przez MCaleb w 01 Sty 2008, 00:47
Jako, że do tej pory bezlitośnie robiłem korekty Waszych tekstów, postanowiłem napisać coś na poważnie. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Rozdział 0: Epilog.
Kościej nagle zawył. Dla niego było to przerażające wycie z głębi własnych trzewi, natomiast na zewnątrz było słychać ciche stęknięcie. Cholernik go postrzelił w udo, a teraz chował się za pieprzonym śmietnikiem. Kościej miał już dość tej zabawy, szturchnął więc kucającego obok Tomasza, na co ten wściekle warknął przekleństwo i schował się natychmiast za wrakiem samochodu. Towarzysz najchętniej przywaliłby Kościejowi pięścią, lecz nim się zamachnął kolejne strzały zrobiły kilka wgnieceń w karoserii i pomknęły rykoszetem nad ich głowami, wzbijając w powietrze drobiny rdzy i starego lakieru.
- Kiedyś cię za to zabiję, szujo. – rzekł Tomasz i na potwierdzenie swych słów splunął.
- Nie peniaj, cieniasie. – rzucił tylko Kościej, po czym wyciągnął ostatnią cytrynkę, wyrwał zębami zawleczkę i rzucił granatem, celując za kontener. Eksplozja była większa niż oczekiwali i starodawny śmietnik przesunął się o kilka metrów w ich stronę. W powietrze wyleciała broń, kawałki munduru i fontanna krwi. Głowa niedoszłego pogromcy Kościeja Starego i Tomasza Popaprańca, wraz z hełmem, pacnęła o ich kryjówkę. Martwe oczy patrzyły w niedowierzaniem na własny, zmasakrowany nos. Zez ten nie dodał ani trochę godności zdekapitowanej głowie napastnika.
Kościej wreszcie wyszedł z ukrycia i rozprostował swe gnaty, z których słynął. Był bardzo kościstym człowiekiem, wysokim i wysuszonym. Siwo-czarna, przerzedzona czupryna tym bardziej nie odejmowała mu lat, a zapadnięte, brązowe oczy, wokół których utworzyła się już dawno sieć zmarszczek podkreślały to spostrzeżenie. Ubrany był w czarny kombinezon SEVA, a na plecach właśnie przewiesił sobie mocno zmodyfikowanego kałasza.
Tomasz natomiast był niższy i bardziej umięśniony. Choć do Striełoka trochę mu brakowało, to w porównaniu z towarzyszem wyglądał niczym siłacz Staszek. Oczywiście przed tym, jak Staszka Karuzela wzięła w objęcia. Tomasz miał na sobie znoszony kombinezon stalkera, który krył w sobie kilka osobliwych modyfikacji. Trzymał w rękach GP-37 z pociskami przeciwpancernymi. Cały obrazek dopełniała głupia mina stalkera.
- To był zakrapiany granat? – spytał Kościeja lekko drżącym, lecz głębokim głosem.
Chudzielec przez moment rozważał zbycie kolegi milczeniem, lecz po chwili z jego ust dobiegł chrapliwy głos, który idealnie pasował do niego:
- Czyżbyś na raz oślepł i ogłuchł, Tomaszu? Oczywiście, że zakrapiany! Czy inne granaty wyrywają taki lej w ziemi i robią więcej huku, niż czwarty reaktor podczas swoich pięciu minut?
Tomasz stał tak chwilę w milczeniu. Cisze przerywał jedynie gwiżdżący wiatr. Wciąż groziło im niebezpieczeństwo ze strony zombiech. W Jantarze nigdy nie było się bezpieczym. Mimo to Kościej zastanowił się nad swoim obecnym położeniem. Nie wiedział, czy ma po co wracać do Baru. No i jeszcze zostawał do przebycia Rostok.
Rozdział I: Apokalipsa.
Dwa dni wcześniej.
Kościej zajął swoje ulubione miejsce przy stoliku w kącie ‘knajpy’. Barman miał dziś masę roboty, co chwila zjawiał się jakiś stalker, który chciał się napić Kozaka i zeżreć jakiś kawałek podejrzanego mięsiwa. Nasz bohater podrapał się po podłużnej bliźnie, biegnącej wzdłuż prawego policzka. Jeszcze pięć minut temu obił mordę jakiemuś kotu za zajęcie jego stałego miejsca. Uśmiechnął się i pociągnął wódki ze szklanki. Zawsze brali go za chuchro, dając się zwieść jego wyglądowi i siwym włosom. Tak naprawdę nie był taki przed wejściem do Zony. Strefa w bardzo specyficzny sposób odcisnęła na nim swe piętno. Był jednym z pierwszych stalkerów, lecz mimo to nie zyskał rozgłosu. Cieszyło go to. Wolał po cichu opylić artefakty, kupić na lewo dobrą broń i ekwipunek i żyć w cieniu. Oczywiście miał paru znajomych, w tym najstarszego – Przewodnika. Raz nawet uratował mu życie. Co prawda przez przypadek, ale kogo to teraz obchodziło.
