Dam kolejną część (na razie przez jakiś czas nie będę miał możliwości pisania, więc streszczałem się z napisaniem tego) swojego opowiadania w świecie Stalkera. Cieszę się, że poprzednia praca się podobała.
Radzę zwrócić uwagę, że w opowiadaniu często są przytaczane wspomnienia bohatera, co wymaga od Was orientacji, co się dzieje w czasie teraźniejszym, a co już miało kiedyś miejsce. Wszystko to będzie tworzyć spójną całość.
Ponownie życzę miłej lektury zainteresowanym.
- Masz tu zostać i czekać na mnie, muszę coś załatwić – rzekł mężczyzna do nowicjusza, którego jeszcze tego samego dnia powierzył mu Woronin w placówce wojskowej, znajdującej się między północną częścią Kordonu a Wysypiskiem i Cmentarzyskiem Maszyn.
Znajdowali się niedaleko parkingu opanowanego jak na razie przez bandytów. W nocy musieli przejść przez tory, by ominąć patrol żołnierzy stacjonujący pod zawalonym mostem. Nic by w tym złego nie było gdyby nie to, że było tutaj cholernie wielkie promieniowanie. Oboje musieli zażyć odpowiednie tabletki, by oczyścić ich organizm z tego g*wna.
- Gdzie idziesz? -spytał kot, któremu najwyraźniej nie podobało się, że zostanie bez opieki doświadczonego stalkera.
- Pracować – odparł i poprawił swojego AK 74 z lunetą, którego trzymał zawieszonego na ramieniu.
Mężczyzna spojrzał ostatni raz na młodzika ubranego w jedną z podstawowych kurtek, po czym puścił się biegiem na zachód. Dlaczego Woroninowi tak zależy, by ten kot był szpiegiem u tych sk*rwieli na tym nieszczęsnym parkingu?, myślał zwalniając lekko tempo. Nie lepiej było ich wyrżnąć w pień i dać sobie spokój? Przecież Sidorowicz na pewno by im jeszcze zapłacił za tę brudną robotę.
Dotarł do wysokich krzaków, za którymi musiało płonąć jakieś ognisko. Zatrzymał się, kucnął i począł powoli zbliżać się do małego obozowiska. Po odgłosach rozmów ustalił, że jest tam trzech facetów… to oznaczało, że to na pewno nie bandyci. Handlarz gadał, że Bokser kręci się gdzieś w tej okolicy, a że jest to jedna z lokacji, gdzie stalkerzy lubili na noc urządzać sobie miejsce na odpoczynek, warto było sprawdzić, czy aby nie ma tu jego ofiary. Jeśli go tutaj nie będzie, to jedynym miejscem będzie jeszcze ten obóz, w którym swoją siedzibę ma Sidorowicz, a tam ma zamiar się udać dopiero za kilka dni. Nagle któryś z mężczyzn zaczął grać na gitarze i śpiewać jakąś smutną piosenkę. Stalker zdjął swój karabin i, cały czas kucając, przeszedł kilka kroków w prawo, by móc ujrzeć zabawiających się ludzi. Przystawił lunetę broni do oka i wycelował. Uśmiechnął się i zabezpieczył kałasznikowa, by po chwili ponownie zawiesić go na ramię. Wstał i wyszedł zza krzaków. Wszyscy trzej mężczyźni odruchowo podskoczyli i wyjęli swoją broń.
- Towarzyszu, niebezpiecznie jest w nocy podchodzić do obozowiska. Mogliśmy cię z miejsca zabić w obawie, że… No, sam wiesz. Chodź i siadaj tutaj z nami – rzekł jeden z nich zapraszając go do kręgu odpoczywających po trudach dnia.
Stalker przyjął propozycję i spoczął na ziemi obok nich i także zaczął się wsłuchiwać w muzykę, która na nowo wydobywała się z gitary. Wszyscy prócz niego rozmawiali o tym, co zrobili, co zabili i co znaleźli. Wyjął z prawie pustego plecaka kawałek kiełbasy i już miał go ugryźć, gdy nagle ta sama osoba, która go tu zaprosiła, zapytała, czy może ma jeszcze jedną w zapasie. Bez słowa rzucił mu swoją i zatopił wzrok w palenisku.
- Dziękuję, towarzyszu.
