viewtopic.php?f=25&t=4731III.
Drobinki kurzu tańczyły w smudze światła wpadającego do piwnicy. To będzie ładny dzień – pomyślał Makak. Sięgnął po papierosa. Najpierw zapalić, czy najpierw zjeść? Palenie na czczo jest bardzo nie zdrowe. Boże, daj mi tutaj zdechnąć właśnie od fajek – powiedział do siebie stalker, wyciągając z kieszeni spodni zapalniczkę. Leżał rozciągnięty na materacu, obserwując jak Fiszka czyści przy stoliku broń. Powoli, pedantycznie, milimetr po milimetrze, usuwając najdrobniejsze nawet zabrudzenie, najmniejsze ziarenko piasku.
- Fiszka, a może moją giwerę też byś wyczyścił?
- Nie.
-Fiszka, daj spokój, ty to zrobisz dużo lepiej. Ja cierpliwości nie mam.
-Nie.
Makak poniósł z ziemi swojego AK i dokładnie obejrzał. Nie jest źle, lufa, zamek, celownik optyczny czyste. Oczywiście, jego partner zalazłby dziesiątki zabrudzeń, Makak miał wrażenie, że mógłby on czyścić broń w nieskończoność.
Do pomieszczenia wszedł Borys, który skończył właśnie się myć. Poruszał się jeszcze z trudem, chociaż leki i przyczepione do pasa artefakty zdecydowanie poprawiły jego stan. Tak naprawdę, pomyłaś Makak, to dobrze że może samodzielnie chodzić. Musi mieć cholernie silny i odporny organizm. Chłopak powoli podszedł do materaca, usiadł na nim i zaczął się ubierać. Jego ubrania nie nadawały się do użytku, wiec Makak oddał mu niechętnie swoje zapasowe spodnie i bluzę.
- Młody, i jak się czujesz?
-No, bywało lepiej… ale ręka się goi, to widać. Boli jeszcze trochę, i jestem strasznie słaby.
- Dzień, dwa i będziesz jak kózka skakał. Osłabieniem się nie przejmuj. To efekt napromieniowania. Miałeś sraczkę z krwią?
- Co? A, krwawa biegunka… nie, nie miałem.
- To nic ci nie będzie. Tylko tych artefaktów nie zdejmuj. – Makak obrócił się do Fiszki. – No i jak, bracie? Zrobiłeś przegląd ekwipunku? Na czym stoimy?
Tamten przerwał czyszczenie. Zawinął automat w naoliwione szmaty. Odłożył w kąt, razem z wyciorem do lufy, potem zakręcił butelkę z benzyną ekstrakcyjną, której używali do czyszczenia broni. Spojrzał na Makaka i powiedział:
- Nie jest dobrze. Nawet jeśli podliczymy to, co wczoraj rano kupiliśmy u jajogłowych w Jantarze. Amunicja kiepsko. 130 naboi do AK, 60 do MP5, i ten twój Makarow z czterema magazynkami. Leki też kiepsko. Antyradiantów razem 6 ampułek czerwonych, i 4 niebieskie. Jedno opakowanie tych tabletek, zmniejszających ilość radionuklidów w organizmie, do połowy puste. Prawie nie mamy środków odkażających, słabo z lidiokainą, mamy za to morfinę. Nie mamy też tego kleju tkankowego, do ran. Tylko bandaży i gazy mamy od cholery i trochę. Z żarciem i wódką jest dobrze.
- No to na ch… żeśmy wczoraj kupowali w Jantarze żarcie i bandaże, zamiast amunicji i leków? – Makak był zirytowany, najbardziej na siebie, bo to on wczoraj robił zakupy.
- Jeszcze jeden problem – jego partner wyciągnął rękę w kierunku Borysa – młody nic nie ma.
- Nie bardzo kapuje o co ci chodzi. Jak to „nic nie ma”?
-Nic, to znaczy nic. Żadnego kombinezonu ochronnego, broni, kamizelki, po prostu nic. Trzeba będzie kupić zanim wyjdziemy do centrum.
Początkowo do Makaka nie dotarło znaczenie tych słów. Kupić? Młodemu? Jakie wyjście do centrum? Patrzył się oniemiały na swojego towarzysza, zastanawiając się, o czym on do diabła bredzi. Wtedy odezwał się Borys:
-No, Makak posłuchaj… Nie irytuj się i posłuchaj… Jak spałeś, ja z Fiszką przeglądnęliśmy trochę te moje palny… Jest tunel, od Prypeci, do elektrowni. Tak naprawdę jest tam sporo tuneli… Ale jeden, jest naprawdę obiecujący… moglibyśmy…
Makak nie słuchał. Czuł wzbierającą w nim falę złości, spiętrzone emocje, jak wezbrana rzeka porwały go, poniosły z materaca, wcisnęły mu do ust potok słów. Wstał i podszedł do Borysa, wrzeszcząc na niego:
- Ty, k…. kocie popier….. ! Co ty k…. sobie wyobrażasz, że co? Ze my to już koledzy jesteśmy?! Ciebie od tego promieniowania chyba poje…, tak do szczętu ci mózg wypaliło! Jakim prawem ty coś z moim partnerem knujesz? O czym ty k… mówisz? Ty na kolanach powinieneś tu dziękować, o towarze czy planach zapomnij, kocie poje…. ! Jakie wyjście do elektrowni? Ja?! Z tobą?! Tobie coś się przyśniło, ty nie wiesz co mówisz. Zonę raz w życiu widziałeś, tak naprawdę, raz!! I myślisz że wszystko wiesz, wszystko rozumiesz? Ty do centrum chcesz iść?! Ty maminsynku, ty nie masz pojęcia o niczym..
Wyładował się trochę, uspokoił. Ciężko dyszał, gardło go piekło jeszcze gorzej niż wczoraj. Usiadł z powrotem na materacu, otworzył butelkę wódki. Teraz kot pokuli ogon, przeprosi - pomyślał. Z kotami tak jest, wystarczy trochę nakrzyczeć i taki matoł zaraz wraca do miejsca w szeregu. Borys jednak sprawiał wrażenie, jakby atak wściekłości Makaka tylko go zirytował, zamiast przestraszyć. Zaczął mówić:
- No, tak, no masz rację… raz tylko miałem poważniejsze wyjście do Zony… Popełniałem błędy, tak, wiem. I co z tego? Kto ich nie robi? Ale i ty dobrze wiesz, że w takiej sytuacji, w jakiej ja byłem, to i wielu starych by coś tam nawaliło. Tylko że ja skórę ocaliłem, wyszedłem z tuneli. Miałem fuksa, może… ale dałem radę, tak czy nie? No, k…, powiedz, dałem radę czy nie?
Makak nie odpowiedział. Nie patrzył się nawet na rozmówcę. Wbił wzrok w ścianę, nerwowo palił papierosa. Borys mówił dalej:
- A z tym towarem, to nie jest tak, że ty go sobie weźmiesz bo mi łaskawie życie uratowałeś. Jestem krótko, ale znam zasady. I to k… te podstawowe. Dzielimy się towarem po równo. Po jednej trzeciej dla każdego. Owszem, jestem wam wdzięczny. Wiem, że mam obowiązek się podzielić. Ale i wy mieliście obowiązek mi pomóc. Wilk i inni starzy w wiosce zawsze mówili, że stalker dla stalkera ma być człowiekiem. Inaczej, to będzie zwykła k…., nie człowiek. Mam rację, Fiszka?
Fiszka pokiwał tylko głową. Młody wstał, powoli podszedł do stołu, wziął do reki jeden z tomów zabranych przez niego dokumentów i usiadł koło Makaka.
- No, a ty Makak zamiast się wku…. i tu teatrzyki robić, posłuchaj. Przemyśl, i na spokojnie powiesz co o tym myślisz… Fiszka wie jak czytać te plany. Wie co w nich jest. Nie tylko sam rozkład tuneli, ale także podstawowe dane, o ile były one znane twórcom tych dokumentów: grubość stropu, datę wybudowania, daty generalnych remontów odcinka, rodzaj materiałów, z jakiego został wykonany tunel czy pomieszczenie… Nie wiem czy zwróciłeś uwagę, pewnie zwróciłeś… w wielu miejscach dołączone są streszczenia raportów oddziałów wojskowych, jak jakiś penetrował dany odcinek, i wrócił ktoś, aby raport napisać… Meldunek o ewentualnym skażeniu, o obecności mutantów, zaobserwowane anomalie, aktywność grup należących do elementu kryminalnego… pewnie tu chodzi o bandytów albo stalkerów… oraz aktywność, jak oni tu piszą… grup o charakterze sekciarsko – religijnym.. czyli Monolit. Na podstawie tych dokumentów można sobie dokładnie zaplanować bardzo ciekawą wycieczkę. No, a teraz popatrz o co mi chodzi.
