takim naciskiem że Kominiarz prawie poczuł się urażony –Po krótkiej wymianie zdań, podarował nam bezinteresownie artyfakt i bez zbędnych ceregieli staliście się naszymi królikami doświadczalnymi! Artyfakt podobno miał niezwykłe zdolności do rekonstrukcji tkanek i ogólnie niesamowite właściwości regeneracyjne! Rączka twojego partnera ładniutko się zagoiła co w normalnych warunkach byłoby niemożliwe, a twoje plecy – jak śmiem sądzić są w lepszym stanie niż przedtem. Oczywiście po udanej „kuracji artyfaktowej”, tak sam wymyśliłem nazwę, niezła no nie? Zaciągnęliśmy was do naszego obozowiska i tak o to jesteś cały i zdrowy! Co się mówi? –Spytał, jakby przemawiał do małego dziecka.
- E… Dziękuję?
– No! Widać nie w lesie cię chowali! Twoje poprzednie niekulturalne zachowanie puszczę pomimo uszu i oczywiście zaczniemy od początku?
- Oczywiście. – Odrzekł niepewnie.
- No, nareszcie będę miał z kim porozmawiać. Z tamtym rudym palantem nie można o niczym pogadać. – Dodał, niespecjalnie siląc się na to by krewny go nie usłyszał. Kominiarz pokiwał głową ze zrozumieniem.
- A, więc, jak już mówiłem od zawsze interesowałem się… - Tamten zaczął uważnie słuchać, postanowił zaprzyjaźnić się ze staruszkiem, bo i tak nie wiedział co teraz ma zrobić. Zapowiadała się dla niego długa noc...
Ostatnio edytowany przez Yepper 25 Lis 2013, 19:55, edytowano w sumie 5 razy
Opowiadanie "Dzień jak co dzień" Zapraszam do oceniania!
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=22123
Stalkerowy short "Czerwony rower"
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=21668&p=260325#p260325

Za ten post Yepper otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Tormentor, Dommy.
Awatar użytkownika
Yepper
Kot

Posty: 46
Dołączenie: 11 Sie 2012, 17:59
Ostatnio był: 01 Lis 2014, 10:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Obokan
Kozaki: 32

Reklamy Google

Re: Dzień jak codzień...

Postprzez Gizbarus w 02 Lis 2013, 10:59

Hm. Cóż powiedzieć. Przeczytałem. Początkowo niespecjalnie mnie wciągnęło - może to kwestia opisów, które niby są poprawne, ale jednak... No właśnie, są tylko "poprawne". To jak różnica między solidnym dziełem rzemieślnika, a sztuką stworzoną przez mistrza. CO do błędów - widziałem parę źle postawionych przecinków, jeden...

Nie jeden swymi trzema zezowatymi oczami z zaciekawieniem przyglądał się zbliżające się do nich dwie istoty…


...źle napisany wyraz i w sumie to tyle. Ogólnie pod koniec jest już trochę lepiej, kiedy Kominiarz zaczyna kombinować między anomaliami jakby tu zarobić, a się nie narobić. No nic, tak czy siak poczekam na kolejną część i przeczytam ;)
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir

Za ten post Gizbarus otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Yepper.
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 27 Sie 2024, 20:51
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: Dzień jak codzień...

Postprzez Voldi w 02 Lis 2013, 16:01

Serio? Nikt nie zauważył błędu w tytule?
:

Zaczął padać rzęsisty deszcz, drobniutkimi kroplami wody, wybijał swój jednostajny rytm na pozostałościach opuszczonych już w 1986 drobnych domków o jednej kondygnacji i chlewików pełnych charakterystycznego „świńskiego” zapachu.

1. KTÓRY drobniutkimi KROPELKAMI wody wybijał[...]
2. Przecinek przed wybijał jest niepotrzebny.
3. Strasznie długie zdanie. Podziel je jakoś, bo ciężko przebrnąć.

Wioska, leżała kilkaset metrów od rzeki Prypeć.

Przecinek niepotrzebny.

do której codziennie transportowano wiele zwierząt na ubój, efektem tego były mięsacze.

Efektem czego? Wwozili je, puff - i tak powstały mięsacze?
Transportowano setki zwierząt na ubój. Część oczekujących na zagładę po katastrofie elektrowni przemutowała w mięsacze/
No i strasznie łamiesz - tu opis krajobrazu, a nagle bang i już są tłuste i niezdarne mięsacze... Za mało subtelnie.

