Kolejna część, która rozstrzygnie wątpliwości
. Mam nadzieję, że nie zawiodłem
Życzę miłej lektury i bardzo serdecznie proszę o komentarze
Śmierć jest wokół nas… obok nas…
Pierwszy ciszę przerwał Jarkow:
- Nie strzelać!
Oczom żołnierzy ukazały się dwie skulone po lewej stronie tunelu w odległości kilkudziesięciu metrów osoby. Jedną było z pewnością dziecko.
- Ręce do góry! Powoli!
Postacie, bardzo pomału i z widocznym przestrachem, twarzami odwróceni do źródła światła zaczęli podnosić ręce. Duże dłonie z pewnością należały do mężczyzny.
- Nie ruszać się! Czy macie broń?!
- N-nie! – odkrzyknął piskliwie skulony człowiek, osłaniając własnym ciałem dziecko. – Nie, nie mamy broni!
- Dobrze. Podejdźcie bliżej! – i po chwili ciszy dodał – Nic wam nie grozi! Powoli idźcie w naszą stronę! – po tych słowach kiwnął na dwóch żołnierzy obsługujących reflektor, a ci wyłączyli ogromną lampę. Wnętrzne tunelu wypełniło teraz kilka ręcznych latarek.
- Żadnych gwałtownych ruchów!
Mężczyzna, trzymając dziecko za rękę i idąc niepewnym krokiem, powoli zbliżył się do żołnierzy. Gdy stał w odległości kilku metrów, Jarkow powiedział:
- Stać.
Kiwnął głową na stojące najbliżej nieznajomych żołnierza, a ten wstał i ich obszukał. Potem odszedł na bok i kiwnął głową dowódcy dając znak, iż nie są uzbrojeni.
- Skąd przyszliście? Co tu robicie? – spytał Jarkow. Za jego plecami, nie mogąc wydobyć z siebie słowa stał Saponow. Wpatrywał się w dziecko, które okazało się być kilkuletnią dziewczynką.
- P-przyszliśmy ze stacji „Ulica 1905 Roku”. Je-jesteśmy stamtąd… - odpowiedział roztrzęsiony mężczyzna niepewnie wodząc wzrokiem po otaczających go ludziach. Instynktownie usiadł i przysłaniał twarz rękoma jakby bojąc się nadchodzącego ciosu.
- Nic wam nie zrobimy, jesteście bezpieczni. Co tu robicie? Przysłali was z tamtej stacji? Jest tam więcej ludzi? – spytał z nadzieją w głosie Jarkow patrząc w oczy mężczyźnie.
- N-nie… teraz już nie… - odpowiedział przestraszony człowiek. Był ubrany w brudną, podartą marynarkę i szarą od brudu koszulę. Na jej powierzchni widać było niewielkie ślady krwi.
- Jesteście ranni? – odezwał się niespodziewanie Saponow wskazując ręką na ślady i wodząc pytającym wzrokiem po dziewczynce i mężczyźnie.
- Nie… nie jesteśmy ranni… Czy… czy możemy prosić trochę wody? I coś do jedzenia? Jesteśmy bardzo głodni… – odezwał się nieznajomy.
- Oczywiście, proszę – odpowiedział Jarkow i podał im swoją manierkę. Ci łapczywie wypili całą zawartość i po chwili oddali ją pustą. Dziewczynka, niezwykle brudna, uśmiechnęła się do sanitariusza. Po chwili podbiegł żołnierz i dał im jedzenie, które zaczęli pożerać z niewiarygodną prędkością.
- Więc… co tu robicie? – spytał po raz kolejny Jarkow mężczyznę gdy oderwał wzrok od uśmiechniętej buzi dziecka.
- Na-nazywam się Siergiej Wasilijewicz Tarkowski a to… to jest Tamara… – powiedział słabym głosem po czym zemdlał.
