O śmierci historie wszelakie

Powyżej 5000 znaków.

Moderator: Realkriss

O śmierci historie wszelakie

Postprzez marcel w 18 Mar 2008, 22:30

O śmierci historie wszelakie
Przez Marcela spisane
W Roku Pańskim 2008



Od autora.
Cóż może kryć się pod tym tajemniczym tytułem? Opowiadania oczywiście. Mam ich na dysku sporo, wiele z nich jest związanych ze S.T.A.L.K.E.R.'em. Taaak, jestem sadystą, będę Was męczył moją twórczością, ba, mogę nawet wymagać od biednych Moderatorów korekty mych historii [ale będą one krótkie, bo takie pisze mi sie najlepiej]. Bójcie się. :wink:
Są one na różnych poziomach, niektóre pisane pod wpływem krótkiego napadu weny, do napisania innych musiałem się zmuszać, toteż mogą wyglądać, jakby pisały je różne osoby.
Będę edytował tego posta, wrzucając kolejne opowiadania. [Cholera, ale mam ambitne plany. xD] Cóż... Miłego czytania. :)


Historia I

Stalker leżał w bezruchu na niewielkiej połaci wymizerowanej trawy. Okropny ból palił jego bok. Bandyci nie mieli skrupułów – jednego ze stalkerów zabili; drugi – Żwawy poszedł z nimi. Wymyślił jakąś historyjkę o kryjówce z cennymi artefaktami i napastnicy postanowili wydusić z niego lokalizację rzekomego schowka. Trzeciego ze stalkerów, kota zwanego Tolikiem postrzelili w brzuch. Stracił przytomność, a bandyci uznali, że nie żyje. Przez mgłę bólu kot widział krew tryskającą z rany. Próbował ją zatamować dłońmi. Ostatnią rzeczą którą zobaczył były jego palce barwiące się na czerwono. Po raz drugi opadł w ciemność.

Wojskowe buty Naznaczonego bezlitośnie zgniotły nadpalonego papierosa. Sidorowicz kazał mu zapalić, uspokoić się i odetchnąć świeżym powietrzem. Papieros nic nie dał, stalker poprzestał na jednym głębokim zaciągnięciu dymem. Lepszy efekt dało świeże powietrze i teraz Naznaczony zaczął sobie wszystko układać w głowie. Stracił pamięć, fakt, ale to nie oznaczało, że się podda. Przeciwnie – zamierzał wydrzeć Zonie wszystkie jej tajemnice, w tym także własną. Wrócił do bunkra. Handlarz czekał na niego siedząc w obrotowym fotelu. Kiedy stalker zamknął drzwi i podszedł do okienka w kratach handlarz uśmiechnął się i zaczął mówić:
-Mam dla ciebie robotę, Naznaczony... Chcę, żebyś odszukał stalkera zwanego Żwawym - miał przy sobie pewne bardzo ważne informacje. Wcięło go gdzieś w okolicy mostu. Znajdź go. Żywy, martwy - bez znaczenia. Liczy się jego pendrive z danymi. Odwiedź Wilka tu w obozie i wypytaj go. Na pewno wie, gdzie może być ten koleś.
Łypnął na stalkera upewniając się, że ten zrozumiał. Chrząknął i rozparł się wygodnie.
-Coś jeszcze? – zapytał– Nie? To ruszaj.

Tolik z cichym jęknięciem otworzył oczy. Po głowie tłukła mu się jedna myśl: niedaleko jest przecież obóz. Gdyby zdołał się tam zaczołgać… Zdołał pokonać dwa metry, nawet nie próbując wstawać. Potem poddał się i znowu padł na ziemię trzymając się za bok. Jednak chęć przetrwania pokonała ból i ruszył dalej. Nagle usłyszał szybkie, miarowe kroki. Nie wiedział czy ma się cieszyć czy raczej próbować schować. Wiedział, że to drugie nie może się powieść, ale instynkt był silniejszy. Odpychając się nogami zbliżał się do kępy krzaków. W pewnym momencie kroki ucichły, potem Tolik poczuł silną dłoń na ramieniu.
-Trzymaj się bracie – rzekł przybysz.
Wyciągnął bandaże, kupione przed chwilą za ostatnie pieniądze i zaczął rozpinać kurtkę leżącego. Skrzywił się widząc ranę. Wiedział, że parę bandaży nie wystarczy, ale może młody stalker wytrzyma, aż doprowadzi go do obozowiska. Nagle oczy rannego błysnęły.
-Apteczka… Leży tam… - dłoń mężczyzny lekko przesunęła się w lewą stronę.
Naznaczony odwrócił się we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, w trawie leżał jakiś czerwony przedmiot. Podniósł go i przystąpił do opatrywania rannego.

