przez SpRiTeo w 17 Mar 2010, 14:50
3.Wspomnienia
Trzask, plusk, głośna rozmowa. Te wydarzenia przewijały się przez mój pogrążony jeszcze we śnie umysł. Pomału zacząłem dochodzić do pełni zmysłów, niechętnie otworzyłem wciąż zamglone przez magię snu oczy. Bez przyczyny przez parę minut wpatrywałem się w stalkerów krzątających się po dość sporym hangarze. Na ścianach dumnie widniał napis „Hotel”. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym żeby ktoś wybudował w tym miejscu hotel. Najwyraźniej wczoraj przez zmęczenie nie zwróciłem na to uwagi jednak zawsze stalkerzy spali gdzie popadnie. No nic. Widać że nawet w Zonie wszyscy pragną mieć namiastkę zewnętrznego świata. Niestety inny świat, inny wymiar po za Strefą dla mnie nie istniał. Tutaj, do tego miejsca uciekłem przed, wydarzeniami, które odmieniły moje życie. Droga nie była łatwa, ale stało się. Dotarłem, a matka zona sprawiła że zacząłem szanować tą ziemię, jak żywą istotę. Tu była teraz moja ojczyzna. Nieco inna niż wszystkich innych ludzi. Anglia, Włochy, Niemcy, Francja, Polska... Te kraje nie miały dla mnie znaczenia. Byłem tu. na swojej ziemi, swoim ukochanym terenie. Czasami przeklinałem dni które sprawiły że tu trafiłem, przeklinałem strefę. Ale później dochodziłem do prawidłowego toku myślenia. Trzeba było wiedzieć jak tu żyć i do mnie ta wiedza w końcu dotarła. Teraz w moim umyśle, w mojej duszy nie było miejsca, na bezsilną niemoc, powodującą paraliż całego ciała, umysłu, ducha, woli przetrwania. Człowiek musi sam o siebie dbać. Może polegać tylko na sobie. Czasami czułem się samotny, niestety przywykłem już do życia wyrzutka. Nie chciałem żeby to jakże małe, pozornie niegroźne uczucie weszło w mój umysł, a później rozrosło się do niewyobrażalnych rozmiarów i przerwało trzeźwy, niczym nie zakłócony tok myślenia.
Pomału wygramoliłem się ze śpiwora. Wciąż jeszcze błędnym wzrokiem rozejrzałem się dookoła. W hangarze krzątało się kilka ludzi ubranych w oliwkowe kombinezony, czyszcząc broń, przygotowując śniadanie, gotując się do wyprawy. Wstałem, przeciągnąłem się, oraz przeraźliwie ziewnąłem, pomału spakowałem rzeczy do swojego plecaka, wolnymi krokami kierowałem się do wyjścia z hangaru, jednak zanim zdążyłem przekroczyć jego próg, usłyszałem za swoimi plecami jakiś głos.
- Ho ho, widzę że śpiąca królewna się obudziła.- usłyszałem gruby, męski głos. Ironia w jego wymowie była aż bezczelna. Odwróciłem się żeby mu wygarnąć, lecz gdy zrobiłem obrót, lekko oniemiałem. Przede mną stał, wysoki barczysty mężczyzna, ubrany był jedynie w czarne skórzane spodnie. Mierzył on dobre dwa metry, a mięśnie pokrywające jego ciało sprawiały uczucie onieśmielenia. Facet wyglądał jak grecki posąg. Był niewątpliwie idealnym przykładem jak powinien wyglądać mężczyzna. Pewnie w normalnym świecie musiał mieć powodzenie u kobiet. Mimo iż sam nie byłem mizerny i również dało się zauważyć lata spędzone na siłowni oraz na treningach, w porównaniu z tym typkiem jakoś przestałem wierzyć w to że utarczka słowna przyniesie jakieś rezultaty. Na uwagę zasługiwała również jego twarz. Krótkie czarne włosy, duże niebieskie oczy osadzone tuż pod krzaczastymi brwiami, oraz niewątpliwie ostre rysy. Całość szpeciły i budziły postrach trzy blizny przecinające jego prawy skroń aż do ust. Mimo iż byłem nieco speszony, postanowiłem nie dawać tego oznak.
