przez SpRiTeo w 18 Maj 2010, 19:15
7. Druga szansa
Palce lewej ręki kurczowo ściskały linkę. Byłem pewny że nie wytrzymam już dłużej. Życie stanęło mi przed oczyma. Tyle nie wykorzystanych okazji, aby było one lepsze. Tyle nie dokończonych spraw. Trudno... Wszystko ma swój koniec. Mój był właśnie tu. Oczy widziały ciemność. I nagle, jakiś chłód na lewej ręce. Mocny ścisk. Jakoś lżej trzymało mi się linkę. Pewnie umysł pogrążony w bólu źle interpretuje odczucie. Za chwilę pewnie zginę w złowieszczo wydającej dźwięki anomalii. Ale o co chodzi?! Wydawało mi się że podciągnąłem się parę centymetrów wyżej. Deszcz przestał padać. Słońce schowało się za sklepieniem, a ja jak sunąłem pomału do góry. Nie wiedziałem co się dzieje. Było to w tej chwili dla mnie nie pojęte. Puściłem linkę. Nie spadłem... Spojrzałem w górę. Kontury maski przeciwgazowej malowały mi się przed oczyma. Pomału sunąłem do góry. Po minucie byłem już cały na powierzchni ziemi. Błędnym wzrokiem rozejrzałem się dookoła. Przy Rozdrabniaczu leżały zwłoki dwóch Mestytów z podciętymi gardłami. Pomiędzy nimi stał człowiek, ubrany w kombinezon „Bułat”. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem. On jedynie ręką przeciął powietrze, nakazując milczenie. W tym momencie dopiero poczułem zmęczenie oraz ból spowodowany przez ostatnie wydarzenia. Zachwiałem się... Klęknąłem na jedno kolano. Człowiek w czarnym kombinezonie wolnym krokiem zbliżył się do mnie. Nachylił i szepnął.
- Nie możesz się teraz poddać. Musimy stąd uciec.- Słowa stalkera pokrzepiły mnie nieco. Był to mój wybawca. Najdziwniejszy był w nim głos. Nie był on jak wszystkich innych osób. Miękki, delikatny, co prawda zakłócany przez filtry maski przeciwgazowej, ale inny... Nie czas na myślenie o tym. Musimy uciec!
Po chwili stałem już na nogach. Na szczęście dziura z rozdrabniaczem była oddalona od ziemianek o jakieś trzydzieści metrów. Dzięki wszechobecnej ciemności mieszkający w nich ludzie nie mogli nas zauważyć. Spojrzałem na swojego wybawcę. Nakazał położyć się na ziemi. Zrobiłem co kazał. Twarz miałem pokrytą krwią zmieszaną z błotem. Na ziemi leżało sporo czerwono-rdzawych liści. Wokoło cisza... Nawet ludzie w obozie nie rozmawiali o niczym. Było ciemno. Jedynie ognisko przy wojskowym namiocie rozświetlało nieśmiało metry obok. Siedzieli naokoło ludzie z wymalowanymi twarzami w dziwne kolory. Poczułem chłód w ręce. Stalker wepchnął do niej Colta z zamontowanym tłumikiem. Zaczęliśmy czołgać się na północ. Nie było to łatwe, gdyż podczas przesuwania naszych ciał, poruszone liście wydawały szelest, który mógł się okazać zgubny, jeżeli nieodpowiednia osoba go usłyszy. Z twarzami przy ziemi przesuneliśmy się jakieś piętnaście metrów do przodu. Widziałem już bramę wejściową do obozu. Byliśmy ogarnięci mrokiem. Coś w oddali zawyło przeraźliwie. Powinno to zniechęcić każdego stalkera, ponieważ w czerwonym lesie zgineło ich wielu. To co działo się tutaj było wręcz niewytłumaczalne. Tu zona łamała wszystkie prawa rządzące ludzkością. Wojsko próbowało kiedyś zbombardować to miejsce, lecz dziwnym trafem ich rakiety przekierowały się na południe od zony docierając do Kijowa. Zniszczyły one kilka wieżowców oraz zabiły parę set osób. Od tego czasu nikt z rządu nie rusza tego miejsca. Być może w całej zonie jest wielu wojskowych, tak tu. Do czerwonego lasu nie zaglądają prawie w ogóle. Tu egzystencja człowieka, porównywalna jest do karalucha w domu. Jeżeli wiesz o jakiej porze się ukrywać. O jakiej wychodzić. Przeżyjesz. Jednak na to nie ma co liczyć...