Tolik dziwił samego siebie. Nie skorzystał z pomocy wybawiciela i po udzieleniu mu wyjaśnień sam powędrował do obozowiska stalkerów. Naznaczony zamierzał odnaleźć Żwawego i kot miał nadzieję, że mu się to uda. Czuł lekkość i miał trudności z wybieraniem prostej drogi. Nogi uparcie prowadziły go zygzakiem. Wreszcie doszedł do opuszczonej wsi, teraz zasiedlonej przez początkujących stalkerów. Nie miał żadnych problemów z mutantami. Kiedy dopadł do ogniska, dookoła którego siedzieli inni poszukiwacze artefaktów, upadł na kolana. Mężczyźni rzucili mu się na pomoc. Wilk, najbardziej doświadczony z nich wszystkich, pierwszy dostrzegł plamę krwi na kurtce Tolika. Zaklął i kazał przenieść go do jednej z piwnic, a sam pobiegł po Sidorowicza.

Ranny stalker miał mroczki przed oczami, czuł, że gdzieś go niosą, ale nie potrafił rozpoznać miejsca, w którym się teraz znajdował. Widział szary sufit, z prawej strony raziło go jasne światło. Ostatnim co usłyszał, zanim ponownie odpłynął, był głos Sidorowicza, powoli gramolącego się po schodkach do piwniczki.

-Spierdalaj, bo miejsca nie ma! Pokażcie tą dziurę… Cholera, kto go tak urządził? – niezrozumiała dla Tolika odpowiedź - Gdzie te bandaże?! Niech no dorwę tego, kto go tak opatrzył…

