przez Przemek77 w 23 Wrz 2008, 12:05
CZĘŚĆ CZWARTA: Jantar
6.11.2010 17:02 Strefa, bunkier naukowców w Jantarze
Niegdyś zapewne Jantar był pięknym miejscem - nietrudno to sobie wyobrazić - porośnięte zieloną trawą wzgórza, liczne drzewa pochylające gałęzie tuż nad błękitną taflą jeziora, spiew ptaków, delikatny powiew ciepłego wiatru. Długo później postawiono tu ośrodek naukowy, ale i on zadzwiająco nie kontrastował specjalnie z przyrodą jaka go otaczała. Jakże jednak okrutny bywa czas, historia i zwyczajna złośliwość losu. Obecnie z jeziora została wielka niecka, po częsci pokryta bagnistymi rozlewiskami, wyjałowiona trawa - a raczej to co z niej zostało - nabrała koloru zgniłobrązowego a wiatr przynosił raczej odór mokradeł i radioaktywny pył, niźli swieże powietrze. Nad całą ta nędzą i rozpaczą wisiały cały czas stalowosine, ciężkie chmury, z których nierzadko padał zielony deszcz.
Niemalże w środku wyschniętego jeziora ogrodzona murem z prefabrykatów zmajdowała się szara, betonowa bryła bunkra naukowców, którzy szumnie nazywali tą szkaradną, podobną do kapsla po piwie budowlę "Mobilnym laboratorium".
Paweł stał właśnie w środku laboratorium, i czekał. Czekać kazał mu sam Sacharow, zajęty jakimiś ekstra ważnymi - jak to określił - pomiarami.
Do Jantaru doszedł bez kłopotów. Po śmierci Kostii, opuścił tunel i ostrożnie przekradł się w pobliże niedokończonej budowy ale nic się nie działo. Potem odnalazł tunel pod linią kolejową i korzystając z zapasu śrub znalazł drogę między dość gęsto rozmieszczonymi "spalaczami" - jeden wprawdzie wybuchł niemal obok niego, ale na szczęście poza lekkim osmaleniem rękawa kurtki nic się nie stało. Potem jedynie w dali gdzieś usłyszał jęki - ujrzał jakieś trzysta metrów od siebie faceta, który idąc w sposób który w normalnym świecie zdradzał stan upojenia alkoholowego, coś sobie jęczącym głosem mamrotał. Gość kołysząc się zniknął gdzieś w zaroślach, ale Paweł cały czas myslał iż ma do czynienia z pijanym, w końcu wódki konsumowało się tu spore ilości jak zdążył zauważyć w Barze. Później z błędu wyprowadził go Sacharow.
- ...to zombiaki. Za długo łazili przy "zwęglarce". Pierwsze stadium - gdy gość zachowuje jeszcze resztki pierwotnej pamięci, dzięki temu wie jak używać broni i ma szczątkową inteligencję. W drugim stadium wszystko to zanika i delikwent staje się w zasadzie żyjącymi zwłokami. Szto-to jeszcze potrafi mamrotać, ledwo łazi, żre co napotka na drodze, ale to pewnie jakieś głębokie atawizmy. Trzeci etap jest w zasadzie najciekawszy, zombiak staje się miejscami lekko przezroczysty. Prawdopodobnie fale "zwęglarki" tak długo oddziaływują na organizm faceta, że rozpieprzają mu po częsci strukturę cząsteczkową, choć jeszcze nie wiemy dokładnie w jaki sposób.
- A ta "zwęglarka" to co?
- Hmm.. nie wiesz? Taki kompleks wielkich anten na południe od Prypeci. Nie wiadomo po co one powstały, różnie sie mówiło; a to że radar, a to że system łączności, a byli tacy co przysięgali, że jest tam studio telewizyjne - fakt, że ten kto przebywa zby długo w ich pobliżu dostaje fioła a potem staje się zombiakiem. Ma prawie "ugotowany" mózg, panimajesz? - zwęglony. Przez te cholerne anteny nie można dostać się do Prypeci, jedynie "Monolity" mają jakiś sposób na pozostanie przy zdrowych zmysłach, chociaż kto ich tam, może im też już wyżarło mózgi, przynajmniej mało się od truposzczaków różnią. Jeden rozgowor eto: "Monolit wzywa", "Monolit przemówił" i tym podobne bzdury, za wiele z takim nie pogadasz. Zresztą oni raczej najpierw strzelają, a potem pytają o szczegóły. Strasznie są drażliwi...