Tłuste, czworonogie, niezdarne wyprodukowane przez Zonę parodie świni domowej

Tłuste - ja tam nie wiem, czy one tłuste, czy po prostu taki kształt mają
Czworonogie - no raczej...
Niezdarne - póki nie próbuje cię zabić, tak.
Wyprodukowane - ?! "A co one, ku*wa są, robocop?" Odczytuję to jako jakąś metaforę czy coś, no ale bez przesadyzmu... Opis jest cienki i drętwy. Cały.

Kwiczały przy tym jakby obdzierano je ze skóry, napawały się poranną mżawką i raz na jakiś czas podgryzały trawę

Skoro tak beztrosko podgryzały trawę, a mżawką wręcz się "napawały", to czemu kwiczały, jakby je obdzierano ze skóry? Jest parę rozwiązań:
1) Zmiana szyku i byłoby: Podgryzając trawę napawały się poranną mżawką i raz po raz któryś osobnik kwiknął, jakby go kto ze skóry obdzierał
2) Zmiana sformułowania: Ich kwik przypominał wizg kogoś obdzieranego właśnie ze skóry. O tym, że nikt bydlakom krzywdy nie robi mówiło ich zachowanie - tu jeden sobie skubie trawkę, tam drugi wystawia mordę do nieba, napawając się mżawką

Nie miały się nawet gdzie schować, niektóre budynki ledwo się trzymały

Budynki się ledwo trzymały? No to co?
Nie miały się nawet gdzie schować? I?
Musisz jakoś połączyć te dwa zdania: schować -> bo? -> bo niektóre budynki się ledwo trzymały.
SIĘ ledwo, a nie ledwo SIĘ...

Nie miały się nawet gdzie schować, niektóre budynki ledwo się trzymały, przeżarte przez grzyby i wilgoć, aczkolwiek większość obróciła się w ruinę, zamieniając wioskę w spore gruzowisko.

W tej całości nic z niczego nie wynika.
Nie miały się gdzie schować, (bo?) niektóre budynki (jakie?), przeżarte przez grzyby i wilgoć (co z nimi?) ledwo się trzymały. (Ponadto*) większość już obróciła się w ruinę (no i co?) zamieniając wioskę w kupę gruzu.
* - a nie "aczkolwiek".

W pozbawionym dachu i jednej ściany, lecz poza tym całkowicie zachowanym budynk

Jak pozbawiony dachu i jednej ściany, to ni cholery całkowicie zachowany.

wychylały się kępki dzikich traw, niczym przebiśniegi w marcu

Szyk. Wychylały się, niczym przebiśniegi w marcu, pojedyńcze kępki dzikich traw.

Nie jeden swymi trzema zezowatymi oczami z zaciekawieniem przyglądał się zbliżające się do nich dwie istoty…

1. Niejeden.
2. "trzema oczkami" już było.
3. przyglądał się dwóm zbliżającym się w ich stronę istotom.

dwulufową strzelbę ze skróconą lufą

... i pił masło maślane, popijając maślanką.
[i]dwururkę ze skróconą lufą


Za nim, drobnymi krokami maszerował niski, drobnej budowy typek

1. Jakie to są "drobne kroki"?
2. Powt.

z powyginanymi okularami na nosie wyglądał

Przydałby się tam w jednym miejscu myślniczek. Domyśl się, gdzie :)

na nich mięsaczy, spudłował. Ale wszystkie, rzuciły się do ucieczki

Źle postawione znaki.
...mięsaczy. Spudłował, ale wszystkie rzucily się do ucieczki.

–Ta, nie mogę się mylić. To chyba tam

Zapewnia, że się nie myli, by zaraz potem dodać stwierdzające niepewność "chyba"?

Robił to już rutynowo, łażąc po Strefie

Tu kropka zamiast przecinka.

promieniowania ale mimo tego nie były to dawki które mogły cię uśmiercić parę godzin później

A tu dwa przecinki zamiast niczego. Poza tym - zdanie-potworek.

Dozymetr leciutko wytrzeszczał cichutki i nieregularny sygnał.

Wut? To dozymetr określa, czy wydaje dźwięki lekko czy ciężko? Poza tym, te urządzenia raczej wydają jednolite stukanie, najwyżej z różną częstotliwością.

Dalszego dialogu czytania odmawiam, bo nic z niego nie rozumiem. Ani kto mówi, ani co mówi, ani gdzie jest narrator... Widzę tylko, że są błędy.
Poza tym - myślniki powinny być z obu stron oddzielone od tekstu spacjami.

wsadził dłoń do „Wiru” a po chwil mógł mieć już tylko krwawiący kikut.