Zatopił się tak w rozmyślaniach, że nie zauważył kogoś, kto dosiadł się do tego samego stolika. Gdy poczuł kuksańca, sięgnął gwałtownie po nóż. Miał zamiar rozpruć bebechy nieproszonemu gościowi. Jednak zamarł wpół ruchu, gdy rozpoznał Adama Wiedźmina. Uspokoił się od razu i schował nóż. Znajomy na szczęście niczego nie zauważył. Wydawał się być już po drugim Kozaku, a nigdy nie słynął z mocnej głowy.
- Sztarrry! – zaczął Adaś – Jeszt roo... robota...
Chudzielec przeklinał gościa. Pół Baru musiało to usłyszeć. Jeszcze tego brakowało, by Powinność zwęszyła w tym biznes, nie wspominając o czujkach bandytów i najemników.
- Zamknij się idioto. – syknął w odpowiedzi – Ocipiałeś do reszty? Dzięki tobie już pół Strefy wie, że... – tu przerwał, tak naprawdę o niczym nie wiedział. Lecz Adam miał zazwyczaj głowę do interesów, nie na darmo nazywano go Kantem. Mimo to zapomniał o bardzo ważnej zasadzie – nie ubijaj interesów po pijaku.
- Aaale jak tach moszeszsz... Mnieee? Pszyjacielaa ot kret-tynów wyżywać? Ze mną szię nie napijeszsz? – ciągnął pijaczyna.
Stary go wcale nie słuchał. Wstał i podszedł do Barmana. Wystarczyło tylko sówko, by ochraniarz wziął nabzdryngolonego Adama za fraki i zaciągnął do pokoi gościnnych.
Barman zawdzięczał wiele niepozornej postaci. Po tym, jak pomógł mu zdobyć 100 Radów i wkraść się sprytnym fortelem w łaski Powinności, miał zapewniony stały stolik i tyle Kozaka, ile mógł wypić.
Wrócił więc na swoje miejsce. Jutro przepyta Wiedźmina o co mu chodziło. Dziś chciał się wreszcie pogodzić z własnymi wspomnieniami. To właśnie one dodały mu tyle zmarszczek, a także nie pozwalały spać w nocy. Koszmarne sceny, które naprawdę przeżył, we wspomnieniach stawały się jeszcze gorsze, wręcz groteskowe i karykaturalne. Normalny mężczyzna po kilku takich nocach popełniłby samobójstwo. Kościej niestety do nich nie należał.
Siedział tak przez całą noc. Kozak pomagał, przepędzał widma dawnych wrogów i towarzyszy, a także łagodził ich obawy. Bar już całkiem opustoszał. Wszyscy spali snem sprawiedliwego tam, gdzie zmorzyła ich wóda, lub też udali się do swoich kwater i obozowisk. Nawet Barman udał się na spoczynek, a ochroniarza już dawno zastąpił zmiennik, który właśnie pochrapywał przy ladzie.
Staremu wydawało się, że widzi dawnego kolegę. Przysiadł się on do jego stolika ze szklanką i przedpotopową wódką – Smirnoffem. Kościej przetarł oczy. Kozak zamglił już trochę jego wzrok, lecz zjawa nie znikała. Michajło, Siepacz Czwartego Pułku siedział przed nim i szczerzył transcendentalne zęby w parodii uśmiechu. Wyglądał tak samo, jak ostatnim razem widział go – rozwichrzona czupryna jasnych włosów, okrągła twarz i zielony mundur piechoty. Dziura w miejscu lewego oka i poszerzony uśmiech po tej samej stronie twarzy też był na swoim miejscu.
Półprzeźroczysty gość odezwał się swoim dawnym głosem, którego Kościej nie słyszał od dziesięcioleci.
- Witaj kamracie, nie znudziła ci się jeszcze ta egzystencja? Wciąż kochasz zabijać? Czy też obrałeś inny cel w życiu? – ostatni wyraz wręcz wypluł.
Tak, wyrzuty, tego mógł się jedynie spodziewać po widmie dawnego druha. Bezwiednie zacisnął dłoń na pustej szklance.
- Żyjesz już stanowczo za długo, ale to się wkrótce zmieni! – ciągnął dalej duch, tym razem z werwą. Zmienił też ton na oskarżycielski – Jak myślisz, ile jeszcze będę czekał! Chcę zobaczyć twą śmierć, psi synu! Przez ciebie tu jestem, a wciąż nie dajesz mi w spokoju spocząć! Zemrzyj wreszcie!
Stary miał już tego dość. Zamachnął się więc szklanką. Zgodnie z oczekiwaniem przeleciała przez widmo i roztrzaskała się o jedną z podpór baru. Strażnik zerwał się, przeleciał półprzytomnym, zaspanym wzrokiem po obecnych i znów położył się spać.
Widmo po tym ataku rozwiewało się. Nareszcie spokój, pomyślał Kościej i wkrótce usnął. Nic mu się nie śniło. Nic, po raz pierwszy od ponad pół wieku. Odkąd przekroczył niewidzialny próg tej przeklętej Zony.
Ostatnio edytowany przez
MCaleb, 01 Sty 2008, 01:45, edytowano w sumie 1 raz
There is nothing in this world worth believing in...
-
Za ten post MCaleb otrzymał następujące punkty reputacji:
- Kumpel111.