Oto moje opowiadanie, które pewnie skasuję z braku weny lub z nudów, ale może się spodoba komuś
. Będę je uzupełniał partami, ale z 10 rozdziałów przynajmniej będzie.
Rozdział I
Dwudziestego ósmego Grudnia, 3007 roku wojska Stanów Narodów Zjednoczonych włączyły do swoich terytoriów Trację, za zgodą tamtejszego Kanclerza, Jonathana Schaudega. Jednakże, od wielu lat tereny te chciał podbić także władca Imperium Poparskiego, Jonasz IV Gaweł. W wyniku gigantycznych działań wojennych, zniszczone zostały piękne niegdyś doliny Tracji, a cały kraj stał się pustynią pełną padlinożernych potworów, bandytów i najemnych żołnierzy. Mieszkańcy Tracji patrzyli na poczynania obydwu stron z trwogą, zaczęli się więc modlić do starych bogów o pomoc. Do bogów starszych niż cała ludzkość. A wtedy do walki włączył się ktoś jeszcze... Z dalekiego południa nadleciały szare sterowce bez oznaczeń. Oto, do Tracji przybyli najznamienitsi, bezkompromisowi i fanatyczni wojownicy Gondwany, Monolit. Ja..już się boję...
Dzień-27 Marca 3008r., godz 6:00
Miejsce-Pola Elizejskie w Tracji
-Wstawać! Papiści atakują!- wykrzyczał ktoś z oddali. Był świt.
Większość żołnierzy natychmiast wyskoczyła ze swoich polówek i hamaków. Nawet nie zdejmowali ubrań do snu, bowiem czas dla wroga był cenny i każda sekunda podwajała furię neofitów Popara.
Monolitianie w pełnym rynsztunku, po minucie wybiegli z baraków. Byli gotowi...
Wśród biegnących był młodzik z AK w rękach i czerwoną chustą na szyi. W jego zielonych oczach było widać zmęczenie. Biegł na oślep za resztą, próbując dogonić mężczyzn przed sobą.
-Wołodia, co jest? To już trzeci atak dzisiaj!- krzyknął biegnący z tłumem Grigorij.
Do tłumu dołączył chudy mężczyzna po czterdziestce. Miał na niedogolonej twarzy bliznę w kształcie litery ''Y'' Jego stalowo-szare oczy wydawały się ciągle odczuwać niesmak, jak gdyby weteran patrzył na coś paskudnego.
-Chcą nas zmęczyć- odparł chłodno- Wysyłają jakieś bydło, byśmy zmarnowali amunicję. Czekaj, przeładuję karabin!
Przystanęli na chwilę. Grigorij nie lubił zrywać się nagle i biec, więc zaczął głęboko oddychać, by nie kręciło mu się w głowie.
-Dlaczego tutejsi akurat nas atakują? Przecież to ich napadnięto!
-A kto mówi, że to Traci? To motłoch z Attyki, tej co ją podbili wcześniej.
Pobiegli w stronę muru, grubego na prawie dwa metry, tak by mógł na nim położyć się snajper i wysokiego na trzy.
Obydwaj wdrapali się, po drabince na mur obronny i przeładowali bronie. W oddali, wśród kurzu i mgły biegli ogoleni na łyso ludzie, z pistoletami i nożami w rękach. Mimo, że byli jeszcze daleko, Grigorij wiedział, że mają obłęd w oczach.
Wołodia zagadał do młodzika, by Go uspokoić:
-Co Grigorij, po jednym na każdą kulkę?
Młody zrozumiał żart i poczuł otuchę. Była to pierwsza większa wojna w jakiej uczestniczył. Nigdy wcześniej nie opuszczał Zony, gdyż konflikty najczęściej dotykają granic morskich Gondwany. Teraz jednak był oddalony od domu, wśród obcych. Rozejrzał się po polu bitwy. Po horyzont było posłane trupami... Żywi neofici biegli w stronę muru po zwłokach, depcząc tych, którzy potknęli się i nie zdążyli wstać. Nawet Monolitianie nie znali takiego szaleństwa.
Żołnierzy Kryształu obowiązywał szacunek dla poległych braci.
Na mur wdrapał się mężczyzna w egzoszkielecie, który był Kapelanem oddziału.
-Zabić wroga Monolitu!- krzyknął Kapelan, gdy w oddali wrogowie zaczęli strzelać z pistoletów, w stronę muru.
