przez Arbiter w 06 Cze 2009, 13:11
Dziękuje za uwagi. Postaram się zastosować do sugestii w pisaniu tekstów.
C.D opowiadania "Wspomnienie"
Podziemia.
Igor spadł z niedużej wysokości, lecz wydawało mu się, że leci całą wieczność. Spodziewał się większego bólu. Sprawdził czy nic nie złamał. Wyczuł dotykiem piekącą ranę na nodze pod rozdarciem na kolanie. Miały być z wytrzymałego materiału-wymamrotał. Kucnął w stercie gruzu i zgniłego drewna, wymacał tobół przyświecając miernym światłem latarki. Suchy prowiant, kilka wgniecionych puszek, mały scyzoryk, zdjęcie matki i babki w starej cygaretce, kilka bandaży, papiery. Ampułki z morfiną i wziernikiem. Stłuczone? Nie, jedna z czterech cała...
Idioto- pomyślał- najpierw troskasz się o sprzęt a potem sprawdzasz co wokół się dzieje? Wyłączył światło latarki. Wzrok adoptował się do ciemności. W głębi korytarza było jaśniej. Jak daleko on sięga? A jeśli coś tu jest? Czy artefakt mnie ochroni przed Radami? Właściwie to gdzie on... jest pod... kurtką... ale czemu nie błyszczy? Lęgły się w głowie złowróżbne pytania niczym robactwo na padlinie.
Właściwie było mu wszystko jedno. Jest w beznadziejnej sytuacji, a ten bękart Urka nie dał mu broni, nawet zasranej saperki!
Znów zapalił światełko latarki, zabrał torbę. Obejrzał ściany wąskiego przejścia. Były wzmocnione starymi sosnowymi stemplami. Gdy tunel kopano, ściany i sufit obłożono betonowymi płytami, potem ktoś umieścił tu drewniane bale. Wyglądały na całkiem solidne. Natomiast podłoże stanowił żwir i przeróżne śmieci. Ostrożnie stąpał bojąc się nie zapaść w jakiejś zakrytej dziurze, co jakiś czas rzucał przed siebie jakiś kamień bojąc się anomalii. Po kilkudziesięciu minutach wszedł do niewielkiego pomieszczenia, mniej więcej osiem na osiem metrów. Nie mógł ustalić co to za miejsce. Korytarz prowadził tylko tu.
Strop osmalony, popękany i grożący zawaleniem, resztki sprzętu z jakiejś maszyny rozerwane w potężnym wybuchu. Swąd spalonych przewodów i nadtopionego plastiku był porażający dla powonienia. Co tu się ku%wa, stało?
Przez przypadek znalazł zapieczętowane pancerne drzwi. Były tak okopcone, iż ledwo można było je odróżnić od czarnych jak smoła ścian. Zwyczajnie, odgarniając odpadki rzucił w ścianę czymś cięższym. Rozległ się głuchy metaliczny dżwięk.
Wcześniej bał się promieniowania, ale coś mu mówiło że go tu po prostu nie ma.
Szukał dalej, a czas mijał. Zaczęło burczeć mu w brzuchu. Głód nie dawał się oszukać popijaniem wody z manierki.
Zamontował latarkę na głowie za pomocą opaski, i zaczął przerzucać odpadki. W końcu zabrudzonymi i pokaleczonymi rękami wyczuł jakaś dziwną nieregularność podłogi. Coś błysnęło. Mały kawałek czystego metalu. Pochylił się i ostrożnie wyjął z pomiędzy obwodów i resztek niezidentyfikowanych już materiałów, do połowy zalepiony złoty... medal. Przyjrzał się mu dokładniej. Popluł na przedmiot i zaczął energicznie wycierać. "Pułkownikowi Azarianowi za osiągnięcia w dziedzinie biologii." Dziwne, że się nie stopił. Przegrzebał dokładniej podłoże w okolicy znaleziska, za pomocą kawałka blachy. Znalazł.Trup pod warstwą piachu! Zwymiotował wodnistą żółcią na potwornie spaloną i zniekształconą twarz nieboszczyka. Jezu, dobrze że nie śmierdzi- przeszło mu przez głowę.
