Oto jest moje długo wyczekiwane opowiadanie (najbardziej przeze mnie
). Oczekuję komentarzy dobrych jak i tych beznadziejnych. Byłbym też wdzięczny za korektę w razie błędów. Just read.
Prolog
CNPP 25 kwietnia 1986 roku.
W wyniku eksperymentu polegającemu na zmniejszeniu mocy reaktora i zablokowania pary do turbin doszło do wybuchu 4 reaktora. Ogromne ilości promieniowania zajęły obszar 125 000 do 146 000 kilometrów kwadratowych terenu na pograniczu Białorusi, Ukrainy i Rosji, a wyemitowana z uszkodzonego reaktora chmura radioaktywna rozprzestrzeniła się po całej Europie.
12 kwietnia, 2008, 14:33
Skażona strefa błyszczała światłem najjaśniejszym z możliwych, światłem prawie nie do zniesienia dla ludzkiego wzroku. Można było dosłownie zobaczyć, jak chmury zmieniają się w parę. Po chwili martwej ciszy dało się słyszeć łoskot pioruna, a potem zatrzęsła się ziemia. Ludzie padli na ziemię, wywracając oczami i zakrywając uszy. Ci, którzy mogli ustać na nogach, uciekli co sił. Wyglądało to, jakby ukryte pod sarkofagiem paliwo nuklearne nagle wybuchło. Następnego dnia wojsko otoczyło kordonem nową Zonę. Dzięki satelitom udało się ustalić, że epicentrum eksplozji tak naprawdę nie znajdowało się w pobliżu reaktorów elektrowni jądrowej, lecz około pół kilometra dalej. Uważa się, że personel elektrowni zginął od razu, choć na terenie objętym kordonem ciągle pozostali ludzie. Akcja ratunkowa wkrótce okazała się bezcelowa, gdyż ludzie wysyłani w głąb obszaru natychmiast umierali, a maszyny się psuły. Jakiś czas po katastrofie średnica Zony powiększyła się o kilka kilometrów. Większość oddziałów rządowych strzegących granicy oraz stacjonujące tam ekipy badawcze od razu zginęły. Ogarnięci paniką ludzie zaczęli uciekać. W pośpiechu ewakuowano mieszkańców pobliskich miast i wsi. Światu zagraża ogromne niebezpieczeństwo i możemy jedynie zgadywać, jaki może być jego pełny wymiar.
Wypad wojska w 2011 roku
Wojsko, łącznie z siłami specjalnymi dowodzonymi przez paramilitarne oddziały stalkerów, rozpoczęło zmasowany wypad w głąb Zony. Ich celem było przedarcie się do elektrowni jądrowej w Czarnobylu i zniszczenie przyczyny powstawania pól anomalii albo przynajmniej zdobycie informacji z pierwszej ręki dotyczących obecnego stanu rzeczy. Akcja, w której uczestniczyło ponad tysiąc osób i w której wykorzystano ciężką maszynerię, okazała się zupełną porażką. Rozproszone grupy tych, którzy przeżyli, zostały zmuszone do pozostania w Zonie z niewielkimi nadziejami na ratunek.
Rozdział I
Kordon
Blokada wojskowa w Kordonie. Bezchmurne niebo, księżyc daje nawet niezłą widoczność. Temperatura była na tyle niska, by było widać oddechy innych. Z lampy przy blokadzie pada jasne światło, oświetlające drzwi do budynku. Trzech żołnierzy ze znudzeniem patroluje drogę pomarszczoną pęknięciami i pokrytą suchymi liśćmi, dowódca siedzi w bazie i słucha muzyki lecącej ze starego radia, które pamięta jeszcze czasy Stalina. Słychać wyraźnie powtarzające się serie rytmów i kobiecy głos. Obserwator schodzi z wieży oczekując na zmianę. Większość śpi, lub odpoczywa po wypadzie w głąb tajemniczej strefy zwanej Zoną. Pięciu żołnierzy siedzi przy ognisku i opowiada dowcipy, aby zapomnieć o tym, iż dowódca odnalazł tajną skrytkę ze skrzynką wódki przetransportowanej cichcem podczas dostawy sprzętu. Część zagryza smutek z lekka czerstwym już chlebem i suchą szynką. Tylko jeden żołnierz, oparty o porośnięty porostami płot, obserwuje twarze towarzystwa rozświetlane płomieniem ogniska. Przy głowie ma przyczepioną latarkę, w jednej ręce trzyma sfatygowany notatnik z niebieską okładką, a w drugiej długopis.