***

Tolik siedział, oparty o ścianę zniszczonego budynku. Rana na boku nie doskwierała mu już tak bardzo. Minął zaledwie tydzień od walki z bandytami, ale postrzał goił się wyjątkowo ładnie, więc stalker zaczynał przygotowywać się do wypadu poza bezpieczną granicę wioski. Był zaskoczony, gdy dowiedział się, ile inni poszukiwacze artefaktów dla niego zrobili, kiedy jeszcze leżał nieprzytomny. Przynieśli wszystko, co mogło się przydać: bandaże, apteczki, jedzenie, koce, nawet wódkę. O ile towarzysze Tolika mogli to robić bezinteresownie, o tyle Sidorowicz z pewnością będzie czegoś chciał w zamian za własnoręczne opatrzenie młodego stalkera.
Tolik spojrzał na wyświetlacz PDA. Była 16.20. Handlarz kazał zgłosić mu się w bunkrze o 16.30. Wstał i przeciągnął się lekko, uważając by nie urazić bolącego miejsca. Przeszedł parę kroków, pomachał rękami, by się rozgrzać, po czym ruszył w kierunku zachodniego wyjścia z wioski. Spotkał jednego ze strażników, na pytanie czy czuje się dobrze, odpowiedział skinięciem głowy. Pomaszerował do podniesionej klapy, wiodącej do niewielkiego bunkra, który Sidorowicz obrał sobie za siedlisko. Zszedł powoli po schodkach i spojrzał w szklane oko kamery, skierowanej w stronę wejścia. Zbliżył się do ciężkich, pancernych drzwi. Coś zgrzytnęło i po chwili uchyliły się one; przez cienką szparę sączyło się łagodne światło, rzucane przez lampę, stojącą na biurku handlarza. Tolik pchnął je i przekroczył wysoki próg.
-Zamknij drzwi – usłyszał głos Sidorowicza; twarz handlarza była ukryta w mroku.
Stalker wykonał polecenie i zbliżył się do okienka w kratach.
-Wiesz, że ocaliłem ci życie – Sid zawiesił na chwilę głos. Tolik nie zamierzał odpowiadać. – Wiesz. To dobrze. Wiesz również, że ja nigdy nie działam bezinteresownie. Wykonasz dla mnie parę zleceń i będziemy kwita. Przy okazji możesz trochę zarobić.
Poszukiwacz artefaktów pokiwał głową. „Pieniądze to marchewka. Zadania pewnie okażą się kijem” – pomyślał.
-Na początek coś prostego. Kręci się tu pewien gość… Twój imiennik. Wisi mi pieniądze. Niewiele, dałem mu broń na kredyt, ale wszyscy muszą wiedzieć kto tu rządzi – głos handlarza był zimny i beznamiętny. – Zabijesz go, ot, niech będzie przestrogą, gdyby ktoś zamierzał pożyczyć coś ode mnie i nie oddać. Dostaniesz trochę forsy i butelkę, żebyś mógł oblać pierwsze wykonane zlecenie. Idź do Wilka, sprezentuje ci jakąś broń. A tu masz coś ekstra.
Odepchnął się nogami od podłogi i przejechał kilka metrów do tyłu na krześle biurowym. Odwrócił się, szukając czegoś w jednej z licznych skrzynek stojących pod ścianą. Po chwili wyciągnął stamtąd podłużny przedmiot owinięty w brudną szmatkę. Wrócił do krat i rozwinął materiał. Oczom Tolika ukazał się tłumik i zestaw złączek do broni różnych kalibrów.
-Może się przydać – rzekł z krzywym uśmiechem.
Stalker pokiwał głową, zabrał zawiniątko i wyszedł. Na zewnątrz wiał silny wiatr, gnając od północy ciemne chmury. Zaklął. „Pewnie znowu spadnie radioaktywny deszcz…” – pomyślał. Bez odpowiedniego kombinezonu można było tylko siedzieć gdzieś pod dachem i modlić się, by nie mieć kontaktu z wodą. W przeciwnym razie pozostawało nafaszerować się lekami, zapić je wódką i iść spać. „Jeśli się obudzisz, brawo stalker, Zona wypuściła cię ze swoich ramion” – powtórzył w myślach zdanie, które usłyszał kiedyś wieczorem, przy ognisku.
Szybkim krokiem ruszył do Wilka. Opiekun początkujących stalkerów powitał go szorstko.
-Królewna Śnieżka wstała i chce wykonać zadanie? – zapytał.
-Królewna Śnieżka i chce, by wielki, zły jak cholera Wilk dał jej jakiegoś gnata – syknął Tolik w odpowiedzi.
-Teraz warczysz – zaśmiał się paskudnie, poprawiając na ramieniu AKS-u. – Ale podziękować za uratowanie ci tyłka to już nie raczyłeś.
-Niby komu mam dziękować? Tobie? Naznaczony naćpał mnie środkami przeciwbólowymi, a do reszty poskładał Sidorowicz. Gdzie tu twoja zasługa? – zapytał Tolik retorycznie. – Kończmy tę rozmowę, śpieszy mi się, chcę zdążyć przed deszczem.
-Dobra królewno, poczekaj tutaj, zaraz coś ci przyniosę – odrzekł Wilk.
Odwrócił się, wyciągając z kieszeni spory klucz. Otworzył nim kłódkę, zamykającą drzwi do piwnicy. Podniósł klapę, odsłaniając schody prowadzące w dół.
-A, i jeszcze jedno… Rybko… - mruknął z mściwym uśmieszkiem. – Następnym razem nie daj się postrzelić, stalkerzy to nie dobre wróżki, zamiast pomocy możesz dostać kulę w łeb. Zrozumiano?
Nie czekając na odpowiedź zniknął w mroku piwnicy. Wrócił po kilku minutach.
-Masz. Makarov. Jeśli się spiszesz, przyjdź, dostaniesz coś lepszego.
Tolik zmierzył go wzrokiem.
-Dzięki –wyciągnął do Wilka dłoń. Ten uścisnął ją mocno.
Stalker odwrócił się i poszedł w kierunku wyjścia z wioski, wyciągając z tylnej kieszeni PDA. Wybrał Kontakty. Przewinął w dół. Znalazł na liście Tolika Dewotę. „Też się ksywki dorobił” – pomyślał. Zaznaczył go na mapie. Dłużnik Sidorowicza znajdował się teraz w okolicy mostu, niedaleko którego leżał ranny. Musiał się śpieszyć. Schował PDA, rozwijając szmatkę, w którą zawinięty był tłumik. Wybrał odpowiednią złączkę i dokręcił go do Makarova. Resztę nakrętek wrzucił do plecaka. Sprawdził magazynek, wychodząc z wioski. Był pełen. Tolik zatrzymał się na chwilę i rozejrzał. Nikogo nie było w zasięgu wzroku. Skierował spojrzenie na niebo. Mogło zacząć padać w każdej chwili. Ruszył biegiem w stronę mostu, trzymając broń w pogotowiu. Nagle zza drzewa wyszedł wysoki, chudy stalker w ciemno-zielonym kombinezonie.
-Gdzie się wybierasz? Zaraz zacznie padać – powiedział szybko. – Chodźmy do obozu, przeczekamy burzę…
Tolik zdał sobie sprawę, że to musi być właśnie jego imiennik. Boleśnie powoli podniósł broń. Czas stanął w miejscu. Młody stalker widział rozszerzające się ze zdziwienia oczy tamtego, grymas wściekłości na jego twarzy. Był jak wyprany z uczuć. Prawie bez jego wiedzy palec zacisnął się na spuście pistoletu. Raz, drugi, trzeci. Jedyną myślą, która kotłowała się po głowie Tolika, było przekonanie, że oto otwiera się przed nim nowy rozdział w życiu. Zobaczył siebie jako weterana Zony. Ale chwilę potem wizja znikła. Dłużnik leżał na ziemi, martwy. Stalker beznamiętnie ocenił swe strzały. Pierwszy pocisk odbił się od pancerza celu, pozostawiając jedynie niewielkie wgniecenie. Drugi utkwił w ciele kilka palców powyżej serca, a trzeci przebił szyję mężczyzny. Tolik podszedł do niego, szukając PDA trupa. Czuł, że nikt nie może przeciwstawić się mu w wydarciu Strefie wszystkich tajemnic. Uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.
-Bójcie się – mruknął wesoło.

