"Kiedyś tam wrócimy" by MacAron

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1,2, 3 i 4! :P

Postprzez Scurko w 06 Gru 2010, 10:39

Podobało mi się i to bardzo :D. Są emocje, jest fabuła, piszesz ciekawie... Jedne z ciekawszych opowiadań należą do Ciebie, oby tak dalej, czekam na więcej. Dołączam się do prośby Elementary :P .

Pozdrawiam.
Image

"TYLKO ŻYCIE POŚWIĘCONE INNYM WARTE JEST PRZEŻYCIA"

http://fairview.deadfrontier.com/refer. ... ontier.com
Awatar użytkownika
Scurko
Tropiciel

Posty: 292
Dołączenie: 03 Lip 2007, 20:16
Ostatnio był: 16 Kwi 2022, 18:56
Miejscowość: Dębowiec k.Cieszyna
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 3

Reklamy Google

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1,2, 3 i 4! :P

Postprzez MacAron w 06 Gru 2010, 17:17

Bardzo Ci dziękuję Scurko :) Naprawdę nie spodziewałem się tak ciepłego przyjęcia, szczególnie od forumowych wyjadaczy :wink: . Postaram się Was nie zawieść i kontynuować opowiadania najlepiej jak potrafię.

Jeszcze raz dzięki za wsparcie i pozdrawiam :D


Aha, postaram się jeszcze dzisiaj wrzucić kolejną część :wink:
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1,2, 3 i 4! :P

Postprzez MacAron w 06 Gru 2010, 19:37

Proszę, oto piątą część opowiadania. Jak sam tytuł wskazuje, będzie to przejście. Kogo...? Czego...? Gdzie...? Dokąd...? Aby się dowiedzieć, zapraszam do lektury. :P

Bardzo, bardzo proszę o komentarze :!: :!: :!: :D :wink:

Pozdrawiam :)



Przejście


- Chciałem pana serdecznie przeprosić za moje wczorajsze zachowanie – usłyszał Jurij za plecami podczas obchodu w szpitalu polowym. Odwrócił się i ujrzał grubszego mężczyznę, który przeszkadzał mu podczas ogłaszania mieszkańcom stacji złych wieści. – Ja… naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło. Proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny – powiedział po chwili skruszonym głosem i wyciągnął rękę do lekarza.
- Nic się nie stało. Rozumiem pana. – odpowiedział Saponow i uścisnął ją.
- Widzi pan, chciałbym panu pomóc. Wiem, że razem z sierżantem Jarkowem macie dylemat co teraz robić… Jakby nie patrzeć, pan porucznik nie jest w stanie sprawować władzę. Chyba znam odpowiedź na ten problem.
Saponow uniósł brwi w zdumieniu i patrzył na mężczyznę nic nie mówiąc.
- Otóż widzi pan, nazywam się Władimir Banatorko i jestem… to znaczy byłem, socjologiem. Zdaję sobie sprawę z powagi oraz trudności sytuacji i po dłuższym namyśle proponuję wprowadzić na stacji… pewne stare rozwiązanie… - zmieszany rozejrzał się dyskretnie na boki i dodał stłumionym głosem – moglibyśmy porozmawiać gdzieś… na boku?
Saponow patrząc na mężczyznę nadal zdziwionym i zaskoczonym wzrokiem, rozejrzał się i powiedział:
- Proszę, może tam – i wskazał dwie skrzynie leżące pod ścianą w półmroku. Niejednokrotnie widział siedzących i rozmawiających tam żołnierzy.
- O… oczywiście.
Po tych słowach obaj powoli przechodząc między łóżkami i starając się zachować ciszę, podeszli i usiedli na skrzynkach. Banatorko, upewniwszy się, że są sami, kontynuował nadal ściszonym głosem:
- A więc, jak już mówiłem, byłem socjologiem i proszę mi wierzyć, panie doktorze, że w społeczeństwie, nawet takim jakie jest tutaj – pokazał ręką na peron zapełniony ludźmi – potrzebna jest władza. Ciągłość władzy. Bez niej społeczność nie istnieje. – spojrzał w oczy lekarzowi i widząc oznaki zainteresowania, dodał – proszę mnie źle nie zrozumieć i wybaczyć nietakt, ale… myślę, że powinniśmy ustalić… co… co dalej… co będzie dalej… - powiedział ponownie zmieszany. Saponow widział, że ta rozmowa przychodzi mężczyźnie z trudem.
- Więc… co pan proponuje? – powiedział przerywając dłuższą ciszę.
- Oligarchię, panie doktorze – odparł szybko Banatorko, jakby chcąc pozbyć się niewidocznego ciężaru, po czym głęboko zaczerpnął powietrza i spojrzał niepewnie na rozmówcę. Saponow uniósł brwi w zdumieniu, ale po chwili zapytał:
- Jak… jak pan to sobie wyobraża? I dlaczego przyszedł pan z tym do mnie?
Socjolog jeszcze bardziej się skrępował. Jego oczy skakały po różnych miejscach nie chcąc napotkać wzroku lekarza. Po chwili jednak rzekł:
- Z panem i z sierżantem Jarkowem na czele… Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale przyszedłem z tym do pana, bo pan… pan jest tu… znany. – i po chwili ciszy dodał - … i szanowany.
Słysząc to Jurij zaniemówił. Po chwili jednak powiedział:
- …Słucham?
- Widzi pan, panie doktorze, po tym co pan wczoraj dla nas zrobił, dla wszystkich na stacji, widzę, że ma pan duże poparcie. Ludzie dobrze się o panu wypowiadają, lubią pana. Z kolei nasz sanitariusz, który teraz, gdy pan porucznik nie domaga przejął dowództwo nad żołnierzami, również ma wśród mieszkańców duży posłuch. Szacunek, to właśnie panowie teraz macie. Proszę tego nie zmarnować. – powiedział, lekko zmieszany. Mówiąc to zarumienił się.
- Ja… nie do końca rozumiem… Proszę poczekać chwilkę, dobrze? – spytał lekarz.
- Oczywiście.
Po czym Saponow udał się w stronę sanitariusza. Gdy do niego podszedł, ten właśnie zmieniał opatrunek porucznikowi. Ranny majaczył i ciężko oddychał. Jego skóra przybrała żółtawy odcień, a słabe ruchy klatki piersiowej zdradzały duże cierpienie. Jarkow, po krótkiej rozmowie z lekarzem zwilżył rannemu usta odrobiną wody i sprawdził puls, a następnie lekko, prawie niewidocznie, pokręcił głową. Powiedział kilka słów wskazując na porucznika, po czym wstał i spojrzał na siedzącego w cieniu i wstydliwie patrzącego w ich stronę mężczyznę. Obaj powoli podeszli do socjologa. Ten, widocznie zmieszany, niepewnie wstał i przywitał się z sanitariuszem. Na twarzy Jarkowa malowało się wyczerpanie. Nieco zmęczonym głosem spytał:
- Pan doktor pokrótce wyjaśnił mi o co chodzi. Mógłby pan to sprecyzować?
Mężczyzna odparł ściszonym głosem:
- Widzi pan, ja byłem socjologiem i z racji autorytetu, jakim się panowie cieszą, proponuję rozwiązanie przyjęte niegdyś w starożytności, a mianowicie oligarchia. Myślę, że tutaj sprawdziłoby się idealnie.
- Oli… Oligarchia? – popatrzył na Banatorkę pytającym wzrokiem nieco się ożywiając.
- Są to, krótko mówiąc, rządy mniejszości, oparte na autorytecie i uznaniu. Panowie są jedynymi, oprócz pana porucznika, osobami, które są ludziom znane. – i dodał po chwili - które się tutaj ceni.
- Ale… nie lepiej zrobić coś à la… tego co mieliśmy tam, na górze? – spytał sanitariusz. Wszyscy we trzech spojrzeli w górę i westchnęli.
- Moim zdaniem, nie. Demokracja, z całym dla niej szacunkiem, jest zbyt powolna. Sami panowie widzicie, jakich zmian trzeba dokonywać na co dzień. Do tego potrzebny jest szybki i sprawny aparat działania. Na przykład… dwuosobowy. – powiedział patrząc teraz uważnie na rozmówców. Gdy nie spotkał z ich strony oznak sprzeciwu, nabrał pewności siebie i kontynuował – Jeżeli panowie pozwolą, proponowałbym rozłożenie kompetencji. Pan, panie doktorze zajmowałby się sprawami, że tak powiem, cywilnymi – mówiąc to patrzył prosto w oczy lekarzowi – natomiast pan, panie sierżancie, sprawami wojskowymi – powiedział do żołnierza. Po tych słowach zaległa dłuższa chwila ciszy. Saponow i Jarkow popatrzyli się na siebie porozumiewawczo, po czym Jurij rzekł:
- Ale tylko za zgodą ogółu. Nie chcemy tu narzuconej dyktatury. I... jeszcze nie teraz.
- Oczywiście. To całkowicie zrozumiałe.

