Kanton 67

Twórczość nie związana z uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R.

Moderator: Realkriss

Kanton 67

Postprzez Tormentor w 17 Paź 2015, 14:03

z racji tego, że ten dziad atik nie podołał zadaniu jakim jest moderacja, muszę znowu założyć temat :E

Więc tak. Jak to szło.
Zacząłem ostatnio rzeźbić piórkiem na karteluszkach bo różne pomysły chodzą mi po głowie. Co prawda w tekście mogą się znajdować jakieś babole stylistyczne tudzież gramatyczne, ale co tam. Liczę na komentarze zamykające się w tagach <dostrzegalny progres> :D
Sam tekst w głównym zamyśle miał posiadać reżyserską stylizację wijącą się między przemyśleniami głównego bohatera...Kimkolwiek on jest. Dalsze rozdziały będę umieszczał raz w tygodniu jeśli czas pozwoli, sam zarys mam już gotowy, tak więc nie będą to pisane na siłę teksty. Zapraszam.

stronica numer czternaście:

Image


Co dzień, symultanicznie, tak po prostu. Sięgam po nią i delikatnie muskam spsiałymi opuszkami palców, jej pierścieniowaty profil spogląda na mnie i milczy. Mógłbym to zrobić na sto różnych sposobów, ale po prostu się boję. Naiwnie i namiętnie oszukuję sam siebie...Tak jest za każdym razem. Drwi ze mnie.

Proszę, tylko jeden nabój.


Chaotyczny pogłos skrobania po tafli papieru. Atomy zimna ściśnięte w ciemnym pomieszczeniu.

Czuje się podle, bliskie mi uczucie odkąd przestałem być człowiekiem...Albo inaczej. Trud, który trzymałem...

Wyrwana kartka, niesiona prawem niknie pod stopami.

Cholera, przywykłem.... Nie zapomnę ich spojrzenia, było wstrętne, w końcu odbijałem się w ich oczach jak w lustrze. Do diabła, to mógł być przecież każdy. Kanton 67 już nie istnieje...

Powietrze przecina szum wertowanej strony w notesie, a płomyczek tańczy na knocie.

...formalnie, bo w mojej głowie wciąż rodzi się obraz tego miejsca. Temperatura tamtej chwili sparzyłaby każdego, a ja żałuje, bo mogłem być wśród tłumu...Człowiek to broń obosieczna, daje i odbiera życie. Psia mać, jak oni mogli mieć czelność, skoro w ich żyłach płynie krew tych, którzy nam to wszystko zgotowali.

Cisza. Ciskany pisak uderza w ścianę.

Umaz podnosi pióro i przeprasza.

Próbuje zaakceptować moją sytuację, rozmawiając z samym sobą. Piszę do siebie...Wewnętrzny dialog pozwala zachować resztki człowieczeństwa, ale skoro ja już nie mam nic z człowieka? Wróćmy na początek...Jeszcze raz.

Czy można wybielić honor? Nikt mi na to nie odpowie, ale podejrzewam, że pewne czyny można usprawiedliwić, lub naprawić. To drugie rzecz jasna w moim przypadku jest nieosiągalne. Bractwo jednogłośnie zadecydowało...W glinie wyryto me imię.


Drwiący rechot kołysze echo. Po chwili dusza milknie.

Moje imię Umaz, Umaz wyklęty.

Moje imię Umaz, Umaz wyklęty.

Nić atramentu zatacza koło.

Moment, który poprzedza werdykt i świadomość czynu, chwila, która zaciera granicę między impulsywnym działaniem, a gorzkim spojrzeniem na efekt. Paskudztwo...Bardzo mi bliskie. Kanton chyba nadal pamięta...Ale, najważniejsze, że ja pamiętam! Czyżbym utrzymywał ich przy życiu?

Tchnienie wtłacza zło.

Moja egzystencja tutaj, jest uwarunkowana. Nie wiem dokładnie kiedy los postawi na mnie krzyż, lecz doskonale wiem kiedy nastąpi nieunikniony proces...Proces, piękne słowo.
Kartki, które mi zostały są wyznacznikiem czasu, na nich kreślę swój proces. Świadomość boli, ale brnę przez to. Należy wykorzystać ten dar, jakim jest papier.


Blady płomyczek dogasa. W moment zapala się nowa świeca.

Jestem gotów. Jeszcze raz. Moje imię Umaz, Umaz wyklęty

Kanton 67. Rola, jaką dane było mi odegrać, oznaczała ciężar. Ludzkie dusze są bardzo ciężkie. Oszalały tłum, morze tkanek i myśli...Przecież nie wszyscy byli zarażeni, ale kiedy nad twoją głową pojawia się widmo, nie słuchasz już, ani serca, ani mózgu. Wtedy podpowiada strach, a on stał obok mnie.

Ten moment, ta chwila. Tubalny dźwięk zasuw był jak zapowiedź śmierci. Elektryczne złącza i kable niczym struny harfy, zagrałem na niej ostatni raz, inspirowany strachem! Paskudztwo.

Ręka dotyka czoła. Nadchodzi sen.


stronica numer piętnaście:

Image


Szczerba w ścianie filtruje blask. Roztańczony kurz wznosi się nad.


Chłód, który mnie nęka, jest moim tworem...Ziąb przedzierający się przez szczeliny tego skansenu rządzi inaczej, niż wam by się zdawało, a przecież zwykłe zimno tak nie działa...Gdyby wydobyć coś ciepłego, z nurtu jakim jest pamięć, to nawet najsurowszy mróz idzie zdzierżyć. To chyba pokuta.


Pierzaste chmury triumfują nad ognistym globem. Półmrok zalewa pokój.


Moje wspomnienia są jak wnętrze tej izby, dlatego, że potrafię wskrzesić te najbardziej czarne i styczne, a wszystko co mnie w tej chwili otacza to odzwierciedlenie duszy, gnijącej gdzieś między żebrami. Emocjonalny letarg przykryty pod zwałami barbarzyńskich retrospekcji... Świadomość znowu płata mi figle, chciałbym zasnąć na wieki i już nigdy nie wracać...

Na siłę mrużone oczy rozpoznają fałsz.

Usłyszałem wtedy, o ile dobrze kojarzę...Tak, Camarillo - brat przynależności szczebla księżycowego - doskonale to pamiętam. Jak twierdził, antidotum będące w fazie izotonicznej może zostać podane zarażonym metodą parenteralną z dwudniowym oczekiwaniem na rezultat bez skutków ubocznych. Jeszcze przed incydentem lekarstwo wywołałoby wśród chorych spustoszenie związane z poważnym odwodnieniem, a w konsekwencji śmiercią...Jakoś tak. Niedługo potem profesor Ehion dzięki żmudnym badaniom udoskonalił panaceum, ale prace poszły na marne.


Diabelski skowyt rozdziera przestrzeń. Po chwili tłamszona gorycz zwilża ścięte w lód lica.

Trudno jest mi pisać z powodu zimna i zmęczenia. Jestem wykończony fizycznie i psychicznie, a ostatki sił wkładam w zdolność dzierżenia oręża jakim jest ten ołówek, bo to on broni mnie przed całkowitym utraceniem świadomości. Wieczne pióra przestały być wieczne i tylko poczciwy grafit stara się rozłożyć mój ciężar. A jeszcze wczoraj trzymałem atrament pod grubą warstwą pierza by uniknął samosądu wszechobecnego zimna.

Pieprzyć to, nie warto rozczulać się nad sprawami błahymi, choć z drugiej strony, czy moja egzystencja to nie błahostka? Byt będący na łasce jakiejś nieznanej siły, która szydzi ze mnie lub nie zagląda do miejsc takich jak te. Ciekawe, jednak wróćmy do bractwa, jeszcze na chwilkę.
Dyscyplinarna degradacja bez osób trzecich i werdyktu najwyższego z członków. Nie mam pojęcia co czuje człowiek idący na szafot, lecz ten nieuchwytny moment, gdy nagle tracisz grunt, jest mi niezwykle bliski, ale to chyba nie to. Łykasz powietrze, na darmo...Camarillo wręcza mi pistolet, puściutki, jak ta izba.


Camarillo to był człowiek nad wyraz spokojny, dobroduszny, mający cząstkowy wkład w rozwój cywilizacji przemianowanej na Kanton 67, jednocześnie pełniący wysoką funkcję na szczeblach kształtowanej od wielu lat hierarchii. Zastanawiające...

Wiatr wpędza do pomieszczenia płatki śniegu, niezliczone i różne niczym myśli.


Sześćdziesiąt siedem to tak naprawdę szerokość geograficzna, na której mieścił się dystrykt. Nie przywiązywano nigdy szczególnej uwagi do tej konkretnej liczby, jednak parę osób z bractwa lubiło w ramach ciekawostki doszukiwać się w niej symboliki czy fantazyjnych proroctw, od tak dla zabawy. Pamiętam wykłady prowadzone raz w tygodniu, z dziedziny geografia, którą z czasem przemianowano na lokalną, bo cóż może wiedzieć o świecie człowiek nie wychylający się dalej niż czubek własnego nosa, a przecież książkowe ilustracje już dawno straciły ważność. Wraz z wiedzą zagnieździł się we mnie wstręt do przeszłości...


Opatulony w koc Umaz tonie w objęciach Morfeusza.

Uwagi moderatora:

Nie pyskuj, sraluchu.
Image
Awatar użytkownika
Tormentor
C O N T R I B U T O R

Posty: 1029
Dołączenie: 15 Lis 2010, 21:42
Ostatnio była: 01 Wrz 2024, 11:43
Miejscowość: Yantar
Ulubiona broń: --
Kozaki: 289

Reklamy Google

Re: Kanton 67

Postprzez Microtus w 20 Paź 2015, 16:35

Intrygujace...

Naprawdę ciekawie sie zapowiada, tylko co? No jestem ciekawy co bedzie dalej, więc chyba sie udało zaciekawić czytelnika :) Ja osobiscie nie przepadam za takim sposobem pisania narreacji, ale wyszło Ci to całkiem zgrabnie moim zdaniem. Do stylistyki sie nie czepiam. Jedyne do czego moge sie przyczepic ale raczej na luźno to: wybielanie honoru. Jakos mi to sformułowanie nie leży - Honor można, stracić, mieć ujmę na honorze no trafia się też czasem na sformułowanie mieć plame na honorze. Ale ta dywagacja czy można honor wybielić. No jest to cecha zupełnie subiektywna oceniana pod wzgledem zachowania. I oczywiście w przypadku utraty honoru w czyichś oczach można myśleć o odzyskiwaniu u kogos honoru czy "wybielaniu". Ale Honoru swojego jednostka raczej nie ocenia. Może mówić raczej o sumieniu, nie jestem w stanie tego teraz jakos posklładać, bo nie wiem do końca co poeta miał na myśli i od czego pił :) Także spokojnie to takie moje przemyślenia po przeczytaniu tego kawałka. Więcej zażaleń raczej nie mam. Czekam na cd...
War. War never changes...
Bury
zapraszam do lektury :)
Awatar użytkownika
Microtus
Legenda

Posty: 1028
Dołączenie: 18 Cze 2007, 14:31
Ostatnio był: 19 Sty 2019, 22:54
Miejscowość: łorsoł
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 106

Re: Kanton 67

Postprzez Tormentor w 20 Paź 2015, 23:33

Dziękuje za opinię. Jeśli chodzi o honor, być może źle go określiłem w tekście, ale raczej jest to mało rażący błąd, nie wychwyciłem go, bo co innego czytać po swojemu niż czytać czyjeś. ;) Trzeci rozdział postaram się wstawić w tym tygodniu.

Jeszcze prosiłbym o przeniesienie wątku o dział niżej, bo nie ma nic wspólnego z uniwersum sztaklera. :)

Uwagi moderatora:

No i już. Nawet z urlopu przenoszę tematy na życzenie. Realkriss
Image
Awatar użytkownika
Tormentor
C O N T R I B U T O R

Posty: 1029
Dołączenie: 15 Lis 2010, 21:42
Ostatnio była: 01 Wrz 2024, 11:43
Miejscowość: Yantar
Ulubiona broń: --
Kozaki: 289

Re: Kanton 67

Postprzez Tormentor w 23 Lis 2015, 23:09

Dodana trzecia część. Trochę zwlekałem z jej dokończeniem z powodu braku czasu.

Stronica numer szesnaście:

Głuchy skowyt zza ściany żąda zaproszenia.


Nie mam ochoty sprawdzać kto lub co domaga się wizytacji. Nie mam siły sprawdzać niczego po za regałami mojej umysłowej biblioteczki, splecionej naprędce przez nostalgiczny przypływ, który kosztuje mnie zbyt wiele, bowiem każde wspomnienie jest ciężkie, toteż odciążam sumienie i wypełniam kartki własną zgnilizną. Ten słowny spichlerz za jakiś czas przestanie funkcjonować i ziści się fałsz, w który staram się wierzyć. Wszystko to jakieś pokręcone, ale nie pozostaje mi nic innego jak oszukiwać samego siebie. Tak jest odrobinę łatwiej.

Sięgam po księgę z rozlewającym się na boki tytułem - Historia Bractwa...Pierwszy człon rozsiewa się na lewo mknąc do przeszłości, tam gdzie jego miejsce, a Bractwo kruszy kamień oddalając się od teraźniejszości, w której ugrzęzłem. Ono nadal gdzieś żyje.

Umaz kreśli chwilową pustkę zataczając kółeczka na marginesie sczerniałej kartki.

Pamiętam muzykę w sali obrad, do której przychodziłem za pośrednictwem Camarillo. Będąc na drugim szczeblu hierarchii nie byłem upoważniony do uczestnictwa w debatach wesołej plejady podstarzałych zgrywusów, to jednak zrobiono dla mnie wyjątek, ze względu na obserwowalne zamiłowanie do sztuki dźwięków. To chyba jedyny pierwiastek szczęścia, który potrafię wyłowić z tego skomplikowanego układu wspomnień. Delikatne szarpanie struny wzbogacone wietrznym echem, a za moment subtelny brzęk agitowany przez flet, jak jeden mąż. U podstaw ciszy formują się rzeczy wielkie.

Byłem w stanie godzinami chłonąć melodie, tak teraz nie potrafiłbym zanucić czegokolwiek. Co prawda w głowie tlą się zasłyszane resztki, jednak gdy chcę je urzeczywistnić gasną w przedbiegach, jak płonąca zapałka, którą ktoś wystawia na działanie wiatru.

Noc przyodziewa samotny dom mrozem i mgłą.

Supozycja, którą przedstawiłem osobom na szczeblu słonecznym(najwyższym w hierarchii), została wzięta pod uwagę, ale z czasem zamieciona pod dywan. Od dawna z kopalni New Crow napływały wiadomości o dziwnych zatruciach, w wyniku których śmierć ponosili przypadkowi pracownicy. U zakażonych widoczne były ślady po ukłuciach, dlatego też za czynnik patogenny uznano zwierzęta. Sprawa ucichła, a moja prośba o wysłanie ekipy zwiadowczej spełzła na niczym, Bractwo przestało się przejmować, a ja? Ja nadal wsłuchiwałem się w muzykę podczas konferencji.

Nie trzeba było długo czekać na kolejne nowinki, któregoś dnia komitet otrzymał informacje potwierdzające wcześniejsze przypuszczenia, sprawcami zamieszania okazały się zmutowane jeżozwierze, które osiedliły się w zaułkach kopalni, prawdopodobnie w celu odbycia okresu godowego. Chorobę wywoływaną przez ukłucia pociesznych zwierzątek nazwano porcupiną od nazwy rzeki, której nurt przecinał siedliska tych stworzeń. Wkrótce magazyny w kopalni z wodą pitną , także uległy zakażeniu, przez co większość pracowników zostało zainfekowanych. Ich śmierć zakończyła byt dystryktu.

Umaz odkłada ołówek i sięga po rękojeść rewolweru. Wiatr szydzi gwiżdżąc przez szczeliny chaty.
Image
Awatar użytkownika
Tormentor
C O N T R I B U T O R

Posty: 1029
Dołączenie: 15 Lis 2010, 21:42
Ostatnio była: 01 Wrz 2024, 11:43
Miejscowość: Yantar
Ulubiona broń: --
Kozaki: 289


Powróć do Zero z Zony

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 0 gości