Borys rozłożył przed nim kilka kartek wyjętych z pliku, który trzymał w ręce. Obok położył PDA Fiszki, z wyświetloną mapą północnych terenów Zony.
Makak zaczął przeglądać dokumenty. Wiedział jak odczytywać podstawowe informacje, czego nauczył się poprzedniego dnia od swojego partnera. Miał pewne problemy z odniesieniem punktów na powierzchni gruntu, oznaczonych w planach, do satelitarnej mapy z wyświetlonej na palmptopie. Problem był tym większy, że plany bardzo skąpo wymieniały obiekty znajdujące się wokoło naziemnych elementów tunelu, tak więc dopiero po dziesięciu minutach zorientował się, o co mogło chodzić młodemu.
Tunel ewakuacyjny JBS/9004/98 został zbudowany prawdopodobnie w 1998 roku. Jego południowy właz znajdował się około 800 metrów na północny wschód od ostatnich zabudowań miasta Prypeć, i jakieś 2000 metrów na zachód od rzeki, nieco na południe od cmentarzyska barek rzecznych. Ciągnął się 3 kilometry na północ, a jego północny właz znajdował się wewnątrz betonowego sarkofagu reaktora nr 4 czarnobylskiej elektrowni atomowej. Sam tunel biegł od 4 do 8 metrów pod ziemią. Szerokość do 3 merów, a wysokość tego tunelu do 2,5 metra. Wytrzymałość stropu została podana tylko szacunkowo, do 30 atmosfer. Celem tego tunelu była, według dokumentów, najprawdopodobniej ewakuacja personelu pracującego w kompleksie sarkofagu, w przypadku skażenia powierzchni. Brak danych o remontach, brak danych o źródłach zasilania oświetlenia. Był to jeden z czterech tuneli, jakie biegły od sarkofagu na południe.
Do planów dołączono krótki meldunek wojskowy. Datowany był on na 14 maja 2012, a więc zaledwie 10 dni wcześniej. Wynikało z niego, ze jedna z drużyn kompanii B 104 Samodzielnego Batalionu SPECNAZ, podległego wojskom MSW Ukrainy, w czasie próby zajęcia przez batalion elektrowni, zdołała się wedrzeć na teren sarkofagu. Jeden z żołnierzy naocznie potwierdził istnienie artefaktu w kształcie czarnego monolitu, który zauważony został przy zachodniej ścianie zniszczonej hali reaktora nr 4. Wskutek zaciekłego oporu członków grup sekciarsko – religijnych, kompania B nie zdołała posunąć się dalej. Dowódca wydał rozkaz wycofania się. Drużyna, która składała ten meldunek, została odcięta od reszty oddziału i wyjścia na zewnątrz sarkofagu. Najstarszy stopniem żołnierz drużyny, podporucznik Litwiejko, który zapoznał się przed akcją z wszystkimi planami kompleksu sarkofagu, łącznie z jego częściami podziemnymi, podjął decyzję o wycofaniu się tym tunelem. W północnych partiach tunelu żołnierze natknęli się na strefy zwiększonego promieniowania, jednakże nigdy na odcinku nie dłuższym niż 5 metrów. W tunelu zlokalizowano anomalie kwasowe typ B, jednak w niewielkich ilościach i łatwe do ominięcia. Przy włazie wyjściowym żołnierze natknęli się na Obiekt nr 13 Z. Oddali kilkanaście strzałów do Obiektu, żaden nie był celny. Obiekt oddalił się w kierunku Prypeci. Po tym podporucznik Litwiejko zdecydował się na wezwanie helikoptera ratunkowego. Skład osobowy drużyny w momencie ewakuacji tunelem: 6 osób, w tym 3 rannych. Straty w czasie ewakuacji: 0.
Makak odłożył dokumenty. Popatrzył najpierw na Borysa, potem na Fiszkę.
-I wy chcecie dojść do sarkofagu, tak? Do Spełniacza Życzeń, mam rozumieć? Ten meldunek, to został złożony ponad tydzień temu, ale dwa tygodnie temu miała miejsce największa emisja w historii Zony. I wszystko się zmienia, cały czas. Skąd wiemy, że tunel ciągle wygląda tak, jak zastali go żołnierze? Wiecie jak jest, jeżeli jednego dnia nie ma w jakimś miejscu anomalii, to nie znaczy że nie pojawi się ona tam następnego dnia. Szczególnie po ostatniej gigantycznej emisji Zona jest niestabilna. Skąd wiemy, że ten tunel nie jest teraz pełen galarety?
- Nie wiemy – odparł Fiszka - ale gadaliśmy przecież wczoraj rano z jajogłowymi. Mówili, że Zona stabilizuje się po każdej emisji, po dwóch trzech dniach nie ma już zmian w anomaliach i promieniowaniu. A ci żołnierze już byli w tunelu 4 dni po emisji.
- No dobra, druga sprawa. Elektrownia i Prypeć to tereny Monolitu. Trącał pies anomalie, te można ominąć jak się wie jak. Ci goście to już jednak problem. Chcecie szturmować sarkofag? Powodzenia. Batalion specnazu nie dał rady. Nie raz próbowali.
- No, jasne, że próbowali. Coś o tym wiem – tym razem odezwał się Borys – Wczoraj wam mówiłem o tym chłopaczku z oddziału Kuzniecowa z którym piłem. Poopowiadał mi co się tam przez ostatni czas działo. Dwa tygodnie temu był szturm na elektrownie. Żołnierze, helikoptery, transportery opancerzone, i tak dalej. Wtedy Zona wybuchła, to właśnie była ta emisja o której gadaliście z naukowcami. Ci, którzy przeżyli, wycofali się na zachód, na pozycje wyjściowe. Ktoś z dowódców uparł się, żeby zająć elektrownie, bez względu na koszty. No, to kilka dni później zmontowali następny atak. Jedna grupa miała zdesantować się na południu, i podejść od strony Prypeci, od południa, druga przejść przez Limańsk i podejść od zachodu. Wiecie jakie jest promieniowanie na północy Zony. Obszar na północy i na północnym zachodzie od linii Limańsk – elektrownia to martwa strefa. Dowódcy pierwszej grupy coś się popieprzyło, pomylił kierunki. Odszedł za bardzo na północ, wleźli w tą strefę. Żołnierze dostali po kilkanaście grejów, wielu zmarło na miejscu, większość w drodze do bazy. Ci co szli od południa mieli więcej szczęścia. Trochę więcej. Sporo helikopterów powpadało w anomalie na wysokim pułapie, mieli starty w marszu, od promieniowania. Potem był szturm na sarkofag… No, resztę już wiecie, czytaliście meldunek... Dzień później Monolit dostał szału. Ruszyli na niewiernych…
-O tym wiem, słyszałem. Była regularna bitwa w okolicach radaru. Te szajbusy szły prosto pod karabiny Wolności i kilku samotnych stalkerów. Podobno jak do kaczek… - przerwał mu Makak.
-No, właśnie. To samo było w Limańsku, tam Monolit też szedł na rzeż, wojsko zainstalowało kilka ufortyfikowanych punktów z karabinami maszynowymi. Po tym wszystkim, wojskowi doszli do wniosku, że Monolit nie stanowi już dużego zagrożenia. Pięć dni temu podjęli kolejną próbę przedarcia się do centrum. Też dwie grupy, jedna znowu z Limańska, a druga przez rzekę, od wschodu, obie na transporterach opancerzonych ze wzmocnioną ochroną przeciwpromienną. Ta grupa która szła od wschodu, przekroczyła rzeką w tym miejscu, gdzie jest cmentarzysko barek i rozwalony most kolejowy. Wjechali na brzeg, ujechali kilkaset metrów i natknęli się na pas anomalii, jedna koło drugiej, nie do przejścia. Wcześniej ich tam nie było! Pierwszy transporter wjechał w ten obszar, była tam Elektro, usmażyło wszystkich w środku. Dowódca stwierdził, że nie przejdą, zawrócił. Druga grupa, na zachodzie, natknęła się na to samo. Tak jakby Zona w ciągu jednej nocy odgrodziła elektrownie pasem anomalii… Tyle, że dowódca tej zachodniej grupy postanowił się przedzierać. Większość żołnierzy zginęła, przeszło kilkunastu. Stracili cały sprzęt, wszystkie transportery. Dowódca kazał iść dalej. Doszli do elektrowni, promieniowanie zaczęło wzrastać. Kilku chłopaków zbuntowało się, przystawili dowódcy kałacha do głowy, kazali wezwać helikopter ewakuacyjny… Ledwo co uszli z życiem, helikopter wpadł w anomalie, bardzo wysoko. Mieli awaryjne lądowanie niedaleko Limańska. Wrócili, ale grozi im sąd wojskowy.