- Nie ma sposobu, żebym dostał się w w tamte rejony? Chodzi mi o Prypeć, okolice elektrowni....?
- A po kiego chcesz tam liźć?
- Sprawę mam do załatwienia.
- Ha ha ha! "Sprawę"? Malczik, ty oczadział? To nie urząd pocztowy. Coś ty się wczoraj urodził?
- Da się, czemuż by nie. Idź do Monoliciarzy, ukorz się przed nimi, powiedz, ze Monolit cię wzywa i poproś aby cię przyjęli do siebie. Będziesz mógł łazić po Prypeci i elektrowni do woli.
- Żartujecie. A ja poważnie pytam.
- Poważnie.... poważnie to nie da rady. "Monolity" zabiją Cię zanim się zbliżysz do ich posterunków.
Obydwaj zamilkli. Sacharow z wolna oddalił się w kierunku komputera. Za chwilę jednak odwrócił się i rzekł:
- Czekaj no... Może Doktor by coś pomógł.
- Doktor?
- No, ja nie znaju jak on się nazywa. Wszyscy go zwą Doktorem, różnie o nim gadają, ale jedno jest pewne - on tu siedzi od początku powstania Strefy. Podobno pracował w elektrowni... Nawet Monoliciarze go poważają.
- Gdzie go można spotkać?
- Gdzie...? Wszędzie i nigdzie, on gdzieś łazi swoimi drogami, czasami bywa tu u nas, jeśli chcesz mieć pewność, że go spotkasz - zostań w Jantarze parę dni, pomożesz nam w pomiarach - Doktor któregoś dnia na pewno się zjawi.
12.11.2010 Strefa, Jantar
Dziennik Pawła Wilczyńskiego.
Już szósty dzień siedzę u naukowców w Jantarze. Czekam na tego całego Doktora. Jeśli ktoś będzie coś wiedział o katastrofie, ludziach pracujących w tamtym czasie w elektrowni i o początkach Strefy - to tylko on. Jeśli zaś nie - będę usiłował się stąd wyrwać. Co będzie niejakim problemem - o ile w ogóle się uda. Liczne patrole, szkolone psy, ogrodzenia pod napięciem, czujniki ruchu - chyba nie za mało jest tego aby odstraszyć potencjalnego uciekiniera. Obecnie zaś, po utracie dokumentów - które i tak były fałszywe - w oczach wojska pilnującego Strefy jestem zwykłym stalkerem, rabusiem i złodziejem. Cóż - jeszcze trochę i być może zaczną tu zsyłać prawdziwych przestępców w ramach resocjalizacji.
Nie nudzę sie tu jednak. Łażę z profesorkami na różne pomiary - złaziliśmy już chyba cały Jantar, a ile zastrzeliliśmy tego całego zmutowanego smiecia, które się tu lęgnie - nie zliczę. No i ja coraz lepiej obchodzę się z bronią. Najgorsze są snorki i stalkerzy-zombie. Snorki wyglądają jak łazące na czworaka przygłupy ubrane w maski tlenowe, jednak są groźne jak cholera, bo potrafią skoczyć znienacka na niczego nie spodziewającego się człowieka. Trzy dni temu jeden uryzł mnie w łydkę, na szczęście Sacharow mnie uspokoił, że często się to zdarza i żadną kiłą czy innym syfem się nie zarażę. Ot pociecha, dobre i to w obecnej sytuacji. Stalkerzy-zombie natomiast mimo swojego otumanienia dość celnie strzelają. Doktor Lisowski dostał wczoraj kulkę w ramię, jednak niegroźnie. Ujawniłem się profesorowi i reszcie - przestałem grać "Wołkowa", zresztą Sacharow i tak się zorientował, że opowiadam bajki. Jednak goście podeszli do tego ze zrozumieniem, i tylko niektórzy pukali sie w czoło z pytaniem po co "k'jebieni matieri" wlazłem w ten szajs bez możliwości powrotu...