Historia II

Mrok otaczał starszego szeregowca Antona Pietrenienkę ze wszystkich stron. Rozświetlał go jedynie nikły promień rzucany przez latarkę, zamocowaną przy hełmie żołnierza. „Znów się psuje… Rzeczywiście ruskie gówno” – pomyślał ze złością. Antoszka pochodził z Rosji i od urodzenia wpajano mu szacunek oraz oddanie dla kraju, nic z resztą dziwnego, jego rodzice byli znanymi działaczami w partii. Ojciec służył jako pułkownik w Armii Czerwonej, więc najstarszemu synowi, a bratu starszego szeregowego, był pisany los wojskowego. Ale Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich upadł, wznosząc przy tym olbrzymią chmurę pyłu, nie mniejszą niż ta z 1986 roku, z Elektrowni Czarnobylskiej. Kiedy już wiatry przegnały dymy, okazało się, że świat Rosjan się odmienił. O tym, czy na lepsze, mieli się jeszcze przekonać.
Wraz z końcem ZSRR minęły dobre czasy dla klanu Pietrnienków. Rodzina, ścigana długami i nie znajdująca oparcia w partii, zmuszona była wyjechać na Ukrainę, dawną Republikę Radziecką. Jednak nawet przeprowadzka nie odpędziła od nich widma czerwonej flagi z sierpem i młotem. Elena Pietrenienko, matka Antona, zmarła na zapalenie płuc wkrótce po przyjeździe. Głowa rodziny, były pułkownik, nie mógł się pogodzić z nowym stanem rzeczy i stratą ukochanej żony. Należał do ruchu pragnącego powrotu dawnej władzy. Umarł na zawał, idąc do miejsca spotkań grupy. Teraz rodziną musiał się opiekować najstarszy z trzech synów pułkownika. Szybko się ożenił z młodą Ukrainką. Najmłodszy, Anton właśnie, był wtedy raczkującym szkrabem. Dorósł, wychowywany przez brata. Potem przez pewien czas jeździł po świecie, by w końcu wylądować w ukraińskich siłach zbrojnych. I oto stał w opuszczonym gospodarstwie, w centrum Zony.
Wyruszyli rano z bazy w Instytucie Badawczym. Pięciu żołnierzy, sierżant i prowadzący ich stalker. Ostatnio wojsko zaczęło wynajmować neutralnych poszukiwaczy artefaktów, by prowadzili żołnierzy na dłuższe wyprawy. Z początku nie było zbyt wielu chętnych, ale gwarantowany zarobek przy niewysokim ryzyku ściągał coraz więcej stalkerów. Inwestycja się opłaciła – zmniejszyła się umieralność wśród wojskowych, nie musieli już sami wytyczać sobie drogi pośród anomalii, zajęli się tym towarzyszący im samotnicy.
Z początku patrol niczym nie różnił się od innych, wcześniejszych. Potem zaczęła się psuć pogoda. Brnęli powoli przez rozmokniętą ziemię, szukając jakiejś kryjówki. Wreszcie, gdy już wszyscy byli zmarznięci i cali mokrzy, dotarli do kilku budynków, które przed wybuchem reaktora były najpewniej gospodarstwem. Jako schronienie wybrali sobie duży, ceglany dom. Wyglądał na nieuszkodzony, a dach sprawiał wrażenie solidnego i nieskorego do przepuszczania wody. Drzwi były zamknięte. Wyłamali je bez trudu; zawiasy i zamek zupełnie przerdzewiały przez te wszystkie lata. Rozgościli się w największym pokoju. O dziwo, szyby w oknach były nadal całe, a stojący w rogu tapczan, choć z pewnością nie były to jego najlepsze lata, nadal nadawał się do spania. Trochę poprawiło im to humory. Postanowili przeczekać burzę, a potem wrócić prosto do bazy w Agropromie. Nie wystawiali warty, okolica wyglądała na spokojną, jedynymi mutantami jakie widzieli po drodze, było kilka zabiedzonych ślepych psów.
Potem, koło piątej po południu wszystko zaczęło się psuć. Stalker nagle wstał i dziwnym, jakby nieswoim głosem oznajmił, że to złe miejsce i nie znajdą tu nic oprócz śmierci. Odwrócił się i wyszedł na zewnątrz. Tak po prostu. Zaskoczył tym kompletnie żołnierzy, którzy siedzieli bez ruchu jeszcze kilka chwil. Gdy wreszcie wybiegli za nim na dwór, nigdzie nie było go widać.