- Mamo, która godzina…? – spytała zaspana Katia mamę. Aleksandra popatrzyła na córeczkę a następnie na wielki, stary zegar wiszący na środku peronu. – jest 17:34 kochanie. No, chyba pora coś zjeść, nie uważasz? – spytała uśmiechając się do małej. Katia odpowiedziała szerokim, błogim uśmiechem i powiedziała:
- Mhm! - i dodała dumnie – Teraz jestem napraaawdę głodna!
Aleksandra spojrzała na dwie puszki konserw, które dostały z przydziału. Dzisiaj wieprzowina z marchewką. Minęło zaledwie kilka dni, a te długoterminowe „dania” już się jej przejadły. O ile kiedykolwiek jadła je ze smakiem. Ale rozumiała warunki, w jakich się znajdują i nie marudziła. Nikt nie marudził.
Otworzyła przykrywki i podała jedną puszkę małej, wraz z łyżeczką. Ta, patrząc z lekkim obrzydzeniem wzięła je od mamy, ale nic nie powiedziała.
- No, to smacznego! – powiedziała Aleksandra i wzięła odrobinę konserwy do ust. Jedynie posmak wieprzowiny i marchewki pozwalał na przełknięcie tego posiłku. Zamknęło oczy i spróbowała nie myśleć o składzie specyfiku, który zapewniał mu sześcioletnią ważność. Katia również powoli i jakby od niechcenia przeżuwała zawartość puszki. Obie co chwilę popijały potrawę wodą.
Gdy skończyły, poleżały chwilkę obok siebie w ciszy, tuląc się nawzajem. Po kilkunastu minutach Aleksandra powiedziała głośno:
- To może teraz pójdziemy się umyć? Niedługo będą duże kolejki.
- No… dobrze – odpowiedziała z grymasem córeczka.
Woda była przeznaczona jedynie do picia. Ludzie musieli znosić trudy życia pod ziemią używając do higieny osobistej specjalnie nasączonych ręczników. Dwóch żołnierzy pełniło nieustannie wartę w pomieszczeniu z całym dostępnym ludziom asortymentem i wydawało wodę, jedzenie i te właśnie ręczniki, skrzętnie notując kto i kiedy pobrał jaką rzecz. Mieszkaniec, jeszcze według ustaleń porucznika Striepowa, miał prawo do dwóch puszek i pięciu kubków wody dziennie. „Myjki”, jak nazywali ręczniki ludzie, przysługiwały każdemu raz na cztery dni.
Pokrapiając je dziwnie pachnącym, mętnym specyfikiem dawali je mieszkańcom po czym kierowali do utworzonej na tyłach „łazienki”. Bardziej przypominająca przebieralnię, „łazienka” wyłożona była folią i zabezpieczona prowizorycznym parawanem. Każdy mógł się tam rozebrać i przetrzeć ręcznikiem. Potem miał obowiązek zdać użytą „myjkę” żołnierzom, którzy pod koniec dnia prali je w specjalnie do tego stworzonych, suchych pralkach.
- To jak kochanie, idziemy? – spytała uśmiechając się do córeczki Aleksandra gdy odebrała od żołnierza dwa ręczniki.
- Tak, mamo – niepewnie, aczkolwiek spokojnie odpowiedziała Katia. Matka próbowała jak najczęściej uśmiechać się do małej. W ten sposób próbowała zapewnić ją o bezpieczeństwie i swojej obecności. Obie udały się w głąb pomieszczenia i weszły do małego, wydzielonego kącika. Aleksandra postarała się jak najdokładniej wyszorować Katię, używając do tego obu ręczników. Sama przetarła swoje ciało „myjkami” z resztkami specyfiku. Teraz obie poczuły się o niebo lepiej. Dziewczynka spojrzała w lustro i uśmiechnęła się. Ścierając z siebie brud, uwalniały się choć na chwilę od trudnej codzienności. Gdy ubrały się i kierowały w stronę wyjścia, usłyszały głośne rozmowy i niekiedy wołania. Wszyscy na stacji kierowali się w stronę schodów. W stronę szpitala polowego.


