Mogą wystąpić łagodne spojlery. Moim zdaniem nikomu nie zaszkodzą, ale żeby nie było że nie ostrzegałem. :)
Ostatnio skusiło mnie żeby jeszcze raz przeczytać "
Piknik na skraju drogi" pióra braci Strugackich. Zaciekawiły mnie szczególne różnice i podobieństwa pomiędzy tymi dwoma realiami. Co pierwsze rzuca się w oczy, już od pierwszych stron, artefakty w książce mają zupełną inną postać - nie są to amorficzne zlepki różnych śmieci, które wpadły do anomalii [1], lecz dużo bardziej ciekawe przedmioty porozrzucane po całej Strefie. Weźmy takiego "pustaka", artefakt, który na kartach książki pojawia się chyba zaraz na początku - składa się on z dwóch metalowych, naprzeciwległych płyt w żaden sposób ze sobą niepołączonych, z pustą przestrzenią pomiędzy, ale jednocześnie niemożliwych do rozdzielenia. Zawsze znajduja się w takiej samej odległości od siebie. W Pikniku... artefakty nie są w żaden sposób powiązane z anomaliami.
Właśnie - anomalie. Tu z grubsza sytuacja wygląda podobnie. Mamy w książkowej Zonie anomalie grawitacyjne, ogniste czy nawet elektryczne, a także kilka zupełnie dziwacznych. Weźmy taki "czarci pudding" - osobliwe skrzyżowanie galarety ze spalaczem. Pudding jest wspominany często i zawsze ze zgrozą, to obok "łysicy" najgroźniejsza anomalia. Potrafi rozpuścić każdy materiał bez względu an to czy metal, plastik czy beton. Powoduje to, że w Strefie można go spotkać tylko w piwnicach, z których okien wypuszcza niebieskie, zdradzieckie płomyki. W ogóle nazewnictwo Pikniku... bardziej mi przypadło do gustu. Zamiast rożnych trampolin i karuzel mamy abstrakcyjną (ale przez to dającą do myślenia) "łysicę" oraz jakże bezpośrednią "wyżymaczkę". O "czarcim puddingu" już wspomniałem; w przygodach Rudego pojawia się też spalacz, ale główny bohater ani narrator nie kwapią się, aby go jakoś nazwać, ograniczając się do opisu zjawiska. Moją wyobraźnię obudziła też "diabelska kapusta", która z kolei pojawia się tylko we wzmiance. A tak na marginesie - Strefa z Pikniku.. jest o wieeeeele bardziej śmiercionośna
Wracając do artefaktów - niektóre z nich jak na przykład "czarne bryzgi" (wyglądają jak czarne perły) albo "agrafki" (po naciśnięciu działają jak kula dyskotekowa) służą tylko ozdobie, ponieważ naukowcy nie rozpracowali jeszcze ich działania. Pojawia się sugestia, że artefakty to w istocie śmieci pozostawione przez
piknikujących na ziemi kosmitów. W opowiadaniu daje się wyczuć sceptyczny nastrój, naukowcy są bezradni wobec tak zaawansowanej technologii, w zonie obok samych anomalii zachodzą też bardzo dziwne zjawiska, jak chociażby hałasy dobiegające z opuszczonej fabryki czy kukły zmarłych powstające z grobów (w stalkerze też mamy zombiaki, ale inne jest ich pochodzenie). W komputerowym stalkerze mamy hasające po łączkach mutanty o przerażających gębach. Moim zdaniem bardzo fajnie to wymyślili w powiązaniu z radiacją. W Pikniku... radiacja nie odgrywa żadnej roli [2], podobnie nie ma tam wcale żadnych oddziaływań psionicznych ale jest coś na ich podobieństwo (jeden z bohaterów nazywa je wpływem metabiologicznym). Otóż Osobiście największe wrażenie w Pikniku... wywarł na mnie motyw "Mariszki", córki głównego bohatera (który oczywiście jest stalkerem). Okazuje się, że dzieci stalkerów stają się mutantami. Mariaszka urodziła się z owłosionymi plecami i smoliście czarnymi oczami bez białek. Pod względem psychicznym była w każdym razie normalna.
* Skupiłem się na artefaktach i anomaliach, ale dla tych, którzy nie czytali
jeszcze książki wspomnę jeszcze, że w Pikniku... Stref jest kilka porozrzucanych po całym świecie, fabuła zaś rozgrywa się w Wielkiej Brytanii. Do Strefy nie wchodzi wojsko lecz pracownicy instytutu naukowego zaś przyczyna powstania Strefy pozostaje tajemnicą, którą czytelnik musi sam sobie rozwikłać (tym niemniej najpopularniejsza wśród bohaterów jest teoria ze było to miejsce lądowania kosmitów).
[1] Cytując za stalker.funday.pl: "
Powstaję, gdy do „Spalacza” wpadają metale ciężkie."
[2] Cytat z Pikniku... "- W Strefie nie ma żadnej radiacji.", wypowiedź pewnego naukowca z Instytutu.