Link do części 1- viewtopic.php?f=25&t=5874&p=71208#p71208
Bardzo proszę o komentarze.Łzy wolno ściekały po jej policzku. Patrzył w stół, to jedna z tych chwil kiedy nie potrafił spojrzeć w oczy własnej żonie.
- Dlaczego nic nie mówisz?- powiedziała drżącym głosem. -Może nie mam racji?
- Marika...- musiał w końcu zacząć. - A myślisz że ja to robię bo tego chcę? Że TAM jest mi przyjemnie? Że chcę TAM wracać?- Niedobrze, zaczął kłamać. Przecież chciał tam wracać, kiedyś było inaczej, ale od jakiegoś czasu czuł, że Zona to jego drugi dom.
Zaszlochała...
- Obiecaj mi, obiecaj że idziesz tam ostatni raz. Obiecaj! Mamy już wystarczająco pieniędzy, starczy na dobrych kilka lat. Niedługo pójdę znów do pracy, będzie dobrze. Obiecaj że jeszcze ten jeden raz, i więcej tam nie wrócisz!
- Obiecuję.
Kłamał? A może mówił prawdę? Może naprawdę, kiedy... nie, JEŚLI wróci, zostanie tutaj na stałe. Z nimi, z najbliższymi mu osobami.
- Zmieniłeś się.
- Wiem. Przepraszam...
- Nie przepraszaj. Stwierdzam fakt. Dużo ich było?
Spojrzał jej w oczy. To było wyzywające spojrzenie. Tyle razy jej mówił aby nie poruszała tego tematu.
- Dlaczego? Jak mogłeś zabijać? Miałeś tylko oprowadzać ludzi.
- Co ci obiecuje przed każdym powrotem TAM? No co?! Że wrócę! A żeby wrócić, muszę czasami zrobić coś gorszego niż łamanie prawa, przebijanie się do strefy.
- Wiem. Przepraszam kochanie, masz rację.
Złapała go za rękę. "Uśmiechnęła się. Jak ona pięknie się uśmiecha" pomyślał. Odwzajemnił ten gest...
Ból, potworny ból. Połamane żebra? Może. Ale to nie tylko to, twarz, ona tak strasznie piecze! Sufit. Obdrapany, szary. To nie kolor farby, to bród. Widać to tak dobrze. Jest dzień? Fala ciepła musnęła jego lewy policzek, obrócił powoli głowę. Ognisko, pod ścianą na przeciwko dwie sylwetki ludzi. Jedna na drugiej. Jednak nie jest w domu, wspomnienia, tylko wspomnienia...
- Syrjan! Syrjan!
Sasza podbiegł, czymś mokrym otarł jego policzki. Ból.
- Wyruszyłem za wami jakąś godzinę po tym jak poszliście. Zostawiłeś telefon, Marika napisała że Irina jest chora. Pewnie chce żebyś wrócił...
- Chora? Co jej jest?- powiedział to ledwo słyszalnym głosem, musiał nieźle oberwać.
- Nie wiem, napisała tylko że jest chora, no i tyle. A ty się Syrjan nie wysilaj, nieźle ci ta wiedźma doje*ała. Jakżem tu wbiegł, już się dobierała do twojej gęby, a tyś nieprzytomny leżał. Może dla tego cię nie zabiła od razu. Z gnata nawalałeś na lewo i prawo, kule przez okna wylatywały, wiem bo w drzewo nade mną jedna trafiła. Pamiętasz jak zawsze powtarzałem że trzeba wracać do korzeni, i nóż to jest to?
Pokiwał głową z wielkim trudem.
- No i właśnie. Zobaczyłem pijawkę nad tobą, wyrzuciłem klame, nóż w łapę i na nią!
- A ona?
- No właśnie, myślałem że ją z zaskoczenia wezmę, a żem głupi zaczął mordę drzeć. To ta jak mnie nie pie*dolnęła w nogę, teraz całą pocharataną mam. Ale zaraz wpadł patrol Powinności, zaczęli strzelać, no i tyle, zabili pokrakę. Oczywiście ciało zabrali.
Ostatnie zdanie wypowiedział z wielkim oburzeniem.
- Klienci?- był ranny, ale ON- Syrjan, musi pamiętać zawsze o interesach.
- Spokojnie, kasę mieli przy sobie, przecież to było oczywiste, wcześniej przy wpłacaniu depozytu sprawdzałem czy są wypłacalni.
