Moje pierwsze opowiadanie w klimatach zony, lecz nieco innej niż ta którą znamy
Życzę miłej lektury, co jakiś czas będę zamieszczał nowe rozdziały. Pozdrawiam. Fender
Rozdział I – Krwawy barPłomyczki dwóch świeczek migotały radośnie na tle drewnianego, zabrudzonego stołu. Wokół było słychać krzyki. Pijacki jazgot przeszywał powietrze na wylot. Dookoła leżało wiele, dawno opróżnionych już butelek. Niektórzy w euforii upojenia przewracali się na ziemię, a inni deptali po nich jak po podłodze. Zachowywali się jak zwierzęta. Lecz on stał spokojnie. Ubrany w długi, ciemnozielony płaszcz, spoglądał pogardliwie na całe zbiegowisko. Sięgnął do kieszeni, wyjmując figurkę słonika. Biała, popękana w kilku miejscach. Zwykła figurka którą spotyka się często w domach starszych ludzi. Nie czekał długo. Momentalnie zjawił się obok niego brodaty mężczyzna. Stanął on naprzeciw niego, opierając się łokciami o stary stół. Zmierzył go czujnym wzrokiem, spojrzał przez chwilę na figurkę słonika. Przez kilka chwil, panowała między nimi cisza. Zupełnie jakby odcięli się od zgiełku i krzyku panującego w barze. Pierwszy odezwał się brodaty:.
- Czy wiesz, że wrony w strefie latają na północ?- zapytał, po czym niespokojnie sięgnął do pasa, otwierając kaburę, w której mieścił się stary, przedwojenny Colt.
- A Sachilski pędzi najlepszy bimber pod słońcem.- Odpowiedział z uśmiechem mężczyzna w płaszczu. Można było dostrzec, jak nerwowa atmosfera między nimi, pryska nagle jak mydlana bańka.
- Jesteś pewnien że powinniśmy? Nikt jeszcze nie podjął się tego, nie wiemy gdzie szukać.- zagadał brodacz, wyciągając z kieszeni oliwkowego kombinezonu, paczkę papierosów. Spoglądał on uwaznie na towarzysza, który jakby się nad czymś zamyślił. Nie chcąc czekać dłużej, z tej samej kieszeni wyciągnął ładną, srebrną zapalniczkę, na której widniał dumnie napis „Aleks”. Odpalił papierosa, rozkoszując się dymem.
- Niczego nie jestem pewien. Wiesz dobrze, że jesteśmy zbyt blisko niego, aby się teraz wycofać. Poza tym, wiemy dużo więcej niż inni. Zabiją nas, jeśli teraz się wycofamy. Poczekajmy jeszcze na trzeciego, jaki jest Twój sygnał?
- Ten oto pistolet przyjacielu- Powiedział brodaty, wyciągając z kieszeni swojego starego Colta.
Przez kilkanaście minut oboje stali przy stole dość niepewnie, co jakiśczas nerwowo rozglądając się dookoła. Coraz uważniej zaczęli też przyglądać się sobie. Brodaty mężczyzna nie był wysoki. Miał jednak potężną budowę ciała, duże, umięśnione ręce, które jak się zdawało mogły udusić stado niedźwiedzi za jednym razem. Oprócz brody miał również długie, brązowe włosy, staranie spięte w kucyk. Jego małe oczy z zainteresowaniem lustrowały towarzysza. Na jego twarzy można było dostrzec, dwie równoległe do siebie blizny. Ubrany był jak typowy stalker. Czarne wojskowe buty. Oliwkowy kombinezon, oraz maska przeciwgazowa IP-5 zwisająca przy jego piersi. Na plecach miał on zawieszony dość duży zielony plecak, oraz karabin AK-107. Jego małe, niebieskie oczy spoglądały na swojego rozmówcę. Ubrany w długi płaszcz, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Jego orli nos, oraz głowa z włosami króciutko przystrzyżonymi, górowały o te kilka centymetrów nad pozostałymi zebranymi. Co ciekawe, brodacz nie mógł dopatrzeć się broni, którą mógłby mieć jego rozmówca. Chciał o nią zapytać, lecz ze względu na napięcie, które ponownie zapanowało, wstrzymał się z dyskusją.