Borys przerwał na chwilę aby złapać oddech. Wziął do reki nóż, i zaczął otwierać konserwę. Gdy skończył, zaczął opowiadać dalej:
- Wiem to wszystko od tego żołnierza. Widziałem się z nim ostatni raz tuz przed wyjściem ze Ścierwnikiem, trzy dni temu. Mówił mi, że zaraz po tym wszystkim przyszedł rozkaz, z samej góry, z ministerstwa, żeby przerwać wszelkie działania wewnątrz Zony, a skupić się na uszczelnianiu kordonu wokoło strefy zamkniętej… Ktoś na górze musiał przerazić się stratami. Zresztą, ten koleś mi mówił, jakie teraz mają morale… nawet Specnaz się buntuje, nie chcą iść… Wojsko teraz tylko obserwuje Prypeć i elektrownie, zdjęcia satelitarne, wysyłają co chwilę bezzałogowe samoloty szpiegowskie. Większość tych maszyn wpada w anomalie, ale coś tam zdjęć porobili. Ten żołnierz mi mówił, że wojskowi zlokalizowali tylko niewielkie grupki zbrojne w Prypeci. Może to Monolit, może stalkerzy, diabeł ich wie. W samej elektrowni ich ptaszki nie wyczaiły nikogo. Może coś tam tych fanatyków zostało, może siedzą wewnątrz sarkofagu, nie wiemy. Ale myślę, że warto sprawdzić.
Zapadło milczenie. Fiszka razem z młodym jedli kanapki. Makak nie miał ochoty na posiłek. Zapalił za to następnego papierosa. W sumie, to Borys nie powiedział mu żadnych nadzwyczajnych rewelacji. O tym, że wojsko kilka razy próbowało zając elektrownie słyszał. Nie był też niczym niezwykłym fakt, że wojskowi wysyłają nad północ strefy zamkniętej samoloty szpiegowskie, robili to od dawna. O tym, że zmasakrowano sporo fanatyków z Monolitu, też słyszał. Tak samo, że podobno Zona odgrodziła elektrownie pierścieniem anomalii. Dotychczas te wszystkie opowieści Makak traktował jako plotki, ot ludzie gadają, czasem jest to prawda, czasem nie. Tylko że, plotka potwierdzona z innego źródła, zyskuje mocno na wiarygodności.
Wyglądało na to, że znali prawdopodobnie bezpieczne przejście do sarkofagu, który prawdopodobnie nie był już silnie strzeżony przez Monolit. Za dużo tych prawdopodobnie. Za dużo, aby decydować się na wyjście do centrum z jednym doświadczonym i jednym kotem. Na pewno nie z kotem. Makak wstał, przeszedł się parę kroków.
- Wiesz, Borys – zaczął – z ciebie jest dobry chłopak. I stalkerem będziesz niezłym… Odważny jesteś, większość to by w tunelu sobie sama nie dała rady z pijawką, nerwy by wysiadły. Nie wiem czy mi by się udało. Ale brak ci doświadczenia. Nie, centrum to nie miejsce dla ciebie… K… mać, ja sam nie wiem, czy dam radę.
Borys nie odpowiedział. Odpowiedział natomiast partner Makaka.
- Kogoś musimy wsiąść. Jak nie z nim, to z kim pójdziesz? Młody da radę. Wiem to.
No właśnie, z kim? Od ostatniej emisji, Zona zebrała straszne żniwo wśród doświadczonych stalkerów. Przez ostanie kilka tygodni strefa wzięła bardzo dużo ich znajomych. Razem z Lupą. Zawodowcy, których znali, a którzy nie poginęli, tworzyli zazwyczaj własne grupy, i nie chodzili absolutnie z nikim innym. Z pozostałymi nie mieli kontaktu, niektórzy odeszli na głębsze wyprawy, na Limańsk lub Ciemną Dolinę, inni urwali się na chwilę do wielkiej Krainy, powydawać trochę pieniędzy, lub przeczekać niespokojny okres.
- Nie wiem, Fiszka. Nawet i we trzech jest mało… może i moglibyśmy wsiąść młodego… ale wątpię czy ma ochotę po ostatnich przejściach dalej szwendać się po Zonie.
- Jest wręcz odwrotnie – zaprzeczył Borys przełykając kanapkę - po ostatnich przejściach, to ja mam ochotę iść dalej.
IV
Pies przystanął, uniósł pozbawiony ślepi, groteskowy łeb, zaczął węszyć. Po dwóch sekundach zrobił kilka kroków szybkim truchtem, znowuż zatrzymał się. Borys doskonale widział jego cielsko w optycznym celowniku AK 74. Starał się opanować delikatne darzenie rąk i wstrzymać oddech. Ocenił odległość na 110 metrów, wziął delikatną poprawkę na wiatr i strzelił, celując w korpus. Pocisk chybił, wbił się w ziemię jakieś 20 centymetrów od psiej łapy, a strzał spłoszył mutanta. Bydlę pobiegło szybko na wschód, w kierunku drogi na Prypeć, by chwilę później zniknąć za szczytem małego wzgórza, gdzie wcześniej uciekła reszta stada.
Strzelec odłożył karabin i podniósł się z pozycji leżącej do klęczek. Tkwili na dachu garażu już od dwóch godzin. Od rana ćwiczył strzelanie, a było to o tyle ciekawe, że Fiszka wypatrzył stado około 15 ślepych psów, które węszyły coś na wschód od ich dziupli. Przez ostanie pół godziny chłopak oddał 25 strzałów, tylko dwa razy trafiając jakiegoś mutanta. Stado co chwilę uciekało, wystraszone strzelaniną, by wrócić po kilkunastu lub kilkudziesięciu sekundach. Musiało coś je bardzo zaciekawić, coś od południa, od strony nasypu, gdyż psy w tamtą stronę ciągle zwracały łby.
Borys przyłożył do oczu lornetkę, i dokładnie przeglądał okolicę. Ani na wzgórzu, ani w jego okolicach nie zauważył mutantów. Poczuł się zawiedziony, miał nadzieję jeszcze postrzelać. Dostrzegł jednak jakiś ruch na lewo od wzgórza około 400 metrów od nich. Jakaś postać wynurzyła się z zarośli które tam rosły, i szybko poruszała się w ich kierunku.
- Ktoś tu idzie, od nasypu kolejowego – powiedział do Fiszki – To Makak?
Stalker wziął od niego lornetkę, popatrzył chwilę.
- Tak – powiedział biorąc do ręki swojego AK – trzeba będzie osłaniać. Psy wrócą.
Faktycznie, stado pojawiło na wzgórzu się po kilkunastu sekundach. Na jego czele biegł duży, biały osobnik, największy mutant jakiego dotychczas Borys widział. Chłopak wcześniej próbował go zdjąć, jednak żaden strzał nie był jak do tej pory celny. Tym razem ci się nie uda, skur…. - pomyślał.
Celownik, poprawka na wyprzedzenie celu, przymierzenie się, strzał. Borys puścił krótką serie, pudło. Wycelował jeszcze raz, tym razem mierząc dobrych parę metrów przed stwora. Puścił serię, potem jeszcze strzał pojedynczy. Trafił. Ostatni pocisk ugodził zad mutanta, powalając go na ziemię. Doszedł do nich przejmujący skowyt. Pies próbował powstać, jego niegdyś biała sierść zalana była krwią. Gdy już podniósł się z powrotem na cztery łapy, Borys ponownie puścił dwie krótkie serie, z której dwa pociski dosięgły cel. Pierwszy z nich tak jakby w ogóle nie zrobił na mutancie wrażenia, natomiast drugi, ulokowany w kark, powalił go po raz kolejny. Strzelec dobił go jeszcze dwoma strzałami.
W tym czasie Fiszka ubił dwa stwory. Dopiero jednak śmierć osobnika, którego zastrzelił Borys, spowodowała, że większość stada uciekła. Tylko dwa psy szarżowały dalej na Makaka. Ten otworzył do nich ogień z MP5, gdy były na bardzo krótkim dystansie. Pierwszy padł prawie natychmiast. Drugi był szybszy, biegł klucząc. Zarówno seria Fiszki, oddana ze sporej już odległości, jak i strzały Makaka spudłowały. Pies zbliżał się coraz szybciej, im był bliżej ofiary, tym mocniej przyspieszał. Borys nawet nie strzelał, wiedział że na taką odległość nie ma to sensu. Widział w lunecie optycznego celownika, jak mutant skoczył w kierunku stalkera. Ten zrobił unik, w momencie jak wyprężone, długie, smukłe ciało mutanta sunęło w jego kierunku. Atak psa trafił w próżnię, stwór lądując stracił równowagę. Makak oddał w jego kierunku długą serię, długą i celną. Pies przewrócił się, wyjąc. Jego ciałem wstrząsnęło kilka konwulsji, potem znieruchomiało.