Starał się przemóc obrzydzenie, choć co chwile dopadały go torsie. Nieboszczyk zlał się z ubraniem w breje mięsa, tkaniny i tworzyw sztucznych. Nie wiedział czego szuka, ale gdy uderzył w żeliwną szkatułkę wtopioną w rękę pułkownika odetchnął z ulgą. To na pewno to. Przetarł zapocone czoło przedramieniem i schował szkatułkę do tobołka. Dopiero wstając zauważył, że drzwi nieznacznie były uchylone...
Chata wuja Sztaha.
Urka po godzinie spędzonej siedząc na obalonej zgrzybiałej komodzie postanowił rozprostować nieco obolałe stawy. Wstał wiec i podszedł do zabitego deskami okna. Wcześniejsze wycie zmieniło się na odgłosy wyładowań elektrycznych w pobliskiej anomalii. Noc była dość jasna. Ale huk i błysk wzbudziły w nim czujność. Zdjął z pleców groźnie wyglądającą strzelbę SPAS, przeładował (Akm chłopaka okazał się być bublem, więc wyrzucił go, nie chciało mu się grzebać w bebechach karabinu). I zajrzał przez szparę wielkości pięści w ścianie. Trup jakiegoś stworzenia drgał rażony tysiącami Voltów. Niech sobie gnije przysmażone. Adrenalina opadła. Uspokoił się na tyle by przypomnieć sobie o głodzie nikotynowym.
Wyciągnął papierosa o uroczej nazwie Nostalgija z Józefem W. Stalinem na ramce. Jeśli coś miało go teraz zabić na tym zadupiu, to właśnie te papierosy z przydługim papierowym ustnikiem. Zemsta Józka po śmierci. Wyciągnął zapałki lang-de, hit ekologiczny importowany z Chin. Podobno można je zapalać o wszystkie chropowate przedmioty. Odpalił ogień z patyczka od paznokcia. Jak na filmach. Zaśmierdziało paloną gumą, siarką, topionym metalem ciężkim.
Choć przez chwile poczuł się wyluzowany. Przypalił zmiętego papierosa i łapczywie się zaciągnął. Szybkim ruchem ręki zgasił płomyk i pstryknął zapałką w ścianę. Obserwował upadek patyczka z nabożną ciekawością.
Po raz kolejny sprawdził wiadomości na PDA. Nic. Oparł się o framugę spoglądając na gwiaździste niebo przez szpary między deskami. podrapał się po niedokładnie ogolonym policzku.
-Cha, pomyśleć, że chciałem do Niemiec wyjechać na saksy. Teraz mogę wyjechać co najwyżej trupiarkom- prowadził monolog sam ze sobą, najwyraźniej zadowolony ze sowiego żartu.
Patrząc w żar kopcącego się papierosa pomyślał o swojej pierwszej żonie Magdalenie.
Jak ja ją kochałem... Gdyby nie te wieczne długi w kasynach i szulerniach może byśmy byli razem. A tak trzeba było zabrać co się da i wiać. To zwiałem- zaśmiał się sam do siebie. Chyba wszystkie oprychy świata, prokuratorzy i komornicy nie są gorsi od tutejszej fauny i flory. Chociaż komornicy...
Tak... Madzia. Jednego czego tu nie ma a co by było miłe to kobitki. Romantyczna kolacja przy anomalii, pełny zestaw strojów na każda okazję, niezapomniane klimaty.
Tak minęło mu kilka kolejnych minut. aż jakiś dźwięk przykuł jego uwagę. Odgłos z piwnicy.
W końcu podszedł do klapy w kuchni, przykucnął i zaczął nasłuchiwać.
Oto co usłyszał, a wołającym był Igor:
"Strach przyszedł po mnie. Czy jestem skazany na szaleństwo w ciemności? Matko, kochana czemu mnie opuściłaś... Płakać chłopcu nie przystoi. Nie, proszę wybaczcie mi nieporadność i uczciwość.
Zrobiłem rachunek sumienia. Grzechów zaniechania w mym sumieniu pełno. Nie wiem jak się znalazłem w tej rzeczywistości. A dzień nie nadchodzi.
Widzę karła ze spuchniętą głową i pięknymi, smutnymi oczami bitego dziecka. Stoi po lewej stronie. Szepcze mi pięknymi słowy truciznę w słaby umysł. Nie napawa mnie obrzydzeniem. Jest mi go żal, tak bardzo żal. Pragnę mu współczuć.