Brakuje przecinka po "Wiru".

niebezpieczeństwo liczył się tylko on, artefakt.

Niebezpieczeństwo. Liczył się tylko on - artefakt.

przypłaciłby to śmiercią gdyby przypadkiem

Przecinek po "śmiercią"

Opatrzył, jego w dziewięćdziesięciu procentach poparzone ciało i nieprzytomnego z bólu, ledwo powłócząc nogami dotargał na plecach do najbliższego obozu stalkerów.

1. Przecinek na początku niepotrzebny.
2. Kurna, kalkulator w oczach!
3. Doktorek ledwo powłócząc nogami dotargał na plecach nieprzytomnego z bólu Kominiarza? Tak to teraz wygląda.

dowiedział się o niezwykłych właściwościach „Korali Mamy”, które szybko złagodziły oparzenia i postawiły na nogi

Korale Mamy szybko postawiły oparzenia na nogi?

Ale, kiedy pierwszy raz [...] odbicie- przeraził się

Niepotrzebny przecinek. I myślnik.

była według niektórych karą- za nieokazanie Zonie szacunku…

Czyżby Kominiarz z Misiem z "Ołowianego Świtu" gadał?

długie wilgotne ślady.

Przecinek.

powyginany emanujący złotą poświatą kształt

J/w

Artefakt zwany „Grawi” dość wartościowy, ale mało kto wiedział jak się nim posługiwać

"Grawi" - dość wartościowy [...]
Poza tym, jeśli nikt nie wie, do czego służy, to praktycznie nie powinien mieć żadnej wartości.

stosowany przez zachwycających się każdym, nawet najdrobniejszym artefaktem naukowców.

Pomijając, że "naukowcy" się powtarzają.

Ale w głębi duszy przeczuwał, że nie tylko oni cieszą się z ich znaleziska. Ale też, ktoś-coś czające się w tej zrujnowanej wiosce. Kominiarz szukał dalej.

Ale że co? Poza błędami - nic nie rozumiem.

Każde źdźbło trawy, latające w „Wirach”.

Powt. "trawy". Poza tym - wiadomo, że o takie źdźbło chodzi. No i jest to kontynuacja poprzedniego zdania, więc powinien być przecinek.
, każde źdźbło, latające między anomaliami.

Niemal mu się wyślizgnęła z rąk

Szyk.

musnął ich twarze, rzucili się na ziemię

Kropka zamiast przecinka.

-Skurwysyn! Zszedłbym na zawał…

Zaprowadź jakiegoś dresa na "five o'clock tea", to też będzie się tak wyrażał. Jedno do drugie ni groma nie pasuje.

–Nie wychylaj się, baranie! –Zrugał go kolega, wciskając do makarowa nowy magazynek.


Przebrnąłem. Jakoś mi nie podeszło. I mimo tego, że błędów, w porówaniu do reszty radosnych tfu-rców i ich jeszcze bardziej radosnej tfu-rczości jest mniej, nie mam ochoty czekać, co będzie dalej. Co prawda ta intryga na koniec jest ok, cliffhanger też w porządku, ale... nie.
Image

Za ten post Voldi otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Yepper.
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: Dzień jak codzień...

Postprzez Yepper w 02 Lis 2013, 18:15

@Gizbarus Dzięki Ci za pozytywną opinię.

@Voldi Spodziewałem się, że będzie "trochę" byków, przed opublikowaniem opowiadania na forum czytałem je parę razy i poprawiałem to co rzucało mi się w oczy. Widać, było to o te "parę razy" za mało :P Dla mnie konstruktywna i uzasadniona krytyka jest bardzo ważna, wiem teraz co zrobiłem źle i czego uniknąć w (prawdopodobnej) kontynuacji historii.
Na pewno znajdę trochę czasu i postaram się poprawić wszelakie wymienione przez Ciebie błędy.
(Poprawiłem wszystko co wypisałeś, i sam nawet znalazłem kilka nieścisłości ;) Dzięki za korektę )
Opowiadanie "Dzień jak co dzień" Zapraszam do oceniania!
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=22123
Stalkerowy short "Czerwony rower"
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=21668&p=260325#p260325
Awatar użytkownika
Yepper
Kot

Posty: 46
Dołączenie: 11 Sie 2012, 17:59
Ostatnio był: 01 Lis 2014, 10:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Obokan
Kozaki: 32