Pięciu snajperów na wieżyczkach rozpoczęło kontratak. Potem odezwały się bronie innych stalkerów. Mimo, że przez ostatni tydzień, życie w tym grajdole straciło już wielu Monolitian, oddział wciąż zachowywał się jak jeden organizm. Fanatyków biegnący w stronę muru ubywało, wielu jednak zdążyło niebezpiecznie zbliżyć się do ufortyfikowanego okopu. Kapelan rozejrzał się nerwowo.
-Wypuścić dziki!- rozkazał, opierając się o maszt z godłem Monolitu.
Z dwóch bram w murze wysypało się stado rozszalałych, głodnych i oślinionych bestii, istne morze brązowego futra. Dziki rozpędziły się i zaczęły tratować niewiernych. Ci zaś, nieskutecznie próbowali swoimi nożykami rozciąć twarde łuski na grzbietach monstrów. Po dziesięciu minutach nie było już kogo zjeść, więc dziki wróciły za swoimi ''pasterzami'' Młody blondyn zaczepił Kapelana.
-Kapelanie, czemu nie użyliśmy...Tego czegoś?- wskazał na duży barak.
-Lord Legion rozkazał użyć ''Młodego'' w ostateczności. A ta nie nadeszła. Poza tym, ten atak był mniejszy, co oznacza, że Oni w równym stopniu co my słabną.
-Słabną? To wspaniała wiadomość!- oparł żołnierz, chociaż nie był do końca pewien, czy w to wierzyć. Kapelani nie byli tak szczerzy jak weterani, czy generałowie.
Kapelan zwrócił się do dwóch kotów:
-Przeszukać każdego trupa i zebrać amunicję, noże, lekarstwa...Nawet pancerze. Przetopimy je na coś. Barykady, może kule, Cokolwiek. Mam plan.
***
Monolitianie patrzyli z ciekawością na jednego z Papistów, ze złamaną ręką i wyrżnętą przez dzika żuchwą. Biedak pojękiwał, płakał i błagał o pomoc. Wydawało im się to tak zabawne, że jeden z weteranów rozkazał zostawić Go żywego, ale nie udzielać mu pomocy. Chciał zobaczyć ile tamten wytrzyma. Generał Horeszko rąbnął otwartą dłonią w łeb weterana i rozkazał opatrzyć nieszczęśnika, by móc go przesłuchać.
Tymczasem reszta oddziałów rozproszyła się po obozowisku. Część poszła spać, część naprawić filtr wodny, a reszta postanowiła z chłodni polowej wyciągnąć baraninę. Zapasy były sowicie uzupełniane co miesiąc, więc nie narzekano na brak jedzenia. Lord Dominic Legion zawsze dbał o wszystkie swoje Legiony. Było już w pełni widno, gdy pieczeń była prawie gotowa. Zapach ściągnął pobliskie Rodenty, które popiskiwały, wpadając do ogniska, by dosięgnąć odrobiny pieczeni. Co mniej wybredni Monolitianie właśnie na to liczyli, bowiem Rodent z pieca był narodowym daniem w Zonie.
Wołodia i Grigorij siedzieli przed starym barakiem, słuchając starego radia, które jak sam Wołodia twierdził, dostał od Vlada V, poprzedniego króla Zony.
-Jak Grigorij? Żyjesz?-spytał Wołodia, obcinając kawałek baraniego mięsa długą kataną. Ale młodzik milczał. Patrzył w niebo. Tęsknił za dziewczyną, która dała mu czerwoną chustę.
-Hmmm...
-Wolisz szczura, czy baraninę?
-Ech...Szczura. Po baraninie mam gazy.- odezwał się Grigorij, nie odrywając oczu od nieba, na którym leniwie płynęły chmury, oraz kilka ptaków.
Ptactwo Tracji było barwne i dostojne. W Zonie były tylko wróble i lelki na stepach, oraz wrony w nielicznych miastach porozrzucanych po kraju. Para Rzegłów przeleciała nisko nad obozem, rozpoczynał się bowiem ich sezon godowy. Nadchodził kwiecień...
CDN
słownik:
Tracja- Jedno z państw w uniwersum Legionu. Odpowiada rejonom rolniczym Francji i Hiszpanii.
Attyka-Dawniej niezależny kraj z tradycjami, zaś obecnie część wielkiego autorytarnego państwa, zwanego Imperium Poparskim.
Gondwana- Kontynent na południu, gdzie leży m in. Czarnobylska Zona, Ośmioksięstwo i Mordorski Związek Republik Socjaldemokratycznych. Wbrew opiniom, na większej części Gondwany nie ma lodu.
Rzegły- Ptaki podobne do pawi, ale umiejące latać. Szare o barwnych, zielono czerwonych ogonach i przezroczystym grzebieniu na głowie.