Po mojej prawej stronie kobiecina ubrana w szmaty. Ma zaszyte usta złotą nicią. Nosi ślicznie haftowaną chustę na głowie. Nie patrzy na mnie. Wiem ,że mnie nienawidzi za moje życie. Czuje jej gniew na mnie . Nie chcę być przez nią odtrącony...
A gdy trzeci z wielkich królów, mędrców i proroków wyciągnął do mnie asymetryczne dłonie i wskazał na mnie nieludzko wykrzywionym palcem wskazującym, usłyszałem dźwięk a później zobaczyłem czerwień.
On jest... w moim umyśle... Nie... mogę... argh... Zasłonie uszy rękoma. Więcej nie zniosę tych dźwięków! padnę na kolana i będę błagał o ciszę." Głos powoli cichł jakby się oddalając.
Urka zasępił się. W mordę, kolejny na przestrzeni dwóch tygodni bredzi! To znaczy, że Profesor miał rację, to nie gaz, promieniowanie, ani aktywność anomalii są przyczyna zgonów "ochotników" do odnalezienia szkatuły. To pewnie jakaś odmiana fal PSI. Odłożył strzelbę. Zdał raport przez PDA.
Poczekał chwilę. Nadeszła odpowiedź: "Sprowadzić z powrotem przesyłkę 331. Odnaleźć i czekać. Spodziewane przybycie jednostki specjalnej za 75 minut."
Cholera- głośno wyrzucił z siebie Sztah w stronę PDA-to znaczy, że nie jestem już potrzebny wam, mendy. Nigdy nie musiałem odzyskiwać czegokolwiek w strefie ewidentnego zagrożenia! Zawsze czekałem na pachołków którzy odwalą za mnie brudną robotę...
-Nie, nie jesteś. A robotę zrobisz. - Usłyszał chropowaty głos. Powoli uniósł głowę. Ale nie był zaskoczony.
-Nawet nie myśl o tym- postać z mroku wycelowała w niego pistolet Martha -Sztach cofną rękę.
Myślałeś, że nikt nie wie o twoim obrzydliwym procederze? Ty sam chyba mało wiesz w co zostałeś wciągnięty.- zaskrzypiał szyderczo przybysz.
-Teraz powinieneś żałować za swe śliskie uczynki. Zaprowadziłeś na śmierć kilku obiecujących chłopaków.
Nawet nie wiedzieli co ich zabija. Bawisz się w szpiega, w tajnego agenta? Ile czasu zarabiasz kłamstwem kapitanie Sztahur?
-Skąd...ty!-zrobił krok w stronę postaci-Aaaah, proszę, proszę, to ty jesteś Mały Mahomet! Dla czego dopiero teraz przychodzisz do mnie... i jeszcze śmiesz grozić mi? Czyżbyś wcześniej nic o mnie nie wiedział? A może ty też masz coś na sumieniu?
-Śledzę ciebie i tego chłopaka od dwóch dni. Powiedzmy prowadzę własne dochodzenie o znikających ludziach... Poza tym ja wiem co robili naukowcy na dole. Nie zdawałem sobie sprawy, że po tylu latach ktoś się tym zainteresuje. Byłem głupcem, że nie wysadziłem wszystkiego. Ale ciebie to nie będzie interesowało. Będziesz żarł glinę. Wcześniej jednak zejdziesz na dół. Razem ze mną.
Mroczna postać podeszła do Kapitana na wyciągnięcie ręki.
-Nie bądź taki mocny zbawicielu ludzkości. Odłóż broń to pogadamy inaczej- uśmiechnął się brzydko się Urka.
-Grasz na zwłokę. Dobrze wiesz, że Specjalni zlikwidują ciebie, mnie i dzieciaka. Pewnie zaorzą też pół Magazynów Wojskowych jak się zapędzą. Nie lubią świadków swoich niepowodzeń, a ewidentnie coś spieprzyli tutaj. Szczególnie nie lubią tracić regionów specjalnego przeznaczenia...
Prowadź, ty pierwszy- Mahomet wskazał głową kierunek. Zaraz potem zapalił swoją latarkę. Poświecił w purpurową ze złości twarz Kapitana.
-Ooo, kolorki masz, Wnioskuje, że się odżywiasz ważywami- Wychrypiał kpinę- a teraz idź!
Wielki sen.
