przez Valentino w 17 Lip 2008, 21:13
Czytając artykuły i oglądając w TV programy o rzekomym końcu świata w 2012, czuje, jakby ktoś robił mi wodę z mózgu.
Tych końców świata miało być tak wiele, że ilość dat mogłaby zapełnić kilka stron kartek książki (których zresztą napisano nawet kilka).
666-ty, 2000-ny, 06.06.2006-ego, teraz 2012...
Jedną przepowiada Biblia, inną Nostradamus, teraz trafiła nam się starożytna cywilizacja. Bogato, jak w Big Choice Video.
Nie wiem, komu konkretnie służy wygadywanie takich bredni - mediom, jeśli chodzi o zastraszanie społeczeństwa (w USA jest to istna paranoja, gdzie dla autorów tych gównianych pseudoproroczych ścierw, wynajęcie ulicznego żula, ubranie go w ładny garnitur i opatrzenie referencjami typu "Dr. Harvard Ukończył_szykowski, znany specjalista... *tu wstawić - epimediolog, ornitolog, wróżka, wróżbita, jasnowidz, ciemnowidz, szarowidz, widz meczu... i tak dalej, zależnie od tego, jakiej grupie społecznej/kulturowej lub danemu regionowi mózg wyprać chcemy* jest na porządku dziennym. Na przykładzie USA - odniosło to skutek, i mam nadzieję, że u nas nadejdzie to nieprędko, choć już widać nastawienie do Afganistanu i Iraku, ale nie o tym jest ta rozmowa.
Tak czy siak, tego typu proroctwa odnoszą skutek u tych "słabszych" psychicznie ludzi, obawiających się najzwyczajniejszego końca wszystkiego - to taki pierwotny lęk podsycany przez telewizję, między innymi Szuper_Tolkszoł, "Interwencje" i "Achtungi", gdzie szansę pokazania się kolegom spod monopola mają kolejne osoby opatrzone wysokim, wiarygodnym stanowiskiem.
Popieram poprzednie wypowiedzi - nie ma się tym co przejmować, kiedy 2012 minie jak każdy inny rok, i z tej przepowiedni będziemy się śmiać, tak jak teraz śmiejemy się z 2000 i szóstego czerwca 2006.
*Boooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooom!*