Zaczynam się zastanawiać co dalej. Co będzie jak ojca nie znajdę? Co będzie jak znajde tylko jakieś urwane ślady, grób, lub co gorsza nie znajdę nic? Utknąłem na dobre w tym gównie, nie ma szans, żebym się wydostał legalnie a i nielegalnie nikomu się to nie udało. Podobno wojskowi są przekupni i za wielką kasę można się przeszmuglować na zewnatrz, ale nie mam co liczyć na "wielką kasę". Wszystko zostało w Polsce...
Mierzymy natężenie róznego typu promieniowania w różnuch miejscach. Podobno to pozwala przewidywać z wyprzedzeniem zwarcia, te mordercze wyładowania i emisje jakich już byłem świadkiem w Rostoku. Jutro idziemy na zachodni brzeg jeziora, jałowe pustkowie porośnięte trzcinami. Znowu będziemy biegać z miernikami jak koty potraktowane walerianą. Znowu nas coś spotka, albo i nie. Znowu...
13.11.2010 8:52 Strefa, Jantar, zachodni brzeg wyschniętego jeziora.
Ich stopy grzęzły w miękkiej, szlamowatej niemal ziemi gdy szli na dzisiejsze miejsce pomiaru. Doktor Romanienko, asystenci Igor i Oleg no i Paweł w roli wołu roboczego, targający na zgiętych plecach cały ekwipunek. A jednak w dobrym humorze jak cała reszta - czyściutkie niebo nad głową i jak dotąd brak żadnych niespodzianek napawały wyraźnym optymizmem. Igor z Olegiem jak zwykle - opowiadali sobie świńskie kawały i rechotali jak naćpane żaby. Tak, reakcja organizmu na sprośne żarty jest jednakowa, czy jesteś obleśnym żołdakiem czy magistrem po trzech fakultetach z fizyki jądrowej. Szczególnie, gdy o prawdziwych kobietach można tylko tu było pomarzyć z ręką pod kołdrą...
- Stać! - powiedział Romanienko. Znajdowali się na stoku lekko opadającym ku wielkiej, błotnistej niecce jeziora. Paweł zdjął z pleców ładunek i wyprostował grzbiet. - Rozkładać sprzęt, skoriej zaczniemy to i prędzej wrócimy do bazy! Oleg, Igor - ku*wa, ruszać się. Ty, Paweł ustaw emitery pięćdziesiąt metrów na północny wschód i dwadzieścia metrów na płoudnie. Ruchy!
- Tu Romanienko, jesteśmy na miejscu przystępujemy do pomiarów - profesor zameldował przez krótkofalówkę. Z małego pudełeczka dały się słyszeć po chwili trzaski układające się w słowa "Przyjąłem. Bez odbioru". Romanienko, staroświecki człowiek, nie ufał nowoczesnym urządzeniom typu PDA - ciągle powtarzał, że to plastikowe diabelstwo psuje się przy pierwszej możliwej okazji, a stare wojskowe krótkofalówki - jeszcze z demobilu Armii Czerwonej - nigdy go nie zawiodły.
- Gotowi? Brzuchy pełne? No, to mierniki w dłoń, malcziki, i jedziemy! - warkot włączonego agregatu prądotwórczego oznajmił rozpoczęcie pracy.
13.11.2010 10:38 Strefa, Jantar, zachodni brzeg wyschniętego jeziora.
