Choć znowu można nazwać to marudzeniem, nie jestem specjalnie zadowolony z tego tekstu, ale i tak niewiele więcej z niego w obecnej postaci wycisnę. Możliwe braki warsztatowe.
Dziennik zmian
:
- zmieniłem "podgardle" na "skroń", bo się śmiejo - usunąłem parę powtórzeń
Rewolwer
Umiejętnym ruchem zatrzasnąłem bęben naganta trzymanego niepewnie w dłoni. Przygnębiony westchnąłem ciężko, raz jeszcze sprawdzając, czy wszystko ze sobą zabrałem. Stanąłem u progu wyjścia z ciasnej piwnicy, którą opuściłem chwilę wcześniej. Nękany nudnościami i porażającym bólem całego ciała przeczekałem tam całą emisję, jeszcze przed półgodziną szalejącą na najwyższych obrotach. Przeklinając miejsce w którym się znalazłem, leżałem wciśnięty w kąt między pordzewiałem bojlerem, a plątaniną skorodowanych rur prowadzących na górę, ku naziemnej części budynku. Niegdyś był to jakiś warsztat remontowy, pewnie jeden z Ośrodków Maszynowo-Traktorowych, jakimi usiany był ZSRR w latach swojej świetności. Dziś to nic więcej, jak parę baraków i garaży pełnych złomu i drobnego śmiecia. Jeszcze wczoraj nazywałem to miejsce drugim domem, pomieszkując tu - na skraju Zony - z piątką wypróbowanych przyjaciół, na których mogłem liczyć w każdej chwili. Teraz musiałem dotrzymać obietnicy, którą złożyliśmy sobie nawzajem parę miesięcy temu - jeśli ktoś przeobrazi się w chodzącego trupa, reszta ma go dobić strzałem w głowę. Tymczasem z całej szóstki zostałem ja sam.
Kucając, zbliżyłem się do załomu schodów wychodzących na powierzchnię. Wokół mnie huczała przeraźliwa cisza potęgująca atmosferę zagrożenia. Kątem oka dostrzegłem ruch w oddali, a w chwilę później usłyszałem serię z kałasznikowa. Błyskawicznie poderwałem się do góry, próbując błędnym wzrokiem odnaleźć strzelca - nic z tego. Postanowiłem nie czekać na jego przybycie i mocno pochylony podbiegłem do wypalonego wraku kamaza, starając się być jak najmniej widocznym. Dozymetr trzeszczał jak szalony, więc szybkim pstryknięciem włącznika pozbawiłem się możliwości kontroli radiacji. Wolałem łyknąć nieco promieniowania i później to odchorować, niż skończyć z kulą we łbie posłaną przez chodzące zwłoki kumpla zwabione piszczeniem licznika.
Już po chwili dostrzegłem szurającego nogami trupa. W moją stronę nieporadnie człapał niemal dwumetrowy Kostia, operator cekaema. Nie zauważyłem broni w jego rękach, zamiast tego obie dłonie unurzane miał we krwi. Odpędzając myśli o najgorszym, wziąłem jego głowę na cel. Gdy zbliżył się na kilkanaście metrów, pociągnąłem za spust. Mknący pocisk przewiercił się przez czaszkę, wypruwając z drugiej strony kaszę mózgowia i zwalając kolosa z nóg. W tym samym momencie gdzieś z boku odezwał się słyszany wcześniej kałasz. Towarzyszył mu znajomy ryk wściekłości - wciąż człowieczy z brzmienia, jednak całkowicie nieartykułowany, wręcz dziki. Puściłem się biegiem do sterty betonowych prefabrykatów, nie wiadomo po co zwiezionych tu dawno przed Drugą Katastrofą, licząc, że zasłonią mnie przed kolejnym trupem. Jednak zamiast niego spostrzegłem dwóch innych mężczyzn, miotających się po ziemi, trzymających się nawzajem w morderczym uścisku. Zszokowany wpatrywałem się, jak mniejszy wgryzł się w szyję drugiemu, wściekle kąsał twarz i walił na oślep pięściami po słabnącym przeciwniku. Gdy tylko muszka i szczerbinka ustawiły się na linii mojego wzroku, ściągnąłem dwukrotnie spust, każdy z pocisków kierując w stronę jednego z nieszczęśników.