Re: "Dzień jak co dzień" by Yepper

Postprzez Yepper w 17 Lis 2013, 19:51

Nowy rozdział dodany w pierwszym poście. Zapraszam do korekty i wyrażania opinii!
Opowiadanie "Dzień jak co dzień" Zapraszam do oceniania!
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=22123
Stalkerowy short "Czerwony rower"
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=21668&p=260325#p260325
Awatar użytkownika
Yepper
Kot

Posty: 46
Dołączenie: 11 Sie 2012, 17:59
Ostatnio był: 01 Lis 2014, 10:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Obokan
Kozaki: 32

Re: "Dzień jak co dzień" by Yepper

Postprzez Dommy w 18 Lis 2013, 20:19

Zaraz za osadą rozciągał się długi na co najmniej kilometr pas wyschłych na wiór trzcin. Rosnących w bagnie które dawniej było jeszcze korytem rzeki Prypeć.

Czy tutaj zamiast kropki nie powinno być przecinka? To mi się najbardziej rzuciło w oczy. Mi czytało się przyjemnie. Nie jest to mistrzostwo, ale też nie chłam. W każdym razie będę czekał na kolejne części. Stawiam też kozaka na zachętę ;) :wódka: .
Awatar użytkownika
Dommy
Kot

Posty: 25
Dołączenie: 15 Lis 2013, 23:47
Ostatnio był: 20 Lut 2014, 00:46
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 7

Re: "Dzień jak co dzień" by Yepper

Postprzez Yepper w 19 Lis 2013, 21:01

Dzięki za opinię :) Błąd już poprawiam, a czy nie rzuciło Ci się w oczy coś więcej?
BTW. Kolejny rozdział prawdopodobnie już za parę dni :P
Opowiadanie "Dzień jak co dzień" Zapraszam do oceniania!
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=22123
Stalkerowy short "Czerwony rower"
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=21668&p=260325#p260325
Awatar użytkownika
Yepper
Kot

Posty: 46
Dołączenie: 11 Sie 2012, 17:59
Ostatnio był: 01 Lis 2014, 10:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Obokan
Kozaki: 32

Re: "Dzień jak co dzień" by Yepper

Postprzez Tormentor w 19 Lis 2013, 21:47

pas wyschłych na wiór .

Wyschniętych. ;)

Jak skończysz pisać tekst, to rób korekty związane z interpunkcja, parę błędów wyłapałem, np duża litera po przecinku.
Pisz dalej ;)
Image
Awatar użytkownika
Tormentor
C O N T R I B U T O R

Posty: 1043
Dołączenie: 15 Lis 2010, 21:42
Ostatnio była: 28 Lis 2024, 11:17
Miejscowość: Yantar
Ulubiona broń: --
Kozaki: 290

Re: "Dzień jak co dzień" by Yepper

Postprzez Yepper w 25 Lis 2013, 19:59

Kolejny rozdział w pierwszym poście, standardowo zapraszam do lektury, krytyki i korekty!
@Tormentor Dzięki :P Nie zwróciłem na to wcześniej uwagi.
Opowiadanie "Dzień jak co dzień" Zapraszam do oceniania!
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=22123
Stalkerowy short "Czerwony rower"
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=21668&p=260325#p260325
Awatar użytkownika
Yepper
Kot

Posty: 46
Dołączenie: 11 Sie 2012, 17:59
Ostatnio był: 01 Lis 2014, 10:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Obokan
Kozaki: 32

Re: "Dzień jak co dzień" by Yepper

Postprzez Dommy w 27 Lis 2013, 21:48

Najnowszy rozdział krótki, trochę zbyt krótki. Wydaje mi się, iż rozdział został zamieszczony tylko po to, aby wyjaśnić co się stało z bohaterami, a akcja zacznie się dopiero w następnych rozdziałach. Mimo to, przeczytałem i czekam na ciąg dalszy. Co do "buenów" ten, który zacytowałem rzucił mi się w oczy ponieważ był na początku opowiadania. Zwykle podczas czytania za bardzo skupiam się na przyswajaniu fabuły, niż na tak przyziemnych sprawach, jak błędy :D . Pozdrawiam!