-Niemożliwe żeby tak po prostu zniknął – wrzeszczał sierżant, każąc im szukać dezertera.
Nie było go w promieniu pięćdziesięciu metrów od gospodarstwa. Dalej woleli się nie oddalać, zostawiając sprzęt w domu, gdzie pierwszy lepszy bandyta mógł go ukraść. Wrócili do schronienia, ponownie zamoczeni przez lejące się z nieba strugi deszczu. Gdy tylko rozsiedli się przy ogniu jeden z szeregowców, najkrócej przebywający w Zonie – był to jego pierwszy patrol – wyciągnął nóż i zaczął sobie podcinać żyły. Ponownie zaskoczenie sparaliżowało ich na moment. Jedynie sierżant rzucił się, by odciągnąć dłoń samobójcy. Nie zdążył – stal zagłębiła się w ciele szeregowca, tnąc głęboko. Z rany pociekła krew. Oczy mężczyzny były zamknięte, z kącika lekko otwartych ust sączył się cienki strumyczek śliny. Widać było, że nie panuje nad sobą.
Sierżant siłował się z nim przez chwilę, wyrywając mu z ręki nóż. Udało mu się to dopiero po chwili – szeregowiec w dziwnym transie walczył zaciekle, z niesamowitą siłą. Reszta żołnierzy rzuciła się na swego kolegę, obezwładniając go. Niedoszły samobójca leżał spokojnie, pozwalając oczyścić ranę i zatamować krwawienie. Jednak gdy jeden kompanów wyciągnął bandaż, chcąc owinąć jego rękę, zaczął wściekle tłuc dookoła pięściami. Uniósł powieki. Oczy miał dziwacznie wywrócone, było widać jedynie białka, nabiegnięte krwią.
-Kurwa, Kontroler! – krzyknął dowódca, wyciągając ze szlufek spodni szeroki, skórzany pas.
Szeregowcom jakoś udało się nie wpaść w panikę. Podnieśli nadal rzucającego się kolegę i położyli go na łóżku. Sierżant przywiązał mu ręce pasem do zagłówka, zaraz odskakując, gdyż leżący chciał go ugryźć, plując wściekle śliną.
-Puśćcie go – rozkazał.
Żołnierze posłusznie odeszli od łóżka. Niedoszły samobójca natychmiast się uspokoił.
-Jaki mutant wywołuje takie zachowanie u swoich ofiar? – zapytał, starając nie okazać po sobie zdenerwowania i nadając swojemu głosowi lekko znudzony ton, jakim posługują się nauczyciele.
-Kontroler – odpowiedział jeden z szeregowców, pamiętając przekleństwo dowódcy.
-Ktoś wie dlaczego my nie zwariowaliśmy? – pytał dalej sierżant, biorąc głęboki oddech.
-Nie miał hełmu, gdy wyszliśmy na dwór – odpowiedział Anton, rozglądając się wokół. Jako jedyny słuchał uważnie wykładów, które zorganizowano dla nich przed wyjazdem do Strefy.
Wśród stalkerów krążyła opowiastka o tym, że metal chroni przed złymi snami, zsyłanymi przez Zonę, więc samotnicy zaczęli sypiać z głowami w zardzewiałych wiadrach. Nie był to jednak przesąd – dzięki specjalnym siatkom w hełmach wojskowi mogli uniknąć fal psionicznych wysyłanych przez mutanty takie jak Kontrolerzy, czy przetrwać kilka minut na terenach oddziaływania Mózgozwęglacza.
-To co teraz zrobimy, panie sierżancie? – zapytał Pietrenienko.
-Czekamy – odrzekł dowódca patrolu. – Póki mamy na głowie hełmy nic się nam nie stanie. A jeśli to bydle spróbuje się zbliżyć to je rozniesiemy. Ty do głównych drzwi. Wy dwaj do okien od wschodu i zachodu. A ty, szeregowy, staniesz przy tylnych drzwiach – wskazał na Antona. – Ja spróbuję wezwać pomoc. Gdybyście się dziwnie poczuli, albo coś zobaczyli to krzyczcie.
Pietrenienko wychodząc zauważył, że sierżant wyciągnął radio i usiadł pod ścianą. Starszy szeregowy zbliżył się do tylnych drzwi. Wyjście znajdowało się na ganku. Jasne pomieszczenie, pełne gratów porzuconych przez poprzednich właścicieli, zdecydowanie było zbyt ciasne, by w nim zostać. Cofnął się więc do pokoju sąsiadującego z gankiem. Widział przez okna drzewa, rosnące dookoła domu. Gdyby ktoś się zbliżył, z pewnością go zauważy. Słońce powoli chowało się za horyzont. Poprawił hełm, sprawdził magazynek trzymanego w rękach abakana i stanął plecami do ściany. Czekał.

