"Gdy smok się budzi"Autor: Karol SikoraJest to moje drugie opowiadanie, tym razem w zupełnie innych klimatach
Opowieść ta będzie mówić o mistycznej krainie Antalooru i wojen prowadzących do wyzwolenia krainy spod władzy zła.
Miłego czytania
Prolog Pierwsze płatki śniegu leniwie opadały w dół pokrywając mury fortu Nimrais, w tym czasie niebo pokrywało się czarnymi chmurami. Znak zbliżających się mroźniejszych dni, dni, w których z lasów wychodzi zło... Wilki, ghule śnieżne lgnące zimą do ludzkich siedzib, wilkołaki, dla których wioski i podgrodzia nie stanowią problemu... A także cienie, wysysające swym dotykiem siły życiowe. Ciekawe też, gdzie się podziały smoki...
Te i inne dziwne myśli, przelatywały przez głowę Targona, który drzemał skulony na poobijanej, drewnianej skrzynce. Miał na sobie ocieplaną skórznię, jakże przydatną w tych mroźnych stronach Harlondu, rękawice nabijane ćwiekami i podkute buty gwardzisty. Przy pasie w pochwie miał zwykły jednoręczny miecz strażnika. Była to lekka i wyważnona broń. Obok wsparte o mur, stało jego przeciwieństwo - ciężka kusza. Targonowie zdawało się, że słyszy jakiś dziwny, wciąż narastający dźwięk. Niczym niezmąconą ciszę, zakłócił po chwili tętent końskich kopyt.
- Targonie wstawaj! - Usłyszał głośny szept swego przybranego ojca Keldrona - Około trzydziestu jeźdźców. Nie widzę chorągwi... Przygotujcie się! - Targo i reszta zerwali się na równe nogi. Każdy zaczął napinać swoją kuszę.
- Czekać! Nie strzelać! - To chyba poselstwo ze Śnieżnej Skały. - Wszyscy zaczęli się rozluźniać.
- Późną porę sobie wybrali -mruknął pod nosem Targon siadając na powrót na starej skrzynce.
- Tak, tak. Zbliżają się -relacjonował Keldron - Biały Łabądź na chorągwii. Dobra! Mitaj! Targon! Lećcie po kapitana. - Zakomenderował podniesnionym głosem, a po chwilki ruszył na szczyt muru okalającego wielkie wrota fortu. Targon zmuszony przerwać drzemkę , szturchnął kompana łokciem, na co ten zareagował grymasem złości. On również próbował umilić sobie służbę drzemką. Chwilę potem obaj biegli już schodami w dół, uważając przy każdym kroku, by nie poślizgnąć się. Kilku ludzi w taki właśnie sposób zakończyło swój żywot...
Tymczasem Keldron nakazał już otwarcie ogromnej bramy. Po chwili stał już na dole, ściskając się ze swym przyjacielem ze Śnieżnej Skały i pomagając mu rozkulbaczyć rumaka.
- Dawnośmy się nie widzieli Georgu - zaczął uśmiechając się Keldron. - Wojna znów cię rzuciła w dalekie rubieże?
- Ano wojna - odparł rozmówca. - Tym razem orkowie ze Studni Sowy, nękali nasze tereny przygraniczne.
- Studnia Sowy w rękach orków? Dziwne... Nigdy nie ubiegali się o tamte tereny.
- Wiesz co przyjacielu? -Georg spojrzał na pobliską tawernę o nazwie "Gwiazda Antalooru".
- Może wejdziemy do tego tutaj przybytku i uraczymy się kroplą miodu?
- Jak zwykle mówisz z sensem - rozpromienił się stary sierżant. - Wejdźmy czym prędzej, bo mi także łapska zamarzają.
Kapitan Raneg, dowódca fortu Nimrais, poprowadził poselstwo do zamku położonego sześćdziesiąt stóp od bramy wjazdowej. Bramę wkrótce zamknięto, a ożywienie spowodowane późną wizytą gości z zachodu, powoli mijało. Jednak w puszczy Valus, nekromanci szykowali się do uderzenia. Cienie były im posłuszne, gdyż czarni magowie obiecali im cząstkę mocy z kryształu Vaedreyn, leżącego tymczasem na stole, między posłami a kapitanem...
W tawernie jak zwykle o tej porze było mnóstwo ludzi. Kupcy, igrcy prezentujący kuglarskie sztuczki i rechotający na cały głoś pijacy. W rogu prało się dwóch przysadzistych i szerokich jak piece krasnoludów. Gorący miód i pieniste piwo lały się strumieniami. Kelnerki prezentując swoje wdzięki, z gracją roznosiły trunek. Tłusty karczmarz Pangor, wraz ze swoją tłustą żoną Gellą, stawiali nowe kufle napełnione złocistym płynem, na drewnianej poobijanej ladzie. Po chwili łypali wzrokiem na nowo przybyłych i znów wracali do pracy. Keldron podszedł do grubego gospodarza, szepnął mu coś na ucho, po czym skinął głową na swojego przyjaciela. Ruszyli skrzypiącymi schodami na górę, prowadzeni przez sapiącego z każdym krokiem głośniej Pangora. Otworzył przed nimi drzwi, stanął z boku i otarł pot z czoła. Rycerze wkroczyli do izby. Kwatera Keldrona wyposażona była w dwa łoża, dwa małe stoliki, jeden duży stolik noszący ślady noża, biurko, na którym stała lampa jako tako rozświetlająca pomieszczenie, oraz w jedno małe okienko, wychodzące na plac przed karczmą.