Za ten post Dommy otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Yepper.
Awatar użytkownika
Dommy
Kot

Posty: 25
Dołączenie: 15 Lis 2013, 23:47
Ostatnio był: 20 Lut 2014, 00:46
Frakcja: Naukowcy
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 7

Re: "Dzień jak co dzień" by Yepper

Postprzez Yepper w 28 Lis 2013, 18:12

@Dommy, Dokładnie o to mi chodziło ;) Cieszę się że ktokolwiek czyta te moje wypociny, zawsze jest to jakaś motywacja do dalszej pracy :wódka:
Opowiadanie "Dzień jak co dzień" Zapraszam do oceniania!
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=22123
Stalkerowy short "Czerwony rower"
http://forum.stalker.pl/viewtopic.php?f=85&t=21668&p=260325#p260325
Awatar użytkownika
Yepper
Kot

Posty: 46
Dołączenie: 11 Sie 2012, 17:59
Ostatnio był: 01 Lis 2014, 10:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Obokan
Kozaki: 32

Re: "Dzień jak co dzień" by Yepper

Postprzez Universal w 01 Gru 2013, 17:29

Autor się podłożył, to się wypowiem. Ale obawiam się, że nie dam rady sobie pokpić i będzie to kolejny szary post :(

Na wstępie: brakuje wielu przecinków.

Prolog dłuższy, niż niejeden życiorys, olaboga - tyle tekstu

na pozostałościach domków o jednej kondygnacji

"O jednej kondygnacji" mi nie pasuje. Może po prostu "jednopiętrowych domków", "parterowych domków", lub "domów jednorodzinnych"/"chat"? Jakoś inaczej w każdym razie.
o jednej kondygnacji. Opuszczonych już w

Niepotrzebnie kropka, długie zdanie sztucznie rozbite na dwa.
i chlewików pełnych

Zona chlewami stoi? Zdrobnienie niepotrzebne.
pas wyschłych na wiór trzcin

Wyschniętych lub suchych, niepotrzebne "na wiór".
rosnących w bagnie

Na skraju bagna, czy może nad rozlewiskiem. ("Rozlewisko to teren bagnisty i zwykle położony przy rzekach i jeziorach.")
Ciemne chmury spowiły

Kilkadziesiąt metrów dalej spowity

Za dużo "spowitości" w krótkim fragmencie tekstu. Użyj miliarda stron z synonimami.
stał sobie niewysoki pagórek

Stać sobie może amator trunków wysokoprocentowych pod sklepem monopolowym. Pagórek jest, lub znajduje się. A całe zdanie mogłoby brzmieć tak:
Kilkadziesiąt metrów dalej z porannej mgły wyłaniał się niewysoki pagórek, gęsto porośnięty krzewami jałowca. Towarzyszył im spory kompleks starych, zrujnowanych budynków, pamiętających zapewne czasy radzieckie.

Choć i to można by było dopracować.
Wedle opowieści, przed wybuchem reaktora została zbudowana tam spora rzeźnia

"Jak mówią, na krótko przed awarią wybudowano tam dużą rzeźnię". "Spora" się powtarza. "Została zbudowana" jest niepotrzebne, można to tymi... imiesłowami? Nigdy nie wiem, jak się części zdania nazywają, po prostu inaczej dobierz słowa.
poddane promieniowaniu zmutowały się i zamieniły w mięsacze

Słabe. Świnia, świnia, świnia, BENG, mięsacz, mięsacz - idąc najprostszym tokiem rozumowania? Nekromanta Xardas pacnął je magicznym zaklęciem? Ron Weasley złamaną różdżką transmutował świnię w świński dowcip? Tu trzeba byłoby wskazać kierunek zachodzenia dłuższych zmian, bardzo szybkiej ewolucji, ale jednak ewolucji, te świnie się nie przebrały ani nie poddały operacji, by zaszło to tak nagle, jak można wywnioskować z tekstu.
parodie świni domowej, śmiejące się w twarz

Sarkastyczne knury robiące w stand-upie? Serio coś takiego sobie wyobraziłem. Wyrzuć "parodie" i "śmiejące się w twarz". Nie mam pomysłu, na co by to zamienić.
. Bydlakom

Nie jestem przekonany, czy "bydlakom" to odpowiednie słowo w tym kontekście. Jakby nie było, pisałeś dotąd o świniach.
zeszły więc niżej

Opuściły wzgórze.

Boże, jeszcze tyle tego przede mną, trzeba było olać :(

Łapczywie obserwowało

Nie wiem, czy można łapczywie obserwować. "Chłonęło świat swoimi trzema małymi, okrągłymi ślepkami"?
Targał żołnierski plecak i dwururkę ze skróconą lufą.

Nie wiem, może się mylę, ale to "targał" sugeruje, jakby plecak niósł w ręce lub ciągnął go za sobą, a nie miał na plecach.
Targał żołnierski plecak

Targał na ramieniu

Tylko byś targał :caleb:
magazynek przyklejony taśmą klejącą do broni ledwo trzymał się wewnątrz

A czy nie jest tak, że strzelanie z broni, która ma niewłaściwie wpięty magazynek bardzo szybko kończy się bardzo źle dla strzelca?
Wystrzelił krótką serię w kierunku z zainteresowaniem patrzące na nich mięsacze.