- Czego do cholery?- rzuciłem i posłałem mu pełne pogardy spojrzenie.
- Spokojnie chłopcze, po co ta cała agresja, ja tu żartem, a ty od razu jak mutant na człowieka naskakujesz.-Powiedział już groźniejszym tonem i zauważyłem w jego oczach błysk. W tym momencie zrozumiałem, że dalsze zgrywanie twardziela nie skończy się zbyt dobrze. Nieco spuściłem z tonu, ale nadal nieprzyjaznym wzrokiem wpatrywałem się na niego.
- Stało się coś?
- Oj tak. Mamy dużo do pogadania.- Powiedział dobitnie.
- No to mów- odparłem już nieco przyjaźniejszym tonem.
- Nie teraz, do tego trzeba podejść na spokojnie, przy kieliszku. Za pół godziny w barze, okej? Ubiorę się tylko i dołączę do ciebie.- Powiedział tamten uśmiechając się pogodnie.
Jako że nie miałem nic do roboty, a niezmiernie ciekawiło mnie co taki człowiek mógłby ode mnie chcieć, niezwłocznie udałem się w stronę dzwonnicy. Pomału otworzyłem żelazne drzwi i wszedłem do środka. W barze panował zaduch. Wielu stalkerów paliło różnego rodzaju rzeczy, począwszy od tytoniu po liście z „szyszkowca”. Owe drzewo była nieznaną nauce mieszanką różnych gatunków. Nigdy nie próbowałem, ale po opowieściach i widoku zachowaniu innych wiem że daje niezłego kopa. Pomału usiadłem przy stoliku, wpatrując się bezwstydnie na łysą głowę barmana.
- Podać coś szanowny panie?- zapytał, jak by wychwytując moje spojrzenie.
- Szklankę wody.
- Proszę bardzo szanowny panie. To będą dwa ruble.- zapłaciłem należność po czym barman nalał to plastikowego kubka szklankę wody. Wiedziałem że nie była ona zatruta gdyż bar ten jeden z najprzyzwoitszych miejsc w strefie posiadał najnowszej technologii filtry wodne.
Pomału popijałem chłodną wodę, spoglądając na krzątających się po barze ludzi. Spokojnie czekałem na swojego rozmówce. Czas mijał powoli. Przed oczami znów zaczęły migać sceny z „poprzedniego życia”, wtedy jeszcze byłem cywilizowanym człowiekiem. Stare dobre czasy. Wladimir...
Piękny wiosenny dzień. Na nowo rozkwitające pączki drzew, dzieci bawiące się na placu zabaw. Beztroska, radość życia. Nawet starzy schorowani ludzie zapominali o swoich fizycznych problemach, wszyscy cieszyli się tym dniem. Ponad trzy lata temu mieszkałem we Lwowie. Nie byłem nikim wielkim, ale w pełni zadowalałem się tym co miałem. Pracowałem w bibliotece, zarabiałem wystarczająco aby pokrywać finansowo i potrzeby i zachcianki. Dni upływały mi w przyjemnym, naturalnym rytmie. Praca-dom-trening. W takim tempie upływało mi życie. Nie czułem monotonii. Starałem się zawsze utrzymywać uśmiech na twarzy, dlatego byłem lubiany przez otoczenie.
Pewnego dnia postanowiłem wybrać się do pewnej drogiej restauracji, aby skosztować tamtejszego specjału. Pomału szedłem w stronę celu mijając niskie kamieniczki oraz poustawiane gdzieniegdzie latarnie. Miły wiosenny dzień. Lekki wietrzyk ocierał spocone czoło. Delektowałem się tą piękną chwilą.
Padł strzał. Poczułem się zdezorientowany. Stanąłem jak wryty. Ktoś biegł. Nie próbowałem się ruszyć. Nagle skurcz w nodze i przeraźliwy ból głowy. Nie wiem co się działo. Zamknąłem oczy. Gdy znowu je otworzyłem znajdowałem się na chodniku w pozycji leżącej. Wokół było pełno krwi. Z bólem podniosłem głowę w górę. Przede mną leżał mężczyzna z raną po kuli w głowie. Nade mną stało dwóch typków.
- Wladimir szybciej, psy już jadą.- Krzyczał jeden.
- Spokojnie spokojnie, jeszcze tylko chwila.