- Koniec przedstawienia – mruknął Fiszka – idziemy na dół.
Makak ruszył przed siebie, bardzo ostrożnie. Na odcinki między nim, a dziuplą przyczaiło się kilka anomalii, głównie małych Karuzel. Stalker obchodził je, oznaczając sobie drogę kilkoma muterkami. Przy ostatniej zatrzymał się, aby podnieść lezący na jej obrzeżach Kamienny Kotlet. Po kilkunastu minutach dołączył do reszty swojej grupy, czekającej na niego w piwnicy.
-Część Makak – przywitał go Borys.
Makak usiadł na materacu, ciężko dysząc. Wyglądał na wyczerpanego.
- Widzieliście to? Zaje….ne sierściuchy, kundle, niech je diabli. Stado wyczaiło mnie na granicy Bagien, szedłem nasypem. No to skręciłem na Bagna. Nadrobię ze trzy kilometry, myślę sobie, ale bydlęta zgubię, one na Bagnach często trop tracą. No i zgubiłem, przechodzę tutaj, idę do was, patrzę – a tu stado na tym pieprzonym wzgórzu stoi, jakby na mnie czekały, kundle poje….! Musiałem się kryć w zaroślach.
- Najwyższy punkt w okolicy, wiedziały że jeżeli wyjdziesz po tej stronie nasypu, to stąd najszybciej ciebie wyniuchają.
- Masz rację młody. Te bydlęta coraz lepiej kombinują. Nawołują się, jak wyczują ofiarę, jak atakują ludzi to najpierw okrążają, jak mogą, trzymają się na dystans, czekają aż człowiek wystrzela się z amunicji, świetnie omijają anomalie… wcześniej tak nie było. Zona jest coraz gorsza. Coraz mniej myślących ludzi, coraz więcej myślących bestii… tak przy okazji, co wyście do k…y nędzy za konkurs strzelecki odpier…, jak ja w tych krzakach zasranych siedziałem? Mieliście 4 magazynki, trzeba było wystrzelać je długimi seriami, szybko, a nie bawić się, kto odstrzeli wszystkim psom prawe jądro.
- To o czym mówisz, to dobór naturalny. Przetrwały tylko najbystrzejsze osobniki, i one przekazują geny dalej, ponieważ tylko one dożywają wieku, kiedy są w stanie się rozmnażać – powiedział Borys. Nie odniósł się jednak do kwestii strzelania psom w jaja.
- Nie wiem o czym ty mówisz, ale jest to cholernie mądre. Módl się, abyś i ty okazał się na tyle bystry aby tu dożyć wieku w którym będziesz w stanie się rozmnażać.
-Ja już dawno mogę się rozmnażać – zaśmiał się Borys – od kilku ładnych lat, jestem z rocznika 1990.
Zapadło milczenie. Makakowi nie chciało się już kontynuować tej idiotycznej rozmowy. Odezwał się za to jego partner:
- To jesteś w wieku mojego syna.
- Fiszka, co ty opowiadasz?! – zaciekawił się Makak – półtora roku się z tobą szwendam, a ty mi nigdy nie mówiłeś że syna masz. Zresztą, w ogóle mało o sobie mówisz…
- Nieważne. Co załatwiłeś?
- Niewiele. Wczoraj doszedłem na kordon na długo przed zmierzchem, od razu do Sidrowicza walę. Sukinsyn, nie chciał dać dobrej ceny za fanty, tylko trochę śmieci sprzedałem. Kupiłem nieco amunicji, a dla młodego tylko to. – Makak wyciągnął z plecaka lekką kamizelkę kuloodporną.
- Tylko tyle? – Borys był zawiedziony. Miał nadzieję, że uda im się zdobyć w wiosce dla niego jakiś lepszy strój ochronny. Taka kamizelka nie była nawet porządną ochroną przed kulami lub odłamkami, o anomaliach czy promieniowaniu nie wspominając.
- Tylko tyle miał. Nie pękaj, młody. Dojdziemy na Jantar, tam się kupi coś porządnego. Bylebyś w jednym kawałku doszedł, to będzie dobrze… a tak przy okazji, to ciebie już w wiosce opłakują.
- Nie mówiłeś im że żyję?
- A po co? Im mniej osób wie gdzie się szwendałeś i co znalazłeś, tym lepiej. Jeden czy dwóch tam się o ciebie pytało, powiedziałem że żadnego kota ze Ścierwnikiem nie widziałem.
Fiszka bez entuzjazmu obejrzał kamizelkę. Pokręcił w milczeniu głową, potem zapytał:
- Jakieś wieści z Zony?
- Takie tam… pierdoły… jeden kot wrócił z Ciemnej Doliny obładowany, dumny jak paw, wódkę wszystkim stawiał, bo miał też urodziny, imprezka była… trochę głupot się nasłuchałem… przyszło nawet dwóch kolesi z Wolności, mieli interes do Sidorowicza. Jeden z nich opowiadał, że dwa tygodnie temu, po emisji, jak Zona niestabilna była, sporo anomalii ni stąd, ni z owąd się w Rostoku pojawiło. Jedna z nich w samym sztabie Powinności. Oni mają tam taki pokój, w suterenie. Po jednej stronie wyjście na zewnątrz, po drugiej kibel. A tu nagle Elektro się pojawia, na calutki ten pokój. Wszyscy pouciekali, nic nikomu się nie stało. Tyle że w sraczu akurat był jaśnie wielmożny pan, pogromca anarchistów i mutantów, sam generał Woronin. Palant poszedł się wysrać, ale z kibla już nie wyszedł, bo anomalia u drzwi… Musieli się do niego przekuwać. A tu problem… wiecie, te stropy w fabryce grube, stary sowiecki beton ani drgnie… chcieli ładunkami wybuchowymi, tyle że generał zabronił. Musieli do kretów na wysypisko po jakiś sprzęt zapieprzać… a tak po za tym, to znowuż rozejm między Powinnością a Wolnością…
- Bo co, bo Woronin w kiblu uwięziony? – zapytał Borys.
- Nie, bo obie grupy ostatnio duże straty miały. Ale nie bójcie się, jak tylko wyliżą rany, trochę rekrutów nabiorą, to wyrzynka wróci na całego… Ale wczoraj to prawdziwe jaja były… Bo nie tylko my mieliśmy imprezkę, ale i wojskowi na kordonie… U Kuzniecowa to już zupełny burdel, i to, jak to się mówi, w sensie dosłownym… żołnierze kilka dziwek z miasteczka na południe od Zony przywieźli na posterunek. Jedna z nich dobrała się do wojskowych apteczek i tak się zaprawiła, że postanowiła Zonę pozwiedzać. Poszła na północ, drogą, zobaczyło ją akurat dwóch kotów którzy wracali po nocy z Ciemnej Doliny. I w te pędy, do wioski starszyźnie o cudzie zameldować. My sobie pijemy, a tu te koty biegną, spietrane bardziej niż gdyby je stado pijawek goniło. Na początku pomyśleliśmy, że kotom odbiło, ale na wszelki wypadek postanowiliśmy sprawdzić… Wychodzimy z wioskę, patrzymy, a tam idzie blondyna, ubrana tylko w stringi, butelka wódki w dłoni, ze śpiewem na ustach, a za nią kilku wojskowych, w pełnym rynsztunku bo przecież to Zona… a każdy jeden ledwo na nogach się trzyma…
- Pier… !
-Nie, to było później… My stoimy, nie wiemy, czy strzelać, czy nie. Wołodia Kamyk tą blondynę zatrzymuje, co by jeszcze w jakaś anomalię nie wlazła, a to do niego: „panie stalker, ja bym chciała jakiś artefakt zobaczyć”. No to Kamyk jej mówi, żeby poszła z nim do obozu, to on jej swoje artefakty pokaże.
- A żołnierze co?
- Nic. Grzeczniutcy, za zamieszanie panów stalkerów przepraszają. W końcu skończyło się tak, że żołnierze wzbogacili się o skrzynkę wódki, a chłopaki wzięli dziewczynę do obozu.
-Boże, aż mi jej szkoda…
- No co ty, młody… zachwycona była. Tym bardziej, ze chłopaki ją nie tylko miłością, ale i artefaktami obdarowali. Powiedziała, że wróci za kilka dni i koleżanki przyprowadzi.
- A ty co, skorzystałeś?
-Nie, nie po żołnierzach. Głupio by było w Zonie na jakąś kiłę zdechnąć.