Siódme poty lały się z nich, słońce dziś niemożliwie mocno grzało jak na listopad. Od ponad dwóch godzin biegali z miernikami w dłoni od emitera do emitera tworząc pod kierunkiem doktora Romanienki mapę rozkładu promieniowania gamma. Romanienko był niezmordowany. Na wielkim arkuszu papieru notował podawane wartości, dyktował coś do kieszonkowego magnetofonu i co chwila wydawał krzykliwe polecenia swoim podkomendnym. Powoli cała akcja zbliżała się ku końcowi, jednak nie był to koniec zajęć na dziś, w laboratorium czekało ich jeszcze żmudne wykonanie mapy natężeń, wyliczenie rozkładu statystycznego emisji, wariancji, odchyleń standardowych no i porównywanie wyników z rezultatami poprzednich pomiarów.
wreszcie.
- Kooooniec! Panowie, składamy ten majdan i do domu. Wyłączać aparaturę i agregat, tylko, job waszu mat' aparaturę najpierw, żeby mi liczników znowu nie spieprzyć! No i uważa..... - dalsza część zdania zginęła w odgłosie grzmotu jaki przetoczył się nad okolicą. Jak na komendę wszyscy podniesli głowy. Wpadające w żółto-zielonkawy odcień niebo zasnuwały z wielką prędkościa chmury.
- Szlag! Zwarcie! - wrzasnął Romanienko - Chłopaki, biegiem! Musimy gdzieś się schronić, zostaw Paweł ten cholerny złom, wrócimy tu później, leć!
Wszyscy rzucili się w stronę gdzie znajdowało się laboratorium, Romanienko biegnąc krzyczał w krótkofalówkę
- Sacharow, Sacharow zgłoś się! Mamy tu zwarcie!
- Jak to? Przecież ostatnie prognozy.....
- Chrzanić twoje prognozy! Lecimy tu do was, nie wiem czy.... - znowu zagłuszyły go grzmoty i trzaski.
Paweł biegnąc nagle poczuł jak go coś łapie za nogę. Stracił równowagę i runął jak długi na ziemię.
- Pomóżcie!!! - krzyknął nagłośniej jak potrafił, lecz kolejny grzmot zagłuszył jego słowa. W dali widział oddalające się sylwetki współtowarzyszy. Odwrócił głowę i zobaczył co go ucapiło za stopę. Wystający z ziemi, wyschnięty korzeń który akurat znalazł się na jego drodze. Powoli się podniósł. Nagle jego prawą nogę przeszył strumień bólu i Paweł ponownie upadł na ziemię. "No tak, cholera... Jeszcze tego brakowało" - pomyślał.
Nadchodziło zwarcie...
Po kolejnym grzmocie i drganiach podłoża Paweł podczołgał się do niewielkiego leja i zasłonił głowę rękami. Poczuł słabość ograniającą jego ciało, jakby ktoś wysysał całą energię jaką posiadał. Zaraz potem uderzył straszny ból głowy, pulsujący pisk w uszach i błyski przed oczyma. Później zapamiętał jeszcze smak metalu narastający w ustach, coraz bardziej i bardziej....
??.??.???? ??:?? ??????
Ciemność, krwawe błyski, ból, drżenie... Jakies słowa jakby z oddali...
"- Wstrzyknij pięć jednostek....."
"- Tracimy go!"
"- .......masaż serca, szybko!"
"- Tak, dobrze. Teraz....."
"- ... była niezła dawka. Dziwę się jak...."
"- ....porządku. Teraz niech....."
??.??.???? ??:?? ??????
Kolejny koszmar za koszmarem... Sny bez początku i końca... Odległa twarz ojca zmieniająca się w maskę snorka... Nieludzki smiech... Elektrownia... Człowiek o złej twarzy, zaciśnięte usta.... Szkielety ludzkie z odpadającymi resztkami ciała... Ciemność... Znowu światło, nieludzkie, białe światło, które sprawia ból... Znowu snorki, cała podłoga, ściany i sufit roją się od ich poskręcanych ciał... Strzały.. Ciemność...
25.11.2010 Strefa, Jantar.
Dziennik Pawła Wilczyńskiego.