- ku*wa mać, już ich widzę, są dwieście metrów przed nami.
- Dobra, dobra, okej, skończyłem.- powiedział wladimir, i wepchnął mi metalowy przedmiot do ręki, potem spojrzał w twarz i uderzył pięścią w skroń. Padłem jak nieżywy. Nigdy go nie zapomnę. Ogolony na łyso facet, z krzywym nosem, kanciastym uśmiechem. Wyglądał jak klaun. Ale to on zrujnował mi życie.
Obudziłem się w ciemnym jak noc pomieszczeniu. Nic nie widziałem. Głowa bolała mnie przeraźliwie. Próbowałem odtworzyć fragmenty wydarzeń z dnia poprzedniego, niestety, pamięć była podziurawiona jak sito. Lekko postękując podniosłem się na nogi.
W tym momencie w moją stronę skierowany został ostry słup światła. Zasłoniłem oczy rękoma, gdyż nie były one jeszcze przyzwyczajone do jasności. Usłyszałem trzask otwieranych drzwi, kroki, i poczułem jak ktoś łapie mnie za kołnierz i sadza na krześle. Po kilku minutach oczy przyzwyczaiły się do światła i mogłem widzieć co dzieje się naokoło mnie. W pokoju stało dwóch ludzi, ubranych w ciemnoniebieskie koszule. Obydwoje byli do siebie podobni z wyrazu twarzy, jasne włosy, wąskie brwi, oraz małe usta, a wszystko to było obramowane niemalże kwadratową głową. Różnica polegała na tym że jeden z nich był normalnej budowy ciała, a drugi wyglądał jak beczka. Po chwili ten grubszy wyszedł z pokoju zostawiając mnie sam na sam z drugim.
- Posłuchaj mnie twardzielu, czy ty wiesz w ogóle co zrobiłeś?!- Krzyczał mężczyzna.
- Naprawdę nie rozumiem o co panu chodzi.- odpowiadałem z godnie z prawdą i w tym momencie uświadomiłem sobie co się dzieje. Byłem na komisariacie, do głowy znów zaczęły wracać strzępki pamięci, oraz urywki z dnia poprzedniego.
- Jak to ku*wa nie wiesz?!- wrzasnął blondyn i z całej siły uderzył pałką policyjną w stół. Nie tracąc stoickiego spokoju wytłumaczyłem co się wydarzyło. Byłem pewien że mnie wypuszczą, że to tylko nieporozumienie.- Znaleziono cię na miejscu morderstwa z bronią w ręku, w magazynku brakowało jednej kuli, w kieszeni miałeś dokumenty, oraz pokaźną sumkę pieniędzy, czy ty w ogóle wiesz kogo zabiłeś?! Był to wysokiej rangi Białoruski oficer wojskowy, moim zadaniem jest cię tylko przesłuchać, jutro jedziesz do Białorusi, gdzie zostaniesz ostatecznie osądzony. Sądząc po twoim wyczynie, przez długie lata będziesz oglądał świat przez kratki, o ile nie zaginiesz nagle w tajemniczych okolicznościach z raną postrzałową, hehe.
- Proszę pana, Panie Aspirancie znaczy- spojrzałem na plakietkę na jego lewej piersi, szybko poprawiając omyłkę- Nic takiego nie zrobiłem, wrobili, mnie, to ci dwaj mężczyźni. Jeden taki grubszy z okrągłą twarzą, a drugi, Wladimir ma z takim nosem klauna, naprawdę ja nic nie zrobiłem, jestem niewinny!!!- Próbowałem z całej swojej perswazyjnej siły wytłumaczyć aspirantowi, że to jedna wielka pomyłka, że to nie mnie powinni szukać, to nie ja powinienem siedzieć.
- Owszem, kilometr dalej znaleziono człowieka w kontenerze na śmieci. Pasuje on do opisu tego pierwszego, to na pewno nie pański Wladimir, być może ten drugi. Niestety jest martwy i nie podzieli się z nami informacjami. Wiesz pan co? Ja panu nawet wierzę, ale co to ma słowo aspiranta, przeciwko masie dowodów, oraz oficjalnemu pismu władz Białoruskich, podpisanego już przez nasze, osobiście mogą kogoś powiadomić, chce pan? Halo?