Coś nie zatrybsonowało. Podmioty chyba. Jak już wspominałem - nie znam części zdania, więc nie umiem powiedzieć co dokładnie, ale jest źle. No i "błąd" bohatera jak dla mnie, strzelać wtedy, kiedy to niekonieczne.
wskazał na symetrycznie powykrzywiane zwały gruzu.

Symetria jakoś nie współgra z niemal losowym układem kawałków gruzu. Można jakoś formować ogólny kształt skarpy, ale nie wyprofilujesz jej dokładnie. Symetria jest zbyt "dokładna".
Powietrze było tam było wyjątkowo gęste

mimo tego nie były to dawki które mogły cię uśmiercić parę godzin później

"mimo tego, nie były to śmiertelne dawki".
:

– Promieniowania niemalże niema. Kto idzie, ja czy ty? –Spytał, tamten cały czas patrzył za siebie. – Tam coś na pewno siedzi. –Mruknął półgłosem. –To nigdy nie może być takie proste!
– Masz jakieś zwidy, chłopie! – Próbował uspokoić kolegę–ciemno jeszcze jest, wszystko może się wydawać, zawsze masz jakieś „ale”- Skwitował.
– Może i masz rację... –Starał się zakończyć rozmowę okularnik, wiedział że jest nieco przewrażliwiony, ale nadal dręczyły go złe przeczucia. Miał wrażenie jakby ktoś stale go obserwował. Czuł to od samego wyruszenia z obozu.
– Bez nerwów, ja idę przeczesać anomalie a ty osłaniaj mi dupę.
– Zgoda –odbezpieczył broń i skierował się ku najbliższej ścianie.

Tu nie wiem, kto w końcu mówi, bo co chwilę zmienia się podmiot. Kominiarz, czy ten drugi?
pod leżącym luzem kawałem pordzewiałej blachy

Lepiej "arkuszem pordzewiałej blachy", kawał kojarzy mi się z Drozdą, a nie metalurgią. Lub z czymś przestrzennym, a nie cienką warstwą metalu.
Ruszył, każdy rzut drobnym złomem uprzedzał jeden krok.

Nie halo, może "ruszył przed siebie, rzucając żelastwem, nim zdecydował się postawić choćby jeden krok"?
a po chwil mógł mieć już tylko krwawiący kikut.

Słowo "kikut" jest przezabawne i mimo wszystko nie pasuje do urwania ręki. Użyj bardziej plastycznego opisu, więcej krwi, więcej bólu, więcej rozrywanych mięśni! :3
Liczył się tylko on- artefakt.

Bez "on", po prostu "liczył się tylko artefakt".
Sekundy później ubrania na nim płonęły.

W mgnieniu oka jego ubranie stanęło w płomieniach. Gorące ciacho z niego.
twarz przypominająca zgniłe jabłko

Image
Zgniłe jabłko (czy nawet gruszka) mizernie odwzorowują szpetotę okaleczonej twarzy.
zostawiając na niej długie, wilgotne ślady

Jeśli wyrwać to zdanie z kontekstu, z powodzeniem można byłoby je wkleić w "50 twarzy Greya". Woda zawsze jest wilgotna, więc to przerost formy nad treścią i okazja, bym się przyczepił.
jego drżąca ręka błyskawicznie poleciała

Fruuuuu!
Image
Przymrużył oczy

To nie żaden błąd, ale... :suchar:
Image
rozrywa mu dłoń na atomy

Zbyt górnolotne. To po prostu rozpieprzyłoby mu dłoń na strzępy - trochę kości, trochę chrzęści, krew i kawałki rozszarpanych mięśni. Żadnych luźnych atomów.
ołowianego pojemniczka

Entliczku pentliczku, co za gówno masz w pojemniczku? Pojemnik, kontener na artefakty - brzmi poważniej, niż niepotrzebnie zdrobniony "pojemniczek". Jeśli jest mały, to dopisz "niewielki".
ktoś-coś

Dość kiepskie określenie na niezidentyfikowany twór czyhające na życie ludzi. Mniej grozy, niż w rosnących cenach chleba.
każdą kroplę wody spadającą z nieba

Nie wiem jak często wspominasz o kroplach padających z nieba, ale musi to być dość częste, jeśli zwracam uwagę na nachalność tego sformułowania.
Patrzył w nią jak zahipnotyzowany, zobaczył siebie.