Borys roześmiał się głośno, Fiszka tylko uśmiechnął. Obaj czekali jeszcze na jakieś historyjki, ale ich rozmówca szybko spoważniał i powiedział:
- Panowie, jest już po dziesiątej. Na Jantar jest kilkanaście kilometrów, i diabli wiedzą co po drodze. Z Jantaru jest przynajmniej kilka kilometrów do Rostoku, zależy jaką drogę wybierzemy. Potem możemy albo przedzierać się przez Dzicz, na co nie mam ochoty, albo obejść ją, i od południa lub północy dostać się do Baru. Tak czy inaczej, żeby zdążyć przed zmrokiem, musimy wyjść najpóźniej w południe. Zbierajmy się.
Byli gotowi po prawie godzinie. Pierwszy ruszył Fiszka, drugi Borys, pochód zamykał Makak. Gdy tylko wyruszyli, niebo zasłoniło się ciężkimi, ołowianymi chmurami, zerwał się porywisty, lodowaty wiatr. Chwilę później, gdy byli już kilometr za dziuplą, spadł ciężki zimny deszcz. Stalkerzy zatrzymali się, spojrzeli na liczniki Geigera. Ciche, deszcz tym razem nie był skażony.
Borys znał stalkerskie powiedzenie, że w Zonie są tylko dwie pory roku: pora deszczowa, oraz pora deszczowa. Boleśnie teraz przekonywał się o jego prawdziwości. Cały przemókł, wstrząsały nim dreszcze, kamizelka oraz darowane ubrania nie stanowiły żadnej ochrony przed zimnem oraz deszczem. W pewnym momencie podszedł do niego Fiszka i bez słowa podał mu swój płaszcz przeciwdeszczowy.
- Fiszka, dzięki, ja sobie dam…
- Bierz. Mnie kombinezon i kurtka wystarczą.
- Dzięki!
Szli cały czas na północ, wzgórzami porośniętymi rzadką trawą, oraz zaroślami. Marsz często przerywali, żeby sprawdzić poziom promieniowania, lub objeść jakąś anomalię. Przy każdej stalkerzy wyciągali detektory, aby poszukać artefaktów. Udało mi się znaleźć tylko dwa i to tanie. Makak cały czas obserwował teren przez lornetkę. W pewnym momencie musieli odbić na wschód, bowiem zobaczył on kilka dzików ryjących w zaroślach kilkaset metrów na prawo od nich. Stalkerzy nie mieli dużo amunicji, woleli więc unikać niepotrzebnego starcia. Dwa razy też musieli się cofać i szukać innej drogi, gdy liczniki Geigera zatrzeszczały ostrzegawczo, oznajmiając że wchodzą w obszar napromieniowany.
Po ponad dwóch godzinach takiego kluczenia, weszli na wzgórze za którym rozciąga się dolina, gdzie znajdowały się Instytut Badawczy Agropom, oraz dawna fabryka izolatorów elektrycznych, jeden z wielu opuszczonych zakładów, produkujących przed katastrofą sprzęt dla elektrowni. Odchodziły od niej tory, które znikały w walącym się tunelu. Z tego co Borys wiedział, tunel skręcał na północ, obok niego znajdował się następny, z linią kolejową prowadzącą z północy na wschód, do hangaru na terenie wysypiska. Obie nitki trasy łączyły się na północy, w pobliżu kompleksu Rostok.
Był to trudny i niebezpieczny teren, rojący się od anomalii, obszarów skażonych radioaktywnie i mutantów. Był on często odwiedzany nie tylko przez stalkerów, ale także polujących na nich szabrowników. Szli więc bardzo ostrożnie, skuleni, prawie na czworakach. Często kryli się w zaroślach lub momentami bardzo gęstej trawie. Około stu pięćdziesięciu metrów przed fabryką, Makak, który obserwował właśnie budynki przez lornetkę, gestem kazał im paść zupełnie na ziemie. Podczołgał się powoli do Fiszki.
- Wschodni budynek, pierwsze piętro, drugie okno. Zauważyłem jakiś ruch – powiedział szeptem do partnera.
Ten podniósł lornetkę do oczu i przez blisko minutę obserwowała fabrykę. Nie zauważył nic.
- Pewien jesteś? - zapytał.
- Tak. Podczołgamy się do tamtych krzaków przed nami, będzie lepszy widok. Borys, zostajesz tutaj. Jakby się zaczęła zadyma, spieprzaj za tamte drzewo z tyłu. Uważaj na Trampolinę, sześć metrów za nim.
Stalkerzy zaczęli się czołgać. Do zarośli mieli prawie dziesięć merów. Odcinek ten pokryty był rzadkimi kępami szarozielonych, niskich chwastów, nie dających żadnej ochrony. Borys był pewien, że zaraz zacznie się strzelanina, z okien fabryki plunie na nich grad ognia i ołowiu. Cicho odbezpieczył MP5, pomimo, że wiedział, że na taką odległość ta broń nie jest skuteczna. Nic jednak się nie stało, jego towarzysze spokojnie zanurzyli się w krzakach.
Stalkerzy ostrożnie podnieśli się do klęczek i przystawili lornetki do oczu.
- Coś tam chyba jest…- szepnął Fiszka.
- Jest… kryje się w cieniu… nie widzę dokładnie kto.. mierzy w naszym kierunku…
- Widzi nas?
Makak nie odpowiedział. Człowiek w oknie fabryki powoli poruszał bronią przyłożona do ramienia, od zachodu na wschód. Pewnie zauważył ruch, i teraz przez celownik optyczny szuka celu – pomyślał stalker. Do kolejnego okna podszedł inny mężczyzna, również z bronią gotową do strzału. Uklęknął, jednak Makak widział go wyraźniej. Nie rozpoznał rysów twarzy, zauważył natomiast rurkę aparatu tlenowego kołyszącą się u jego szyi. Spostrzegł też, że jest ubrany w szarozielony kombinezon ochronny.
- Stalkerzy albo jajogłowi. – powiedział Makak, tym razem na cały głos. Zabezpieczył i zawiesił na plecach karabin, wstał z klęczek i z dłońmi wysuniętymi trochę przed siebie zrobił wolno parę kroków. Drugi ze stalkerów zrobił to samo.
Spokojnie minęło kilka sekund. Dostrzegli w oknach fabryki jakiś ruch, ale nie padły strzały. Cisza, spokój. Przestało padać.
Makak obrócił się do tyłu, gestem przywołał Borysa. Ten podniósł się z ziemi schylony podbiegł do nich. W dłoniach mocno zaciskał broń.
- Schowaj broń, idioto! Tam są nasi.
Spokojnie doszli do fabryki, Na jej teren weszli przez przerwę w wysokim, zakończonym, drutem kolczastym, betonowym ogrodzeniu. Dziedziniec fabryki pełen był porozrzucanych chaotycznie betonowych elementów. Z popękanych szczelin w podłożu wyrastały w połowie uschnięte chwasty. Na samym jego końcu, przy ścianie rdzewiała ciężarówka.
Przy metalowych schodach ciągnących się wzdłuż ściany pierwszego z budynków fabryki, stał niewysoki mężczyzna, o wyraźnie azjatyckich rysach twarzy. Na widok stalkerów opuścił on trzymanego w dłoniach Abakana.
- Fiszka, Makak i Borys… Borys Mecenas – przedstawił swoją ekipę Makak.
Mecenas?- pomyślał Borys zdziwiony. No dobra, niech będzie i Mecenas.
- Rusłan Kosmita – przedstawił się Azjata. Mówił z tatarskim albo syberyjskim akcentem, Borys nie potrafił odróżnić – przyszliście zbierać w fabryce? Nic już nie ma, ale może coś ominęliśmy.
-W takim razie pójdziemy sobie na północ, na Rostok. Ale jeśli nie macie nic przeciwko, zrobimy tu przerwę, zjemy coś.
- Zapraszam na piętro, też mamy obiad – Kosmita ruszył schodami.
W głównym pomieszczeniu, kompletnie psutym, jeśli nie liczyć walających się resztek jakichś instalacji, śmieci, strzępów kabli, pod ścianą siedziało dwóch mężczyzn. Jeden z nich podgrzewał na maszynce spirytusowej zawartość konserwy. Drugi, łysiejący blondyn z wyraźną nadwagą spojrzał na wchodzący. Wstał i wyraźnie ucieszony krzyknął:
- Na Chyrtusa wszechmogącego w niebiosach, toż to Fiszka we własnej osobie! – podbiegł i serdecznie uściskał stalkera. – I Makak cały i zdrów! Bogu niech będą dzięki! A Lupa gdzie, znowu się urwał do swojej, do Lwowa?
Fiszka nic nie odpowiedział, popatrzył tylko na pytającego. Makak westchnął głośno.
- Rozumiem… - powiedział poważniejąc blondyn - rozumiem… przykro mi. Lupa już u aniołów, w niebie… bardzo mi przykro.
