przez Wojtek w 12 Lut 2009, 22:56
Pierwsza wgl. próba napisania czegoś takiego, sam nie wiem, ale co tam wstawię.
Jak każdego poranka wyjechaliśmy razem z chłopakami w głąb
Czarnobylskiej strefy, aby pozbierać trochę złomu z miasta duchów
i sprzedać go w zakładzie nieopodal Kijowa. Był to wczesny, chłodny
poranek. Dotarliśmy do pierwszego pukntu kontroli, strażnicy znali
nas już trochę czasu, więc okazaliśmy tylko papiery i mogliśmy
jechać dalej. Poranek wydawał się wyjątkowo spokojny, zaledwie
czułem że coś wisi w powietrzu, ale nie dopuszczałem żadnych myśli
o tym, coż mogło by zakłućic kolejny dzień w takim miejscu jak to.
Jechaliśmy starą popękaną ulicą, która dzieliła Czerwony Las.
Poprzez lekką mgłę widać było promyki światła. Nagle, na północ
od nas, pojawił się błysk, światło z błysku było tak mocne iż nie
do zniesienia, człowiek nawet jak zasłonił rękoma oczy to nadal
widział je. Odruchowo puściłem kierownicę i przycisnołem hamulec
tak mocno jak tylko potrafiłem. Stara ciężarówka natychmiast się
zatrzymała, odsłoniłem oczy i ujżałem jakby płonące niebo,
wszyscy patrzeliśmy co się dzieje, nie oddzywając się ani słowem.
Po pewnej chwili usłyszeliśmy dziwny szum, zanim zdałem sobie
sprawę co oznajmiał owy dźwięk ujżałem przed sobą niewidzialną falę,
która wyrywała wszystkie słupy elektryczne, a nawet niektóre drzewa
z korzeniami, była to fala uderzeniowa najprawdopodobniej z miejsca
z którego pochodził oślepiający błysk. Zemdlałem...
Ocucił mnie mój przyjaciel Jurij, powoli podniosłem się
i stanołem na własnych nogach, cały byłem pogruchotany, wszystko mnie
bolało, ale dzięki Bogu żyłem. Obejrzałem się dookoła, ujrzałem auto
leżące na dachu jakieś 3 metry odemnie w rowie. Długo nie mineło zanim
znaleźliśmy naszego towarzysza Nikolaja. leżał po drugiej stronie
samochodu, lecz nie mógł chodzić miał złamaną nogę i okropnie krzyczał,
miał także przeciętą rękę z której strasznie lała się krew. Jurij kucnął
przy Nikolaju próbując go uspokoić, wstałem i bacznie rozglądając się
szukałem naszego ostatniego kompana Siergieja. Prześledziłem wzrokiem
całą okolice ale nic nie dojrzałem, dopiero gdy opuściłem wzrok niżej
to w tedy moim oczą ujrzała się ręka wystając spod wraku samochodu.
Natychmiast podbiegłem, lecz gdy chciałem wyciągać już mego kompana,
dojrzałem że ręka leży osobno, zdałem sobie w tedy sprawę iż mój
przyjaciel Kostia jest martwy. Plecami oparłem się o resztki pojazdu
i usiadlłem na ziemi, nie wiedziałem co myśleć ani robić dalej.
Jurij który uspokajał Nikolaja wstał i zobaczył leżącą koło mnie rękę,
zaszeptał po cichu - Kostia nie żyje...
W tej samej chwili upadł na kolana i schylił głowę w dół opierając się
rękoma o ziemię, a Nikolaj całkowicie zamilkł. Siedziałem myśląc o tym,
że właśnie zginął nasz wspólny przyjaciel, po pewnej chwili poczułem
na twarzy lekki wiatr, który jak żaden inny miał dziwny, specyficzny zapach,
w tedy to przypomniałem sobie o tym wszystkim co się stało, zdałem sobie
sprawę że trzeba działać i pomóc naszemu rannemu bratu. Czym prędzej
podniosłem się z ziemi, i podbiegłem do Jurija i Nikolaja, popatrzeli
na mnie kompletnie zdezorientowani. Musimy jak najszybciej dostać się
do miejsca gdzie będzie jakoś można pomóc Nikolajowi - powiedziałem.
Jurji ciężko wstał z ziemi i przyznał mi rację, Nikolaj wciąż mocno krwawił,
trzeba było się spieszyć, każda minuta była na wagę złota.
Jurij powiedział - Zanieśmy go do naszego schowka w mieście,
przecież mamy tam apteczkę, więc obandażujemy mu rękę, a nogą zajmią
się lekarze, później. Przyznałem mu rację, ponieważ do punktu kontrolnego
było o wiele za daleko, a to krwawienie mogło go w końcu wykonczyć.
Prypeć, to tam mieliśmy nasz schowek było stosunkowo blisko, wziąłem
Nikolaja na plecy i ruszyliśmy w stronę miasta, uznaliśmy że naszego zmarłego
towarzysza pochowamy później teraz ważniejsze jest pomóc Nikolajowi.
Dojście tam zajeło nam jakieś 20, może 30 minut, nie myśleliśmy jeszcze w tedy o
tym wybuchu, priorytetem była pomoc Nikolajowi, lecz już w tedy widzieliśmy strefę
jakby inną, zmienioną, nie taką jak znaliśmy ją dotychczas.
W końcu dotarliśmy do miasta, przeszliśmy 4 ulice i znaleźliśmy
stary opuszczony hotel. Weszliśmy do środka i klatką schodową na 2 piętro,
to tam znajdował się nasz schowek w jednym z pokoi dawnego hotelu,
położyłem Nikolaja na łóżku, a Jurij opatrzył mu głębokie rozcięcie,
z którego ciągle wyciekała krew. Daliśmy mu też trochę leków na uśmieżenie bólu.
Gdy Nikolaj poczuł się lepiej, zaczeliśmy się zastanawiać co takiego się
mogło tutaj stać, coś o takiej sile raczej nie mogło tak po prostu wybuchnąć,
postanowiliśmy że dowiemy się co tam zaszło. Zbieraliśmy się do wyjścia
gdy nagle usłyszeliśmy przelatujące helikoptery, które najprawdopodobniej
zmierzały w miejsce gdzie nastąpił wybuch. Po kilku helikopterach zrobiła
się cisza i usłyszeliśmy wyjące zwierzę, nieraz słyszałem wyjące wilki,
to było normalne, w strefie żyją całe watachy ich, ale ten dźwięk był inny,
nie podobny do tego który znałem, aż człowieka ciarki przechodziły.
W tedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy co wydało taki dźwięk, z czego był ten błysk,
i że byliśmy naocznymi świadkami początku nowego świata...