W tym momencie głowa zaczęła mi ciążyć, mętnym wzrokiem wpatrywałem się w strażnika. Mięśnie stały się bezsilne. Po chwili bezwładnie osunąłem się na podłogę. Pamiętam tylko krzyk. Lekarza! Lekarza!
Obudził mnie gwar rozmawiających ze sobą osób, pomału, niechętnie otworzyłem oczy, znajdowałem się w autobusie pełnym jak się zdaje więźniów, gdyż byli oni przykuci kajdankami do foteli. Aspirant miał rację, jechałem na Białoruś. Byłem pewien że moje życie skończy się z dotarciem do celu. Nie! Nie mogłem na to pozwolić. Zostałem niesłusznie osądzony, więc ucieknę, nie zrobią ze mnie ofiary pomyłki.
Rozejrzałem się dookoła. Autobus miał osiem rzędów siedzeń. Po środku biegł mały korytarzyk. Z lewej i prawej strony każdego rzędu znajdowały się po dwa fotele. Wszystkie obskurne, obszyte jakimś szarym materiałem. Podniosłem głowę, rozejrzałem się dookoła. Z przodu nie licząc kierowcy, znajdował się strażnik dzierżący Kałasznikowa. Spojrzałem do tyłu. Kolejny strażnik, jednak ten trzymał w ręku zwykłą dubeltówkę. Obaj byli ubrani w zwykłe niebieskie policyjne mundury sił Ukrainy. Gdyby więźniowie nie byli przykuci do siedzeń, ucieczka nie stanowiła by problemu. Autobus jechał bez żadnej eskorty. Z przodu jak i z tyłu droga była pusta. Dziwiła mnie aż bezmyślność władz, pozostawiając więźniarkę pełną przestępców jedynie dwóm, mogącym stanowić realne zagrożenie strażnikom. Siedziałem w piątym rzędzie bliżej korytarzyka. Spojrzałem na mojego partnera siedzącego z lewej strony. Ten od dawna już się we mnie wpatrywał, bo gdy odwróciłem się w jego stronę, wyszczerzył zdrowe, białe jak śnieg zęby w pełnym uśmiechu.
- Dobrze się spało? Za dwie godziny dojedziemy do granicy.- mówił więzień tak przyjaznym i wesołym tonem iż mogło się zdawać, że jedzie on na piknik a nie spędzić kilka lat za kratkami. Przypatrzyłem się jego twarzy. Nie była słowiańska. Raczej Latynoska. Ciemna cera, niemalże czarne oczy, takiego samego koloru długie włosy, spięte z tyłu w kitkę, oraz lekka bródka. Niesamowitości jego wyglądu nie dało się opisać, być może dlatego że był on dla mnie w tym całym otaczającym mnie syfie jakąś abstrakcją.
- Za ile dwie godziny? Cholera jasna. Ja muszę się stąd wydostać, niesłusznie mnie osądzili. To niesprawiedliwe.- Próbowałem wytłumaczyć rozmówcy co się wydarzyło. Po chwili zastanowienia, jego twarz znowu przybrała ten sam beztroski wyraz.
- Hehe, oczywiście, niesłusznie jak nas wszystkich, twoja historia jest ciekawa i o ile rzeczywiście to nie ty go zabiłeś, to masz po prostu, cóż, pecha, hehe- Beztrosko zaśmiał się facet. Nie mogłem uwierzyć że zachowuje on taki spokój.-Ale nie będziemy przecież narzekać co nie? Ja jestem Chavez, z Meksyku pochodzę. Co? Dziwi cię skąd tak dobrze znam Ukraiński? A no, jak człowiek ucieka przed prawem za granicę to musi umieć się odnaleźć, osobiście znam sześć języków. Tak masz rację, tyle razy uciekałem przed prawem i nie złapali mnie aż do teraz. Pozwól że opowiem ci jak tu trafiłem. – Jego propozycja wydała mi się wręcz absurdalna, musiałem uciekać, mimo że nie wiedziałem jak, chciałem być skupiony na tym, jak to zrobić, jaki plan wymyślić.- Nie, młody nie bój nic, nie dowiozą nas do granicy.- Powiedział Chavez przyciszonym tonem patrząc mi głęboko w oczy jak by odgadując moje myśli. Uspokoiło mnie to, nie wiem czemu , ale wierzyłem mu, nie pozostawało mi w zasadzie nic innego.