- Takie życie, taka robota. Poznaj, to jest Borys Mecenas. Kot, ale rokujący duże nadzieje. Mecenas, ten tutaj to Grisza Pastor, zaczynał w Zonie razem z Fiszką.
- Kot, powiadasz? – Pastor przyjrzał się ciekawie Borysowi – nie wiem chłopie, coś ty zrobił tym panom żeby zgodzili się z tobą chodzić, ale to było opłacalne. Rusłana poznaliście? Tak? A tamten co teraz pichci, to Juri Lekarz. Obaj chodzili z grupą Duchczewa, zanim ta się rozleciała.
Stalkerzy podali sobie ręce. Juri był średniego wzrostu, Borys zauważył paskudne blizny po oparzeniach na jego karku i policzku.
-Zapraszam do nas, siadajcie – powiedział Juri.
Fiszka zaproponował, żeby do już gotującego się jedzenia, dorzucić ich trzy konserwy. Gdy posiłek był gotowy, Pastor odmówił krótka modlitwę, i rozdał każdemu porcję.
- Co u ciebie w ogóle słychać, Pastor? - zapytał Fiszka swojego dawnego towarzysza, gdy obiad dobiegał końca, a Makak rozlewał wódkę.
- E, nic szczególnego, dwa miesiące temu poharatał mnie Snork, przy stacji transmisyjnej na Jantarze. Ledwo uszedłem z życiem, dwa otwarte złamania, profesor Krugow mnie wyciągnął. Niech mu Pan pobłogosławi. Kurowałam się miesiąc w Wielkiej Krainie, wiecie, w tym instytucie medycyny specjalnej, tym co powstał przy uniwerku, gdzie Krugow umieszcza stalkerów czasem. Potem wynajmowałem się jako łowca mutantów, psie pieniądze, a robota paskudna. Zaraz po ostatniej emisji, jak wysiadł Mózgozweglacz to ruszyłem na północ. Doszedłem pod Prypeć, ciężko było… A teraz trochę łaziliśmy z tymi chłopakami… A wy?
- Też nic szczególnego – Odpowiedział Makak – jak była emisja, to przez parę dni siedzieliśmy jak mysz pod miotłą, czekaliśmy aż się wszystko uspokoi. Potem zrobiliśmy dwa krótkie wypady po obrzeżach. No i ponad tydzień temu ruszyliśmy na Czerwony Las. Wtedy Lupa zginął.
- Jak to się stało?
- Paskudnie.
Pastor nie drążył tego tematu więcej. Po zakończonym posiłku Juri Lekarz powiedział:
- Panowie, na nas już czas. Przykro mi opuszczać takie towarzystwo, tylko że ja z Kosmitą umówiliśmy się na południu z pewnymi osobami, które odkupią od nas fanty. Jeśli do jutra rano nie dojdziemy do granicy Bagien, przepadnie nam świetny biznes. A tobie Pastor wielkie dzięki za współpracę. Wiesz gdzie nas szukać.
Stalkerzy pożegnali się, i pożyczyli szczęścia wychodzącym. Gdy Lekarz i Kosmita zniknęli, Fiszka zapytał Pastora:
- Nie idziesz z nimi?
- Nie… mają własne dojścia do kupców spoza Zony, którzy ufają tylko im. Umówiliśmy się, że pójdziemy na północne hałdy Wysypiska, potem na Agropom, i jak zbierzemy artefaktów przynajmniej po 10 tysięcy na łebka, to się rozstaniemy. To dobrzy, uczciwi stalkerzy, niech im Pan pobłogosławi, ale nie chcą zdradzać swoich kontaktów.
- No i co teraz?
Pastor chwilę się zastanowił, zanim odpowiedział.
-Teraz to ja pójdę na Jantar towar sprzedać. A później to się zobaczy.
Fiszka popatrzył się na swojego partnera. Makak pokiwał do niego głową, potem powiedział;
- To w takim razie, Pastor, to ja mam dla ciebie ciekawą propozycję.
V
Krajobraz zaczął się zmieniać, gdy tylko przekroczyli tory kolejowe prowadzące na Rostok. Roślinność stawała się coraz rzadsza, na wpół uschnięta trawa z rzadka tylko porastała szarą, spękaną glebę. Większość drzew była martwa, wystające z ziemi suche kikuty przypominały pokrzywione szpony. Gdzie niegadzie widać było rdzewiejące pojazdy, wyglądające jak gigantyczne klocki porzucone przez znudzone, kapryśne dziecko. Borys idąc, szczególnie gdy pokonywali niższe partie terenu, czuł jak czasem jego stopy zapadają się w podmokłe podłoże.
Postanowili obejść od wschodu dolinę która prowadziła prosto z Agropomu na bagno, gdzie naukowy mieli swoją bazę. Pastor słyszał, że podobno kręciło się w niej kilku członków rozbitej na Wysypisku bandy szabrowników. Bandyci mieli, według tych pogłosek, robić zasadzki na idących na północ stalkerów. Nikt nie wiedział na ile te pogłoski są prawdziwe, ale niebezpieczeństwo było duże, tym bardziej, że Borys pozbawiony był porządnej ochrony przed kulami. Postanowili więc nie ryzykować.
Gdy dotarli do torów, poszli kilkaset metrów na wschód, prawie do samej granicy Zony. Potem odbili na północ, w kierunku dwóch dużych wzgórz, za którymi rozciągało się wyschnięte, martwe jezioro. Na jego wschodnim brzegu położony był duży kompleks starej fabryki odzieżowej i oczyszczalni ścieków, przy której, na środku niewielkiego bagna, naukowcy umieścili swój bunkier. Zachodni brzeg tego pustego akwenu, stanowił zarazem granicę Zony.
Borys szedł przed ostatni, Makak jako pierwszy. Chłopak słyszał jednak jego przekleństwa, wypowiadana pod nosem. Stalker był przeciwny omijaniu najkrótszej drogi, nie wierzył w istnienie zasadzki bandytów, strzelających ludziom z ukrycia w plecy. Do szewskiej pasji doprowadziła go perspektywa pokonywania dwa razy dłuższej drogi, przez teren najeżony anomaliami i silnie napromieniowany.
Gdy byli już na szczycie zachodniego wzgórza, Makak dał gwałtownie znak ręką, aby wszyscy się zatrzymali. Borys rozejrzał się dookoła. Nie zauważył nic szczególnego. Po prawej widział następne wzgórze, porośnięte od ich strony wysoką po pas, suchą trawą. Po lewej stronie, u samego podnóża wzniesienia stał słup elektryczny, z którego zwisały porwane przewody. Za nim rozciągał się płaski, poryty bruzdami i starymi koleinami teren. Kończył on się skarpą, a za nią leżała spora depresja, którą niegdyś wypełniały woda jeziora.
A dalej – pomyślał Borys – granica Zony i normalny świat.
Makak intensywnie wpatrywał się w przestrzeń przed nimi. Kilka metrów od niego leżały porozrzucane szczątki jakiegoś zwierzęcia. Na wysokości jego piersi wolno wirowało parę liści. Dopiero po paru sekundach Borys zauważył, że w małym wgłębieniu na wprost Makaka leżał mieniący się pastelowymi kolorami artefakt, Dusza. Makak nakazał wszystkim aby cofnęli się parę kroków. Powoli podniósł leżący za nim konar drzewa i rzucił wprost przed siebie.
Drewno przez ułamek sekundy leciało normalnym łukiem. Jednak około dwóch metrów przed stalkerem coś jakby porwało konar, jakaś niewidzialna siła zakłóciła tor lotu, pociągnęła najpierw ku górze, bo po tym wprowadzić drewno w stan obłędnego wirowania. Po dwóch sekundach ta sama moc, wytrąciła konar z powolnego opadania ku ziemi, zgniotła go w niewidocznym imadle, obsypując teren wokoło tysiącami drobnych odłamków.
Makak przyklęknął, sięgnął do plecaka i wysypał z niego garść muterek. Pierwsze dwie rzucił prawie dokładnie jak kawałek drewna, prosto w niewidzialny, zabójczy wir. Następne trzy wylądowały na prawo, każda w odległości kilkudziesięciu centymetrów. Tylko ostatnia nie wywołała żadnej reakcji, upadła na ziemie, potoczyła się, znieruchomiała. Stalker wolno poszedł do niej, poruszając się idealnie torem jej lotu. Rzucił dwie muterki, obie wylądowały bardzo blisko artefaktu. Ta która znalazł się bliżej centrum anomalii, wpadła w lekkie drganie, jak kropla wody na rozgrzanej powierzchni żelazka.
- K…. mać – zaklął stojący z tyłu Pastor – no na samym skraju. Ryzykujesz?