Zerknąłem nerwowo na zawartość bębna - jeszcze tylko cztery naboje, wciąż aż dwóch przeciwników. "Przeciwników", dobre sobie... Niech to szlag, jak bardzo chciałem, by stało się inaczej! Od kiedy znalazłem się w Zonie, spotkała mnie dość nietypowa przypadłość - dużo wcześniej niż inni czułem nadejście emisji. Zawsze źle je znosiłem, lecz miało to swoje plusy - byłem wiarygodnym wskaźnikiem dla reszty grupy. Jeśli czułem się źle, należało mieć się na baczności. Tymczasem oni zlekceważyli moje złe samopoczucie, nawet to, że już chwilę wcześniej zasłabłem. Ledwo wróciłem do życia, oni wrócili do flaszki.
Tknięty dziwnym przeczuciem obróciłem się na pięcie - w odpowiednim momencie, by zauważyć jak kolejny zombi, próbuje nieudolnie przeładować swój automat. Tylko przez moment przyglądałem się jego zaślinionej i zakrwawionej twarzy i błędnemu, nieobecnemu wzrokowi. Wystrzeliłem dwukrotnie, kończąc jego męki i przeklinając w duchu niepotrzebną utratę jednego z naboi. Huk strzału wydawał mi się tak donośny, że na chwilę otrzeźwiałem i zdałem sobie sprawę, że hałas może ściągnąć hordę przeklętych mutantów.
Niespodziewanie usłyszałem gdzieś za sobą rozpaczliwy krzyk. Rozglądając się na boki, przesadny aż do ostrożności poszedłem w jego stronę, wciąż jednak bojąc się zdjąć palec ze spustu. Robaka, ostatniego z nich, dostrzegłem dopiero po jakimś czasie, wyłaniając się zza wraku autobusu. Leżał oparty o burtę pojazdu, w jednej z dłoni trzymał pistolet z odciągniętym zamkiem, drugą niewprawnie powstrzymywał krew sączącą się z rany na brzuchu. Spojrzał na mnie bezbarwnym wzrokiem, uśmiechnął się niemrawo, niespiesznie splunął w bok krwią. Mruknął coś niewyraźnie, zajęło mi chwilę, nim zrozumiałem co miał na myśli. - Kontroler, ku*wa...
***
Czuję, jak tracę nad sobą panowanie. Niezamierzenie podnoszę rewolwer ku Robakowi. Oszołomiony nawet nie próbuję temu przeciwdziałać. Gdy tylko muszka wskazuje jego głowę, świadomie, choć nie chcąc tego, naciskam spust. Ledwo bezwładne ciało trupa osunęło się na bok, a czuję, jak lufa obraca się w moją stronę. - Poddaj się. - Zabrzmiał bezdźwięczny rozkaz w mojej głowie, gdy tylko spróbowałem zaprzeć się w sobie i wypuścić broń z rąk. Niewidzialna siła zmusza mnie do przyłożenia lufy do skroni. Próbuję ze wszystkich sił temu zapobiec, ale nie potrafię. Czuję spływające po skroniach krople potu, naprężam wszystkie mięśnie, byleby tylko powstrzymać to coś... - Przestań walczyć - usłyszałem ponownie chwilę przed tym, jak palec - mój, a jednak obcy - zacisnął się na spuście. Nawet nie poczułem bólu, bo i on nie należał już do mnie.
Ostatnio edytowany przez Universal 27 Lut 2015, 19:43, edytowano w sumie 5 razy
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Za ten post Universal otrzymał następujące punkty reputacji:
Da się to czytać - trochę to wszystko suche i za mało emocjonalne - bohater jakoś specjalnie nie wydaje się przejęty faktem, że piątka najlepszych kumpli zmieniła się w chodzące zwłoki. Jest parę powtórzeń ("wraku-wrak", "dłonie-dłonie"), ale nie jest to jakieś specjalnie uderzające. Niezłe czytadło na raz - bywało lepiej.
Niestety, muszę się podczepić pod opinię Reda - wyprane z emocji i przez to nijakie. Chyba, że miało być pastiszem swego rodzaju, czy może krótką satyrą. Przy czym nie wiem, czego satyrą by miało być. Tak czy siak, stać cię na więcej, Uni.