- Panie doktorze! Szybko! – zawołał sanitariusz Saponowa. Lekarz, stojąc pięćdziesiąt metrów dalej i rozmawiając z kilkoma osobami, odwrócił się i zobaczył, jak Jarkow schyla się nad porucznikiem. Natychmiast podbiegł i zobaczył bladego Strieponowa.
- Co się dzieje?! – krzyknął i zaczął badać rannego. Po chwili zdał sobie sprawę z sytuacji.
- Migotanie przedsionków! Nie oddycha! – odkrzyknął sanitariusz nie patrząc na doktora. Chwycił leżący niedaleko i przygotowany na tę możliwość defibrylator. – szybko, proszę mi pomóc!
Obaj zaczęli nastrajać urządzenie i podłączać je do pacjenta. Saponow zobaczył, jak porucznikowi zaczynają sinieć usta. Podniósł powieki leżącego i zbadał reakcję źrenic na światło. Nadal reagowały.
- Uwaga! – krzyknął sanitariusz, po czym dodał – Czysto! – i włączył urządzenie. Maszyna wydała krótki dźwięk i ciało porucznika podskoczyło lekko do góry. Jak tylko akcja reanimacyjna się zaczęła, ludzie stojący naokoło zaczęli podchodzić. Stali i patrzyli na ratowników nic nie mówiąc. Niektórzy mieli łzy w oczach, inni w niedowierzaniu patrzyli wytrzeszczonymi ze strachu oczami. Pewna pani przeżegnała się, a kilka osób zamknęło oczy i modliło się. Żołnierze stali obok, przygotowani na interwencję, jeśli tylko ktoś zacząłby przeszkadzać. Nikt jednak się nie poruszył.
- Jeszcze raz! – krzyknął Saponow po zbadaniu pulsu. Pod palcami nic nie wyczuł.
Jarkow ponownie nastawił defibrylator i nacisnął włącznik. Urządzenie ponownie pisnęło i Strieponow lekko podskoczył na łóżku. Wszystkie oczy zwrócone były na dwóch mężczyzn, którzy desperacko próbowali uratować życie porucznikowi.
- Nadal brak pulsu! Epinefryna! – rozkazał lekarz sanitariuszowi. Ten chwycił swoją torbę i szybko wyjął strzykawkę z przezroczystym płynem. Wstrzyknął go pacjentowi, po czym ponownie naładował urządzenie.
- Włączaj!
Defibrylator, ponownie naładowany i uruchomiony, poraził serce oficera prądem. Saponow zbadał puls, oddech i jeszcze raz puls. Podniósł też powieki i poświecił Strieponowi po oczach. Następnie powoli, nie śpiesząc się i jakby nie chcąc, popatrzył na zegarek i zakomunikował sanitariuszowi, a przy tym wszystkim obecnym:
- Czas zgonu – godzina 18:44…

Po tych słowach na stacji zapanowała histeria. Kobiety, licznie zgromadzone z przodu, wybuchły głośnym płaczem. Większość mężczyzn również miała łzy w oczach. W tym momencie nie było miejsca na wstydliwość. Każdy, kto nie wytrzymywał nerwowo, po prostu płakał. Wielu pierwszy raz widziało tak zażartą walkę o życie i pochłaniającą człowieka kilkanaście minut śmierć. Widok przejścia człowieka z doczesności w wieczność był niepojętym szokiem. Raz jeszcze śmierć zagościła na stacji. Ostatnio czyniła to codziennie…

***

Mieszkańcy z należytymi honorami pożegnali porucznika. Żołnierze przenieśli jego ciało, zawinięte w całun zrobiony z prześcieradła, w głąb tunelu gdzie ułożyli go z boku i utworzyli kopiec z gruzu. Za wojskowymi podążał orszak żałobny, w którego skład wchodzili wszyscy ocaleni. Na ich czele zaś kroczyli Saponow i Jarkow.
Ceremonia przebiegała w całkowitej ciszy i przy niewielkim oświetleniu kilkunastu latarek. Wszyscy byli głęboko pogrążeni w myślach, wspominając te kilka, wydawałoby się nierealnych i niemożliwych dni.
Akceptacja śmierci przychodziła ludziom z niewyobrażalnym trudem. Niespełna tydzień wcześniej wszyscy żyli w swej codziennej rutynie, nie dopuszczając myśli o tym, że świat, który ich otacza jest tak kruchy i bezbronny. Nie myśleli, że technika, której sami byli na co dzień użytkownikami, przyprowadzi ze sobą koniec. Koniec świata. Ich świata.
Po ceremonii ludzie podchodzili do siebie nawzajem i w ciszy oraz spokoju rozmawiali o zmarłym. Przez zaledwie kilka dni porucznik Striepow, mimo surowej dyscypliny jaką wprowadził i trudnych warunków, w jakich przyszło mu sprawować władzę, zagościł w sercach ocalałych niczym członek rodziny. Przez cały czas życia na tej stacji, każdy słuchając poleceń wydawanych przez człowieka w mundurze, człowieka z autorytetem, uważał wykonywanie ich za normalną kolej rzeczy. Czyż różnili się czymś od ludzi podporządkowanych aparatom władzy w normalnie funkcjonującym kraju? Państwo przetrwało, oni są jego żywymi świadkami. Oni są tym państwem. A porucznik Striepow stał na ich czele. I nigdy o tym nie zapomną.
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1 - 5 :)

Postprzez MacAron w 08 Gru 2010, 23:13

Z racji namnożenia się kolokwiów uprzedzam, że kolejna część do tego opowiadania bądź "Postworld'u" będzie dopiero za tydzień (przynajmniej, może trochę później), co jednak nie przeszkadza komentowaniu już zamieszczonych (szczególnie nowych) o co bardzo proszę :D . Przyznam, że bez komentarzy trochę trudno mi się poruszać, bo nie wiem, czy idę z fabułą i formą w dobrym kierunku :wink: . Tak więc zapraszam do komentowania i dzięki za wyrozumiałość :) .

Pozdrawiam :P
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1 - 5 :)

Postprzez MacAron w 17 Gru 2010, 22:25

A oto i kolejna część, jak zapowiadałem, niestety z opóźnieniem. Mam nadzieję, że zmierzam w opowiadaniu we właściwym kierunku... :wink:

Pozdrawiam i zapraszam do lektury :!: :P


Nie jesteśmy sami…


Minęło kilka dni od śmierci porucznika. Mieszkańcy stacji „Biegowej”, nadal pochmurni i zamyśleni wrócili do codziennej rutyny, ale w nowej atmosferze. Zrobili się dla siebie nawzajem życzliwi i przyjacielscy. Zaakceptowali rzeczywistość i to, że zapewne już nigdy nie wrócą do przeszłości. Nigdy już nie przejdą się ulicami miasta, ścieżkami parku. Nigdy nie powąchają świeżych kwiatów i nie ujrzą codziennego, dotąd niedocenianego słońca. Nie będzie im dane porozmawiać z przyjaciółmi, spędzić czas z rodziną. Decyzją kilku ludzi, cały świat cofnął się o wieki w swoim rozwoju. Wśród latających po niebie rakiet, targana ich siłą i potęgą słaba natura, przegrała. Któż mógł przypuszczać, że otaczające ludzi rośliny i zwierzęta, od dawna zamieszkujące planetę po kilku dniach zamienią się w osiadły na gołych polach proch? Czy człowiek, któremu dano we władanie Ziemię okazał się jej katem? Pycha, ukryta w ludzkości rządza władzy i potęgi przyniosła śmierć niewinnym. Dumne, stare budynki zmieniły się dla ich mieszkańców w grobowce. To właśnie człowiek sprowadził na swój dom, na swoich braci i siostry, śmierć i ciemność, która na zawsze spowiła jego przyszłość.
Metro. Moskiewskie metro. Sieć tuneli i stacji, wiekowy już sposób transportu, stał się dla osób, które znalazły w nim schronienie ostatnim środkiem komunikacji, który przewiezie ich przez pozostałe im dni. Ten wielokilometrowy sarkofag z pogrzebanymi żywcem ludźmi… Pogrzebaną w jego czeluściach nadzieją…