- Ale jak to?- Próbowałem się dowiedzieć, lecz moje pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi.
- No więc, miałem opowiedzieć ci jak tu trafiłem.- Kontynuował Chavez.- Jak już mówiłem urodziłem się w Meksyku, pochodziłem z biednej rodziny, więc przemoc, prostytucja, handel narkotykami, oraz inne uroki tego życia nie były mi obce. Sam żeby utrzymać się przy życiu handlowałem, doszedłem już do pewnego momentu, gdzie byłem powszechnie szanowanym i bogatym handlarzem. Policję miałem w garści. W Meksyku wszyscy mają swoją cenę, uwierz mi młody. Na czym to ja stanąłem? Ach, tak. No więc byłem szanowanym handlarzem, ale wtedy okazało się że jedna z jakże zgubnych cech wykształciła się u mnie aż za bardzo, otóż zaufanie. Mój wspólnik, Lento, ufałem mu jak bratu, ale ten gnojek zdradził mnie i wystawił, konkurencji. Tamci prawie mnie zabili, gdyby nie spryt jakim posłużyłem się żeby ich zwieść. Trafiłem na ulicę, zacząłem legalną pracę w piekarni, ale w moim życiu wciąż, coraz mocniej, z dnia na dzień rodziła się chęć zemsty. Po paru latach, kiedy miałem już własne mieszkanie, oraz mały majątek, sprzedałem to wszystko w cholerę, inwestując w zrealizowanie mojego planu. Kupiłem broń. Desert Eagle... Uwierz mi , prawdziwa armata. Po latach które minęły Lento. Żył jak jakiś zasrany baron, już nawet zapomniał o mnie i to go zgubiło. Wierzył że w prowincji w której mieszkaliśmy był nietykalny. Dlatego postanowił ograniczyć ochronę krępującą jego prywatność do zera. Pewnego wieczora, wracał napruty z baru. Wtedy nadarzyła się okazja, podszedłem do niego od tyłu, z całej siły kopnąłem go w przeguby kolan. Lento klęknął, dziwnie wpatrując się przed siebie, a potem jak by nagle wytrzeźwiał, powiedział całkiem zdrowym głosem. – Wiedziałem że nie zapomnisz- Ręce zaczęły mi drżeć, gdybym jeszcze chwilę myślał, prawdopodobnie puścił bym go bez draśnięcia, na szczęście zachowałem zimną krew, po chwili zastanowienia nacisnąłem spust, broń o mało nie wypadła mi z ręki ze względu na ogromny odrzut. Wtedy strzelałem jedynie z małokalibrówek. Jego głowa, całkowicie się rozsypała, po przelotnym spojrzeniu które rzuciłem na niego, nie można było stwierdzić, czym też była masa leżąca obok ciała na ziemi. Wszędzie było pełno krwi. Uciekłem. Pieniędzy starczyło na Dobre życie w Ameryce. W tamtym dniu władze Meksyku wydały na mnie wyrok śmierci. Potem w USA złapali mnie za kradzież, już mieli wysłać do ojczyzny na śmierć, jednak im uciekłem. Wiesz co to znaczy młody? Międzynarodowy wyrok śmierci. I potem tak uciekałem z miejsca na miejsce popełniając kolejne przestępstwa. A co najśmieszniejsze, ani dnia nie spędziłem za kratkami.