Opisy na szczęście są dobre - jedyne do czego się doczepię, to tego, że jakoś tak zabicie tego ostatniego kompana przeszło tak nagle i bez echa. Ot, koniec zdania, początek nowego i nagle gość już nie żyje. Nie wiem, może to tylko ja lubię rozpisywać się w takiej sytuacji na parę zdań - albo tylko ja to umiem
Tak czy siak, postaraj się bardziej na drugi raz, Uni ;__;
A mnie z kolei się podoba, szorcik jest przesączony poczuciem zmęczenia, beznadziei, które opanowują bohatera. Widać, że jest wyprany z emocji, umordowany, załamany, tak to odbieram. Złe zakończenia uwielbiam, a ostatnie zdanie jest niesamowicie mocne, ma tyle wyrazu.
Stylistycznie, gramatycznie jest ok, brak jednego przecinka, może ktoś znajdzie więcej, na szczęście Universal sam sobie nie zrobi korekty z memami Na koniec perełka - wbił sobie rewolwer w PODGARDLE? Kojarzy mi się bardziej z mięsnym niż z Zoną
@slawek73 - ogarniasz, ogarniasz, toż to najzwyklejszy pleonazm. Pisałem to zmęczony, poprawiałem zmęczony - tyle na usprawiedliwienie. Przy okazji poprawię (na telefonie niewygodnie).
@Kriss - wyrzuciłem podgardle, teraz jest skroń
@Red, Gizbarus - "po owocach ich poznacie" - sam jestem trochę wyprany z emocji, a bohater to moje alter ego. No i w chwili zagrożenia raczej się za wiele nie myśli o własnych uczuciach Wreszcie to, co pisałem Sławkowi - zmęczony byłem, stąd powtórzenia i pewna niedbałość o szczegóły. Zresztą chciałem się sprawdzić w formie do 5000 znaków i widzę, że nie ma co schodzić poniżej dwukrotności tego pułapu. Ot, złożyło się kilka elementów. Następna wrzutka to chyba będzie 3 część superiora, więc coś dłuższego.
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Podgardle sobie wymyślił... Mogłoby być po prostu "szyja" lub "gardło", bo to podgardle to typowo rzeźnicze. Fakt faktem, opis trochę suchy, ale bohater chyba razem z autorem został "zmęczony".
Przy okazji, wiem jak długie jest opowiadanie na niecałe 5k znaków.
Things are going to get unimaginably worse, and they are never, ever, going to get better. - K.V. Za Wilkiem nawet w ogień skoczę. Попутного ветра!
Fajny tytuł to przeczytałem Ogólnie historia nie jest zła, ale brakuje jej jakiejś puenty. Co do baboli to do kasacji podwójne powtarzające się po sobie i w 2 zdaniach i bezbarwny wzrok. Lepiej by było napisać nieobecny. Poza tym razi trochę zdanie, o kolegach, którzy wrócili do flaszki, po wyzdrowieniu bohatera. Trochę to naciągane. Pomysł z rewolwerem fajny, ale nieco abstrakcyjny. Ciężko mi uwierzyć, że to jedyne wyposażenie bohatera w tak nieprzyjaznym środowisku. Kolejna rzecz - tarzający się pacjenci. Dziwi mnie, że w shorcie są razem zombie jako bezmyślne maszyny pamiętające proste funkcje życiowe i strzelające z broni, i zombie, które kogoś gryzie pokroju dzieł Romero. Trochę to do siebie nie pasuje. Albo strzelające zombie. albo krwiożercze bestie atakujące i kąsające co popadnie. Końcówka też mnie nie urzekła. Serio kontrolera tam wcisnąłeś? No nie mów.. Chyba, że czegoś nie ogarnąłem.
KOSHI napisał(a): Dziwi mnie, że w shorcie są razem zombie jako bezmyślne maszyny pamiętające proste funkcje życiowe i strzelające z broni, i zombie, które kogoś gryzie pokroju dzieł Romero. Trochę to do siebie nie pasuje. Albo strzelające zombie. albo krwiożercze bestie atakujące i kąsające co popadnie. Końcówka też mnie nie urzekła. Serio kontrolera tam wcisnąłeś? No nie mów.. Chyba, że czegoś nie ogarnąłem.
Końcówka była najlepsza-takiej się nie spodziewałem. Ja przynajmniej tak to ogarniam, że nie było żadnych zombie, a ofiary kontrolera. Emisja najwyraźniej również rozegrała się tylko w głowie głównego bohatera. Pomysł bardzo dobry, napisane mogło być lepiej-ale lepiej tak, niż w ogóle.