Makak nie odpowiedział, rzucił jeszcze kilka śrub i wyciągnął detektor, uważnie obejrzał odczyty. Obszedł od prawej strony anomalie, i stanął pół metra od Duszy, obrócony twarzą do swoich towarzyszy. Wyciągnął z kieszeni spodni linkę i nóż. Uciął dwa kawałki i przy ich pomocy powiązał w dwa pakiety resztę swoich muterek. Przyklęknął po raz kolejny, przybierając pozę sprintera szykującego się do biegu.
Pierwszy pakiet powiązanych śrubek poleciał prosto w centrum anomalii, porwany niemal natychmiast w zabójczy taniec. Drugi, rzucony pół sekundy później, wylądował w połowie odległości między artefaktem, a centrum anomalii. W tym momencie Makak błyskawicznie skoczył po łup, chwycił Duszę i mocno odbijając się obiema nogami, odskoczył do tyłu. Gdy lądował na plecach, bezpiecznie, w tym samym miejscu z którego rozpoczął swój ryzykowny manewr, zbocze wzgórza zasypały metalowe drobinki rozszarpanych muterek.
-Dziękujmy Panu, opatrzność czuwa nad Makakiem a my jesteśmy kilka tysięcy do przodu. – powiedział ucieszony Pastor.
-Idziemy – powiedział Makak wstając. Gdy był już na nogach otrzepał się, pozbierał porozrzucany ekwipunek i ruszył w dół zbocza.
Między wzgórzem, z którego schodzili stalkerzy, a skrajem wyschniętego jeziora leżała niewielka osada. Sprawiała ona jeszcze bardziej żałosne wrażenie, niż wioska w Kordonie. Spękane mury, przypominające puste oczodoły okna, z których dawno wyleciały szyby. Zardzewiały dziecięcy wózek, zaplątany w zielsko wyrastające z dziur w asfalcie drogi, która biegłą między domami. Całe to miejsce powoli zawłaszczane było przez chaotycznie porastającą roślinność, bardzo bujną jak na warunki Zony. To osiedle wydawało się Borysowi potwornie smutne. Przeklęta, opuszczona przez Boga i ludzi ziemia – pomyślał chłopak – co ja tu robię?
Gdy byli 200 metrów od pierwszych zbudowań, Makak przystanął, spojrzał na zegarek, potem dokładnie obejrzał osadę przez lornetkę. Po minucie odwrócił się i powiedział do swoich towarzyszy:
- Panowie, jest godzina siódma wieczór. Za dwie godziny będzie ciemno. Jantar i bunkier jajogłowych pół kilometra stąd, dojdziemy w pół godziny, może dłużej. Załatwić sprawę w Jantarze i dojść do Baru dziś już jednak nie zdążymy, zgadza się?
Borys tylko pokiwał głową, Fiszka nie powiedział nić, odezwał się Pastor:
- Jeżeli proponujesz przechadzkę po jeziorze albo na wyspę do stacji transmisyjnej, to ja dziękuje. Towaru tam niewiele, a za to jest tam gniazdo Snorków. Jak tam ostatnim razem byłem, to ledwo uszedłem z życiem, chwalić Pana że akurat leźli tamtędy jajogłowi do granicy Zony. Po za tym musielibyśmy iść na zachód, ostre słońce jest, oślepiałoby nas. Może po prostu przeszukamy wioskę, zawsze coś znajdziemy? A potem do bunkra na wódeczkę z jajogłowymi.
-No dobra, idziemy.
Ostrożnie weszli między zabudowania. Pastor z Makakiem przeszukiwali budynki po północnej stronie drogi, Fiszka z Borysem po południowej. Za radą starszego stalkera, chłopak przed wejściem do każdego z domów okrążał budynek, wrzucając przez każde okno po kilka muterek do środka. Sprawdzał w ten sposób, czy nie ma w środku anomalii. Jak dowiedział się Borys, anomalie wewnątrz budynków są dużo groźniejsze niż na otwartej przestrzeni, bo ciężej jest przed nimi uciec, są też zazwyczaj słabiej widoczne.
W jednej z chałup, na środku wioski, Borys wypatrzył przez okno leżący na środku izby artefakt, Skrętak. Przy wejściu do pomieszczenia leżało coś co wyglądało jak sterta szmat. Dopiero po paru sekundach chłopak z przerażeniem rozpoznał, że są to resztki ludzkich zwłok. Obszedł dokładnie budynek, wrzucając do środka po kilka muterek. Te jednak nie wywołały żadnej nadzwyczajnej reakcji. Poleciały, spadły, nic po za tym.
Borys miał już wejść do budynku, ale Fiszka powstrzymał go chwytając za rękaw.
- Stój! – warknął.
Stalker wyciągnął z plecaka coś, co wyglądało jak kawałek wykonanego ze sztucznego tworzywa składanego stelażu do namiotu. Rozłożył element, uzyskując długi na trzy metry wysięgnik. Na jego końcu zamocował detektor, i wsunął przez okno do budynku. Potrzymał dwie sekundy, po czym wyciągnął. Detektor zapiszczał ostrzegawczo. Makak popatrzył na odczyty i powiedział:
-Nie wchodzimy.
-Ale w środku jest towar…
- I śmierć. Będziesz ryzykował dla tysiąca rubli?
Borys nie odpowiedział. Odszedł od chałupy i stanął na środku drogi. Wchodząc do osady umówili się, że na przeszukiwanie poświęcą tylko godzinę, aby dać sobie czas na spokojne dojście do bunkra. Niedługo powinni byli więc wychodzić, była już prawie ósma wieczór. Makak z Pastorem byli jeszcze za nimi, właśnie wychodzili z jakiejś rozwalającej się stodoły. Pastor pokazywał im z uśmiechem na ustach malutki Kamienny Kolec.
Pierwszym objawem ataku, jaki poczuł Borys, był paskudny, gorzki smak w ustach. Potem usłyszał głośny pisk, jakby z tyłu za sobą. Rozejrzał się zdezorientowany. Obraz zaczął się rozmazywać, stał się nieostry i matowy, przypominało to wrażenie jakiego doznaje człowiek ubierający na siebie za mocne, ciężkie okulary.
Borys przyjrzał się chałupie w której wcześniej wypatrzył artefakt, oraz zbliżającym się do niego stalkerom. Czuł, że coraz mniej rozumnie z tego co widzi. Nie potrafił dokonać najprostszej operacji myślowej. Cos widział, coś słyszał i coś czuł, ale wrażenia zmysłowe przestały być dla niego zrozumiałe, tak jakby ktoś do niego mówił w języku, który słyszy pierwszy raz w życiu.
Borys poczuł że nie jest sam, że w jego głowie zagnieździło się coś obcego, cos absolutnie wrogiego, odrażającego i niebezpiecznego.
Chciał coś zrobić, zareagować jakkolwiek. Panika która wzbierała w nim, uczucie dobrze poznane w tunelach Agropomu, podpowiadał mu natychmiastową ucieczkę, chłopak nie mógł jednak zrobić nawet jednego ruchu. Jego świadomość ginęła, rozszarpywana przez to coś, obce i wrogie, co wtargnęło do jego głowy. Przestał odczuwać cokolwiek, oprócz tego strasznego wrażenia obcej obecności.
Nie zdawał sobie sprawy, że jego ręce najpierw upuściły bron. Nie był świadomy, że sięga do plecaka, i szuka w nim granatu, który dostał od Pastora, jak tylko wychodzili z Agropomu. Palce chłopaka zacisnęły się na zawlecze. Zrobił kilka kroków, jego ciało ruszyło w kierunku Makaka i Pastora.
Tamci zareagowali natychmiast, gdy tylko rozpoznali, że coś jest nie tak. Pierwszy zorientował się Makak.
-Kooontroler…!! – wrzasnął.
Fiszka jak tylko usłyszał swojego partnera, wybiegł na drogę. Widział że Borys stoi bezmyślnie na jej środku, pustym wzrokiem wpatrując się gdzieś przed siebie. Stalker przystawił do ramienia broń, szukając wzrokiem celu. Nie zobaczył nic, w zaroślach i budynkach po obu stronach drogi nie dostrzegł śladu obecności potwora.
Również Makak nie znalazł przeciwnika. Wiedział że stwór jest gdzieś w pobliżu, Kontroler aby skutecznie atakować musi mieć kontakt wzrokowy z ofiara. Chałupa po prawej? Pusto. Zarośla parę metrów dalej? Też nic. Rozwalona stacja transformatorowa po lewej? Nic! W tym momencie stalker zobaczył, że Borys wyciąga powoli granat z plecaka i rusza w ich stronę. Boże- pomyślał spanikowany – co robić? Rozwalić młodego zanim zdetonuje granat?
-Jest! – wrzasnął Pastor- przy drzewie, po lewej, dwieście metrów, za ogrodzeniem.