Czekali tak milcząc kilkanaście minut. Podjadali co jakiś czas, wspaniałą konserwę mięsną nazywaną przez starych wyjadaczy „rozkoszą turysty”. Czas dłużył się niemiłosiernie, każda minuta przepełniona pijackimi okrzykami płynącymi z przepełnionego odorem alkoholu i wymiocin baru, doprowadzała ich do szału. W pewnym momencie podszedł do nich, młody, niewysoki chłopak, ubrany w jasną skórzaną kurtkę z kapturem i ciemne spodnie dresowe, oraz zniszczone już białe adidasy. Przez ramię miał przewieszone AK-74u. Widać było, ze jest w zonie od niedawna. Jego zachowanie było nadzwyczaj beztroskie. Jego ruchy były wciąż płynne, nie tak jak u doświadczonych stalkerów, którzy chodzili ciągle spięci, jakby oczekując ataku.
- Jestem Wasili, ten pistolet to zza wielkiej wody, gdzie zona nie sięga prawda?- Zapytał, po czym sugestywnie i beztrosko mrugnął w stronę towarzyszy. – To jak, bierzemy się za robotę?- Kolejny raz zapytał całkiem głośno.
- Jeżeli w tej chwili nie zamilkniesz, rozłupię Ci łeb o ten stół- Syknął Brodaty, po czym wyczekująco spojrzał, na swojego wysokiego towarzysza.
- Ani słowa o robocie. Zachowujmy się naturalnie- Odpowiedział mężczyzna w płaszczu, po czym beztrosko zagadał towarzyszy o pola anomalii niedaleko „koryta śmierci”.
Tak minęły kolejne dwie godziny. Po tym czasie, ruch w barze zmalał, ochroniarz wyrzucał pijanych stalkerów za drzwi, pozostawiając w środku jedynie ich trójkę, oraz jakiegoś człowieka, spokojnie dopijającego herbatę.
- Dobra, młody załatwiasz nożem ochroniarza. Udajesz, że wychodzisz, a potem podcinasz gardło. Brodaty, przystawiasz barmanowi do głowy pistolet i niech nie piśnie słówka. Ja idę na zaplecze, ale najpierw porozmawiam z tym koleżką pod ścianą.- Stwierdził, po czym odszedł do stolika, stojącego przy oknie. Jako że dawno zapadła już noc, w barze było ciemno. Oświetlało go jedynie światło ze świec ustawionych na stolikach, oraz mała żaróweczka, przykręcona do jednego filaru w pomieszczeniu.
Szybkim krokiem podszedł do stalkera stojącego przy oknie, oparł się o stół, przystawił głowę dość blisko, aby usłyszał szept i rzekł – Przez najbliższe piętnaście minut, nie ruszasz się stąd. Nie wychodzisz, nie krzyczysz, a spokojnie stoisz. To co zrobimy, to nasza sprawa, a tobie nic do tego. Jeśli mnie nie posłuchasz, zabijemy cię. – Powiedział poważnie, po czym podsunął mężczyźnie plik banknotów, owiniętych w różową gumkę recepturkę. Widząc ten gest, stalker pokiwał głową po czym schował pieniądze do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Chwilę jeszcze opierał się o stół. Słyszał z sąsiedniego stolika pożegnanie brodatego z młodym stalkerem, po czym ten drugi zaczął kierować się ku wyjściu. Gdy był już za ochroniarzem, który wyraźnie przysypiał, znudzony całodniowym wyrzucaniem pijaków, nie spodziewał się ataku. Wasili, sprawnym ruchem wbił nóż w jego gardło, po czym szybko przewrócił nieszczęśnika na ziemię. Krew oblała drewnianą podłogę. Grymas bólu, jeszcze przez chwilę malował się na twarzy ochroniarza, po czym zastygł on w bezruchu. Widząc to opasły barman, chciał sięgnąć pod ladę, lecz w jednej chwili znalazł się przy nim brodacz, celując pistoletem w jego głowę. Wszystko działało jak w zegarku, mężczyzna w płaszczu, jednym susem przeskoczył przez ladę i otworzył drzwi na zaplecze. Od razu niemal udeżył go odór jakby rozkładających się zwłok. Z całej siły powstrzymywał się, aby nie zwymiotować. Zaplecze było ciemne. Umieszczone, zaraz za ścianą baru. Było tu pełno najróżniejszych gratów. Począwszy od starej, zardzewiałej broni różnego rodzaju, niedbale poukładanej na drewnianych szafkach, po konserwy i pieczywo, przetrzymywane w plastikowych skrzyniach. Stalker nerwowo rozglądał się, szukając jakby olśnienia. Cienkie strugi potu spływały po jego czole, zalewając mu oczy. Było niezwykle duszno. Okna zostały szczelnie zabite pancernymi płytami, uniemożliwiającymi dostanie się choćby odrobiny, świeżego powietrza.