Mogę wreszcie pisać. Daję już radę utrzymać długopis w poparzonych dłoniach. Sporo się zdarzyło... A więc po pierwsze - przeżyłem zwarcie. Podobno mało komu się to zdarza, Sacharow z Doktorem ciagle coś bredzą o "wybrańcu", "przyjacielu Strefy" i tym podobne kawałki. No właśnie - po drugie - znalazłem Doktora - a właściwie to on mnie znalazł. Podczas zwarcia straciłem przytomność, kilka chwil później, gdy wpływ zwarcia osłabł, Doktor akurat przechodził przez miejsce gdzie robiiśmy feralne pomiary i zatargał mnie do Sacharowa. Niestety - ani Romanienko, ani Igor, ani Oleg nie przeżyli. Nie mam im za złe, że nie wrócili po mnie - grzmoty zagłuszyły moje wołanie, poza tym sam bym zapieprzał nie oglądając się jak mały samochodzik gdybym nie skręcił tej cholernej nogi.
Doktor to dziwny człowiek. Postawny, łysiejący gość, wyglądający na góra piećdziesiąt parę lat, choć rozsądek i fakty mówią, że ma co najmniej siedemdziesiąt. W końcu podobno pracował w elektrowni az do pechowego dnia. No i udało mu się przeżyć, podczas gdy większośc ludzi zginęła od razu, lub później - czy też co gorsza przekształciła się w kopaczy czy zombiaków...
Czy to promieniowanie tak "konserwuje" ludzi? Czy wpływ samej Strefy? Trudno na to odpowiedzieć. Mam do niego mnóstwo pytań.
Na razie jednak mam leżeć spokojnie. Zresztą i tak osłabiony i naszpikowany lekami antypromiennymi pewnie nawet bym kilku metrów sam nie przeszedł, nawet do kibla muszą mnie prowadzić. Doktor mówi, że kuracja potrwa co najmniej tydzień - tydzień abym stanął na nogi i zaczął samodzielnie się poruszać. Odzyskanie pełnej sprawności to druga sprawa...
3.12.2010 17:02 Strefa, Jantar
Pierwszy śnieg lekko, jakby nieśmiało prószył z ołowianoszarych chmur. Drobne płatki z wolna opadały na ziemię kończąc tu swoje istnienie - temperatura była jeszcze na plusie. Było cicho, nawet oddalone wycia nibypsów czy innych zmutowanych paskudztw, tak powszechne na codzień - dziś jakby ucichły. Wzdłuż betonowego ogrodzenia szły wolno dwie postacie. W szarości zapadającego zmierzchu można było jeszcze rozpoznać ich sylwetki.
- ... nie wiem. Nic w sumie nie pamiętam. Mówią, że pracowałem w elektrowni - cóż pewnie mają rację. Nazywają mnie Doktorem - tak, znam się na leczeniu, choć nie wiem skąd. Wiesz, ja nawet nie wiem nic o wybuchu w 1986, choć zdaje sobie sprawę, że powinienem o nim wiedzieć z autopsji a nie z opowiadań.
- Ale przeciez musisz coś pamietać.
- Pierwszą rzecza którą pamiętam to sufit w jakimś szpitalu, krzyki chorych, przekleństwa... Obudziłem się w nocy, wyobraź sobie jaki byłem przerażony - nie wiedziałem nawet jak się nazywam, nic, pustka, czarna dziura. Złapałem jakieś ciuchy, wyszedłem przez okno i zwiałem w las. Błąkałem się trochę, potem powstała ta pierwsza Strefa ale ja nie miałem gdzie pójść, nic nie pamiętałem. Przygarnęli mnie w Agropromie, zostałem tam palaczem w kotłowni... Drugi wybuch... hmm.. to było w 2006, pamietam jak ziemia się zatrzęsła, błysk był taki, że wielu oślepło. Zaraz później Agroprom ewakuowano i do akcji wkroczyła armia. Ja znowu zostałem w Strefie... I jestem cały czas. Staram się pomagać innym, poza tym chcę odnaleźć przyczynę tego co się tu stało i dzieje nadal. Tyle tego wszystkiego...
- Jak to przyczynę? Przecież wiadomo, że....