***

Ciemność go przytłaczała. Światło rzucane przez latarkę zdawało się być duszone przez mrok. Było mu niedobrze. Stwierdził, że nie wytrzyma w ciemnym pokoju ani chwili dłużej. Szafa, stojąca po lewej jawiła mu się jako stwór rodem z koszmaru. Ciemność przyzywała do siebie, nagle stwierdził że marzy jedynie o położeniu się na podłodze i odpłynięciu, opuszczeniu swego ciała, by pozwolić duchowi swobodnie dryfować po Zonie. Odwrócił się, chcąc wyjść.
Drzwi ganku otworzyły się bezszelestnie.
Cofnął się gwałtownie, podnosząc broń. Serce waliło mu mocno, pod powiekami widział czarne płatki, jak po długim biegu.
-Wyłaź, bo strzelam – przez chwilę walczył z zaciśniętym gardłem, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
Nic się nie stało. Drzwi poruszyły się lekko, pchnięte niewidzialnym powiewem wiatru. Latarka zamrugała i zgasła. W kompletnej ciemności ogarnęła go panika. Rozpaczliwie próbował włączyć znowu światło. Nic z tego. Nagle zastygł, słysząc ciche kroki, z pewnością nie należące do człowieka. Coś znajdowało się może z pięć metrów od niego. Ta myśli pozwoliła mu ruszyć z miejsca. W żyłach buzowała adrenalina, nic nie widział, a przez pulsującą krew także nie słyszał. Wystrzelił. Trzymał palec na spuście, póki nie zdał sobie sprawy, że pruje w sufit. Głośny, charakterystyczny dźwięk przyśpieszonego oddechu osoby w masce gazowej przedarł się przez buzującą krew, docierając do uszu szeregowego. Jego ręce rozpaczliwie próbowały odnaleźć w ciemności drzwi do sąsiedniego pokoju. Opanowało go dziwne uczucie, tak jakby było mu obojętne czy za chwilę zginie, otępienie pomieszane ze zmęczeniem. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa, jakby już nad nim nie panował. Nie wiedział gdzie jest.
Z opóźnieniem zarejestrował, że coś ciągnie go na ziemię. Cztery szpony zaciskały się na jego ramieniu. Wszystko wydawało się snem, w którym jest tylko widzem, nie mającym wpływu na wydarzenia.
Runął na ziemię, nawet nie czując, że upada. Uniósł rękę, próbując się bronić. Poczuł, że coś wbija mu się w ramię, rozszarpując ciało. Wrzasnął nieludzko. Jego krzyk zawierał w sobie ból, zwierzęce przerażenie i pożegnanie ze światem. Kolejny cios rozerwał mu krtań.
Anton Piertenienko umierał.

Historia III

Naznaczony poprawił ręką kaptur. Westchnął cicho, poruszył łopatkami by się rozgrzać, wyłamał palce z cichym trzaśnięciem, splunął i ruszył przed siebie.

Znajdował się w Dolinie Mroku, na jej południowym krańcu, niedaleko sporego gospodarstwa otoczonego kamiennym murem, z dużą, zardzewiałą bramą wjazdową. Nawet stąd widział wysoki walec silosu na zboże, stojącego naprzeciwko dwóch długich budynków, zapewne obór. Spojrzał na PDA. Wybrał kontakty i zaklął. W pobliżu znajdowało się kilkunastu stalkerów. Zwykle cieszyłby się z tego, w końcu mógłby się poczuć prawie bezpiecznie, ale tym razem jedynym, co cisnęło mu się na usta były skomplikowane wiązanki przekleństw. Pluł sobie w brodę, że dał się namówić Barmanowi na wykonanie tego zlecenia. Miał zabić stalkera zwanego Wampirem. Nie interesowały go zbytnio powody, dla których ktoś pragnął jego śmierci, zainteresowała go jednak całkiem okrągła sumka obiecywana w nagrodę. I tak wybierał się do Doliny Mroku, więc nie musiał niepotrzebnie włóczyć się po Zonie.

Miał złe przeczucia. Teraz się one potwierdzały. Skoro jego cel był otoczony tyloma innymi poszukiwaczami artefaktów, to wykonanie zadania po cichu stawało się prawie niemożliwe. Zdecydował się więc postawić wszystko na jedną kartę. Przecisnął się przez dziurę w murze i znalazł się na terenie gospodarstwa. Powiesił swego akm’a na ramieniu, lufą w dół. Wsadził nóż do prawego rękawa i zaczął iść w stronę prawej, większej obory. Po lewej zauważył stojącego pod ścianą kota, chuchającego sobie w dłonie. Gdy zauważył Naznaczonego prawie podskoczył ze strachu. Sięgnął po obrzyna, sprytnie zawieszonego na skórzanej uprzęży przy plecaku. Broń wypadła ze skostniałych od zimna rąk i cicho upadła na ziemię. Starszy stalker pokręcił ze współczuciem głową i poszedł dalej.

Mimowolnie stwierdził, że nawet gdyby chciał, to nie udałoby mu się wydostać z zamieszkanej obory, nie zabijając wszystkich samotników. Każde z wyjść było pilnowane przez mężczyznę z bronią w rękach. Jeden z nich spojrzał na Naznaczonego czujnie, ale nic nie powiedział. Stalker wziął głęboki oddech i przeszedł obok strażnika.

Znalazł się w małym pomieszczeniu, wyglądającym na przedsionek. Przejście do dalszej części budynku było zasłonięte przez podwieszony pod sufitem, wypłowiały dywan. Z cienia po lewej stronie wyłonił się młody mężczyzna o chytrej, szczurzej twarzy.