Sięgnął ręką do kabury – ku jego szczęściu jego prawy bok, gdzie miał schowany pistolet, nie był oświetlany przez blask ogniska, co pozwalało na dyskretne posunięcia. Odpiął pasek i odsunął dłoń od skórzanego pasa. Bokser znajdował się metr od niego po jego lewej stronie. Miał dosyć czasu, by doskoczyć do niego i zrobić swoje, jednakże to nie będzie potrzebne... Powoli podniósł się z ziemi i rozejrzał. Mężczyźni spojrzeli na niego, po czym wrócili do swoich pierwotnych zajęć – Bokser do grania, kot do liczenia amunicji, a tamten facet, który poprosił go o wędlinę, do picia wódki. Podszedł spokojnie do swojego celu i jednym ruchem chwycił go ramieniem z tyłu pod szczękę i podniósł w górę, czyniąc z niego przy tym żywą tarczę. Prawa dłoń błyskawicznie wyjęła pistolet z kabury i przystawiła go do skroni ofiary.
- Wybaczcie panowie – odezwał po raz pierwszy, odkąd przybył do obozowiska – ale muszę tego tutaj zabrać ze sobą.
Pozostała dwójka zerwała się na nogi i wycelowała w niego broń.
- Nie chcę rozlewu krwi – mówił dalej – ale ostrzegam, że nikt z nas nie wyjdzie z tego żywy, jeśli postanowicie mu pomóc.
Po nowicjuszu było widać lekkie zdenerwowanie. Najwidoczniej jego kompan, na którego zaczął już powoli działać alkohol, zauważył to i stwierdził, że nie poradzi sobie sam.
- Módl się, towarzyszu, byśmy się więcej nie spotkali. Nie lubię, jak ktoś zabija za pieniądze naszych, ale w jednym masz rację, nikt z nas nie chce rozlewu krwi. Idźcie i dajcie nam w spokoju odpocząć, noc jest jeszcze długa.
Stalker kiwnął głową i zaczął iść z Bokserem do tyłu. Dopiero gdy ognisko zasłoniły jakieś krzaki, mężczyzna oderwał pistolet od głowy swojej ofiary. Kazał mu się odwrócić i przystawił ponownie broń do jego ciała – tym razem do pleców, by Bokser nie próbował żadnych sztuczek.
- Co ze mną zrobisz? – spytał przerażony mężczyzna.
Stalker nie odpowiadał. Pchnął go lekko, nakazując mu tym samym iść naprzód. Nie zamierzał się z nim cackać, Sidorowicz w końcu chciał go martwego. Nie zabił go przy tamtych tylko dlatego, by nie wdawać się w niepotrzebną walkę. Szkoda było również amunicji, gdyż zapewne tamci by sobie za szybko nie odpuścili. Niewiadomo także, czy aby w pobliżu nie było jakichś innych stalkerów lub bandytów. Możliwe, że odgłosy strzelaniny zwabiłby ich, a wtedy sytuacja stałaby się jeszcze gorsza.
- Ogłuchłeś? – zdenerwował się Bokser.
Mężczyzna momentalnie podniósł pistolet do potylicy swojej ofiary i pociągnął za spust. Martwy człowiek upadł na wilgotną ziemię i zastygł bez ruchu. Stalker schował broń do kabury, schylił się i zaczął szukać PDA przy pasie trupa. Zauważył, że facet był też w posiadaniu dwóch granatów oraz artefaktu, którego zwano Meduzą. Sidorowicz nie pogardzi i tym, pomyślał. Czas wracać do kota, odstawić go na miejsce i odebrać pieniądze od Woronina. Rozejrzał się we wszystkie strony i stwierdził, że znajdował się mniej więcej pięćdziesiąt metrów od jakichś zabudowań. Po charakterystycznym układzie budowli domyślił się, że to parking, na który miał doprowadzić swojego podopiecznego. Odwrócił się i począł biec przed siebie omijając przy tym duże ciemne kształty, które zdawały się być drzewami. Nagle potknął się o coś i upadł na ziemię. Lufa karabinu wbiła mu się w żebra, prawie je łamiąc. Jęknął i wyciągnął broń spod swojego ciała. Takie były skutki poruszania się nocą po takim terenie jak ten. Próbując wstać natrafił ręką na coś, co dotykiem przypominało poszarpaną grubą firanę zamoczoną w jakiejś breji. Psia mać, zdenerwował się. Odruchowo próbował zapalić latarkę, ale zapomniał, że dwa dni temu wysiadła i za nic nie chciała już działać. By się upewnić, że jego przypuszczenia są słuszne, zaczął macać rękami ziemię w poszukiwaniu Vipera 5 – małego pistoletu maszynowego. W momencie kiedy jego palce poczuły charakterystyczny zimny metal, usłyszał ryk. Stado dzików, przeszło mu przez myśl. Dlaczego Woronin zawsze powierzał mu kompletnych idiotów? Czas wracać do generała i odebrać należną zapłatę nawet, jeśli jego kot miał bliskie spotkanie z mutantami i nie zdążył wykonać swojej misji.