Raczej swoje odbicie. Zaleciało rekurencją.
masce p-gaz

Przeciwgazowej, nie bądź Frankenstein, nie twórz potworów.
Błyszczała / Patrzył w nią / wyciągającego rękę po artefakt / którego / Zbliżył się do niej / bojąc się ją

Parę wycinków z akapitu o artefakcie. Zdecyduj się, czy to artefakt-samiec, czy samica-artefakcica.
Sekundy wlekły się jakby nagle zniknął czas.

Zdanie zabrzmiało, jakbyś chciał, a nie mógł. "Czas zdawał się stanąć w miejscu", bardziej sensowne.
o idealnie płaskiej fakturze

Płaska faktura? Gładka jak już. Zresztą - spójrzmy wszyscy na niezawodną Wikipedię, można byłoby przyjać coś między tymi dwiema definicjami: http://pl.wikipedia.org/wiki/Faktura_dzie%C5%82a_sztuki / http://pl.wikipedia.org/wiki/Faktura_%28technika%29
Znalazła kwaterę obok pojemnika z „Grawi”.

Obok pojemnika? To chyba by spadła. A nie we wnętrzu? I urósł skubany, był pojemniczkiem, jest pojemnikiem! Chyba, że w trakcie zdążyłeś magicznie zmienić tekst :caleb:
Obrócił się przez lewe ramię

I splunął na szczęście? Jakie to ma znaczenie, jak się obrócił?
W ścianie naprzeciwko nich została dziura po kuli wielkości męskiej dłoni.

Image
Z tego strzelali, czy co?
wciskając do makarowa nowy magazynek

Raczej wsuwając, ale to szczegół. Chodzi mi o coś innego - makarowem na większy dystans można sobie w tyłku pogrzebać.

Trochę mi zbrzydło, ale coś trzeba w życiu sfinalizować

Siedzieli już kilka minut, skuleni i nieruchomi

Nieruchomi, nieruchomi, kidy dostanimy bilet na burdil? :suchar: ^n "Siedzieli nieruchomo już kilka minut, skuleni pod murem" - zdaje mi się lepiej.
bojąc się / w obawie

Logiczne. Niepotrzebnie w jednym zdaniu.
właśnie w tej chwili mogą być na celowniku wielkokalibrowego karabinu

Ale bez przesady, że wielkokalibrowiec robi w murze dziurę wielkości dłoni. Chyba, że mur taki kruchy i odpadł jego kawałek, ale to wtedy należałoby zaznaczyć, że to odpadło, a nie zostało wyżłobione bezpośrednio przez pocisk.
zrobić z ich głów krwawą miazgę

"Krwawa miazga" to dobry tytuł dla horroru gore klasy F.
do tej pory milczeli osobno szukając sposobu

Przykład, dlaczego przecinki są istotne. Milczeli osobno, czy osobno szukali sposobu?
wyjście z kabały

Nie cygań z kabałą, zbyt potoczne.
Rozwiał wszelkie wątpliwości Kominiarz

Nic nie rozwiał. "Sprzedałeś" pewność, że napastnik jest sam.
przeskakiwali nad „płotkami”

Nie daliby rady przeskakiwać jak rącze jelenie nad zwałami gruzu. Pozabijaliby się.
niejednokrotnie ciężkie

Trudne, ciężkie to są jeansy po ulewnym deszczu. A jak wtedy w dupę zimno!
Kierowali się do trzcin, mieli nadzieję się w nich ukryć przed wzrokiem wroga.

Słaby pomysł, w trzcinach widać jeszcze lepiej gdzie ktoś się znajduje, bo idąc porusza się każdym "źdźbłem".
zaledwie kilka metrów

Kilku.
z głuchym hukiem popędził pocisk

Robisz to źle :tm:
niemożliwym było dojrzeć ich teraz gołym okiem

Nieprawda.
wychudła żylasta sylwetka

Wychudła i żylasta była sylwetka, czy facet, którego sylwetkę było widać?
rzadką szczeciną koloru zgniłego jajka

Bardzo dziwne określenie koloru.
spłaszczona jakby przed chwilą przejechał po niej TIR

Próbujesz pisać z sensem, czy z "chómorem"?
Przekrwionymi błyszczącymi oczyma szukała ofiary

Przypomniał mi się Nicholson w "Lśnieniu" :E
wyciągnęła płaski nos ozdobiony wieloma parami wibrysów

Skąd, z kieszeni? Po tych wibrysach (jak wibrusy, a to już niebezpieczne rejony) zorientowałem się, że to jednak mutant, a nie człowiek. Czyli coś nie zagrało.
rozszarpując w połowie pusty plecaczek

Plecaczek... Co to, dziecko z podstawówki? Paniusia z wojewódzkiej? W połowie pusty - jesteś pesymistą? Jakoś inaczej można by to ująć.
Jakież było jej zdziwienie gdy mnóstwem drobnych- lecz ostrych jak brzytwa zębów próbując rozszarpać mu szyję zahaczyła o aluminiową płytkę.