Miałem już dość swojego życia, więc postanowiłem raz na zawsze skończyć z życiem gangstera. Wyjechałem do Ukrainy. Poznałem kobitę Natalię, oświadczyłem się. Miałem nadzieję na normalne życie. Wtedy na dzień przed ślubem, zobaczyłem ją z innym facetem, i uczucia jakie mu okazywała nie były na pewno koleżeńskie. W akcie desperacji, zabiłem sku*wysyna i tak mnie złapali. Teraz wiozą mnie z wami. Bo na jakimś tam lotnisku, wraz z innymi uchodźcami z meksyku, spróbują mnie deportować. Co dziwisz się że Nikt nie pilnuje tego autobusu? Wiozą tu jednych z najgroźniejszych bandytów jakich nosiła matka ziemia. Nie ma eskorty, aby autobus wyglądał jak zwykły, między miastowy. Uwierz, mogły by nas prowadzić, nawet czołgi, ale ludzie, wielu z tych bandytów, zniszczyli by wspólnie niejedną kompanię. I prawdopodobnie nikt by się nie dowiedział że jedziemy, gdyby Gołgolewowi nie udało się wysłać grypsu do swoich ludzi. Co? Dziwisz się czemu jedziesz z nami, najniebezpieczniejszymi bandytami na ziemi ? Cóż tak im wygodnie. Po za tym załatwiłeś generała armii Białoruskiej, a tego nie puszczą płazem, dobra, dobra, nie ty załatwiłeś, ale jesteś oskarżony. Ale nie bój nic młody. Dobrze się składa, bo obławę ludzie Głogolewa urządzili, niedaleko Czarnobyla. Co? Nie bój żaby młody, każdy z nas będzie miał wybór. Albo idzie gdzie chce, albo kryje się po za prawem w Zonie. Nie bój żaby młody. Dowódca, opłacony. Nie będzie kłopotów. Co? Kto to Głogolew? O stary, przywódca, mafii rosyjskiej. Jeden z najbogatszych ludzi na ziemi. Co ty myślisz, ze zostawili by go na pastwę losu? On osobiście wraca do Moskwy. Ja idę do zony. Przeczekam parę lat, wzbogacę się, wyrobię fałszywe papiery. Wtedy będę żył jak prawdziwy król, hehe.
W tym momencie Chavez zamilkł, odwrócił się w stronę okna i oglądał mijany krajobraz, po półtorej godzinie jazdy, świat naokoło nas, przyroda zaczęły się zmieniać, niebo, dotąd słoneczne, całe zakryło się chmurami. Rośliny, były jak by bez życia, uschnięte. Wszyscy wiedzieli co się dzieje. Zbliżaliśmy się do strefy. Kątem oka zauważyłem znak „Czarnobyl 15 km.” Nie był to zwykły znak, ale ten rządowy, droga ta była najbardziej wysuniętym na wsód miejscem w którym mogły jeździć samochody cywilne, przed wjazdem do strefy. Byłem podekscytowany. Niespokojnie wierciłem się na swoim miejscu. Spojrzałem przelotnie, na Głogolewa. Na jego twarzy malował się przelotny uśmiech. Chavez również wydawał się być skupiony mimo że cały czas wpatrywał się w okno.
Głuchy ryk przeszył powietrze, dźwięk tłuczonego szkła. Ktoś strzelił, autobus gwałtownie zaczął zbaczać na prawą stronę jezdni. Spojrzałem na strażnika, który odbezpieczył broń. W tym momencie, coś przeleciało obok mojego ucha i cicho zagłebiło się w oku, strażnika stojącego na przodzie. Nóż, nie wiem jak więzień siedzący za mną, przetransportował go do autobusu, i chyba nie chciałem wiedzieć. Spojrzałem do tyłu. Jak się okazało, dwóch więźniów, wcale nie było skrępowanych i tłukli oni właśnie strażnika stojącego z tyłu. W pewnym momencie, jeden z nich wyrwał mu z rąk dubeltówkę, wycelował w brzuch i nacisnął spust. Widziałem jak wnętrzności wypływają z jego brzucha w którym znajdowała się rana wielkości głowy od kapusty. Otworzyły się przednie drzwi. Do środa wbiegło kilku ludzi ubranych w ciemne kombinezony, za narzuconym na nie kamizelkami kuloodpornymi. Nie widziałem ich twarzy, gdyż przykrywały je kominiarki, oraz tytanowe hełmy. W rękach dzierżyli pistolety maszynowe MP5 z tłumikami. Szybkimi ruchami, uwalniali więźniów z kajdanek, po czym wyprowadzali ich z autobusu. Gdy uporali się ze wszystkimi, jeden z nich, prawdopodobnie dowódca oddziału, krzyknął
- Wszyscy za mną, biegiem, jeżeli zobaczę że ktoś nas opóźnia zastrzelę jak psa!.