Z każdym posunięciem byliśmy coraz bliżej bramy prowadzącej w mrok i śmierć. Było to głupie ,ale cieszyłem się. Byle jak najdalej stąd. Po paru chwilach ujrzałem strażnika pilnującego wejścia. W tym momencie mogłem się bliżej przyjrzeć fortyfikacją okalającym obóz, gdyż światło w pochodni strażnika tliło się dość mocno. Cokół postawiony z desek, opleciony zębami. Znając tych bydlaków były to zęby ludzi. Konstrukcja była podtrzymywana przez piasek zapakowany w stare, szare worki. Pod murem co chwila przechadzali się strażnicy, ubrani jedynie w spodnie. Liczyłem na to że żaden z nich nie odkryje naszej obecności... Otarłem ręką spocone czoło. Głowa ciążyła mi przeraźliwie. Rany na łukach brwiowych nie zabliźniły się i wciąż cienkim strumyczkiem ciekła z nich krew. Krew... Jest ona przelewana każdego dnia. Każdej nocy. Dla zony jest to napój. Krew jest dla niej jak woda. Nie może bez niej żyć. Jedna osoba przeżyje. Inna już nie, bo na nią padł los. Cholerny świat. Dlaczego ja nie prowadzę życia normalnego człowieka? Dlaczego podczas pamiętnego dnia ratunku z autobusu nie poszedłem z Głogolewem w stronę wsi. Wyjechałbym z kraju na jakiś czas. Niestety... Chęć poznania życia tutejszych ludzi była większa. Zgubna chęć.
Z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej strażnika i bramy. Stanęliśmy. Obrońca tarasował przejście. Niestety trzeba było go zlikwidować. Z każdą sekundą narastało napięcie. Miałem nadzieję że nas nie zauważą. Wymierzyłem mu w głowę. Muszka była w miejscu jego potylicy. Już miałem nacisnąć spust, lecz obok mojego ucha przeleciał jakiś przedmiot. Wydał on lekki świst po czym zagłębił się w ciele obrońcy. Stalker będący ze mną rzucił w niego „różą”. Nigdy nie lubiłem tego artefaktu. Wytwarzany był on we wnętrzu ziemi i poprzez szczeliny wydostawał się na zewnątrz. Czemu nazywał się różą? Nie wiadomo. Z wyglądu na pewno jej nie przypominał. Na pierwszy rzut oka można było w nim poznać widelec. Srebrny przedmiot z licznymi wypustkami. Teoretycznie wydawał się niegroźny. Tak na początku myśleli stalkerzy. Stało się inaczej gdy jeden z nich zginął z oderwaną głową. Plotki mówią że przedmiot został jedynie lekko przesunięty w jego stronę po czym nabrał ogromnej prędkości. Tak też było i w tym przypadku. Obiekt prawie bezszelestnie przewiercił klatkę piersiową strażnika. I jego wyraz twarzy... Przerażenie połączone ze zdziwieniem. Coś okropnego. Najczęściej nie wiedzieli oni jak zginęli.
Nie było teraz czasu na myślenie odnośnie losów zmarłego. Musieliśmy uciekać. Teraz już na kucki przeszliśmy za bramę obozu w ciemność, przerywaną złowieszczymi dźwiękami istot zamieszkujących las. Byłem na ich terenie... Człowiek. Jak by się wydawało pan świata, czuł się tu jak mała mrówka. Posuwaliśmy się pomału w stronę... No właśnie. W jaką stronę do cholery szliśmy?! Niczego nie byłem pewien. Uporczywie wpatrywałem się w mrok, ściskając w rękach wyciszonego Colta. W pewnym momencie wydawało mi się że mignęły mi przed oczyma dwa białe świetliki. Pewnie przywidzenia... Szliśmy dalej. Po paru krokach stalker zatrzymał się. Był on jakieś pięć-dziesięć metrów ode mnie. Usłyszałem krótkie „ nie ruszaj się”. O co mu do cholery chodzi. Nie śmiałem jednak ruszyć na przód. Co było najdziwniejsze. W jego lekkim i przyjemnym głosie wyczułem nutkę przerażenia. Stałem jak wryty.
Po chwili coś jak by chuchnęło mi w twarz. Było tak ciemno że nie widziałem co to mogło być.
- Nie waż mi się ruszyć na krok.- Usłyszałem stanowczy głos mojego wybawcy.
- Ale o co chodzi?- Próbowałem dociekać.
Chuchnięcie powtórzyło się kilka razy.
- Przed tobą stoi tark. Mam noktowizor. Nie ruszaj się, a nic ci się nie stanie. – Te słowa zmroziły krew w moich żyłach. Tark był mutantem, który w naturalnym środowisku przypominał konia. Tu jednak. W zonie, do swojego pierwowzoru podobny był jedynie z postawy. Ogromna głowa. Brak oczy. Tysiące ostrych jak żyletki zębów w paszczy. Skóra, a raczej to co z niej pozostało. Sine, ociekające krwią ciało. Tark był bardzo groźnym drapieżnikiem. Na szczęście nie słyszał on, ani nie widział, jednak jak twierdza naukowcy jego mózg potrafił odczytywać zmianę prądów powietrznych spowodowanych przez ruch. Logiczne więc było że jeżeli się nie ruszę, nic nie powinno mi się stać.