Takież. Ostre jak brzytwa zęby przecięłyby cienkie aluminium jak masło.
Tamten rzucał się

Czamten? Kominiarz?
Tamta

Sramta. Jakoś inaczej.
delikatnie rozgrzane żelazo

Przed chwilą to było aluminium, ja wiem, że między nimi jest gorąco, ale żeby doszło do jakiejś fuzji jądrowej?
przy kolejnym pociągnięciu karabin

Ja nie wnikam, co on chciał ciągnąć.
z trudem podbiegł

Faktycznie trudno było mu biec, bo jeśli dobrze pamiętam, dotąd obaj się czołgali.
rozszarpywać plecy w odsłonionym miejscu

Rozszarpywać ciało, bo plecy są nieco większe.
Rzygnął sobie na buty

Ulman orzygał spodnie! W ogóle "rzygnął sobie na buty" brzmi, jakby puścił pawia, bo nie miał nic lepszego do roboty, ot tak, od niechcenia.
Doktorek poczuł jak ołów rozrywa jego lewą dłoń na atomy

Przegłeś. Jakie atomy? Po prostu ma kikuta.
Nie widział nic, ani nikogo. Całkowita zaćma.

Ta zaćma tu średnio pasuje. To nie gabinet okulistyczny.
Nic więcej nie słyszał, odpływał w nicość…

Kto, Morozow? Pytanie retoryczne :caleb:

Końca bliżej niż dalej

Wstrząsnęło nim

Kim? Kim Ir Sen?
lecz jego mięśnie jakby obumarły

Były zwiotczałe, śmierć jest raczej dość stosunkowo raczej nieodwracalna. Hawkinga chcesz z niego zrobić?
zalepione żółtą wydzieliną powieki nie chciały odsłonić przed nim widoku na świat

Skoro nie mógł otworzyć oczu, to skąd wiadomo że widział? Narrator jakoś taki niezdecydowany, z której perspektywy patrzy.
Co jakiś czas ogarniał go chłód, niczym kawał lodu przenikał przez jego ciało sprawiając wrażenie jakby przepływająca żyłami krew na moment zamarzła - czuł jak wszystkie kończyny delikatnie nabrzmiewają i po chwili wracają do normalnego stanu.

Nijakie. Zdecyduj, czy on się budzi do życia, czy wręcz przeciwnie?
Zorientował się leżał

Brak spójnika.
świecy woskowej

Coś mi tu nie pasuje. Może lepiej po prostu "świecy". Każdy się domyśli, że nie o tą z silnika chodzi.
Sprawnie „wykopał” ciuchy

Sprawnie wyjął ubranie.
do pomieszczenia wparował facet odziany w dziwaczny szarawy kombinezon, wyglądał nieco jak zbyt wielki worek na zwłoki, koleś niemal w nim tonął

Facet wyglądał jak worek na zwłoki? Czemu worek na zwłoki? I nie "koleś". Szukaj synonimów w Internecie.
nieco poza wargę. Przywodząc tym

Niepotrzebna kropka, lepiej przecinek.
karmioną w parku wiewiórkę, domagającej się kolejnego

Karmioną domagającej? Czy Ty Makumba, że tak mieszasz?
podanego z tłustych rączek kilkuletniego dziecka

Brzmi smakowicie!
Cały opis niepotrzebnie rozwleczony o tę dygresję.
–Przerwał mu oschle.

Kto przerwał. Pisz waćpan to.
- Pytałem o imię, nie o wykonywany zawód.

heheheheehalfons.

Dalej już przeleciałem wzrokiem jak Pedobear zdjęcie trzylatki, bo mnie niczym nie zainteresowało.

Lepiej niż reszta, nie tak genialnie jak ja :suchar: Poczytaj, popisz, zwróć uwagę na interpunkcję i czytaj swoje teksty krytycznie.

Z dwie godziny w dupę poszły ;__;

Za ten post Universal otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Canthir, Voldi, Yepper, Dommy.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2618
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 29 Lis 2024, 20:27
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 1052

Następna

Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 22 gości