Sztah i Mały M weszli do spalonego miejsca. Zastali tam tylko przedmioty Igora. Skierowali wiązki światła na otwarte drzwi. MM trzymał w jednej ręce SPASA, w drugiej Marthe. Notorycznie uderzał Kapitana w plecy lufą strzelby, gdy ten opierał się w "przewodzeniu".
- No to ładnie powiedział Urka. Nachylił się. Trup pułkownika odkopany, plecak i... o jest ta nieuchwytna niczym Graal skrzyneczka z przesyłką 331. A gdzie reszta trupów i nasz dzieciak?
- Podejrzewam, że za tymi drzwiami. Licznik Geigera milczy. Śmiało Kapitanie. Po drugiej stronie drzwi powinien być mniejszy korytarz i szereg drzwi do pomieszczeń laboratoryjnych. Niżej jest jakiś magazyn.
-No, do odkrywców świat należy!- zaszemrał niewesoło MM.
- To daj mi chociaż nóż cieciu szemrany! -Wzburzył się Sztah.
- Nie. Jeśli coś cię zaatakuje obiecuje ci, że dobije cię jak ty tego Wolnościowca wcześniej.
Nagle zmroziły ich pełne cierpienia i żałości zawodzenia.
Obydwaj jeden za drugim przemieszczali się w stronę pomieszczenia skąd dobiegał poruszając, smutny dźwięk. Wszystkie pomieszczenia które minęli były zasypane albo zaspawane. Zostało im zejście schodami.
Na końcu odnogi korytarza były strome schody prowadzące w dół. I w tedy zatrzęsła się ziemia. Obydwaj stoczyli się ze schodów. Mahomet pogubił broń i stłukł latarkę. Kapitan złamał nos uderzając o jeden ze schodków.
Znaleźli się w ogromnej rozświetlonej na niebiesko jaskini.
Zalany krwią Kapitan zatoczył się wstając. Starł ręką posokę z ust i wytarł juchę w nogawkę bojówek. Powłóczył rozbieganym wzrokiem po rozciągniętym na skalnej ziemi niechcianym towarzyszu. Potem spojrzał na wielki ziggurat w środku pieczary.
Nie wieżę-mamrotał- ku%wa, no nie wieżę!
A widok był niesamowity. Jakieś kilkadziesiąt metrów od nich stał potężny ziggurat pulsujący swoim rytmem niczym... kamienne serce. Cała jaskinia wraz z nielicznymi skałami wydawała się być jakimś organizmem. Na szczycie budowli mierżącej dwadzieścia metrów, majaczyły trzy postacie. Nie przypominały sylwetkami ludzi.
U podnóża ciosanych schodów budowli, na okrągłym placu wyróżniającym się gładkością, pokrytym i jakimiś niezrozumiałymi znakami, leżały setki czaszek ułożonych w piramidę z psychopatyczną dokładnością. Czaszki wszelkich żyjących w Zonie gatunków.
Do zszokowanego kapitana dołączył nie mniej zmieszany Mahomet, który pozbierał się z ziemi po nieoczekiwanej jeździe w dół. Trzymał broń w pogotowiu.
-Chyba się zesrałem powiedział cicho Urka. A wybuch na górze to pewnie wojacy. Zaraz tu będą. Czy pamiętasz żeby tan magazyn tak wyglądał?
-Gówno chodzi po ludziach- odparł strapiony całą sytuacją MM, i dodał -Efekt zaskoczenia mamy za sobą, jak i tamci za nami zaskoczenie mają przed sobą. Co do ostatniego pytania, ehem , nie było CZEGOŚ TAKIEGO!!
-Przypomniałem sobie, że nie zabrałem amunicji do strzelby... może jeszcze uciek...
Kawał głazu z boku "przesunął" się zasłaniając im wyjście.
-Chyba to nie ma już znaczenia... -powiedział zrezygnowany MM.
Stworzenia zaczęły intonować, jakby modlitwę czy inkantacje. Tylko oni dwaj ją słyszeli.
Obydwaj mężczyźni jak zaczarowani wsłuchiwali się w śpiew. Potem ruszyli sztywno, niczym kukły w stronę zigguratu.
Ostatnia nadzieja.