- Mamo, chcesz troszkę? – spytała Katia Aleksandrę. Ta odwróciła się w jej stronę i uśmiechnęła się na widok umorusanej buzi swojej córeczki i wyciągniętej w jej stronę rączki ściskającej otwartą puszkę. Na etykiecie było napisane „BRZOSKWINIE”. Katia z szerokim uśmiechem zadowolenia wpatrywała się w mamę podając jej owoce.
- Nie kochanie, dziękuję. Zjedz do końca. – odpowiedziała i nachyliła się nad małą całując ją w czółko. Małej nie trzeba było powtarzać. Z zapałem wzięła się do jedzenia pozostałych kawałków.
Wszelkie, jak to ludzie na „Biegowej” zaczęli nazywać, „dobrodziejstwa” w postaci owoców w syropie czy warzyw, przysługiwały z rozporządzenia nowo obranego przywódcy Saponowa dzieciom i osobom starszym. Lekarz zaznaczał, że w warunkach panującej na stacji wilgoci i zimna to właśnie im potrzebne są świeże witaminy. Nikt nie protestował – autorytet doktora, szczególnie w kwestiach zdrowia, był niepodważalny. Również początkujący dowódca, sierżant Jarkow, od początku rozdysponował żołnierzy do nowych obowiązków, sam często przesiadując w szpitalu i rozmawiając z ludźmi.
- Tylko pamiętaj, żeby wypić cały syrop. – przypomniała córeczce Aleksandra.
- Dobrze mamo! – odpowiedziała nadal z uśmiechem mała. Gdy skończyła przeżuwać soczyste kawałki złotej brzoskwini, przechyliła puszkę do ust i w kilku łykach wypiła syrop. Gdy skończyła, otarła usta wierzchem dłoni i popatrzyła na mamę. Ta kiwnęła głową z zadowoleniem i pogłaskała małą po głowie.
- Nie jest ci zimno w nocy? – spytała po chwili. Kilka dni wcześniej dostały nowe koce z magazynu.
- Teraz już nie. A tobie? – odpowiedziała Katia i z troską popatrzyła na mamę.
- A skąd! Przy tobie zawsze jest mi ciepło! – śmiejąc się powiedziała i mocno przytuliła małą. – zawsze… - dodała po chwili do siebie.

Właśnie mijało południe. Doktor Saponow chodził między mieszkańcami pytając się naokoło, czy czegoś komuś brakuje. Z momentem objęcia rządów, zaczął traktować wszystkich jak swoich pacjentów z przewlekłymi chorobami – co chwilę ich doglądał i starał się zapewnić maksimum wygody. Mieszkańcy, zdając sobie sprawę z ograniczonych możliwości gospodarczych, najczęściej dziękowali lekarzowi mówiąc, że wszystkiego mają pod dostatkiem.
Sierżant Jarkow, jak zwykle o tej porze, siedział przy łóżku najciężej ranionego człowieka. Był to około czterdziestoletni mężczyzna, którego nogi zostały przygniecione przez ciężką skrzynię w pierwszych chwilach wstrząsu, wywołanego walącym się budynkiem. Obie były zmiażdżone od pasa w dół, a jego stopu zmieniły się w bezkształtną masę chrząstek i kawałków kości. Doktor Saponow przymierzał się do operowania rannego, ale po dłuższych oględzinach zrezygnował – jego stan był stabilny, ale bardzo ciężki. Sanitariusz zaś nie tracił nadziei i kilka razy dziennie sprawdzał co z mężczyzną. Wydawać by się mogło, że Jarkow czuł się moralnie odpowiedzialny za wszystkich rannych, którymi opiekował się w szpitalu.
Nagle, przerywając panujący na peronie gwar, u wylotu południowego tunelu, który prowadził w głąb metra, rozległ się głośny krzyk. Niektórzy ludzie, przestraszeni i wytrąceni ze swoich czynności, odpowiadali na to pojedynczymi krzykami i podskokami. Większość jednak zaufała instynktowi i jak najszybciej oddaliła się w przeciwną stronę. Na miejscu w mgnieniu oka zjawili się żołnierze i rozstawili się w okolicy wlotu do tunelu.
- Tam coś jest! O Jezu, tam coś jest! – krzyczała na okrągło kobieta, która wznieciła alarm. Nerwowo pokazywała palcem głęboką czerń, cała się trzęsąc. Po chwili nadbiegł sierżant Jarkow i doktor Saponow. Sanitariusz dał znak swoim żołnierzom, po czym ci skierowali karabiny w stronę tunelu. Lekarz wziął kobietę na bok, a następnie spytał:
- Co się stało?
- Panie, tam coś jest! Przysięgam, słyszałam szelest! To coś żywego!
- Proszę się uspokoić i usiąść. – powiedział Saponow sadzając kobietę pod ścianą. Gdy złapał ją za rękę, czuł przeszywające ją drgawki. – zaraz dam pani coś na uspokojenie.
- Jezu, tam naprawdę coś jest! Przysięgam!
- Wszystko będzie dobrze… - odpowiedział nie patrząc na nią lekarz. Gdy znalazł w torbie strzykawkę której szukał, pośpiesznie chwycił ją za ramię i zrobił zastrzyk. Kobieta po chwili uspokoiła oddech i nerwowe drgania zaczęły ustępować.
- O matko… o Jezu… - mówiła słabym głosem, głęboko oddychając i patrząc dookoła.