Przerażenie było jednak ogromne. Tym bardziej ciężko było mi zachować nienaganną postawę po trudach, oraz chwili w której mogłem zakończyć swoje życie. Głowa mimowolnie opadała na ramiona. Z każdą sekundą czułem że oddech na mojej twarzy przyśpieszał. Po chwili tark wydał z siebie przeraźliwy skowyt. O mało nie runąłem na ziemię. Twarz oblała mi ciepła ciecz.
- Co jest?- Spytałem z nieukrywanym przerażeniem w głosie.
- Nie żyje.- Krótko odpowiedział stalker i ruszył przed siebie.
Dalsza wędrówka minęła nam bez większych niespodzianek. Po 30 minutach marszu dotarliśmy do małej wioski, położonej już po za granicami lasu, gdyż drzewa tu nie rosły, a księżyc, swymi romantycznymi promieniami oświetlał to miejsce śmierci.
Zagłębiliśmy się w rząd niskich domków jednorodzinnych. Wydawało mi się że było tu względnie bezpiecznie gdyż stalker idący przede mną zarzucił na plecy wyciszoną mp5. Moje przeczucie potwierdziło się gdy usłyszałem w oddali rozmowę. Chciałem podejść do tych ludzi. Porozmawiać z nimi, ale stalker skręcił w wąska uliczkę na prawo. Weszliśmy do niedużego jednorodzinnego domku. Rozejrzałem się dookoła. Nic specjalnego ruedra jak każda inna. Wszechobecne śmieci walały się po podłodze. Myślałem że tu spędzimy noc, jednak stalker pociągnął mnie za ramię. Weszliśmy do małego pokoiku. Był on wręcz klaustrofobiczny. Nie wyobrażałem się, do czego mógł on służyć kiedy jeszcze mieszkali w nim ludzie. Pewnie był to jakiś schowek. Najbardziej moją uwagę przykuła boczna ściana i znajdująca się na niej blado czerwona tapeta w serca. Że też po tylu latach i emisjach, coś takiego się zachowało.
Po pewnej chwili stalker, złapał za jedną z desek, podciągnął ją do góry i moim oczom ukazało się wejście do piwnicy. Zeszliśmy po drewnianych schodkach na dół. Stalker zapalił światło. To co zobaczyłem wprawiło mnie w zdumienie. Piwnica była przestronna. Mniej więcej wielkości mniejszego pokoju w blokach. Na środku położony był czysty dywan, w jednym kącie ustawiony był stół. Obok niego stary, aczkolwiek wyglądający na wygodny fotel. Przy ścianie ustawione było drewniane biurko z krzesłem. Leżały na nim jakieś papiery. W drugim końcu wojskowe łóżko, aż zapraszało mój zmęczony organizm do snu. Nad łóżkiem była drewniana półka. To ona w całym pomieszczeniu była najbardziej niesamowita. Znajdowały się na niej przeróżne rodzaje broni. Począwszy od pistoletów na ciężkim karabinie maszynowym kończąc. Zajmowała ona całą długość ściany i była przywiercona tytanowymi wkrętami. Z oniemieniem wpatrywałem się w półkę. Z zamroczenie wyrwał mnie a potem na nowo wprowadził w jeszcze większe głos który usłyszałem.
- I jak ci się podoba?- Już na początku wydawało mi się że stalker posiada dziwny głos ,ale teraz w pełnej okazałości mogłem go usłyszeć. Najwyraźniej zdjął maskę. Struny głosowe tego człowieka wydawały anielski dźwięk. Nie słyszałem go od bardzo dawna. Jak mi się wydawało od wieczności. Nieśmiało odwróciłem głowę. To co zobaczyłem sprawiło że moje nogi mimowolnie ugięły się pode mną i opadłem na fotel. Prze de mną stała kobieta... Jej długie czarne włosy w nieładzie opadały na resztę kombinezonu. Jej anielski głos przeszywał moje uszy dając im ukojenie. Jej pełne usta wydawały się być czymś niezwykłym. I oczy... Niesamowite błękitne oczy. Kobieta uśmiechnęła się do mnie, ukazując niezwykle białe i zadbane zęby
- Rozumiem, że jest to dla ciebie szok. Mam na imię Natalia. Obiecuję że na wszystkie twoje pytania odpowiem jutro. Na razie musisz się przespać. Wyglądasz okropnie i pewnie tak się czujesz. Śpisz na fotelu. Dobranoc!- Uśmiechnęła się serdecznie i zgasiła światło. Byłem przygwożdżony z wrażenia...