Igor otrząsnął się z maligny. Ktoś lub coś zmusiło go by szedł do błękitnego miejsca. Bolała go głowa a świat dookoła nieprzyjemnie wirował. Zdał sobie nagle sprawę o swoim położeniu. Leżał na szczycie jakieś budowli. Przed sobą miał trzy postacie z koszmarów sennych. Stały tyłem do niego czymś zajęte. Poczwary nie posiadały kończyn tylko coś w rodzaju pokrytych naroślami kikutów. Ich ciała były rozdęte niczym trupy topielców.
Grube parchate karki przytrzymywały makabrycznie spaczone głowy. Boże, to jak one się rozmnażają? -przyszło mu na myśl.
Postanowił coś zrobic... zobaczył wspinających się po schodach Urkę i człowieka w ciemnym płaszczu.
Monstra nie zwracały na niego dzieciaka uwagi. Zorientował się, że jest nagi. Jego kurtka lotnicza, trepy i spodnie znikneły.
Tylko nie panikuj! Nie dopuścić do paniki! Nie dopuścić do histerii, spokojnie- powtarzał jak mantrę. Szybko się pozbierał. Nic w zasięgu wzroku co by posłużyło za broń. Wyprostował się. Teraz dopiero zobaczył stosy czerepów na dole od strony zamkniętego wejścia. Gdy się obejrzał, jego uwagę przykuły niedbale porzucone szczątki poddanych dekapitacji ludzkich (i nie tylko) szkieletów. Na niektórych było jeszcze gnijące mięso i resztki ubrań. Cała konstrukcja drżała i jakby szeptała. Nic więcej nie słyszał. Krew uderzyła mu do tętnic. Skok ciśnienia i w jego organizmie, zmęczenie i głód spowodowały chwilowe kłopoty z błędnikiem. Mało co się nie wywrócił.
Ale podjął decyzje. Rozpędził się i rzucił się maszkary z impetem. Barkiem strącił ze schodów jedną niczego nieświadomą bestie posiadającą jako jedyna kościany sztylet wrośnięty w kikut łapy. Zleciała odbijając trzy razy ciężko o kanty. Paroksyzm bólu wykrzywiły umierające od obrażeń wewnętrznych absurdalne ciało.
Piekielna postać po prawej ręce Igora odwróciła swą uwagę od mamionych mężczyzn, którzy cudem uniknęli zderzenia z spadającym cielskiem. Całkowita cisza nie pasowała do tej sytuacji.
To się wpie#doliłem, ku... - brzydko zaklął. Po chwili poczuł straszliwy ból w skroniach. Z uszu, oczu i nosa popłynęła mu krew. Czuł, że umiera... coś dosłownie miażdżyło jego umysł...
Mahomet ocknął się szybko po śmierci jednego z mamicieli. Rzucił Urkowi jego strzelbę. Nawet się nie zawahał. Nawet się nie spojrzał w bok. Przysiadł na jednym kolanie podparł broń drugą ręką i nie celując oddał strzał w jedną z zwróconych ku niemu opuchniętych i bezkształtnych mord, wyposażonych w wypustki i ruchome wici. Chwile po oddanym strzale dostał potężnego wylewu krwi do mózgu. Upadł kilka sekund po upadku trafionego śmiertelnie stwora.
Natomiast Kapitan pozbawiony własnej woli... przytknął sobie strzelbę do brody i pociągnął za spust. Nastąpiła eksplozja barwy szkarłatu.
W tym samym czasie eksplodowało zastawione wejście. Do Jaskini wbiegł znacznie przerzedzony oddział Jednostek Specjalnych.
Tylko dwie osoby odbiegły od wejścia. Trzecia trzymając się kurczowo za brzuch kulała się przed siebie z niemałym trudem. Wszyscy uciekali przed jakąś gorzą. Gdy zauważyli scenę z zigguratem przyhamowali. Stracili morale już wcześniej, teraz próbowali się gdzieś schować, ratować życie. Zaraz za nimi w oparach gęstego dymu spokojnie wszedł wysoki pomarszczony osobnik. Był chudy a skóra zwisała z jego pozbawionego mięśni ciała. Jego korpus był nagi do pasa. Nosił luźną czarną długą szatę zamiast spodni, coś jak sutannę bez górnej części. Zwinnym skokiem znalazł się przy ostatnim ciężko rannym żołnierzu. Złapał jego głowę i skręcił mu szybko kark. po czym zwrócił się w stronę następnej ofiary. Złożył ręce jak do modlitwy powoli idąc w kierunku kolejnego żołnierza. Biedak zaplątał się we własne nogi. Zanim wypalił z Akm 74/2 demoniczny "ksiądz" chwycił go lekko za krtań. Mocno przekręcił chudą ręką w bok. Sołdat umarł charcząc i rzeżąc.
