Weź rutinoscorbin z czosnkiem, może pomoże na wyimaginowane szaleństwo
Na świeżo, bo ledwo się obudziłem i zacząłem pisać. Potem tylko zredagowałem pierwotny bełkot.
W Stalkera nie grałem od dawna, wręcz od wieków. A jednak dziś mi się śniło, że byłem jednym z nich, choć okoliczności były dość niecodzienne.
Jak zwykle nie pamiętam samego początku. Faktem natomiast jest to, że byłem żołnierzem - rosyjskim lub radzieckim, czas trudny do określenia. Musiałem zdać jakiś cholernie trudny sprawdzian polegający na zniesieniu bólu, czy coś takiego. To było w małej salce w jakichś zatłoczonych koszarach i miałem dziwne wrażenie, że lecę do Afganistanu z czasów "interwencji" ZSRR - i ten Afganistan i leciwe mundury to była jedyna rzecz, która wskazywałaby na bycie żołnierzem radzieckim, nie rosyjskim. W każdym razie sprawdzian zdałem, choć ledwo-ledwo. Zostałem wysłany do Zony.
Tam wszystko odbywało się w obrębie jednego miejsca, ruiny jakiegoś budynku przemysłowego. To miejsce kiedyś już mi się śniło - obok była górka, na której można było się schować w krzakach i ostrzeliwać się, będąc niewidocznym, z czego skorzystałem. Potem, bez sensu, zlazłem i udałem się pod górkę, gdzie była pancerna gródź prowadząca do czegoś na wzór podziemi. Przypominało to Skadowska zasypanego ziemią - też wszystko było pordzewiałe, tyle że nie było żywej duszy.
Nie wiem czemu, ale zaraz potem poszedłem w stronę budynku, gdzie spotkałem innych stalkerów. Atmosfera całkiem przyjazna do momentu - pogaduszki itp., aż nie pojawił się nienazwany, niewidoczny przeciwnik. Jakiś mutant, którego nikt nie widział, ja widziałem tylko jakiś cień. Najpierw poszła seria, wszyscy zestresowani szukają celu, a ja spie*dalałem ile sił w nogach, na tamtą wcześniej wspomnianą górkę. Schowałem się, kątem oka widziałem jak dwóch bandytów (czarne dresy + czarne kominiarki, karabiny) atakuje budynek z lewej strony, niejako wchodząc "na mapę", choć niekoniecznie w "tradycyjnym" tego słowa znaczeniu.
Wyciągnąłem kałacha, pociągnąłem serią, oberwali. Ja spie*doliłem z górki. I wlazłem znów do "Skadowska". Tym razem był tam sklep z butami. Kupiłem jakieś dziecięce i wyszedłem. Tam spotkałem Meesha
Zaczęliśmy się ostrzeliwać - obaj wyszliśmy z tego ranni, obaj się od siebie odsunęliśmy - on na górkę, ja w stronę ww. budynku. Mnie przeteleportowało z powrotem do tych koszar.
Znów trafiłem do salki gdzie znów miałem przejść "sprawdzian". Na głowie trzymałem jakiś rekwizyt, niezbędny do tego. Przypominał minę przeciwpancerną. Obok stała Magdalena Wałach, taka polska aktorka, która nie-wiem-po-chuj się tam pojawiła. Mówiłem do niej bezgłośnie, że nie wiem, czy dam radę wrócić stamtąd drugi raz. Nie zrozumiała, powtórzyłem. Poszła gdzieś w piz*u, wystraszona, szukając sposobu żebym tam nie jechał, a wynikało z kontekstu, że wyjazd na "drugą turę" mam w zasadzie przyklepany. Tymczasem poszedłem na sprawdzian, poprzedzony rozmową z Mattem Damonem. On, oficer rosyjski/radziecki, zapytał mnie czy to prawda. Ja się pytam - ale co? On: czy okłamałeś ją (pod względem emocji). Domyślnie - rudą (M. Wałach, która kimś tam dla mnie była, Freud by wiedział kim). Ja odpowiedziałem, trzęsąc się z nerwów, że nie, że nie okłamałem, że naprawdę jestem obesrany jak niemowlę po nieświeżym mleku. A on powiedział, że w takim razie życzy mi powodzenia i wyszedł. A mnie odesłano.
Potem byłem w swojej prawdziwej wiosce, której nazwę na forum zna ledwie parę osób więc z grzeczności nie wymienię
, w innym ciele. Zbliżałem się do przystanku autobusowego, "czekając" na siebie. Z jakiejś nieistniejącej w rzeczywistości zatoczki wyjechał autobus nieistniejącej w rzeczywistości linii, zaczynając bieg. Podbiegłem, myśląc, że siebie spotkam. Ale na przystanek podjechał inny autobus, istniejący naprawdę.Podbiegłem do niego, pomachałem do siebie, żebym wysiadł. I wysiadłem w ciele Ireneusza Czopa - taki aktor. Taki ku*ewsko zmęczony życiem, wygaszony ja-Czop-weteran wsiadł(em) w jeszcze inny autobus, jadący w drugą stronę, skąd ja-Czop przyjechał(em). Ja-nie-Czop też tam wsiadłem i obserwowałem resztę snu z boku. Ja-Czop siedział obok rudej (M. Wałach) niebędącą rudą (M. Wałach), tylko młodą Dorotą Segdą (ku*wa, też aktorka, mam iść na PWST do Łodzi?!), która zaryczana cieszyła się, że ja-Czop wrócił(em). Napiszę teraz z perspektywy Czopa, bo tak łatwiej, ale całą scenę widziałem z nie-Czopa.
Zapytałem, gdzie mieszkamy. Ona, że w tej mojej wiosce. Ja się zapytałem, po co ma do rąk przyklejone blankiety pocztowe, a ona, że płaciła rachunki i ją wyj*bali z roboty, bo płaciła na ukradzionych z pracy blankietach firmowych. I zaczęła ryczeć. Na co ja wyciągnąłem z kieszeni jakieś wysokie odznaczenie armii... brytyjskiej, otrzymane za waleczność czy ch*j wie co w Zonie, i powiedziałem "aha".
I tym samym można skwitować ten sen. Aha.