-Hej, Stalkerze, Może chciałbyś coś ode mnie kupić? – zapytał, szczerząc krzywe, dawno niemyte zęby. Nic dziwnego z resztą, pasta była w Strefie równie często spotykana jak kobiety. Czyli w zasadzie wcale.
-Nie – odpowiedział Naznaczony krótko, próbując przejść dalej.
-A może jednak? Nie pożałujesz…
-Powiedziałem nie. Głuchy jesteś? – warknął stalker ze złością.
-To będzie interes twojego życia, obaj zaje*iście się na tym wzbogacimy – naciskał mężczyzna.
-Spierdalaj – syknął Naznaczony, odpychając go silnie. Natręt uderzył plecami w ścianę, przewrócił się i legł na ziemi, pojękując cicho.

Zaraz zza pleców i zasłony dobiegł go dźwięk odbezpieczanej broni. Szarpnął mocno dywan i wdarł się do środka.
Nie miał szans kogokolwiek zabić. Mierzyło w niego kilkanaście luf, za plecami usłyszał wściekłe przekleństwa gramolącego się na nogi mężczyzny. Uniósł ręce nad głowę, a gdy zobaczyli, że nie ma broni złożył je na piersi. Żaden z nich się nie poruszył, nadal mierząc do niego ze swych karabinów.

-Co, bezbronnego się boicie? – zapytał kpiąco.
Jeden z otaczających go samotników opuścił lekko broń.
-A ty to kto? I kto ci pozwolił tak tu wpadać? – zapytał.
-A ktoś mi zabraniał tu wejść? – zdziwił się Naznaczony, odpowiadając pytaniem na pytanie.
-Cwaniaczek. Gadaj czego chcesz, a potem wypie*dalaj, póki nie zmienię zdania.
-Wampir - rzucił stalker głośno.
Do przodu wystąpił wysoki, chudy mężczyzna w kombinezonie i z maską zakrywającą twarz.
-Czego? – usłyszał zniekształcony przez maskę głos.
-Barman cię pozdrawia. Mam cię zabić.
Mężczyzna stał przez chwilę, chyba zaskoczony. Wreszcie zaśmiał się:
-I przychodzisz żeby mi to powiedzieć? Taki jesteś twardy? A może myślisz, że będę się z tobą bił, jak bohater jakiegoś je*anego amerykańskiego filmu?
-Nie. – odrzekł Naznaczony spokojnie. – Wiesz, że jeśli mnie zabijecie, to zlecenie podejmie ktoś inny. Daję ci szansę na przeżycie.
-A wsadź tą swoją szansę kontrolerowi w dupę – warknął Wampir, nieprzekonany.
-Uwierz, wsadziłbym, gdyby to coś dało. Jeśli chcesz żyć, to dasz mi swoje PDA i pięć tysięcy rubli, a ja pójdę do Barmana i powiem, że wykonałem zadanie.
-Ocipiałeś? Nie noszę przy sobie takiej kasy.
-Możesz mi dać kilka artefaktów. Albo swoją broń. Jak chcesz – Naznaczony był zaskoczony łatwością, z jaką udało mu się namówić cel zlecenia na ugodę.
-Poczekaj chwilę – powiedział cicho mężczyzna.

Dopiero teraz reszta samotników opuściła broń. Naznaczony niezapraszany przez nikogo usiadł przy ogniu. Ściągnął z ramienia karabin i zaczął się nim bawić. Przełączał między trybami strzału. Metaliczne trzaski jego broni wyraźnie denerwowały jednego z otaczających go poszukiwaczy artefaktów.

-Przestań – mruknął ze złością.
-A co, uszka bolą? – zapytał go stalker z podłym uśmiechem.
-Zaraz utnę ci ten jęzor i wsadzę w tyłek – sapnął tamten.
-Kurwa, czy wy nie macie przypadkiem jakiegoś zboczenia na punkcie cudzych tyłków? – zwrócił się Naznaczony do pozostałych.
Milczeli, mierząc go wzrokiem. Miał nadzieję, że nie przesadził. Musiał grać, żeby sądzili, że się nie boi. Bał się. Jak cholera. Ale zawsze był dobrym aktorem. Po chwili poszedł do niego Wampir.
-Dobra, zdecydowałem się. Masz – podał mu mały plecak. – W środku jest saszetka, naboje i moje PDA.
-Uwierzę ci na słowo, że mnie nie oszukałeś. Cóż, podjąłeś dobrą decyzję. Bywaj. Oby Zona okazała się dla ciebie łaskawa – pożegnał się Naznaczony.

Wyszedł na zewnątrz, niezatrzymywany przez nikogo. Oddalił się szybko, spodziewając się, że w każdej chwili może dostać kulę w plecy. Jednak nie, dotarł bezpiecznie do muru. Wyszedł przez bramę. Już miał odetchnąć z ulgą, gdy usłyszał z tyłu ciche sapnięcie. Odwrócił się gwałtownie, zasłaniając głowę plecakiem Wampira i wyciągając z rękawa nóż. Przed oczami mignęło mu długie ostrze, mijając jego twarz o włos. Zobaczył tego samego młodego mężczyznę, którego przewrócił w przedsionku.