Ostatni z wojskowych otworzył serię z karabinu prosto w nachylone nad dogorywającym trupem indywiduum, które przytknęło do swych sinych ust kciuk. Wyglądało jak mędrzec oceniający swą pracę.
Z szybkością przekraczającą zmysły człowieka, chudy strach podbił lufę mierzącego doń karabinu. Seria z hukiem roznoszącym się echem po całej jaskini trafiła w sufit. Dzielny wojak zdążył jeszcze wyszarpnąć nóż z pochwy i próbował ugodzić prześladowcę w żołądek. Nie udało mu się jednak. Jego własny bagnet znalazł się niespodziewanie w ręce gładziciela. A ten jednym cięciem rozpruł mu brzuch od genitaliów do mostka. Chlupnęło. Przerażony mężczyzna upadł w swoje wnętrzności próbując je zbierać. Nie mógł uwierzyć że to koniec. Jeszcze chwilę drgał w spazmach. Umazany krwią i treścią jelit zmarł.
Igor leżał zwinięty w pozycji embrionalnej z przytulonym policzkiem do brudnych schodów. Miał otwarte jedno oko.
Jego umysł zarejestrował pandemonium które się rozegrało na dole. Przed chwilą był przekonany, że umiera w niebieskiej sali. Aż nagle pojawił się On. Szedł wolniutko z założonymi rękami na plecy. Wydawał się rosnąć. Wchodził dostojnie pod górę. Stopniowo ukazując całą swoją szkieletową postać. I oczy ciemne jak u zwierzęcia. Bez białek. Głębokie niczym dno otchłani. Potwór- kusiciel z kamiennej budowli widząc zbliżającego się konkurenta, podniósł kikuty obu łap do góry i zaryczał setką strasznych głosów. Nastąpiła eksplozja zielonego światła. Chłopak przez chwilę nie widział nic, oślepiony zagadkową poświata.
Odzyskał przytomność niesiony w kocu przez czterech uzbrojonych typów.
-Wszystko mi jedno co to będzie...- wypluł z siebie resztką sił przez spierzchnięte usta.
Majaki i widziadła.
Dzieciaku... co też tam się stało? Ciesz się że nasi chłopcy są odważni i gardzą śmiercią. No przynajmniej niektórzy. Coś ty robił nagi w tamtej dziurze? Zapewne nie wiesz co się działo, więc ci powiem. Heh, nogę mi przetrącił dzik, to w lazarecie się kuruje. W sumie to dobrze, że jesteś. Zanudził bym się. Mam na imię Wiesław. Jesteśmy w placówce najemników, jak byś nie wiedział, e? Wracając do wątku naszej rozmowy. Gdyby ktoś nie wysadził w cholerę helikoptera armijnego w środku wioski to i ciebie może byśmy nie znaleźli w tej dziurze na dole. Przyznaj się. To ty szaleńcze? Nic nie mówisz. A tam w dole pod zrównanym z ziemiom opuszczonym budynku? Mnóstwo trupów Specjalnych. Wygląda na to, że jakaś chmara pijawek ich rozniosła na strzępy. A w tajemnicy ci powiem, że znaleziono jeszcze dwa niezidentyfikowane ciała. Stalkerów chyba. I kilka dziwnych bezużytecznych śmieci też. Ktoś jaja sobie zrobił. Jak chłopaki to znaleźli krzyczeli, że będą bogaci, a to jakaś chińska podróba. No czego oni nie zrobią. Nawet artefakty... A tu kupa ledwo świeci. Wehhee, u oehhehe, gdybyś ty widział ich miny, jak się zorientowali ha huhouehhe, ech, aż się usmarkałem! Równy z ciebie gość, wiesz? Polubiłem cię. Musimy kiedyś na flaszce się spotkać...
Dowódca najemników, potężny człowiek o ogorzałej twarzy i bardzo długiej brodzie zaplecionej w warkocz, poprosił Igora gdy ten doszedł do siebie, na rozmowę do prywatnej kwatery. Czyli zamaskowanego namiotu. Dzień był deszczowy i nie zapowiadało się na poprawę pogody. Wszyscy w obozie mieli zły humor od śniadania. Nie dostarczono tak uwielbianych tu konserw.Tylko jajka, szynka i biały chleb.