- Dzięki Sasza. Dzięki. Za wszystko.
- Daj spokój. Towarzysze broni w końcu nie?
Uśmiechnął się do niego, z trudem ale to zrobił.
- No Syrjan. Zanim się wykurujesz trochę minie. Wstawać nie możesz, ale pić tak!- zaśmiał się.
Trzy kolejne dni wymazane z pamięci, trzy kolejne dni przepite. Po tym czasie mógł stać, i utrzymać broń- a to było najważniejsze.
- No Sasza, wróć i znajdź nam klientów.
- Nie wracasz do Mariki? Córka ci choruje chłopie.
- Nie.- odpowiedział bez zastanowienia.
- Oj Syrjan, z ciebie się robi powoli taki sku*wiel jak ze mnie.
Zignorował to.
- Ruszam do Kriwny. Tam mnie znajdziesz.
- Zrozumiano.
Uścisk dłoni, a po chwili to co tak lubił- samotność.
Wyszedł o 7:30, teraz 14. Jeszcze raz spojrzał na zegarek, upewnił się. "Pieprzone rękawiczki", musi kupić nowe, te już go uwierają, wytarły się. Po drodze minął 3 anomalie, nowe anomalie! Na trasie tak mu znanej, którą zna tylko on. No i Sasza. "Eh Sasza. Tyle już o mnie wiesz. Może czas pożegnać się z Zoną, no i całą Ziemią?" Ponury uśmiech na twarzy. "Chociaż może nie. W końcu towarzysz broni, jedyny prawdziwy." Reszta leży w piachu, ich nie dopuszczał do swoich spraw, a gdy je za bardzo poznali, i gdy przyszedł czas...
Pik, pik, pik. Kolejna anomalia? "ku*wa". Sprawdził dokładne położenie, wyjął wykrywacz artefaktów. "Nic". Musi ją obejść, ostrożnie. Zna to miejsce, z lewej krzaki, a za nimi urwisko. Musi wejść w te gąszcze.
No i już cały obdrapany na twarzy, jeszcze chwila i wyjdzie z powrotem na polane, jeszcze chwila... Głosy. Krzyki, śmiech, przerywany jękami. Ktoś coś krzyczy. "Tak jakby o coś prosił? Przepraszał?". Znowu śmiech. Położył plecak na ziemię, na brzuchu do czołgał się do końca krzaków, zaraz przed nim krawędź urwiska.
"300 metrów? Może 400?", spojrzał w celownik, odmierzył odległość. "300".
Niedaleko od niego, w dole, leżał wrak traktora. W środku siedział chwiejący się stalker, pewnie pijany. Przed traktorem duże ognisko, a przy nim trzech innych stalkerów. Kopali kogoś. Tak, to jego jęki słyszał. Dalej jęczy. Nie przestają go kopać, śmieją się. Wprowadził nabój do komory zamkowej. Precyzyjnie, ostrożnie. Czasami żartował sam do siebie, że ostrożniej obchodzi się ze swoim karabinem niż z Mariką w łóżku. Chłopaka twarz zalała się krwią. Syrjan palcem sprawdził kierunek wiatru, drobna poprawka na odległość, wiatr, jest gotowy zastrzelić pierwszego z oprawców. Palec zaciska się na spuście... "Nie. 10 naboi w magazynku, 10 w plecaku, do tego jeden zapasowy magazynek, w nim też 10 naboi. Nie wiadomo czy wszystkie się nie przydadzą. Szkoda marnować." Zaczął się wycofywać, powoli się czołgając. Zabezpieczył broń. Jeden ze stalkerów zaczął przypalać leżącego rozżarzonym prętem. Krzyk i śmiech, wymieszane w jedno. Chwycił już plecak, kiedy jeden z "sadystów" krzyknął do drugiego.
- Wołodia, leć i pilnuj skrzyni! Siergiej naje*any, zasnął we wraku.
- Robi się.
"Skrzynia, a co jest w tej skrzyni?" znów padł na ziemię, wrócił na pozycję strzelecką. "4 naboje. No, może 3", spojrzał przez celownik na pijanego stalkera. "Warto marnować dla skrzyni, w której nie wiadomo co jest?". Pokiwał powoli głową. Znów poprawki, "Wiatr zmienił kierunek". Odbezpieczenie broni. "A to będzie za moje nerwy zjedzone. Przez chorobę córki". Grymas uśmieszku na twarzy, palec zacisnął się na spuście...