Tymczasem do zgromadzonych przy wejściu do tunelu żołnierzy nadbiegło jeszcze dwóch, którzy nieśli ze sobą reflektor. Jarkow, stojący przy na środku torów, bez słowa dał im znak by do niego podeszli. Po chwili trzech umundurowanych mężczyzn stało naprzeciwko ciemności, mając po bokach i za plecami wiernych towarzyszy. Sierżant skinął głową w stronę strzelców. Sekundę potem, jeden po drugim, trzasnęły bezpieczniki. AK-47, dotąd nie używane, czekały na swoją chwilę. Czarne, stalowe lufy, gotowe na przyjęcie lecącego z zawrotną prędkością pocisku, równomiernie śledziły głębokie ciemności. Równy oddech i wyostrzony wzrok żołnierzy świadczył o gotowości do strzału w każdej chwili.
Jarkow wystąpił naprzód i krzyknął:
- Jest tam kto?
Odpowiedziała mu cisza. Ludzie stłoczeni jak najdalej od potencjalnego zagrożenia zaczęli nerwowo patrzeć po sobie i po cichu szeptać.
- Halo? Jest tam kto? – powtórzył dowódca. Jego głos zmieniał się w dudniące echo i poleciał w głąb tunelu. Sanitariusz powoli cofnął się i przywołał do siebie lekarza. Ten podbiegł po cichu i obaj schronili się przy ścianie kilka metrów za żołnierzami.
- Jest tam coś? Widziałeś cokolwiek? – spytał doktor.
- Nie… ale mam wrażenie, że tam naprawdę coś jest… - odpowiedział powoli Jarkow wpatrując się w ciemność. Po chwili spojrzał na lekarza i dodał opanowanym głosem:
- A może to NATO?
Po tych słowach Saponowa przeszył dreszcz i zrobiło mu się zimno. Teoretycznie było to możliwe. Jeżeli to Sojusz wygrał pojedynek na pociski balistyczne i przetrwał, to mógł najechać kraj w pojazdach opancerzonych, odpornych na promieniowanie. NATO mogło wkroczyć do Moskwy i przeszukując ją, znaleźć wejście do metra, a następnie…
- Jezu, mam nadzieję, że nie… - odparł lekarz po chwili. Zbladł i zaczął się lekko trząść z nerwów.
- Ale myśli pan, że to możliwe, prawda? – rzekł opanowanym i skupionym głosem sanitariusz. Widać było, że jako dowódca nie może sobie pozwolić na emocje, które mogłyby zaważyć na bezpieczeństwie mieszkańców.
- No.. tak. Chyba tak. Jezu, ale mam nadzieję, że nie… - wpatrując się w żołnierza odpowiedział doktor. Jarkow pierwszy raz widział go tak zdenerwowanego. Zarówno podczas pierwszych minut w na stacji, gdy nad miastem formował się potężny grzyb, jak i podczas wstrząsów wywołanych walącym się budynkiem, Saponow nie był tak wystraszony jak teraz. Sanitariusz wiedział dlaczego – w tej sytuacji, w przeciwieństwie do wcześniejszych, nie znał zagrożenia. A mogło być ono śmiertelnie niebezpieczne.
Jarkow, przez chwilę obserwując uważnie lekarza, wstał i powoli podszedł do stojących najbliżej żołnierzy. Jeden z nich stanął za ułożonymi przy ścianie skrzynkami i nie odrywał wzroku od tunelu, drugi zaś klęczał na jednym kolanie i mierzył wzrokiem czerń. Gdy sierżant zaczął do nich szeptać, ci nie tracąc tunelu z oczu po cichu odpowiadali i kiwali nieznacznie głowami. Po kilkudziesięciu sekundach rozmowy, Jarkow wrócił do lekarza. Ukląkł przy nim na jedno kolano i rozpiął kaburę. Wyjął z niej powoli pistolet, odbezpieczył i zwiesił trzymającą go dłoń w dół. W ułamku sekundy mógł ją podnieść i otworzyć ogień. Saponow spojrzał na błyszczącą stal i zmierzył ją wzrokiem. Był to służbowy pistolet porucznika Striepowa, który sierżant wziął po śmierci oficera. Według rozmaitych przedwojennych konwencji sanitariusz nie mógł mieć przy sobie broni, ponieważ sam był chroniony prawem. Nie może więc zabijać ani – teoretycznie – być zabitym. Teraz jednak wszelkie umowy i porozumienia straciły ważność w obliczu nieludzkiego konfliktu i masowej zagłady. W tej wojnie nie było miejsca na humanitarność i praworządność. W tym konflikcie, człowiek na nowo stał się bezlitosnym zwierzęciem.
- Wykonać – odezwał się półgłosem dowódca do stojących parę metrów przed nim żołnierzy. Ci w jednej chwili podnieśli się zza osłon i zaczęli powoli iść w stronę tunelu. Koledzy, widząc przechodzących obok towarzyszy, jeszcze bardziej skupili się na osłonie. Teraz chodziło o życie ich kolegów, którzy wystawiali się na ostrzał.
W czasie, gdy zwiadowcy zbliżali się wejścia na nieznane terytorium, Jarkow raz jeszcze zawołał:
- Jest tam kto? Ostrzegam, jeżeli się nie odezwiecie, użyjemy broni!
Po tych słowach w tunelu dało się słyszeć lekki szelest, który po chwili ustąpił. Dwaj żołnierze, stojący w tej chwili kilka metrów przed strzelcami, natychmiast ukucnęli na jedno kolano, zachowując między sobą odstęp kilku metrów.
W tym momencie, gdy strach, zaniepokojenie i skupienie sięgały zenitu, dwaj wojskowi obsługujący reflektor nacisnęli włącznik. W głąb dotąd nieprzerwanej ciemności w ułamku sekundy poleciał oślepiający strumień światła. Wnętrze rozjaśniło się momentalnie, a oczom żołnierzy ukazało się coś, czego się nie spodziewali…



Bardzo, bardzo proszę o komentarze :!: :wink:
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1 - 6 :D

Postprzez Darkon w 24 Gru 2010, 15:52

Stary, po prostu pisz dalej. To twój obowiązek. I z pewnością nie ja jeden tak twierdzę. Świetnie zbudowałeś napięcie. Mimo woli obejrzałem się za siebie :E . Opowiadanie trzyma klimat poprzednich części. Nie zauważyłem też rażących błędów psujących frajdę z czytania. Oczywiście, drobne błędy są obecne, ale brak przecinka tu czy tam nie jest w stanie ani odrobinę zaszkodzić temu opowiadaniu. Po mistrzowsku wzbudziłeś we mnie ciekawość, co takiego czai się w tunelu (zakładam że to Nosalis :wink: ) kończąc w idealnym momencie. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Uśmiechnij się! Jesteś w ukrytej snajperce!
"Bycie w Wolności to twoja Powinność" - Grave

Image
Awatar użytkownika
Darkon
Stalker

Posty: 84
Dołączenie: 25 Mar 2010, 22:45
Ostatnio był: 03 Mar 2015, 12:45
Miejscowość: To tu, to tam...
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 10

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1 - 6 :D

Postprzez jalkavaki w 24 Gru 2010, 17:42

Trochę za szybko na jakiekolwiek mutanty. Od wybuchu minęły raptem tygodnie.
Pomijając to, że taką zagładę to na powierzchni przetrwały by najprawdopodobniej tylko karaluchy i szczury.
Wojna jest zła. Ale gorsze są sukinsyny które nie mają nic za co byliby gotowi walczyć i umierać.
"Może nas wiedzie szalbierz chciwy paru groszy
Lecz lepsze to niż śmierć na wapniejących szańcach" - J. Kaczmarski, Stalker.
Awatar użytkownika
jalkavaki
Legenda

Posty: 1379
Dołączenie: 02 Kwi 2010, 11:20
Ostatnio był: 20 Lip 2022, 06:45
Miejscowość: Stetinum
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TOZ34
Kozaki: 193

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1 - 6 :D

Postprzez MacAron w 25 Gru 2010, 21:41

Dziękuję Panowie za komentarze :wink: . Właśnie wróciłem do domu i przyznam, że bardzo się ucieszyłem widząc poszerzony o nowe posty temat mojego opowiadania.
Niestety - a może i "stety" :D - jutro wyjeżdżam i wracam dopiero drugiego stycznia, tak więc kolejna część pokaże się dopiero w pierwszym tygodniu stycznia.
Co do istoty (istot?), które znalazły się w tunelu i zaniepokoiły mieszkańców - nie zdradzę, co to takiego. Cieszę się, że główkujecie, co to może być :P . Powiem tylko, że będzie to coś, co nie zepsuje sensu opowiadania, a więc i tamtejszych realiów.