Zaczął powoli schodzić po stopniach, które prowadziły do pewnej piwnicy. Z jej ulokowania, a znajdowała się trochę poza zabudowaniami, można było stwierdzić, że jest to jakiś były schron przeciwlotniczy lub coś w tym stylu. Tak czy siak aktualnie w miejscu tym niejaki Sidorowicz urządził sobie miejscówkę, w której przyjmował stalkerów oraz skupywał od nich każdy badziew, jaki do niego znieśli. Facet był charyzmatyczny, nieugięty i, co najbardziej rzucało się w oczy, skąpy. Najważniejszy jest dla niego tylko jego zysk, a w tym celu najczęściej wykorzystuje stalkerów oraz głupotę kotów, którzy potrafią czasami wykonać nie lada zadanie za marne grosze. Mało kto się nim interesował. Ważne było tylko to, że ma forsę oraz od czasu do czasu jakieś ciekawe zlecenie.
- Na pewno – rozległ się nagle jakiś głos z pomieszczenia, w którym handlarz przyjmował ludzi.
- Masz jego PDA? – spytał Sidorowicz, w którego głosie zabrzmiała nuta niepewności i niedowierzania.
- Pozbyłem się go na swój sposób – odparł mężczyzna. – Nikt go nie widział już prawie tydzień, a to oznacza, że zdechł jak nic – przekonywał dalej.
- Drapieżnik nie jest zwykłym stalkerem, jakich tu wielu. Tylko ktoś posiadający umiejętności i instynkt podobne do jego, potrafiłby się go pozbyć raz na zawsze – westchnął sprzedawca. – Wiesz, to nie mi zależy na jego śmierci, ja tu jestem tylko pośrednikiem.
- Ale to ty trzymasz kasę, reszta g*wno mnie interesuje. Gość nie żyje, a ty jesteś mi winny dwanaście tysięcy. Mam nadzieję, że moje słowa ci wystarczą, byś mi uwierzył?
Zewsząd dobiegał śmiech. Każdy oglądający to przedstawienie, zabawne tylko dla widzów, jakby na to nie patrzeć, miał ubaw po pachy. Dwóch członków frakcji ,,Wolności” przeszło obok niego prowadząc przed sobą nagiego mężczyznę, który wyglądał na przestraszonego i zmarzniętego. Wszyscy stali na moście i zapewne wiedzieli, jaki los czeka tego nieszczęśnika.
Szli oni w stronę wyjścia z bazy organizacji, która dawniej należała do wojska i służyła jako magazyny. Stalker był nader ciekawy, jak cała sprawa się potoczy. Osoba, która jest zupełnie goła i nie posiadająca nawet noża, nie ma szans przeżyć w Zonie choćby dnia. Czy też właśnie to chcieli mu zgotować?
- No to ma przesrane – odezwał się jeden facetów ubrany w pancerz, będący zabarwiony na żółto i czarno.
Wszyscy jak jeden mąż zaczęli iść za trójcą, która niedawno koło niego przechodziła. Przerodziło się to w coś podobnego do pochodu. Na wieżach i ich metalowych schodach stało kilku, a czasami kilkunastu stalkerów, którzy najwidoczniej już wcześniej zajęli najlepsze miejsca licząc na niezłą rozrywkę. Gdy minęli przejście, które niegdyś było zablokowane szlabanem, wszyscy zatrzymali się. Następnie wyróżniająca się trójka przeszła kilka metrów w prawo, a reszta gapiów, która za nimi szła, podbiegła do przodu i ustawiła się w półkręgu. On również postanowił nie przegapić widowiska i przyspieszył kroku, by móc coś jeszcze zobaczyć. Miał szczęście, gdyż gdy dotarł, przedstawienie musiało się dopiero zaczynać.
- Mam nadzieję, że moje słowa ci wystarczą, byś mi uwierzył? – odezwał się zza maski jeden z członków ,,Wolności”. – Jeśli przejdziesz przez to pole, darujemy ci życie.
Tamten mruknął coś pod nosem i spuścił głowę – musiał wiedzieć, co go czeka, jeśli nie uda mu się przebyć całej drogi wyznaczonej przez jednego ze strażników. W tym samym momencie stalker zauważył, że na całej powierzchni, którą pokazał więźniowi mężczyzna w żółto-czarnym egzoszkielecie, widnieją małe pręciki wystające z ziemi. Ciągnęły się one aż do pobliskiego bagna, na środku którego spoczywała mała drewniana chata.
- Rusz się, śmieciu, albo przyrządzimy ci coś znacznie gorszego – krzyknął członek, który wydawał się już być nieco zniecierpliwiony czekaniem, aż ich „ofiara” zacznie wyczekiwany przez wszystkich marsz. Śmiechom i wyzywającym okrzykom nie było końca, prawie każdy włączał się do poniżania gołego człowieka.