Mężczyzna zaczął przewracać wszystkie rzeczy, najwyraźniej czegoś szukając. W glowie miał wiele różnych myśli. Strach przeplatał się z pożądaniem, obawa ze śmiałością swoich czynów. W końcu, po przerzuceniu kolejnego kartonu, wypełnionego po brzegi jakimiś tanimi maskami przeciwgazowyki zauważył w podłodze małą dziurę. Szybko wyjął z plecaka małą saperkę i zaczął rozbijać deski. Spróchniałe już drewno, z łatwością rozpadało się na wiele małych kawałeczków. Unoszące się wióry przylepieły się do spoconego czoła stalkera. W końcu, po kilku minutach ciągłego uderzania w podłogę, mężczyzna zauważył małą skrzynkę. Metalowa, masywna skrzyneczka, zamykana na pewnego rodzaju pieczęć. Ucieszył sięw duchu, gdyż znalazł to po co tu przyszedł.
- Przyprowadźcie Barmana! – Krzyknął, wyczekując towarzyszy. Po kilku chwilach weszli oni do pomieszczenia wpychając za sobą opasłego człowieka, który wyraźnie przez swoją niebotyczną wagę miał niemałe trudności z chodzeniem.
- Jak to otworzyć? – Zapytał się wyraźnie przestraszonego barmana. – Jak to do jasnej cholery otworzyć?! Wiem dobrze że masz pojęcie o co mi chodzi. Wiem też, że jesteś dużo bardziej wyjątkowy niż mogłoby się wydawać. Wiem też, że strzeżesz jednej z największych tajemnic zony. Gadaj. – Rozkazał oschle wysoki stalker. Cała trójka stała wyczakująco spoglądając na barmnana. On jednak milczał. Wyczekiwali w napięciu kilka długich minut. Słyszeli jedynie nerwowe tykanie, dużego, radzieckiego zegara, zawieszonego nad starym łóżkiem. Czas dłużył się niemiłosiernie. Barman milczał. Stalker sam nie wiedział jakich ma użyć argumentów, aby przekonać go do wyjawienia sekretu. Nagle usłyszał dźwięk naciąganej sprężyny w karabinie. Spojrzał w lewo. Stał tam Wasili celując do nich ze swojego AK.
- Co ty do wyrabiasz? Odłóż natychmiast broń. – Powiedział brodacz rozkazującym tonem.
- Czy wy myślicie, że możecie tak po prostu go znaleźć? Że możecie zniszczyć w jednej chwili coś, co on budował przez tyle lat? Biorąc zadanie podpisaliście na siebie wyrok śmierci. Nie wiecie nawet ilu on ma ludzi. Ile osób jest przeciwko wam. Nigdy wam się nie uda. Bydlaki cholerne! Myślicie tylko o pieniądzach. Gińcie sukinsyny! – Wykrzykując to, zaczął strzelac po pomieszczeniu. Nawet nie celował, po prostu pruł kulami. Stalker zdążył uskoczyć na bok, brodacz niestety nie miał tyle szczęścia. Kule zagłębiłły się w jego ciało. Krew z otworów po nich tryskała przez dłuższą chwilę. Osunął się on na ziemię z niemym wyrazem twarzy. Nie było na nim widać przerażenia. Jedynie zaskoczenie. Przetrwał tyle lat, aby zginąć jednego dnia. Zona pochłania wszystkich…
Niewiele myśląć stalker, wydobył z płaszcza rewolwer Magnum. Chowając się za masywną metalową skrzynią, czekał, aż Wasiliowi skończy się amunicja. Kilka sekund później strzały ucichły. Stalker wychylił się zza skrzyni. Zobaczył Wasilia szukającego kolejnego magazynka w kieszeniach swojej kurtki. Niewiele myśląc wypalił celując w brzuch. Przyjmując strzał Wasili zgiął się momentalnie na pół. W jego brzuchu powstała duża dziura po pocisku, z której wylewała się krew. Jeszcze żył. Krztusząc się krwią i łzami wydawał z siebie ciche dźwięki bólu. Stalker podszedł do niego, nachylł się i z kamiennym spokojem w głosie zagadał
- Dlaczego? Kto ci kazał?