- Mówią mi Lis, ale możesz się do mnie zwracać Piotrze. Usiądź proszę- najemnik wskazał miejsce, jedno z dwóch składanych polowych krzesełek ustawionych metr na przeciwko siebie.
Igor oszacował wnętrze. Namiot posiadał spartańskie wyposażenie, nawet jak na warunki Zony.
-Myślę, że mamy o czym pomówić- rzekł mocnym ale spokojnym głosem Piotr. Z jego oczu wyzierała inteligencja.
Zaplótł ręce i oparł łokcie na kolanach, lekko nachylając się ku rozmówcy.
Chłopak już żadnego człowieka się nie bał. To co przeżył w jakiś sposób sprawiło ze stał się obojętny na wiele aspektów życia... Wyprostował się i spojrzał uważnie na rozmówce.
-Znaleźliśmy wielu zabitych w okrutny sposób ludzi. Mimo że mendy, to jednak ludzie. Nas też nikt nie darzy sympatią... (przerwał na chwilę i pogładził się po brodzie) ale lepiej powiedz, co u licha robiłeś takim jak cię natura powołała na świat w piwnicy domu zrównanego z ziemią!? Widziałem wiele rzecz i wierz mi, ta była najbardziej niedorzeczna... I jeszcze te podrobione artefakty obok twojego umęczonego ciała... słucham, chcę znać twoją wersie wydarzeń.
-Nie mam nic do ukrycia, ale obawiam się, że mi Piotrze nie uwierzysz.- westchnął znużony przemyśleniami- sam do końca nie mogę dopasować niektórych elementów układanki. Ale mam pytanie... czy nie było przy mnie jakiejś żeliwnej skrzynki? I czy znaleźliście inne ciała prócz tych co wymieniliście? Jakieś, hmm, monstra, szkielety?
-Nic. Leżałeś w piwniczce jakieś dwa metry pod poziomem ziemi. Cały budynek został zdmuchnięty. Prawdopodobnie wybuch śmigłowca go zniszczył.- odpowiedział Dowódca z twarzą pokerzysty.
On mnie sonduje pomyślał Igor. Sprawdza mnie!- zdał sobie nagle sprawę młody.
-Pijawki dokonały masakry oddziału. To się zdarza. Szczególnie z agresywniejszą odmianą. Tak więc popiłeś i schowałeś się w piwnicy? Wojskowi przylecieli odpowiedzieć na masakrę ich patrolu dokonanej przez Powinność. Przybyły potwory często tu spotykane, dokonały krwawych łowów. Ktoś okradł całą maszynę, potem wysadził w powietrze. Czy tak było?
-Pewnie tak- cicho przytaknął Igor już nie taki pewny tego co się stało.
-Dziękuje więc za rozmowę. Jest pan wolny.- Lis wstał i podszedł do wyjścia- przewodnik zaprowadzi pana najkrótszą drogą do Kordonu. Życzę długiego życia.
-Dziękuje za opiekę- odpowiedział ponuro dzieciak. I gdy odchodził w stronę czekającego nań Stalkera, usłyszał cichy głos Dowódcy- handlarzowi dziękuj, nie mnie...
Koniec jest blisko.
- Więc łącznie nie było ciebie trzy dni, taaak? I poznałeś Małego Mahometa, taaak? Wiedz ,że trzy dni temu pojmali pojmali go wojskowi.Tak ktoś gadał. I Nawet Urke widziałeś i wojowaliście razem czy tam osobno? Tajne misie robiłeś... Powiedz co wy piliście, że obudziłeś się taki kawał drogi stąd?- Podsumował wstawiony Bumerang, a całe zgromadzenie ryknęło śmiechem (nawet ci co byli pijani, choć nie wiedzieli z czego to i tak się śmieli)- hę? bo widzi mi się, żeś białej gorączki dostał. A Urka do Limańska ponoć polazł i słuch o nim zaginął, Ta? Ale i tak zuch jesteś, he he he. Przyznaj się w krzakach się zapodziałeś i wszystko zmyśliłeś, e? Nie... nie obrażaj się no... ej...
-Zostaw chłopaka. Niech idzie... -zabełkotał Toma- ja mu wieżę.
Koniec