Wiedziałem że nie żartuje. Wszyscy, szybkim biegiem zbliżali się do lasu rosnącego pół kilometra na wschód od drogi. Zebrała się straszliwa ulewa, deszcz lał się z nieba strumieniami, głośnie grzmoty i błyski przeszywały sklepienie. Równym tempem, biegłem dosłownie kila kroków za dowódcą. Pochód zamykało dwóch podobnie ubranych ludzi. Po trzech minutach biegu, znaleźliśmy się w lesie, weszliśmy jeszcze jakieś sto metrów w głąb. Po czym stanęliśmy. Strażnicy wystąpili do przodu. Za nimi Głogolew. Widać było że to jego ludzie.
- Robimy tak- odezwał się dowódca- Ci którzy mają jakieś sprawy do załatwienia w naszym świecie niech idą z Panem Głogolewem, oraz ze mną. Dotrzemy do wsi „ Krasnyj zdrój” po czym dostaniecie ubrania, fałszywe papiery i tam się rozstaniemy. Ci co boją się znów trafić pod rękę prawa niech ruszą za Rugajem. Zabierze was do strefy.
Zdecydowana większość przeszła na stronę Głogolewa, oraz dowódcy. Jedynie, ja, Chavez, oraz trzech innych więźniów stanęliśmy za Rugajem.
- Powodzenia panowie- powiedział dowódca.
Następnie, po krótkich podziękowaniach, dla Głogolewa, oraz dowódcy ruszyliśmy za Rugajem w głąb lasu. Nie widziałem jego twarzy gdyż, jak wszycy inni z oddziału miał kominiarkę oraz tytanowy hełm. Jedyną rzeczą która go odróżniała, był zawieszony na plecach karabin. Baretta kal. 50 . Niegdyś miałem okazję strzelać z niej na poligonie wojskowym. Obchodziliśmy wtedy moje urodziny i kumple zafundowali wiele atrakcji. Prawdziwa armata. Działo które było w stanie przebić każdą kamizelkę. Szkło pancerne oraz wiele innych. Więc to właśnie Rugaj oddał pierwszy strzał, po którym zginął kierowca.
Dalej wydarzenia potoczyły się momentalnie. Dotarliśmy do posterunku. Stanęliśmy na drodze. O dziwo żaden z żołnierzy nie zwracał na nas uwagi. Rugaj zagłębił się w budynku. Wyszedł pięć minut później, trzymając w ręku pewien papier.
- Przepustka, którą okażecie na dwóch kolejnych posterunkach. W ostatnim dla każdego przygotowany jest zestaw jaki mam teraz na sobie. Jedyną różnicą jest broń. Skrócona wersja ak-47. Dodatkowo prowiant na dwa tygodnie. Wiedzcie że Głogolew dba o współtowarzyszy.
Po tych słowach Rugaj ruszył w drogę powrotną lekkim truchtem. Nie wiem czemu, pewnie zupełnie podświadomie. Poczułem sympatię do rosyjskiego mafiosy.
- No chłopie, witamy w nowym świecie- Usłyszałem wesoły głos Chaveza.
Dalsze sprawy potoczyły się bez komplikacji. Żołnierze przepuszczali nas bez pytań. Na ostatnim posterunku wręczono nam sprzęt. Po czym wpuszczono na teren zamknięty.
Kiedy weszliśmy Trzej bandyci od razu się od nas odłączyli szukając szczęścia na wysypisku. Ja z Chavezem zostaliśmy w pierwszej napotkanej wiosce w której to szkoli się nowicjuszy. Zdobywaliśmy doświadczenie od Żylety. Równy chłop. Nadal prowadzi wioskę i co jakiś czas wysyłam mu nieco kasy. Za jego dobroć, oraz to że zajął się nami nie żądając zapłaty.
Smutna była historia z Chavezem. Wybrał się on na poszukiwanie artefaktów. Następnie zwiadowca doniósł że zauważył jego ciało w środku pola „pochłaniaczy” od tego momentu radziłem sobie sam.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos zamykanych drzwi. Do Baru wszedł mój niedoszły rozmówca. Byłem ciekaw czego to ode mnie może chcieć...
Proszę komentujcie, oceniajcie. Jest to moje pierwsze poważnie opowiadanie i jest dla mnie ważne żebym wiedział co sądzą o nim inni.