Bardzo serdecznie dziękuję za komentarze, pozdrawiam i tym samym życzę Szczęśliwego Nowego Roku, obfitego w nowe, ciekawe i cudowne doznania :!: Niechaj promieniuje (bynajmniej nie radioaktywnie :P ) szczęściem i radością :!: :!: :D
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1 - 6 :D

Postprzez MacAron w 05 Sty 2011, 20:24

Kolejna część, która rozstrzygnie wątpliwości :D . Mam nadzieję, że nie zawiodłem :wink:

Życzę miłej lektury i bardzo serdecznie proszę o komentarze :!: :P




Śmierć jest wokół nas… obok nas…


Pierwszy ciszę przerwał Jarkow:
- Nie strzelać!
Oczom żołnierzy ukazały się dwie skulone po lewej stronie tunelu w odległości kilkudziesięciu metrów osoby. Jedną było z pewnością dziecko.
- Ręce do góry! Powoli!
Postacie, bardzo pomału i z widocznym przestrachem, twarzami odwróceni do źródła światła zaczęli podnosić ręce. Duże dłonie z pewnością należały do mężczyzny.
- Nie ruszać się! Czy macie broń?!
- N-nie! – odkrzyknął piskliwie skulony człowiek, osłaniając własnym ciałem dziecko. – Nie, nie mamy broni!
- Dobrze. Podejdźcie bliżej! – i po chwili ciszy dodał – Nic wam nie grozi! Powoli idźcie w naszą stronę! – po tych słowach kiwnął na dwóch żołnierzy obsługujących reflektor, a ci wyłączyli ogromną lampę. Wnętrzne tunelu wypełniło teraz kilka ręcznych latarek.
- Żadnych gwałtownych ruchów!
Mężczyzna, trzymając dziecko za rękę i idąc niepewnym krokiem, powoli zbliżył się do żołnierzy. Gdy stał w odległości kilku metrów, Jarkow powiedział:
- Stać.
Kiwnął głową na stojące najbliżej nieznajomych żołnierza, a ten wstał i ich obszukał. Potem odszedł na bok i kiwnął głową dowódcy dając znak, iż nie są uzbrojeni.
- Skąd przyszliście? Co tu robicie? – spytał Jarkow. Za jego plecami, nie mogąc wydobyć z siebie słowa stał Saponow. Wpatrywał się w dziecko, które okazało się być kilkuletnią dziewczynką.
- P-przyszliśmy ze stacji „Ulica 1905 Roku”. Je-jesteśmy stamtąd… - odpowiedział roztrzęsiony mężczyzna niepewnie wodząc wzrokiem po otaczających go ludziach. Instynktownie usiadł i przysłaniał twarz rękoma jakby bojąc się nadchodzącego ciosu.
- Nic wam nie zrobimy, jesteście bezpieczni. Co tu robicie? Przysłali was z tamtej stacji? Jest tam więcej ludzi? – spytał z nadzieją w głosie Jarkow patrząc w oczy mężczyźnie.
- N-nie… teraz już nie… - odpowiedział przestraszony człowiek. Był ubrany w brudną, podartą marynarkę i szarą od brudu koszulę. Na jej powierzchni widać było niewielkie ślady krwi.
- Jesteście ranni? – odezwał się niespodziewanie Saponow wskazując ręką na ślady i wodząc pytającym wzrokiem po dziewczynce i mężczyźnie.
- Nie… nie jesteśmy ranni… Czy… czy możemy prosić trochę wody? I coś do jedzenia? Jesteśmy bardzo głodni… – odezwał się nieznajomy.
- Oczywiście, proszę – odpowiedział Jarkow i podał im swoją manierkę. Ci łapczywie wypili całą zawartość i po chwili oddali ją pustą. Dziewczynka, niezwykle brudna, uśmiechnęła się do sanitariusza. Po chwili podbiegł żołnierz i dał im jedzenie, które zaczęli pożerać z niewiarygodną prędkością.
- Więc… co tu robicie? – spytał po raz kolejny Jarkow mężczyznę gdy oderwał wzrok od uśmiechniętej buzi dziecka.
- Na-nazywam się Siergiej Wasilijewicz Tarkowski a to… to jest Tamara… – powiedział słabym głosem po czym zemdlał.
Po godzinie udało im się go ocucić. Saponow zdiagnozował odwodnienie i niedożywienie, więc nieznajomy dostał kroplówkę. Gdy otworzył oczy ujrzał przyglądających mu się dwóch mężczyzn. Byli to Jarkow i Saponow.
- Jak pan się teraz czuje? – spytał lekarz.
- O… o wiele lepiej. Dziękuję.
- Jeżeli czuje się pan na siłach, proszę opowiedzieć nam co się stało i co pan tu robi. To dla nas bardzo ważne.
Siergiej usiadł na łóżku polowym, spochmurniał, wbił wzrok w ziemię i zaczął mówić monotonnym i powolnym głosem:
- Na stacji było nas przeszło sto pięćdziesiąt osób. Pierwsze kilka dni były bardzo nerwowe, mieliśmy wielu rannych i ani jednego lekarza. Pomagało nam ośmiu żołnierzy, którzy ewakuowali ludność. Potem, gdy kurz opadł, okazało się, że pomieszczenie z żywnością jest praktycznie puste. Nie wiemy dlaczego, pewnie jakieś błędy w zaopatrzeniu bunkra. Znaleźliśmy tam około trzydziestu skrzyń z żywnością i kilkadziesiąt butli z wodą. Nie wystarczyłoby nawet dla pięćdziesięciu osób, a co dopiero dla trzech razy tyle. Ludzie zaczęli się buntować. Początkowo tylko narzekali, ale potem zaczęły się kradzieże i bójki. Człowiek w obliczu tak dużej tragedii stał się walczącym o życie zwierzęciem. Po tygodniu zaczęły się morderstwa. Zawsze nocą, gdy większość spała. Ludzie budzili się widząc swoich sąsiadów z poderżniętymi gardłami. Peron co noc spływał krwią. Żołnierze, których było zbyt mało, nie mogli nad tym zapanować. Co noc chodzili między ludźmi pilnując porządku, ale to nic nie dawało. W dzień, jeżeli można tak teraz mówić, każdy patrzył na innych jak na śmiertelnych wrogów. Nikt nikomu nie ufał, każdy był potencjalnym wrogiem – powiedział, po czym głośne westchnął i spojrzawszy sanitariuszowi w oczy kontynuował – Po dwóch tygodniach skończyło się jedzenie. Ale ludzie znaleźli zamiennik. Z początku zaobserwowano tylko kilka ugryzień na ciałach zmarłych. Wielu ludzi buntowało się, inni nie chcieli uwierzyć. W tak krótkim czasie człowiek spadł tak nisko. Spadł do piekła. Staliśmy się dla siebie nie tylko wrogiem. Staliśmy się pożywieniem. – po tych słowach zrobił przerwę i ponownie wbił wzrok w ziemię. Następnie powiedział – Było jednak trochę ludzi, którzy zaoszczędzili puszki. Ja sam żyłem do wczoraj na łącznie sześciu puszkach. Żołnierze zdawali się być jedynymi porządnymi ludźmi. Ale tylko z początku. Po kilku dniach kanibalizm stał się normą. Możecie to sobie wyobrazić? Biznesmani, urzędnicy, nauczyciele i robotnicy – wszyscy w ciągu kilku tygodni stali się zwierzętami. Hienami. Żołnierze przekształcili się ze stróżów prawa w ich nowych twórców. Zaczęły się rozstrzeliwania. Najpierw ranni i chorzy. Mówili na nich „pasożyty”, że zużywają im wodę. Potem inni. Z czasem stało się to czystą loterią. Aż do wczoraj.
Wczoraj ludzie się zbuntowali. To był zryw. Nagle, wcale się nie umawiając i przecież nawet sobie nie ufając, wszyscy ruszyli na żołnierzy. Posypały się strzały. Wszędzie były krzyki, przekleństwa. Odgłosy przebijanych pociskami ciał… - dodał i rozpłakał się – Potworność. Nigdy nie słyszałem potworniejszych dźwięków… Zacząłem więc biec do najbliższego tunelu. Po drodze zobaczyłem tą małą i bez namysłu złapałem ją i biegłem dalej. Tyle co sił w nogach. Jak najdalej… jak najszybciej… - po czym zaniósł się głośnym płaczem. Jego krzyki rozpaczy były potworne, Saponowa przeszył wręcz dreszcz.
- Mogę prosić pana doktora na bok? – spytał po chwili Jarkow. Gdy obaj podeszli pod ścianę, stojąc kilka metrów rozpłakanego Siergieja , powiedział:
- I co o tym myślisz?
- Potworność… jeżeli to co mówi jest prawdą, to…
- A myślisz, że to prawda? – spytał z przebłyskiem w oku sanitariusz.
- A… a ty nie? Myślę, że w obliczu tego, w jakiej sytuacji się znajdujemy… w jakiej sytuacji znajduje się cała ludzkość, jest to… jest to możliwe.
Sanitariusz w odpowiedzi popatrzył chwilę w oczy lekarza, po czym kiwnął głową i podszedł do mężczyzny.
- Teraz nic już wam nie grozi. Jedzenia mamy pod dostatkiem. Wody również. U nas panuje spokój. Nie musicie…
- Oni tu przyjdą. – przerwał mu Siergiej. Wytrzeszczonymi ze strachu oczami wbił wzrok w żołnierza i powtórzył – Oni tu przyjdą… Niebawem…. Gdy tylko skończą z tamtymi… Przyjdą i tutaj…