- Ty.. ty nic nie wiesz. Nie da się go odnaleźć. Musimy go chronić. Oni podpisali pakt. Będą go strzegli. Muszą… Do dla naszego dobra. – Krztusząc się, cedził słowa Wasili – To jest pakt. Pakt ośmiu. Ty nie wiesz na co własnie się piszesz. Niewielu o nim wie, lecz wielu będzie go bronić. Nic więcej nie wyjawię…
Jeszcze przez kilka chwil Stalker wysłuchiwał pojękiwań młodego człowieka. Wiedział, że nic więcej z niego nie wyciągnie. Nie czuł żalu. Wiedział, że musi wypełnić zadanie. Wstał, wycelował rewolwerem w głowę Wasilia i wypalił. Kawałki jego mózgu pokryły podłogę i pobliską ścianę. Rozejrzał się po pokoju. Zobaczył grube ciało barmana. Dostał zabłąkaną kulą. Przestrzeliła mu gardło. Zaczął przeszukiwać jego ciało. W kieszeni znalazł pieczątkę. Otworzył ją, Wyryta była na niej duża litera „B” a dookoła niej kolejno litery „B” „P” „W” „S” „B” „C” „M”. Były one mniejsze od głównej „B”. Stalker spojrzał na małą metalową skrzynkę. Przyłożył pieczątkę i przekręcił. Usłyszał głuchy zgrzyt zamka. Otworzył skrzynię. W środku znajdował się kawałek papieru starannie owiniętego kilkoma warstwami filcu. Otworzył kartkę i zaczął czytać treść:
„Mając na celu dobro całego świata, znając całą potęgę zony, decyzja odnośnie zamknięcia artefaktu została podjęta po konsultacji z „Narodowym Instytutem Badań Nad Strefą Zamkniętą Czarnobyl”. Wszystkie elementy przekazane łącznikom wewnątrz strefy. Informacja ściśle tajna. Wyjawienie tajemnicy karane śmiercią. Generał Ruskow”
Ściskając w ręku kartkę, mężczyzna obmyślał dalszy plan wędrówki. Wiedział gdzie musi się udać. Do bazy bandytów. Handlują oni informacjami najlepiej w całej zonie. Na pewno coś wiedzą. Rozejrzał się przez chwilę po pomieszczeniu. Podszedł do ciała brodacza. Było mu go żal. Chciał to zadanie wykonać z nim. Polubił go od pierwszego spojrzenia. Niestety zmarł. Jednym ruchem zamknął jego oczy, po czym wyszedł z baru. Spojrzał jeszcze pod okno. Stalkera, który wcześniej tam stał nie było. Po raz pierwszy od kilku godzin zaczerpnął świeżego powietrza. Poczuł wewnętrzną ulgę. Skierował się w stronę wielkich gór żelaznych śmieci, ciągnących się przez krajobraz tego opuszczonego świata. Słońce pomału zwiastowało kolejny dzień. Czuł że musi odpocząć. Po kilkunastu minutach marszu betonową ścieżką dotarł do małego drewnianego domku. Kiedyś zapewne znajdowało się tu gospodarstwo. Teraz dach domu się zapadł, szopa prawie całą została rozebrana, a nad zardzewiałym wrakiem niebieskiego niegdyś traktora złowieszczo syczała anomalia. Stalker wszedł do domu. Poszedł do kuchni, odsunął stary, żelazny piec i zabrał kila desek z podłogi otwierając wejście na dół. Zsunął się przez wąski otwór do dołu. Znalazł się w małej wymurowanej piwniczce. Jak na warunki panujące w strefie było tu całkiem przyjemnie. Stare co prawda łóżko, a na nim położony wojskowy materac. Drewniane biurko na którym leżały różnego rodzaju narzędzia i rozebrany karabin M4, szafka, a wniej wiadro, w którym radośnie podskakiwały „kowadełka” i „bateryjki” oraz prowizoryczna lodówka napędzana tymi właśnie artefaktami, a w niej kilka konserw, oraz dwie kiełbasy. Mężczyzna odetchnął z ulgą, zrzucił z siebie plecak i płaszcz. Wyjął rewolwer. Zamknął żelazny właz blokujący wejścia do piwnicy i padł ze zmęczenia jak kłoda na łóżko. Zasnął błogim snem.