- P-pewnie mości panowie z-zgłodnieli p-p-prawda? - zaczął jąkać się karczmarz. Niezbyt lubił starego Keldrona...
- Owszem zgłodnieliśmy - odrzekł Georg. - Może przyniesie waszmość jakieś jadło i napitek?
- Przyślę k-którąś z moich dziewczynek - mrugnął do nich wymownie.
Spojrzeli na karczmarza karcąco.
- Pangor - zaczął Keldron - zapłaciłem ci za kwaterę, wiec teraz oczekuję, że ty sam przyniesiesz nam coś do żarcia i opuścisz ten pokój niezwłocznie. Chcemy w spokoju porozmawiać.
Pangor pobladł, zacisnął wargi w złości i odpowiedział tylko - T-t-tak szanowni panowie. J-już mnie nie ma!
Po chwili usłyszeli jak karczmarz zbiega po schodach, tupiąc przy tym jak przestraszony ogr. Starzy przyjaciele odłożyli pasy i rękawice, po czym usiedli w milczeniu.
Przerwał je Georg.
- Gdzie ten zuch Tangor? - zapytał Keldrona rycerz, marszcząć przy tym przyprószone siwizną brwi.
- Zuch? Toć to leń i obibok straszny! Dziołchy ma jeno we łbie! - Rozzłościł się Keldron.
Była to złość udawana, bo tak naprawdę bardzo kochał swojego przybranego syna. Będąc wdowcem, Keldron starał się zastąpić mu rodziców najlepiej jak potrafił. Ostatnio po prostu nie dawał rady...
- Może puściłbyś go ze mną na wyprawę do Karwenn?- Zapytał Georg. - W końcu ma już dwadzieścia wiosenek, jeśli dobrze liczę.
- Sam już nie wiem. Może by mu się to przydało...
Rozległo się pukanie do drzwi. Wszedł Tangor i Mitaj, a za nimi snuł się jak cień opasły gospodarz. Postawiwszy na stole wielki garniec miodu, kubki, chleb i parę pęt kiełbas, wyszedł kłaniając im się w pas. Odgłosy muzyki i ogólny gwar nieco już przycichły. Fort na Zboczu Góry kładł sie do snu.
Georg i Targon uścisnęli się serdecznie, po czym zaczęli rozgrzewać gardziele i napełniać brzuchy. Potem poczęli opowiadać swe stare przygody i historie.
- Jak tam żyjecie, mości Georgu? - zagadnął rycerza Targon, po czym spojrzał na jego pooraną bruzdami zmarszczek i bliznami twarz i siwiejące włosy. - Widzę, że wojna już wam nie służy. Opoczęlibyście, osiedlili się gdzieś.
Zerkając z ukosa na dno kubka, jakby w nadziei, że znajdzie tam jeszcze kroplę miodu, Georg odparł. - Jak na swój wiek, gadasz mądrze Targonie. Prawdę mówiąc chcę zorganizować ostatnią już wyprawę, a potem osiąść gdzieś w spokoju.
Rozległo się ciche pukanie.
Wszedł karczmarz. Ukłonił się służalczo, po czym zaczął mówić - Mości k-kapitan garnizonu, pilnie wzywa p-p-panów rycerzy. - ukłonił się ponownie i wyszedł.
- Chyba wiem, czego może chcieć wasz kapitan. - podjął Georg.
- No mówcie bo robota czeka - mruknął Keldron, zły, że przerwano mu odpoczynek z przyjaciółmi.
- W drodze do Nimrais atakowały nas wilki. Ze dwa razy dokładnie mówiąc. Nie sądzę by to było normalne zachowanie. Chyba, że chciały nas sprawdzić...
Targon już wiedział o co chodzi. Słyszał pogłoski.
- Georgu mówicie również o nekromantach?
- Skąd... A zresztą nieważne. Gdy przejeżdżaliśmy obok tej waszej rzeki... Jak jej tam?
- Brina - wtrącił Mitaj.
- No więc, gdy ją mijaliśmy, widzieliśmy cienie gromadzące się po drugiej stronie rzeki. Nigdy dotąd nie widziałem ich z tak bliska...
Żaden z nich nie zaatakował, tylko wpatrywały się w nas tymi swoimi czerwonymi ślepiami...
- Brina jest w odległości czterech mil Georgu - zaczął Keldron - Wszędzie są posterunki, a stwory na pewno nie odważą się zaatakować.
- Chyba, że ktoś ich poprowadzi... - zakończył ponuro rycerz.