-Pożałujesz, że mi nie zapłaciłeś – wysapał.

Naznaczony rzucił się do przodu. Cudem uniknął ciosu swego przeciwnika. Kopnął go w goleń. Gdy tamten pochylił się, zaskoczony niespodziewanym bólem, pchnął go w brzuch. Mężczyzna popatrzył na niego ze zdziwieniem. Naznaczony nie zamierzał bawić się w rzeźnika. Gdy natręt się przewracał, wyciągnął z kabury Walthera i strzelił mu w głowę.

Po chwili adrenalina zniknęła z jego żył. Oddychał ciężko. Wreszcie się otrząsnął i spojrzał na leżącego.
-Że też takie małe gnidy chodzą po świecie – rzekł z niesmakiem. Wyciągnął z ciała swój nóż. Po czym odwrócił się i odszedł.
Ostatnio edytowany przez marcel 22 Cze 2008, 17:12, edytowano w sumie 3 razy
>>> Wenn ist das Nunstück git und Slotermeyer? Ja! ... Beiherhund das Oder die Flipperwaldt gersput. <<< ~ Ernest Scribbler
marcel
Opowiadacz

Posty: 436
Dołączenie: 31 Lip 2007, 17:48
Ostatnio był: 29 Paź 2020, 15:47
Kozaki: 193

Reklamy Google

Postprzez SaS TrooP w 18 Mar 2008, 23:49

Całkiem fajnie, ale wybitnie krótkie. Pisz dalej Apo... ekhm... Zonostole.
SaS TrooP
Ekspert

Posty: 862
Dołączenie: 22 Gru 2007, 21:43
Ostatnio był: 07 Cze 2019, 01:47
Miejscowość: Wodzisław, Silesia
Frakcja: Najemnicy
Ulubiona broń: FT 200M
Kozaki: 14

Postprzez Scurko w 30 Mar 2008, 19:07

Bardzo fajne... Duuuużo krwi. Czekam na kolejną część.... A początek historii skądś znam :wink: . Pozdrowienia
Awatar użytkownika
Scurko
Tropiciel

Posty: 292
Dołączenie: 03 Lip 2007, 20:16
Ostatnio był: 16 Kwi 2022, 18:56
Miejscowość: Dębowiec k.Cieszyna
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 3

Postprzez marcel w 13 Kwi 2008, 21:14

Dodałem drugą, ostatnią części tej historii (ładne mi `na dniach` :wink: ). Wiem, że jak na razie nie było za bardzo czego komentować, ale teraz proszę o wykazanie dobrej woli i dodanie swoich uwag po przeczytaniu opowiadania.
Pozdrawiam.
Marcel.
>>> Wenn ist das Nunstück git und Slotermeyer? Ja! ... Beiherhund das Oder die Flipperwaldt gersput. <<< ~ Ernest Scribbler
marcel
Opowiadacz

Posty: 436
Dołączenie: 31 Lip 2007, 17:48
Ostatnio był: 29 Paź 2020, 15:47
Kozaki: 193

Postprzez MadZenon w 17 Kwi 2008, 23:13

Naprawdę nie jest takie złe, ja pisze krótsze, ale jak złapię bakcyla to przestać nie mogę.
A jeśli chodzi o opowiadanie, jest dobre, wciąga, ma klimat. Mógłbyś opisać całą jego historię, po wstawiać flashback'i z tego co było wcześniej. Tak jest ono dobre.
Dowódca zawsze ma rację, nawet jeśli się myli, to wciąż ma rację!
Image
Awatar użytkownika
MadZenon
Kot

Posty: 19
Dołączenie: 09 Mar 2008, 01:10
Ostatnio był: 18 Cze 2011, 11:05
Miejscowość: Prypiat
Frakcja: Wojsko
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 0

Postprzez marcel w 15 Cze 2008, 20:54

No i oto jest Historia II.

Pierwszy post coraz dłuższy, a komentarzy nie widać... Cóż, naprawdę miłe dla mnie byłyby komentarze poprawiające jakieś błędy czy luki, szczególnie we fragmencie o życiu Antona.

EDIT: Napisała się Historia III. Jest trochę mało klimatyczna, ale co tam. Radochę miałem jak ją pisałem. ^^
>>> Wenn ist das Nunstück git und Slotermeyer? Ja! ... Beiherhund das Oder die Flipperwaldt gersput. <<< ~ Ernest Scribbler
marcel
Opowiadacz

Posty: 436
Dołączenie: 31 Lip 2007, 17:48
Ostatnio był: 29 Paź 2020, 15:47
Kozaki: 193


Powróć do Teksty zamknięte długie

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 6 gości