przez Najemnik w 23 Sty 2011, 22:31
Nadzieja
Część II Port
Autor: Najemnik32
Wbrew moim założeniom, słońce znajdowało się już wysoko nad horyzontem. Rzucało swoje ostre promienie wprost na warstwę śniegu zalegającą na grubym lodzie. Był to piękny widok. Zeskoczyłem z kiosku prosto na lód, nie była to duża wysokość. Śnieg miło chrupnął pod moimi nogami. Uwielbiałem to uczucie. Zacząłem krążyć w kółko czując słysząc tylko ciche chrupnięcia śniegu za każdym razem, gdy stawiałem krok. Po krótkiej chwili takiej zabawy rozejrzałem się. Widoczność była wysoka i na wprost od łodzi widać było małe zabudowania. "Port"- pomyślałem. Dalej, za budowlami widniały dosyć wysokie góry, pokryte lasem. Wyżej zalegał na nich tylko śnieg.
Z kiosku wygramolił się powoli Ikar, potem zeszedł po drabince na łódź i zeskoczył na śnieg. Rozejrzał się po okolicy i spojrzał na mnie. Wskazałem tylko ręką na zabudowania, a on kiwnął głową i ruszyliśmy w ich kierunku. Im bliżej byliśmy, tym bardziej napawał mnie niepokój. Wiedziałem, że w zabudowaniach łatwiej natknąć się na mutanty. Z reguły nie są to wymagający przeciwnicy. Zmutowane zwierzęta domowe, czasem nawet ludzie. Zmiany zachodzące w organizmie i budowie człowieka na oko są niewielkie. Kilka bąbli, odchodząca skóra i nieliczne deformacje twarzy. Z umysłu nie jest to już ta sama istota. Zwykły drapieżnik, który zatracił wszelkie ludzkie instynkty. Mawiano na nie "Zombie". Z reguły zombie to "żywe" trupy. Człowiek, który zmarł, a następnie wstał z grobu. W tym przypadku nie było nawet śmierci, a stopniowy okres mutacji wywołanej przez połączenie broni biologicznej i głowic nuklearnych.
W wielu miejscach bombardowano bronią biologiczną. Zabijała długo i boleśnie. Wymioty, gorączka, silne bóle głowy, puchnięcie kończyn i wiele innych objawów, które nie są zbyt miłe. W połączeniu z "atomówkami" używanymi do eliminowania niedobitków tworzyły z organizmów żywych najdziwniejsze potwory.
Ikar szturchnął mnie w ramię, tym samym wyrywając mnie z rozmyśleń. Znajdowaliśmy się przy jednym z doków. Prowadziła na niego drabinka. Tym razem to Ikar pierwszy na nią wszedł, po czym powiadomił mnie, że jest czysto i mogę wchodzić. Ścieżka prowadząca z doku do portu była zawalona różnymi śmieciami. Gdzieniegdzie ustawione były drewniane skrzynie pokryte warstwą śniegu, a czasem nawet podziurawione. Przemieszczaliśmy się między nimi powoli, starając się zapamiętać każdy szczegół. Nie za często wychodzi się na ląd. Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy była droga prowadząca na przez zabudowania. Tworzyła ona szparę między budynkami, przez którą mogłem zobaczyć podnóża góry. Ikar ruszył spiesznym krokiem przed siebie, a ja za nim.
-Jak na razie spokojnie- stwierdził.
-Na razie.- mruknąłem cicho pod nosem.
Moją uwagę przykuła ciężarówka do tłumienia zamieszek, nie pasowała w krajobraz portowy. Nie była też przykryta śniegiem, jak większość samochodów w tym miejscu. Wskazałem ją towarzyszowi i ruszyłem w jej kierunku. Poczułem rękę na ramieniu, więc się zatrzymałem i odwróciłem:
-O co chodzi? –zapytałem Ikara. W jego oczach widniał strach. Pokazał palcem na dachy budowli i wyjąkał:
-T-t-tam c-coś jest…duże…
-Nie wymyślaj, dawaj, ruszamy- stwierdziłem. Jednak wyjąłem z pod kurtki pistolet i odbezpieczyłem go. Przez moment myślałem, że chłopak ma urojenia spowodowane wyjściem na ląd. Zmieniłem zdanie, gdy na dachu jednego budynku mignął duży czarny kształt. Z daleka nie widziałem, co to jest. Podszedłem bliżej ciężarówki. W tym momencie stało się coś dziwnego. Usłyszałem głośny zgrzyt i na ziemi wylądował potężny stwór. Przypominał on przerośniętego psa, jednak nie posiadał on ogona, był masywniejszy, a przednie odnóża były potężne. Na głowie nie dostrzegłem oczu. Stworzenie spojrzało na mnie, po czym rzuciło się na Ikara. Widząc to, ten zaczął uciekać, lecz kreatura chwyciła go za kark i pobiegła z nim w stronę jednego z budynków. Bałem się strzelić w jej kierunku, żeby nie trafić zwiadowcy, lecz tak czy siak czekała go śmierć. Wycelowałem i oddałem dwa strzały w kierunku bestii. Jeden spudłował, ale drugi ugodził bestię, jednak ta nie zwróciła na to uwagi i wpadła w drzwi taranując je. Chciałem pobiec w ich kierunku, ale usłyszałem trzask i coś chwyciło mnie za plecak i wciągnęło do ciężarówki.
Był to człowiek, twarz jego pokryta była zmarszczkami, a na brodzie widniał siwy zarost. Włosy przykrywała radziecka czapka uszatka. Wskazał ręką na drzwi. Zamknąłem je szybko. Wiedziałem, że mojemu towarzyszowi nie jestem już w stanie pomóc. W ręku wciąż trzymałem pistolet. Widząc, jak mężczyzna patrzył na niego, wyjąłem magazynek i schowałem broń do kieszeni.
-Kim jesteś?- zapytałem starca.
-Raczej to ja powinienem pierwszy o to zapytać, ale dobrze, odpowiem. Na imię mi Marion i jestem wędrownym handlarzem. Utknąłem tu z moją córką, nasza ciężarówka miała pewną awarię, przez co nie możemy ruszyć dalej, wezwałem pomoc, więc na razie czekam. Teraz mów, coś ty za jeden? Uratowałem Ci tyłek, więc chyba mam prawo wiedzieć.
-Córką? –zapytałem, ciężarówka nie wyglądała na pojemną. Zawsze w tylnej części znajdował się zbiornik z wodą, a w kabinie byłem tylko ja. Jednak Marion zignorował to pytanie i wciąż patrzył na mnie badawczym wzrokiem.
-Jestem zwiadowcą z łodzi podwodnej. Przybyliśmy tutaj, żeby poszukać prowiantu i paliwa do łodzi.- odpowiedziałem krótko. Starzec wciąż wlepiał we mnie swój wzrok, po czym znów się odezwał:
-A imię? Masz jakieś?
-Imię... dobre pytanie…- Od dawna nie używałem własnego imienia, a na łodzi rzadko, kto się do mnie odzywał.- …nie mam imienia.
Mój wybawca, jeśli tak można było go nazwać, odsunął swój fotel. Były za nim małe drzwiczki prowadzące na tył ciężarówki. Przecisnął się przez nie zamykając je za sobą. Zostałem sam. Wtuliłem się w fotel i dopiero teraz zauważyłem, że zaczął gęsto padać śnieg…
16:19 Edka: Strach się odezwać, wszystko chu*owe i wszyscy brzydcy.