Tyle Makakowi wystarczyło. Pokierowany przez Pastora znalazł cel w optycznym celowniku AK. Tylko przez ułamek sekundy widział gigantyczną, bulwiastą głowę monstrum, zanim pociski wystrzelonej przez satlkera długiej serii zmieniły ją w krwawą miazgę.
Borys odzyskał świadomość. Nie było to jednak przyjemne uczucie. Słyszał dalej ogłuszający pisk, któremu towarzyszył potworny ból głowy. Zdziwiony spojrzał na swoje ręce, w których trzymał granat. Ostatnie kilkanaście sekund nie utrwaliło się w jego pamięci, potrafił sobie przypomnieć tylko porwane strzępy obrazów i wrażeń. Nie potrafił w jakąś logiczną całość połączyć zdarzeń od momentu gdy Fiszka ostrzegł go przed wejściem do chałupy z martwym stalekerem. Czuł się strasznie słaby, nie wiedział czy zdoła się jeszcze utrzymać się na nogach.
-Znowuż miałeś cholernego życiowego fuksa, chłopcze. Jeszcze sekunda, gdyby Pastor nie znalazł Kontrolera, to rozwaliłbym łeb tobie – powiedział Makak, podchodząc. Wyciągnął do Borysa opakowanie gazy i podał mu - masz, zatamuj krwawienie z nosa. Ludzie przez to po ataku tego sk******* przytomność tracą.
Borys przyłożył palce do nosa i dopiero wtedy poczuł, że cieknie z niego ciężka, lepka struga krwi.
-Co to było? – zapytał przykładając gazę do nosa. Pisk w głowie cichnął, za to poczuł falę wzbierających w trzewiach mdłości.
-Śmierć.
Śmierć – pomyślał Borys – coś za często słyszę dziś to słowo. Anomalie czające się na każdym kroku – śmierć. Obszary promieniowania, które smaży ciało w kilka sekund - śmierć. Potwory z piekła rodem, polujące na ludzi – śmierć. Co jeszcze znajdę w tym przeklętym miejscu, co jeszcze oprócz śmierci, tak cholernie tu powszedniej?
- A konkretnie – ciągnął dalej Makak- paskuda zwana Kontrolerem. Potrafi ci wypalić mózg tylko na ciebie patrząc. Po tym stajesz się posłuszny woli takiego bydlaka. Jeżeli Kontroler kogoś pochwycił na dobre, to nie ma ratunku. Ani jajogłowi ci nie pomogą, chłopcze. Człowiek zamienia się w odmóżdżoną rzecz, w żywego trupa. Ten tutaj to jakiś dowcipniś. Chciał nam przy pomocy twoich delikatnych rączek zrobić nam taki żarcik z granatem. Choć, obejrzymy go sobie.
Borys ruszył za stalekerem, obejrzeć ciało mutanta. Kroki stawiał jeszcze niepewnie, chociaż z sekundy na sekundę czuł się lepiej. Przestał też krwawić, wyrzucił kompletnie przesiąkniętą krwią gazę.
Mutant był humanoidalnym stworzeniem. Leżał na plecach, z rękami rozrzuconymi na boki. Pierwsze co zauważył Borys, to monstrualnie rozrośniętą głowę stworzenia. Seria wystrzelona przez Makaka rozłupała tył czaszki, jednak twarz i czoło stalkerzy mogli sobie obejrzeć dokładnie. Pozbawione źrenic, całkowicie czarne oczy, mięsiste narośla z boku policzków i na skroni, szara, chropowata skóra, małe, pozbawione prawie zupełnie warg usta, oraz potężne zgrubienia na szyi – to wszytko budziło odrazę, ale i fascynowało. Borys nie mógł oderwać oczu od stworzenia, oniemiały wpatrywał się w potwora.
- Idziemy stąd – powiedział Pastor podchodząc – Pan otacza nas opieką, ale nie nadużywajmy Boskiej opatrzności. Pora iść spać.
Ruszyli na północny wschód, w kierunku majaczących na linii horyzontu budynków fabryki i oczyszczalni ścieków. Po pół godzinie dotarli do niewielkiej doliny, której dno wypełniło płytkie, prawie już wyschnięte bagno. Na jego wschodniej krawędzi, widać było sześciokątną bryłę bunkra, otoczonego wysokim, metalowym ogrodzeniem. Zmierzchało, resztki słońca z trudem przebijały się przez ołowiane, ciężkie chmury.
Makak kazał zachować ostrożność, teren ten niegdyś roił się od żywych trupów, ofiar psionicznych emisji. Trzy tygodnie wcześniej emisje ustały, a akcje wojska i Powinności prawie wyczyściły teren z zombiaków. Pozostały tylko niedobitki, na które z rzadka natrafiali ludzie penetrujący okolicę. Teraz jednak stalkerzy nie napotkali żadnego z tych nieszczęśników.
Bez problemu podeszli do ogrodzenia, i weszli na teren za nim przez na wpół otwartą bramę. Stanęli przed szczelnie zamkniętymi drzwiami bunkra, pokrytymi rdzą i palmami odłażącej, olejnej farby.
-I co teraz? – zapytał Borys.
- A teraz – odparł Grisza Pastor – to my musimy sobie zaczekać, aż panowie jajogłowi sobie nas obejrzą. Panowie jajogłowi muszą sobie nas zobaczyć, że my nie żadne szabrowniki, żadne mutanty, żadne zombiaki, ani nie była żona profesora Krugowa z nakazem zapłaty alimentów, ani żadne inne diabelskie nasienie, tylko bogobojni stalkerzy, co przyszli na handel i odpoczynek.
Drzwi otworzyły się z metalicznym jękiem.
-Zapraszam, wejdźcie panowie, śmiało – człowiek witający stalkerów w korytarzu za drzwiami wejściowymi bunkra był wysokim, chudym mężczyzną, ubranym w jasnopomarańczowy kombinezon. Na krańcu jego długiego szpiczastego nosa kołysały się przekrzywione okulary w metalowej oprawie – Grisza Pastor, jak widzę. Cieszę się, że ciebie widzę, przyjacielu. Tych dwóch panów też kojarzę, załatwialiśmy ostatnio interesy, prawda? Niestety, zapomniałem godności…
- Makak, Fiszka, a ten tutaj to Borys Mecenas, doktorze Krugłow. – odezwał się Makak – dzisiaj również przyszliśmy w interesach. Oraz prosić o nocleg. Profesor Sacharow jest?
Mężczyzna nazwany doktorem Krugłowem popatrzył się uważnie na Borysa, potem wolno pokręcił głową i powiedział:
- Niestety, profesor wyjechał na… hm… sympozjum naukowe poza Zonę… zostawiając mi stosowne pełnomocnictwo do załatwiania wszelkich spraw, w tym również, oczywiście, do zawierania transakcji. A co do noclegu, to również nie ma problemu, pokój gościnny jest dziś pusty.
Za plecami Krułowa pojawił się kolejny mężczyzna. Ten ubrany był w sfatygowany kitel. Na jego ogolonej głowie lśniły kropelki potu.
-Panowie, poznajcie doktora Piotra Łagienko, fizyka, który od niedawna współpracuje z nami w naszym bunkrze.
Łagienko popatrzył zaciekawiony na nowo przybyłych i pozdrowił ich skinięciem głowy.
-Dobrze…- powiedział Krugłow – może najpierw panowie się rozgoszczą, zdejmą ekwipunek.. potem załatwimy interesy. A może następnie coś zjemy, odpoczniemy? Mamy z doktorem Łagienką ciężki dzień za sobą, dużo pracy. A i wy, przyjaciele, wyglądacie na sfatygowanych. Mam propozycję, może po załatwieniu spraw handlowych zechcielibyście, panowie, zjeść coś z nami i napić się? Mamy nadzwyczaj ładny wieczór, jak na Zonę, a ja mam serdecznie dość tej ciasnej klitki. Możemy rozsiąść się na zewnątrz, na dachu bunkra.
- Dobry z pana chrześcijanin, doktorze, gościnny i uczciwy. Dziękujemy za propozycję – powiedział Pastor – ale nie wiem czy impreza na zewnątrz to taki dobry pomysł. Boję się, że kilka zombiaków lub snorków chciałoby się przyłączyć.
Krugłow uśmiechną się;
- Nie bój się, Grisza. Od kiedy wysiadł Mózgozwęglacz zombiaki to coraz większa rzadkość. Snorki szaleją wszędzie w okolicy, ale od bunkra trzymają się z daleka. Zresztą, niedawno zamontowaliśmy czujniki ruchu wokoło ogrodzenia, zasługa doktora Łagienki. Ostrzegą nas, jakby coś zamierzało się zbliżyć.