- Niet, niet, młody przyjacielu. Wszystko ma swoją przyczynę. Ale taką wyższą. Strefa to nie przypadek. Strefa jest skargą czasoprzestrzeni, buntem przeciw łamaniu jej zasad. Stało się coś strasznego, coś co spowodowało oderwanie kawałka naszego świata i przekształceniu go w wielką anomalię. Ha! Oni wszyscy myślą, że panują nad Strefą! Monolity, Wolność, Powinnośc, wojsko czy rząd... Strefa to samorodny twór, żyjąca przestrzeń, która jest na tyle łaskawa, że pozwala przebywać na swoim terenie i tylko czasami karze. Emisje, czy jak wy to nazywacie "zwarcia" - to taka karząca dłoń Strefy. Nagromadzenie wściekłości, odreagowanie, obrona konieczna.
- Dlaczego zatem ja to przeżyłem?
- Nie znaju, widać Strefa uznała, że jesteś zbyt ważnym elementem tej upiornej układanki aby od razu ginąć. Może zabije cię później, może wcale... Kto to wie...? Może znajdziesz swojego ojca? Może nie znajdziesz? Wracajmy pod dach, zmarzłem...
Paweł z Doktorem powoli skierowali się ku zamkniętym drzwiom bunkra laboratorium. Zaczynało sie ściemniać.
4.12.2010 7:20 Strefa, Jantar, bunkier naukowców w Jantarze
Paweł stał nad łóżkiem Sacharowa.
- ...jak to poszedł?
- Ano poszedł. Obudził mnie jeszcze przed świtem, powiedział, że on już tu nie będzie potrzebny i poszedł sobie.
- Nie mogłeś go zatrzymać?
- Jak? Doktor jak kot, chodzi swoimi drogami, robi co uważa za słuszne. Skoro twierdzi, że już ci nic nie dolega - znaczy ma rację. Mam nadzieję, że wypytałeś go o wszystko?
- Ech do diabła... i tak i nie. On nic nie pamięta, jego pamięć zaczyna się od przebudzenia w jakimś szpitalu już po katastrofie.
- Co teraz zrobisz?
- Nie wiem. Sam nie wiem. Może pójdę w Strefę, będę szukał śladów, albo spróbuję się stąd wyrwać i zapomnę o wszystkim...
- Nie powiem, cieszyłbym się gdybyś został, przyda mi się pomoc, szczególnie, że Romanienko i reszta nie żyją. Pomiary ktoś musi robić, nowych ludzi dostanę dopiero w połowie miesiąca...
- Nie profesorze. Dziekuję za propozycję, ale muszę iść. Jak to u nas mówią - kto nie idzie w przód - robi krok w tył. Może znajdę gdzieś Doktora, chciałbym z nim jeszcze pogadać...
- Nie zatrzymuję zatem, ale szkoda. Wiesz co? Idź do Kordonu, to tereny na południe stąd, w starej wiosce koczują stalkerzy, Doktor często tam bywał, opiekował się tymi nieopierzonymi szczeniakami, udajacymi gierojów.
- Dzięki za informację.
- Kiedy wyruszasz?
- Pakuję się i idę.
- Weź to, przyda ci się - Sacharow wstał i wyciagnął z szafy karabin AK wraz z kilkoma magazynkami. Później otworzył drugie skrzydło drzwi i podał Pawłowi jakiś dziwny, złożony materiał.
- Kombinezon stalkera - wyjaśnił widząc pytający wzrok mężczyzny. - potraktuj to jako zapłatę za okazaną pomoc.
Po kilku minutach drzwi bunkra otworzyły się i wyszedł z nich człowiek w kombinezonie stalkerskim z karabinem na plecach. Nie oglądając się za siebie szybkim skierował się na południe. Śnieg znowu zaczynał padać...
EPILOG: Kordon
5.12.2010 12:43 Strefa, Kordon, okolice Mostu.
Dwóch ludzi w ciemnych płaszczach z kapturami stało nad kleczącym na ziemi młodym chłopakiem. Jeden z nich przyłozył mu pistolet do głowy.
- Nu, wielki stalkerze, to już wszystko?! Cała kasa? - pytał ze smiechem.