- Proszę wszystkich o uwagę! Proszę o uwagę! – rozległ się znajomy głos Saponowa, wzmocniony megafonem. Wszyscy zgromadzeni na drugim końcu stacji odwrócili się momentalnie i po krótkiej chwili zaległa cisza.
- Zagrożenie czające się w tunelu południowym okazało się na szczęście dwójką ludzi. Nie… - gdy chciał kontynuować stację wypełnił głośny gwar, odgłosy westchnień i spokoju. Na twarzach ludzi zagościł uśmiech, mimo że jeszcze nerwowy.
- Nie musimy się ich obawiać. Nie stanowią zagrożenia. Przyszli ze stacji „Ulica 1905 Roku”. Są to Siergiej Wasilijewicz Tarkowski i dziewczynka o imieniu Tamara. – powiedział lekarz. Wymienieni wystąpili do przodu i stojąc obok Saponowa i Jarkowa pokazali się mieszkańcom. Ludzie patrzyli na nich z lekkim przestrachem ale i głębokim zaciekawieniem. – Mam dla was jedną wiadomość oraz prośbę. – kontynuował lekarz zwracając się do ludności stacji. – Zacznę od prośby. Czy jest wśród was ktoś, kto mógłby zaopiekować się Tamarą? Poszukujemy kogoś, kto małą niejako… zaadoptuje. – powiedział. W tłumie dało się słyszeć pojedyncze szepty. Po kilku minutach, gdy nikt się nie zgłosił doktor rzekł – W porządku. Na razie Tamara…
- My się nią zaopiekujemy! – w tłumie rozległ się głos z pewnością należący do kobiety. – My możemy ją przyjąć!
Z tłumu wyszła szczupła kobieta wraz z małą dziewczynką. Matka trzymając córeczkę za rękę zrobiła niepewny krok naprzód, po czym już pewniej podeszła do lekarza.
- Jestem Aleksandra, a to jest Katia. – powiedziała. Oczy wszystkich na stacji były w tej chwili skupione na niej. – Z chęcią zaopiekujemy się Tamarą. Prawda córciu? – popatrzyła się na małą.
- Tak, mamo. – odpowiedziała Katia i uśmiechnęła się do Tamary. Ta, lekko spłoszona, wtuliła się w Siergieja.
- Chodź, kochanie. Nic ci nie grozi. Zobacz, to jest Katia – i pokazała jej córeczkę. Tamara wychyliła się zza ramienia mężczyzny i po chwili, wystraszonym, ale spokojniejszym głosem powiedziała:
- Cześć…
- Cześć! – odpowiedziała Katia, po czym nagle się rozpromieniła. – Będziesz moją nową przyjaciółką! Nareszcie mam nową przyjaciółkę! – i niespodziewanie dla wszystkich rzuciła się Tamarze na szyję. Ta, z początku zaskoczona stawiała opór, ale po chwili również przytuliła Katię. Na twarzach wszystkich wokół zagościł uśmiech, a nerwowa atmosfera ustąpiła. Aleksandra wraz z Saponowem zaczęli się śmiać, a Jarkow ukucnął przy dziewczynkach i je pogłaskał.
- Bardzo pani dziękujemy. To odważny krok. Postaram się osobiście pani pomóc w każdej potrzebie…
- Proszę mi mówić po imieniu – przerwała lekarzowi uśmiechając się do niego. Ten po chwili dodał:
- W takim razie – Jurij – rzekł lekarz i podał Aleksandrze dłoń. Oboje trwali chwilę w uścisku, po czym Aleksandra promieniując uśmiechem dodała:
- Miło mi cię osobiście poznać, Jurij.

- Kontynuując – rzekł Saponow po dłuższej chwili do megafonu. – mamy jeszcze jedną informację. Na stacji, z której przybył Siergiej i Tamara, miała miejsce mała… strzelanina. Dlatego też opuścili oni tą stację. Nie musicie się jednak niczego obawiać. – dodał szybko lekarz widząc na twarzach ludzi rosnący niepokój – zapewne nikt do nas nie przyjdzie, a nawet jeśli kiedyś by to zrobił, to chroni nas sierżant Jarkow i jego żołnierze. Nie musimy się więc niczego obawiać. – powiedział uspokajając mieszkańców doktor. Większość nie odezwała się słowem, ale na ich twarzach dzięki zapewnieniem lekarza powoli malował się spokój. Saponow przez chwilę bacznie obserwował tłum po czym dodał na zakończenie – Dobrze, to tyle na dzisiaj. Nie musimy się niczego obawiać. – powtórzył.
Gdy ludzie zaczęli się rozchodzić do swoich miejsc, Saponow kiwnął głową na sanitariusza i Siergieja. Obaj podeszli do niego i gdy lekarz upewnił się, że nie ma nikogo obok, patrząc na nowoprzybyłego powiedział:
- Jakie jest prawdopodobieństwo, że przyjdą do nas?
- Ja… nie wiem. Nie jestem pewien. Ale myślę, że niestety duże. Jeszcze kilka dni temu mówili coś o pójściu północnym tunelem. A do wyboru mają tylko ten, którym my przyszliśmy – drugi zawalił się niedaleko tamtej stacji.
- Ilu ich jest? – spytał tym razem Jarkow mierząc uważnym wzrokiem Siergieja.
- Na początku było ośmiu żołnierzy… Z czasem, gdy to oni przejęli resztki żywność dołączyło się do nich kilku mężczyzn. Teraz może ich być… nie wiem… z piętnastu? Może więcej.
- Cholera! – zaklął Saponow. Towarzysząca mu miła atmosfera w ułamku sekundy zmieniła się w nerwową i pełną strachu.
- Jak długo może im to zająć? – kontynuował Jarkow.
- To zależy kiedy wyruszą. Jeśli się pośpieszyli, to może nawet za godzinę. A może i nigdy. – dodał z nadzieją w głosie.
- Dobra. Zorganizuję obronę, tak na wszelki wypadek. Żołnierze będą pełnić wartę całą noc. Nie będzie powodów do obaw… A przynajmniej nas nie zaskoczą. – powiedział sierżant, po czym udał się w stronę wojskowych. Zgromadził ich w jednym miejscu i przedstawił sytuację. Po niespełna dziesięciu minutach wszyscy się rozeszli, a sanitariusz wrócił do rozmówców.
- Wszystko będzie gotowe za jakieś dwie godziny. – powiedział po czym bez słowa odszedł w stronę żołnierzy ustawiających beczki i skrzynie przy wejściu do południowego tunelu.