- Jeśli to ścierwo wyjdzie z tego żywe, to znajdę go i zapłacę mu dwa tysiące od ręki – powiedział któryś z gapiów do swojego kolegi, zarazem uśmiechając się przy tym.
Wreszcie stało się, nagus zrobił krok, potem drugi, i jeszcze kilka.
- Nieźle się trzyma, chyba wie co i jak – powiedziała to ta sama osoba, która obiecała pieniądze ofierze, jeśli przeżyje.
Nagle rozległ się wybuch, a po nim kilka następnych. Stalkerowi przez to wszystko w uszach rozbrzmiewał pisk, ale nawet w takim stanie mógł usłyszeć po cichu gwizdy uradowanych widzów. Gdy spojrzał na nich, większość klaskała. Któryś nawet podniósł do góry swój karabin i wystrzelił krótką serię w powietrze. Odwrócił teraz wzrok na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał nieszczęśnik. Zamiast niego na polu były cztery wielkie leje, jak po wybuchach bomb. Miny, pomyślał.
Poprawił na ramieniu swojego Vintoreza, po czym ruszył w dół drogi, mijając przy tym zebranych gapiów. Zamierzał udać się do Baru, podobno jakiś facet miał dla niego dobrze płatną robotę, a to się akurat dobrze składa. Pieniądze są mu teraz potrzebne jak nigdy dotąd, by przeżyć w tej Zonie – Licznik mu padł, a anomalie na pewno nie zrobią dla niego wyjątku z tego powodu, jeśli w którąś wlezie.
Tak, poznał ten głos. Jakże mógł go zapomnieć po tym wszystkim, przez co przeszedł? Nie zamierzał dalej wysłuchiwać rozmowy handlarza z tym zasrańcem. Zaczął dalej schodzić po betonowych stopniach, aż dotarł do metalowych drzwi. Złapał klamkę i otworzył je. Dwójka mężczyzn, będąc wewnątrz ciasnego pomieszczenia, momentalnie spojrzała na niego. Sidorowicz, jak zawsze z tym swoim nie zadbanym wąsem, uśmiechnął się zza lady i powiedział:
- A oto i nasz Drapieżnik. O trupie mowa, a trup tu, czyż nie tak?
- Jakim cudem…? – zdziwił się drugi facet, który był odziany w czarny płaszcz, podobny do tych, który w czarnobylskiej strefie nosili co niektórzy bandyci.
- Od kiedy, Sidorowicz, jest nagroda za moją głowę i dlaczego ja nic o tym nie wiem – spytał lekko zdenerwowany stalker.
- Chłopcze, nie ekscytuj się tak, to tylko biznes. To nie ja kazałem cię zabić, ja jestem… - zaczął się tłumaczyć sprzedawca.
- Tylko pośrednikiem – dokończył ze skwaszoną miną mężczyzna zwany Drapieżnikiem.
- W rzeczy samej. Jeśli bym ci to powiedział, zabiłbyś gościa, a wtedy ja bym tylko na tym stracił.
- Nie obchodzi mnie to – odparł teraz już spokojny stalker. – Czy za tego tutaj jest jakaś nagroda?
- Nie przypominam sobie. Raczej jest wart tyle, co łajno mięsacza.
- Tym lepiej dla niego. – Drapieżnik spojrzał na faceta, który ponad tydzień temu wysłał go na pewną śmierć do wioski pełnej jednych z najgorszych mutantów. – Idziesz ze mną, kochasiu, mamy rachunki do wyrównania.
Jednym ruchem ręki wyrwał mu jego Obrzyna i rzucił Sidorowiczowi.
- Daj go jakiemuś kotu, temu tutaj już się nie przyda. – Miał już wyjść razem ze swoją nową ofiarą, gdy przypomniał sobie o odebraniu nagrody. Wyciągnął z bocznej kieszeni plecaka PDA i podał je handlarzowi. – Bokser nie żyje.
- To się nazywa profesjonalizm – uśmiechnął się sprzedawca i spojrzał na człowieka, który przed chwilą chciał od niego „wycyganić” dwanaście tysięcy. Sięgnął do jednej z szuflad swojego biurka i wydobył z niej pęczek banknotów. – Należą ci się.
- Masz już te cholerne Liczniki – zadał jeszcze jedno pytanie.
- Dopiero za kilka dni. Jak je dostarczą, wyślę ci wiadomość.
Stalker bez słowa odwrócił się i pchnął mężczyznę odzianego w czarny płaszcz w stronę wyjścia, ściągając przy okazji z ramienia swojego AK 74…