- Tak, zostawcie mnie głąby, pieprzcie się! Auaaaa! - wrzasnął po ciosie w twarz zadanym znienacka przez drugiego bandytę, który właśnie kończył przeliczać pieniądze.
- Brzydko się do nas odnosisz, malczik. A my jesteśmy twoi dobroczyńcy, wiesz dlaczego?
- ku*wa, mało mnie to obchodzi....
- Uuuuu... smarkacz podskakuje? To myśmy go chcieli zostawić przy życiu... Cóż, skoro nie chce, to... - mówiąc to pierwszy z bandytów odbezpieczył pistolet który trzymał przy głowie chłopaka.
Strzał!
Facet w czarnym płaszczu wypuścił z ręki broń i padł na ziemię. Z krzaków odezwał się głos:
- Ty, czarny, oddaj chłopakowi to co mu zabrałeś i spieprzaj stąd jeśli nie chcesz dołączyć do kolegi!
- .... a takiego ch*ja - wykrzyknął bandyta i w mgnieniu oka wyciągnął pistolet i strzelił do wciąż klęczącego chłopaka. Ten krzyknął z bólu i położył się na ziemi. z krzaków padł drugi strzał. Dwa trupy w ciemnych płaszczach leżały zgodnie na glebie.
Paweł wyszedł z krzaków i podszedł do leżącego. Jęczący z bólu chłopak był ranny w nogę, dość paskudnie zresztą.
- Skąd jesteś?
- ... z Kordonu, z wioski. Wyszedłem szukać artefaktów, kiedy tych dwóch mnie przydybało, gdyby nie ty, pewnie już gryzłbym ziemię.
- Na razie kolego, będziesz gryzł patyk z bólu - mruknął Paweł zabierając się do opatrzenia rany. Gdy skończył spytał:
- Daleko ta wioska?
- Nie... tu przez most i dalej prosto i w prawo.
- Zawrzyjmy układ, ja cię tam zaniosę, a tym mi pokażesz gdzie to jest. Jak się nazywasz?
- Choroszo.... mienia zowut Sasza.
- To idziemy. Trzymaj się pan, panie Sasza.
5.12.2010 13:11 Strefa, Kordon, wioska stalkerów
Już z dala ich dostrzeżono. Z początku nerwowi stalkerzy chciali ich od razu zastrzelić, jednak po rozpoznaniu Saszy, jako człowieka niesionego na plecach przez nieznanego im stalkera - emocje opadły. Saszę natychmiast zaniesiono do jakieś na wpół zburzonej chałupy.
Po kilku chwilach z domu wyszedł jeden ze stalkerów i rzekł:
- Nic małemu nie będzie, brzydko to wyglądało, ale kula przeszła na wylot. Dzięki, żeś go uratował. To frajer i ciapa, ale.... nasz człowiek.
- Daj spokój.
- Wiesz, tu mało kto zdobyłby się na taki gest, wiekszośc pilnuje swojego tyłka i się nie wychyla, a ty stanąłeś w obronie tego szczeniaka...
- Powiedzmy, że nie lubię patrzeć jak dwóch durni pomiata takim szczeniakiem, tylko dlatego, że oni mają broń a on nie.
- Dokąd idziesz?
- Nie wiem... Na razie idę bez celu.
- Zostań tu w takim razie. Przydasz się, czasami nękają nas a to mundurowi, a to ta bandycka swołocz... A tych dzieciaków trzeba pilnować, jak już byli tak durni i wleźli do Strefy.
- Pomyślę...
Stalker odszedł, ale przystanął, odwrócił się i zapytał:
- Aha, jak cię zwać?
Paweł chwilę pomyslał.
- Wilk.... nazywam się Wilk.
- Ano niech będzie i Wilk. Na mnie mówią Fanatyk. Witaj w Kordonie, Wilku.
Pijany listonosz ze świata modliszek
Przywozi mi listy, i niszczy mi ciszę,
Której nie ma i tak;
Bo jest dziecko moje i sny atomowe,
I myśli myśliwce co są odrzutowe -
Ich huk - to dla mnie - znak.