Po dwóch godzinach wąskie gardło tunelu było ufortyfikowane. Kilka metrów w głębi stały równo ułożone beczki, przykryte nielicznymi workami z piaskiem. Na nich leżały skrzynki i metalowe blachy ciasno ułożone obok siebie. Okop był wysoki na prawie dwa metry i szeroki od ściany do ściany. Między blachami zostawiono trzy otwory strzelnicze, z których widać było cały tunel. Po wewnętrznej stronie ułożono kilka granatów i magazynków.
U wylotu tunelu utworzono drugą linię obrony. Większość materiałów zużyto do budowy wcześniejszych umocnień, toteż drugi okop stanowiły nieliczne skrzynki i drewniane deski, miejscami wzmocnione blachami. Również tam ułożono kilka granatów i magazynków.
Przy ścianie tunelu, niecałe sześć metrów dalej, leżało składane łóżko wzięte ze szpitala polowego. Przy nim położono torbę pełną lekarstw i bandaży.
- O tam, w głębi tunelu, znajduje się pierwsza linia obrony. Utworzyliśmy ją z najlepszych dostępnych nam materiałów, z czego większość powinna zatrzymać kule. Gorzej jest z drugim okopem. – powiedział Jarkow pokazując Saponowi umocnienia. – To jest raczej prowizorka. Nie zatrzyma wielu pocisków. Wszystko dlatego, że brakuje nam materiałów. Tam dalej zaś widać punkt opatrunkowy. Jedno łóżko i asortyment niezbędny do opatrzenia osoby z ranami postrzałowymi. To właśnie twoje stanowisko. – uśmiechnął się do lekarza. Ten, lekko przestraszony bliskością do miejsca potencjalnej strzelaniny, kiwnął głową. – No, i to tyle… Aha, byłbym zapomniał – powiedział i wskazał ręką na leżący przy pierwszym okopie reflektor. – To również nasza broń. Gdy podejdą bardzo blisko, włączymy go. Z daleka mogli by go ustrzelić, z bliska zaś… sam wiesz co taki jasny strumień może zrobić z odzwyczajonymi od światła oczami… - uśmiechnął się do lekarza – Dobra, teraz chodźmy… - zaczął mówić, ale zobaczył biegnącego z wnętrza tunelu żołnierza.
- Panie sierżancie! W tunelu słychać głosy i i widać latarki!
Po tych słowach zapadła chwila ciszy, po czym sanitariusz spytał:
- Ilu?
- Sądząc po głosach i krokach, około dwudziestu.
- Wszyscy na stanowiska. Odbezpieczyć broń i zgasić światła na stacji. Zarządzam pełną gotowość.
- Tak jest! – powiedział żołnierz po czym odbiegł z powrotem w stronę tunelu.
- Ukryj się przy swoim stanowisku. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. – powiedział do Saponowa, po czym zaczął po cichu biec w stronę okopów. Momentalnie obok niego znaleźli się pozostali. Po chwili dało się słyszeć trzask zamków i bezpieczników. Żołnierze zastygli przy otworach strzelniczych wystawiwszy lufy karabinów na zewnątrz. Kilku innych kucnęło za nimi. Po chwili, zgodnie z rozkazem Jarkowa, stację spowiła ciemność, przerywana miejscami małymi lampkami i latarkami. Ludzie zgromadzeni wewnątrz stacji usiedli i starali się być cicho. Przy nich zostali dwaj żołnierze. „Biegowa” przypominała teraz wymarły grobowiec.
- A więc jednak nadchodzą… - wyszeptał do siebie Jarkow.



Bardzo proszę o skomentowanie :wink: :D


Pozdrawiam :!: :wink:
Ostatnio edytowany przez MacAron, 06 Sty 2011, 12:17, edytowano w sumie 1 raz
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1 - 7! :)

Postprzez Plazmowka w 06 Sty 2011, 00:12

Piszesz świetnie, oby tak dalej, ale Biegowa jest względem Ulicy 1905 roku na północ, a Siergiej mówił że poszedł południowym tunelem. Ale to żaden błąd dla kogoś kto nie widział mapki, więc pozdrawiam i oby tak dalej :wódka: .
Awatar użytkownika
Plazmowka
Kot

Posty: 16
Dołączenie: 19 Mar 2009, 19:58
Ostatnio był: 04 Maj 2014, 15:22
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: VLA Special Assault Rifle
Kozaki: 0

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1 - 7! :)

Postprzez MacAron w 06 Sty 2011, 12:19

Dzięki wielkie za zauważenie tego błędu i gratuluję spostrzegawczości :wink: . A pomyśleć, że specjalnie patrzyłem do mapki... eh... :D Sorki za takie niedopatrzenie :P

Jeszcze raz dzięki za komentarz i pozdrawiam serdecznie :!: :D :D
"Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Niepozorne drzwiczki (...) to wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią." - Dmitry Glukhovsky Image
Awatar użytkownika
MacAron
Stalker

Posty: 91
Dołączenie: 20 Lis 2010, 17:47
Ostatnio był: 31 Paź 2014, 23:26
Miejscowość: stacja "Biegowa"; Moskwa :)
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Akm 74/2U Special
Kozaki: 22

Re: Opowiadanie w realiach Metra cz. 1 - 7! :)

Postprzez jalkavaki w 06 Sty 2011, 13:11

Co tu pisać? Twórz dalej mistrzu!
Wojna jest zła. Ale gorsze są sukinsyny które nie mają nic za co byliby gotowi walczyć i umierać.
"Może nas wiedzie szalbierz chciwy paru groszy
Lecz lepsze to niż śmierć na wapniejących szańcach" - J. Kaczmarski, Stalker.
Awatar użytkownika
jalkavaki
Legenda

Posty: 1379
Dołączenie: 02 Kwi 2010, 11:20
Ostatnio był: 20 Lip 2022, 06:45
Miejscowość: Stetinum
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TOZ34
Kozaki: 193

PoprzedniaNastępna

Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość