Dzisiaj zacząłem grać w Origins i po niespełna dwóch godzinach na liczniku muszę przyznać, że póki co jest bardzo dobrze. I to pomimo, że pecet tak mi się zgrzał, że muszę go chłodzić dodatkowym wiatrakiem z Predomu
Sterowanie jest całkiem inne, sama wspinaczka jest płynniejsza. Strzelanie z łuku trochę zbyt dynamiczne, podobnie jak walka w zwarciu - stare asasyny to przegięcie, ale tu poszli trochę zbyt daleko. Przypomina to nieco hińszczyznę i ślizganie się na łyżwach, ale dość szybko przestałem na to zwracać uwagę. Na plus - przeciwnicy (niemrawo) okrążają Bayeka i stwarza to pozory inteligentnego przeciwnika. Ale mam wrażenie, że głównie pozory i gdybym miał silniejszą broń, jechałbym po nich jak tarczówka przez młodą buczynę. Rozwój postaci bardzo przypomina FC4, do tego levelowanie broni itd.
Fabularnie wiem prawie tyle co nic - póki co to
Czyli nic zaskakującego, może rozwinie się dalej. Pod względem zadań pobocznych przypomina mi trochę Wiedźmina - uwolnij więźniów, ukradnij ciało by rodzina mogła je pochować, uratuj dzieciaka z grobowca, przepędź sku*wysynów którzy zajęli źródło wody. Niby proste zadania, a nie rażą sztucznością. Ciekawostka - w końcu działa tryb dnia i nocy. W okolicach brzasku strażnicy faktycznie zaczęli się przemieszczać, co wymusiło na mnie reakcję. Ale na "normalnym" walka jest zbyt łatwa i zastanawiam się nad podwyższeniem, bo to żadne wyzwanie. A jeżeli ja tak myślę, to wytrawni napierdalacze przechodzący Dark Souls od tyłu z gołymi rękoma będą zażenowani. Przykro mi, to nadal tytuł każualowy. Chociaż póki co sporo lepszy niż Syndicate.
Na razie jestem zadowolony, oby dalej było tak samo lub lepiej.