Z dziennika lt. Priboi 15 listopada 2012
Nigdy nie zapomnę wczorajszego wypadu. Dowódca wysłał mnie z Wasilim i Miszą na wschodnią część wysypiska. Nawet nie wiedzieliśmy co tam jest, gdyż to my mieliśmy się tego dowiedzieć. Ponoć rozbił się tam nasz śmigłowiec. Wysłali nas tam z kałasznikowami z jednym magazynkiem na głowę, dwoma bandażami i jedną apteczką. Nie przeciążali nas, gdyż mieliśmy odzyskać to co najcenniejsze z transportu. Dostaliśmy nawet specjalne plecaki pozwalające unieść większy ciężar. Podczas wędrówki nie spotkaliśmy zbytniego oporu, z wyjątkiem jednego bandyty, który i tak uciekł na nasz widok. Na miejscu był niewielki las. Mimo braku liści na drzewach ciężko było wypatrzeć co znajdowało się w głębi. Dziwił nas fakt braku nawet ślepych psów. Nawet wrony, które skrzeczą zazwyczaj na niebie nie latały w pobliżu. Zaczęło się ściemniać, ale woleliśmy nie zostawać tu na noc. Włączyliśmy latarki i ruszyliśmy. Nie było tam sporo anomalii, napotkaliśmy tylko jeden wir, ominięty przez nas szerokim łukiem. Drzewa były dziwne, powykrzywiane w falisty sposób gałęzie i brak kory. Co więcej, na ziemi nie leżał ani jeden listek. Ujrzeliśmy jeszcze tlący się śmigłowiec. Wtedy usłyszałem coś w krzakach. Odwróciłem się aby to sprawdzić z moim AK w pogotowiu. Nic nie było. Kiedy się odwróciłem… na jednej gałęzi wisiał przywiązany za nogi pilot śmigłowca. Miałem go dosłownie przed sobą. Chyba nie zapomnę wyrazu jego twarzy do końca życia. Wyglądała jakby przed śmiercią szyderczo się śmiał. Wrzasnąłem na cały las. To chyba dlatego stało się to, co się stało. Podeszliśmy do helikoptera i zajrzeliśmy do środka. Zdziwił nas fakt iż był pusty. Nie było nawet śladów krwi. Z kwitkiem zaczęliśmy się wracać, gdy znowu usłyszałem znajomy szelest. Zaświeciłem latarką i z krzaków wylazł snork. Wstrętny mutant poruszający się na czworakach, z maską przeciwgazową nałożoną na górną część głowy i perfidnym uśmieszkiem, a raczej brakiem połowy górnej wargi. Potem pojawiły się następne. Cholery, otoczyły nas. Zaczęliśmy strzelać, ale szybko skończyła nam się amunicja. W świetle wystrzeliwanych pocisków widziałem przerażone twarze towarzyszy, którzy pruli prawie na ślepo. Misza, który do ludzi odważnych nie należał, rzucił karabin na ziemię i zaczął uciekać. Pech chciał, że wbiegł prosto w wir. Biedak nie miał szans, anomalia rozrzuciła jego szczątki po całym lesie z ogromną siłą. Wasili dostał jego czaszką w brzuch i upadł. Snorki nie czekały długo i rzuciły się na niego dosłownie rozrywając na strzępy. Zacząłem uciekać, aż wybiegłem z lasu. Na szczęście mutanty były zajęte Wasilim. Na drodze spotkałem grupkę powinności i przenocowałem w ich obozowisku...
Nagle żołnierzowi przerwał pisanie głośny wybuch. Huk był tak ogromny, że Priboi myślał iż hałas rozerwał mu bębenki. Ze starego, zardzewiałego głośnika wyrwał się alarm, który chwilę później ucichł trafiony serią z AK-74. Priboi nic nie słyszał podobnie jak jego towarzysze. Żołnierze przy ognisku podnieśli się z całą niechęcią, zdziwieni tym co się dzieje. Bohater wstał opierając się o starą skrzynkę. Schował notatnik i długopis do bocznej kieszonki w plecaku, wyjął swój wysłużony FN HP-SA i ruszył do blokady przy drodze.
-Coś się dzieje- powiedział sam do siebie...