"Moon" adoruję. Za to nie mam bladego pojęcia, czemu zawsze kojarzy mi się z "Cylindrem Van Troffa" Zajdla. Temat inny (brak podróży w czasie) ale atmosfera trochę podobna, chyba miałem nawet okładkę książki bliską okładce plakatu filmowego (koncentryczne kręgi). "Moon" to chyba ostatni ukłon w stronę starego schematu s-f: człowiek, przestrzeń, problem.
Z "Sunshine" miałem problem, ponieważ jak na Boyle'a, to trochę dziwny, nie do końca skalibrowany "skok w bok". Zamysł świetny, niestety druga połowa filmu i kulminacja z "bossem" - to już nie dla mnie
Niemniej jednak, film mam cały czas w głowie.
Taki "Dante 01", na przykład, mnie niestety regularnie od siebie odpycha. Wracam do niego, ale nic z tego sensownego nie wychodzi. Może za kilka lat, pojawią się wnuki i znajdę więcej czasu
No niestety, żyjemy w czasach regularnych inwazji z kosmosu i masakrowania Manhattanu. Rasowe projekty s-f zostały utopione przez złotą erę ekranizacji komiksów. Nic do nich nie mam - często stoją na naprawdę niezły poziomie - ale wolałbym jednak nie oglądać ich z myślą o braku pola dla naprawdę dobrych pomysłów. Tony książek Philipa K. Dicka czekają. Z ostatnich produkcji pamiętam tylko genialne "Scanner Darkly" i totalnie sknocone "
The Adjustment Bureau". Jeszcze jakieś światełko w tunelu błyska w postaci "Elysium".
"Zwiadowcy, chłopy na schwał, byli żołnierz piechoty morskiej - ci zatrzymywali się na sześćset osiemdziesiątym, chowali zapalone papierosy w dłoniach i zamierali, przyklejeni do szkieł noktowizorów". /Metro 2033/