Po godzinie udało im się go ocucić. Saponow zdiagnozował odwodnienie i niedożywienie, więc nieznajomy dostał kroplówkę. Gdy otworzył oczy ujrzał przyglądających mu się dwóch mężczyzn. Byli to Jarkow i Saponow.
- Jak pan się teraz czuje? – spytał lekarz.
- O… o wiele lepiej. Dziękuję.
- Jeżeli czuje się pan na siłach, proszę opowiedzieć nam co się stało i co pan tu robi. To dla nas bardzo ważne.
Siergiej usiadł na łóżku polowym, spochmurniał, wbił wzrok w ziemię i zaczął mówić monotonnym i powolnym głosem:
- Na stacji było nas przeszło sto pięćdziesiąt osób. Pierwsze kilka dni były bardzo nerwowe, mieliśmy wielu rannych i ani jednego lekarza. Pomagało nam ośmiu żołnierzy, którzy ewakuowali ludność. Potem, gdy kurz opadł, okazało się, że pomieszczenie z żywnością jest praktycznie puste. Nie wiemy dlaczego, pewnie jakieś błędy w zaopatrzeniu bunkra. Znaleźliśmy tam około trzydziestu skrzyń z żywnością i kilkadziesiąt butli z wodą. Nie wystarczyłoby nawet dla pięćdziesięciu osób, a co dopiero dla trzech razy tyle. Ludzie zaczęli się buntować. Początkowo tylko narzekali, ale potem zaczęły się kradzieże i bójki. Człowiek w obliczu tak dużej tragedii stał się walczącym o życie zwierzęciem. Po tygodniu zaczęły się morderstwa. Zawsze nocą, gdy większość spała. Ludzie budzili się widząc swoich sąsiadów z poderżniętymi gardłami. Peron co noc spływał krwią. Żołnierze, których było zbyt mało, nie mogli nad tym zapanować. Co noc chodzili między ludźmi pilnując porządku, ale to nic nie dawało. W dzień, jeżeli można tak teraz mówić, każdy patrzył na innych jak na śmiertelnych wrogów. Nikt nikomu nie ufał, każdy był potencjalnym wrogiem – powiedział, po czym głośne westchnął i spojrzawszy sanitariuszowi w oczy kontynuował – Po dwóch tygodniach skończyło się jedzenie. Ale ludzie znaleźli zamiennik. Z początku zaobserwowano tylko kilka ugryzień na ciałach zmarłych. Wielu ludzi buntowało się, inni nie chcieli uwierzyć. W tak krótkim czasie człowiek spadł tak nisko. Spadł do piekła. Staliśmy się dla siebie nie tylko wrogiem. Staliśmy się pożywieniem. – po tych słowach zrobił przerwę i ponownie wbił wzrok w ziemię. Następnie powiedział – Było jednak trochę ludzi, którzy zaoszczędzili puszki. Ja sam żyłem do wczoraj na łącznie sześciu puszkach. Żołnierze zdawali się być jedynymi porządnymi ludźmi. Ale tylko z początku. Po kilku dniach kanibalizm stał się normą. Możecie to sobie wyobrazić? Biznesmani, urzędnicy, nauczyciele i robotnicy – wszyscy w ciągu kilku tygodni stali się zwierzętami. Hienami. Żołnierze przekształcili się ze stróżów prawa w ich nowych twórców. Zaczęły się rozstrzeliwania. Najpierw ranni i chorzy. Mówili na nich „pasożyty”, że zużywają im wodę. Potem inni. Z czasem stało się to czystą loterią. Aż do wczoraj.
Wczoraj ludzie się zbuntowali. To był zryw. Nagle, wcale się nie umawiając i przecież nawet sobie nie ufając, wszyscy ruszyli na żołnierzy. Posypały się strzały. Wszędzie były krzyki, przekleństwa. Odgłosy przebijanych pociskami ciał… - dodał i rozpłakał się – Potworność. Nigdy nie słyszałem potworniejszych dźwięków… Zacząłem więc biec do najbliższego tunelu. Po drodze zobaczyłem tą małą i bez namysłu złapałem ją i biegłem dalej. Tyle co sił w nogach. Jak najdalej… jak najszybciej… - po czym zaniósł się głośnym płaczem. Jego krzyki rozpaczy były potworne, Saponowa przeszył wręcz dreszcz.
- Mogę prosić pana doktora na bok? – spytał po chwili Jarkow. Gdy obaj podeszli pod ścianę, stojąc kilka metrów rozpłakanego Siergieja , powiedział:
- I co o tym myślisz?
- Potworność… jeżeli to co mówi jest prawdą, to…
- A myślisz, że to prawda? – spytał z przebłyskiem w oku sanitariusz.
- A… a ty nie? Myślę, że w obliczu tego, w jakiej sytuacji się znajdujemy… w jakiej sytuacji znajduje się cała ludzkość, jest to… jest to możliwe.
Sanitariusz w odpowiedzi popatrzył chwilę w oczy lekarza, po czym kiwnął głową i podszedł do mężczyzny.
- Teraz nic już wam nie grozi. Jedzenia mamy pod dostatkiem. Wody również. U nas panuje spokój. Nie musicie…
- Oni tu przyjdą. – przerwał mu Siergiej. Wytrzeszczonymi ze strachu oczami wbił wzrok w żołnierza i powtórzył – Oni tu przyjdą… Niebawem…. Gdy tylko skończą z tamtymi… Przyjdą i tutaj…
- Proszę wszystkich o uwagę! Proszę o uwagę! – rozległ się znajomy głos Saponowa, wzmocniony megafonem. Wszyscy zgromadzeni na drugim końcu stacji odwrócili się momentalnie i po krótkiej chwili zaległa cisza.
- Zagrożenie czające się w tunelu południowym okazało się na szczęście dwójką ludzi. Nie… - gdy chciał kontynuować stację wypełnił głośny gwar, odgłosy westchnień i spokoju. Na twarzach ludzi zagościł uśmiech, mimo że jeszcze nerwowy.
- Nie musimy się ich obawiać. Nie stanowią zagrożenia. Przyszli ze stacji „Ulica 1905 Roku”. Są to Siergiej Wasilijewicz Tarkowski i dziewczynka o imieniu Tamara. – powiedział lekarz. Wymienieni wystąpili do przodu i stojąc obok Saponowa i Jarkowa pokazali się mieszkańcom. Ludzie patrzyli na nich z lekkim przestrachem ale i głębokim zaciekawieniem. – Mam dla was jedną wiadomość oraz prośbę. – kontynuował lekarz zwracając się do ludności stacji. – Zacznę od prośby. Czy jest wśród was ktoś, kto mógłby zaopiekować się Tamarą? Poszukujemy kogoś, kto małą niejako… zaadoptuje. – powiedział. W tłumie dało się słyszeć pojedyncze szepty. Po kilku minutach, gdy nikt się nie zgłosił doktor rzekł – W porządku. Na razie Tamara…
- My się nią zaopiekujemy! – w tłumie rozległ się głos z pewnością należący do kobiety. – My możemy ją przyjąć!
Z tłumu wyszła szczupła kobieta wraz z małą dziewczynką. Matka trzymając córeczkę za rękę zrobiła niepewny krok naprzód, po czym już pewniej podeszła do lekarza.
- Jestem Aleksandra, a to jest Katia. – powiedziała. Oczy wszystkich na stacji były w tej chwili skupione na niej. – Z chęcią zaopiekujemy się Tamarą. Prawda córciu? – popatrzyła się na małą.
- Tak, mamo. – odpowiedziała Katia i uśmiechnęła się do Tamary. Ta, lekko spłoszona, wtuliła się w Siergieja.
- Chodź, kochanie. Nic ci nie grozi. Zobacz, to jest Katia – i pokazała jej córeczkę. Tamara wychyliła się zza ramienia mężczyzny i po chwili, wystraszonym, ale spokojniejszym głosem powiedziała:
- Cześć…
- Cześć! – odpowiedziała Katia, po czym nagle się rozpromieniła. – Będziesz moją nową przyjaciółką! Nareszcie mam nową przyjaciółkę! – i niespodziewanie dla wszystkich rzuciła się Tamarze na szyję. Ta, z początku zaskoczona stawiała opór, ale po chwili również przytuliła Katię. Na twarzach wszystkich wokół zagościł uśmiech, a nerwowa atmosfera ustąpiła. Aleksandra wraz z Saponowem zaczęli się śmiać, a Jarkow ukucnął przy dziewczynkach i je pogłaskał.
- Bardzo pani dziękujemy. To odważny krok. Postaram się osobiście pani pomóc w każdej potrzebie…
- Proszę mi mówić po imieniu – przerwała lekarzowi uśmiechając się do niego. Ten po chwili dodał:
- W takim razie – Jurij – rzekł lekarz i podał Aleksandrze dłoń. Oboje trwali chwilę w uścisku, po czym Aleksandra promieniując uśmiechem dodała:
- Miło mi cię osobiście poznać, Jurij.
- Kontynuując – rzekł Saponow po dłuższej chwili do megafonu. – mamy jeszcze jedną informację. Na stacji, z której przybył Siergiej i Tamara, miała miejsce mała… strzelanina. Dlatego też opuścili oni tą stację. Nie musicie się jednak niczego obawiać. – dodał szybko lekarz widząc na twarzach ludzi rosnący niepokój – zapewne nikt do nas nie przyjdzie, a nawet jeśli kiedyś by to zrobił, to chroni nas sierżant Jarkow i jego żołnierze. Nie musimy się więc niczego obawiać. – powiedział uspokajając mieszkańców doktor. Większość nie odezwała się słowem, ale na ich twarzach dzięki zapewnieniem lekarza powoli malował się spokój. Saponow przez chwilę bacznie obserwował tłum po czym dodał na zakończenie – Dobrze, to tyle na dzisiaj. Nie musimy się niczego obawiać. – powtórzył.
Gdy ludzie zaczęli się rozchodzić do swoich miejsc, Saponow kiwnął głową na sanitariusza i Siergieja. Obaj podeszli do niego i gdy lekarz upewnił się, że nie ma nikogo obok, patrząc na nowoprzybyłego powiedział:
- Jakie jest prawdopodobieństwo, że przyjdą do nas?
- Ja… nie wiem. Nie jestem pewien. Ale myślę, że niestety duże. Jeszcze kilka dni temu mówili coś o pójściu północnym tunelem. A do wyboru mają tylko ten, którym my przyszliśmy – drugi zawalił się niedaleko tamtej stacji.
- Ilu ich jest? – spytał tym razem Jarkow mierząc uważnym wzrokiem Siergieja.
- Na początku było ośmiu żołnierzy… Z czasem, gdy to oni przejęli resztki żywność dołączyło się do nich kilku mężczyzn. Teraz może ich być… nie wiem… z piętnastu? Może więcej.
- Cholera! – zaklął Saponow. Towarzysząca mu miła atmosfera w ułamku sekundy zmieniła się w nerwową i pełną strachu.
- Jak długo może im to zająć? – kontynuował Jarkow.
- To zależy kiedy wyruszą. Jeśli się pośpieszyli, to może nawet za godzinę. A może i nigdy. – dodał z nadzieją w głosie.
- Dobra. Zorganizuję obronę, tak na wszelki wypadek. Żołnierze będą pełnić wartę całą noc. Nie będzie powodów do obaw… A przynajmniej nas nie zaskoczą. – powiedział sierżant, po czym udał się w stronę wojskowych. Zgromadził ich w jednym miejscu i przedstawił sytuację. Po niespełna dziesięciu minutach wszyscy się rozeszli, a sanitariusz wrócił do rozmówców.
- Wszystko będzie gotowe za jakieś dwie godziny. – powiedział po czym bez słowa odszedł w stronę żołnierzy ustawiających beczki i skrzynie przy wejściu do południowego tunelu.
Po dwóch godzinach wąskie gardło tunelu było ufortyfikowane. Kilka metrów w głębi stały równo ułożone beczki, przykryte nielicznymi workami z piaskiem. Na nich leżały skrzynki i metalowe blachy ciasno ułożone obok siebie. Okop był wysoki na prawie dwa metry i szeroki od ściany do ściany. Między blachami zostawiono trzy otwory strzelnicze, z których widać było cały tunel. Po wewnętrznej stronie ułożono kilka granatów i magazynków.
U wylotu tunelu utworzono drugą linię obrony. Większość materiałów zużyto do budowy wcześniejszych umocnień, toteż drugi okop stanowiły nieliczne skrzynki i drewniane deski, miejscami wzmocnione blachami. Również tam ułożono kilka granatów i magazynków.
Przy ścianie tunelu, niecałe sześć metrów dalej, leżało składane łóżko wzięte ze szpitala polowego. Przy nim położono torbę pełną lekarstw i bandaży.
- O tam, w głębi tunelu, znajduje się pierwsza linia obrony. Utworzyliśmy ją z najlepszych dostępnych nam materiałów, z czego większość powinna zatrzymać kule. Gorzej jest z drugim okopem. – powiedział Jarkow pokazując Saponowi umocnienia. – To jest raczej prowizorka. Nie zatrzyma wielu pocisków. Wszystko dlatego, że brakuje nam materiałów. Tam dalej zaś widać punkt opatrunkowy. Jedno łóżko i asortyment niezbędny do opatrzenia osoby z ranami postrzałowymi. To właśnie twoje stanowisko. – uśmiechnął się do lekarza. Ten, lekko przestraszony bliskością do miejsca potencjalnej strzelaniny, kiwnął głową. – No, i to tyle… Aha, byłbym zapomniał – powiedział i wskazał ręką na leżący przy pierwszym okopie reflektor. – To również nasza broń. Gdy podejdą bardzo blisko, włączymy go. Z daleka mogli by go ustrzelić, z bliska zaś… sam wiesz co taki jasny strumień może zrobić z odzwyczajonymi od światła oczami… - uśmiechnął się do lekarza – Dobra, teraz chodźmy… - zaczął mówić, ale zobaczył biegnącego z wnętrza tunelu żołnierza.
- Panie sierżancie! W tunelu słychać głosy i i widać latarki!
Po tych słowach zapadła chwila ciszy, po czym sanitariusz spytał:
- Ilu?
- Sądząc po głosach i krokach, około dwudziestu.
- Wszyscy na stanowiska. Odbezpieczyć broń i zgasić światła na stacji. Zarządzam pełną gotowość.
- Tak jest! – powiedział żołnierz po czym odbiegł z powrotem w stronę tunelu.
- Ukryj się przy swoim stanowisku. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. – powiedział do Saponowa, po czym zaczął po cichu biec w stronę okopów. Momentalnie obok niego znaleźli się pozostali. Po chwili dało się słyszeć trzask zamków i bezpieczników. Żołnierze zastygli przy otworach strzelniczych wystawiwszy lufy karabinów na zewnątrz. Kilku innych kucnęło za nimi. Po chwili, zgodnie z rozkazem Jarkowa, stację spowiła ciemność, przerywana miejscami małymi lampkami i latarkami. Ludzie zgromadzeni wewnątrz stacji usiedli i starali się być cicho. Przy nich zostali dwaj żołnierze. „Biegowa” przypominała teraz wymarły grobowiec.
- A więc jednak nadchodzą… - wyszeptał do siebie Jarkow.
Bardzo proszę o skomentowanie
Pozdrawiam