Jakby na zawołanie, powietrze przeszył świdrujący uszy wrzask kobiety, a chwilę potem ogromny huk i rumor spadających głazów, zagłuszyły wszystko inne. Fundamenty karczmy zatrzęsły się, w oknach pękły szyby.
Czterech wojaków wypadło na ulicę, dzierżąc w dłoniach miecze. Dodatkowo Mitaj i Targon mieli na plecach łuki. Ludzie biegali po ulicach jak szaleni wrzeszcząc tylko jedno słowo: Nekromanci...
Wszyscy czterej zaczęli biec w stronę bramy, omijając ludzi uciekających w stronę ukrytego wyjścia z fortecy. Wkrótce dotarli do schodów prowadzących na mur.
Na flankach stali gwardziści, co chwila posyłając śmiercionośne pociski w stronę płonącego podgrodzia. Wszędzie biegały gobliny i cienie dobijając rannych. Nagle Targon dostrzegł nową grupkę goblinoidów, zbliżającą się od strony zniszczonych wrót podgrodzia. W środku grupki zabłysło jakieś jasne światło. Nie mając czasu na podziwianie zjawiska, Targon ruszył w stronę baszty, na której stał kapitan Raneg. Zanim jeszcze postawił stopę na schodach do baszty, potężny głaz, ciśnięty przez trolla zmiótł połowę wieży, zabijająć paru żołnierzy, w tym kapitana... Targon uniknął śmierci dzięki swemu przyjacielowi Mitajowi, który pociągnął go za kołnierz w chwili gdy głaz leciał w stronę baszty.
-Targon! Mitaj! Żyjecie?! - wrzeszczał Keldron pomagając im wstać.
- Żyjemy. Dalej, pędźmy do bramy!
- Za późno chłopcze! To nekromanci!
- Co?! Ale w naszym forcie nie ma ani jednego maga!
- W tym problem. Gobliny już ustawiają taran. Musicie pędzić i zabrać ludzi sprzed zamku! - Keldron próbował przekrzyczeć hałas, jaki czynił taran uderzający o bramę.
- Dobrze wuju. Ale zrozum, że ja chcę zostać. Pomóc walczyć!
- Jeszcze znajdziesz niejedną okazję do walki. Zrozum, musicie chronić tych ludzi! Poseł Kasius ma kryształ Vaedreyn. Musicie go ochraniać za wszelką cenę.
- Ale posła czy kryształ? - dodał Targon ze śmiechem.
- Pamiętajcie, że ścieżka prowadzi przez górę Erondel, a stamtąd na południowy trakt. Szukajcie schronienia w Khandzie. Ochraniajcie kobiety i dzieci! Weź dziesięciu ludzi. Nam zostanie setka. Ku*wa to i tak za mało - zaklął pod nosem. - Aha weź ten list z pieczęcią Królestwa Harlondu. Przekażesz go Nurasowi, namiestnikowi Khandu. - Huk bitwy narastał, pierwsze fale cieni podejmowały walkę z ludźmi na murach. - Dobrze ruszajcie gwardziści! - zakrzyknął, po czym uścisnął przybranego syna, którego ukochał jak własne dziecko.
Targon i Mitaj pośpiesznie, zaczęli wydawać rozkazy. Większość ludzi stała już przy zamkniętej drodze ucieczki. Wszyscy patrzyli jak obrońcy desperacko próbują powstrzymać kolejne fale cieni. Po chwili ogromne wrota pozostały już tylko wspomnieniem, gdy potężny głaz uderzył w żelazne okucia, niszcząc drzwi i taranując ludzi po drugiej stronie. Nagle w miejscu zniszczonej bramy, pojawił się nekromanta. Czarny mag szedł powolnym krokiem, trzymając rozłożone szeroko ręce. Nagle z rozcapierzonych palców wystrzelił piorun, paląc ludzi stających mu na drodze. Jego twarz była niesamowicie blada, a oczy wydawały się pozbawione źrenic.
Pstryk! I kolejna latorośl nektomanty wystrzeliła z jego dłoni, zabijając kolejnego człowieka. Gonta - jeden ze strażników, otworzył tajemne przejście niewidoczne z głównej ulicy. Po chwili ostatni mieszkaniec Nimrais zniknął w mrocznym tunelu.
- Targonie musimy uciekać! - dobiegł go głos Mitaja. On również spoglądał z ukrycia na ostatnią grupę żołnierzy, próbującą odwrócić uwagę nieprzyjaciela. Wszyscy desperacko bronili się przed przeważającymi siłami nekromantów.
- Już im nie możemy pomóc - ciągnął go przyjaciel - Mozemy za to pomóc tamtym ludziom - wskazał na wejście do tunelu - Spełnij wolę swego wuja. Chodźmy.
Cienie zbliżały się i było pewne, iż prędzej czy później odkryją ich kryjówkę.
Targon ostatni raz spojrzał na zamek, na swój dom, na leżących na ulicach martwych ludzi, przyjaciół...
Po chwili obaj zniknęli w mroku tunelu.
Nimrais - ostatni bastion wojsk północy, padł pod naporem sił zła...
Pięknie proszę o wszelkie komentarze i oceny
Pozdrawiam