Eviva napisał(a):A już Chimera... majstersztyk!
Ołowiany Świt i Ślepa Plama sprawiły, że DB wziąłem do ręki z telefonem w drugiej, robiąc na bieżąco notatki.
s. 6 - że za dnia mniej bezpiecznie, bo uśpiona czujność. Nie mogę się z tym zgodzić - to nocą wyobraźnia szaleje, a oczy są upośledzone. Do tego wiele mutantów w teorii wyłazi właśnie wtedy na żer. Jak więc ma być bezpieczniej?
s. 12 - kolacja upragnionym posiłkiem stalkera, nigdy nie wie się, czy się do niej dożyje. Gdzieś to już czytałem, tylko nie wiem gdzie. Ołowiany, Ślepa lub któreś z opowiadań.
Łabodkin (s. 16) - to chyba główny element, dla którego przeczytałem Drugi Brzeg. Po stokroć wolę eksperymenty i szalone radzieckie mózgi niż psioczenie Meesha na bandosów, pindosów, mutasów i innych sów.
s. 17 - "Nie, nie pójdę ja obok cmentarza. Nie pójdę i koniec" - tego typu fochy bohatera są jednymi z bardziej wku*wiających. Nieodmiennie klaskałem otwartą dłonią w me łyse czoło. Wiem, że chodzi o żywe trupy, że coś jest proste tylko z pozoru. Ale czy musi to być podane w ten sposób?
s. 22 - "mamine korale". Nie mam zielonego pojęcia co było złego w "Koralach mamy". Czy naprawdę wymagało to zmiany? Czy może to rozpaczliwa próba zaznaczenia swojej złotej myśli w uniwersum? Jaki CDP jest taki jest, jaką ma jakość polonizacji to osobny temat, ale akurat w "Koralach mamy" nie znajduję nic, co usprawiedliwiałoby taką zmianę.
s. 24 - oczy bez powiek (kontroler) uległyby uszkodzeniu i nic by nie zobaczył, absolutnie nic, mam ja rację? Nie pozostałoby to bez wpływu na organizm jako taki? Mam wrażenie, jakby kontrolerowi było wszystko jedno.
s. 33 - "zombas"
s. 33 - strzał z glocka roznosi głowę na strzępy; na tyle, na ile zdążyłem zauważyć jak działa broń, to chyba parabellum łbów nie rozrywa, hę?
s. 36 - kiszencja - raziło mnie to.
s. 36 - "martwe minerały" w wodzie - wciąż nie wiem, co to miało oznaczać, i jak węgiel miałby zabijać minerały w wodzie. Chemicy i inni biologowie - ratujcie.
s. 36 - rak spawacz
s. 36 - prypeć-pławun
s. 38 - Sławutycze; tu się będę kłócić, bo a) Wikipedia mówi, że "jedna" Sławutycz; b) znajomy Ukrainiec z Czernihowa pisał mi, że jedna Sławutycz i mnie opie*dolił, jak nazwałem to miasto "Sławutycze"; nie wiem, może korekta FS coś zmieniła, może...
s. 40 - "keme" zamiast kilometr, kilometrów. Kolejne klaśnięcie łapą o czoło, kolejne udziwnienie prosto z tyłka.
s. 46 - znowu o tym, że prosta trasa to pewna śmierć. Tyle, że mnie to nie przekonuje. Pewna śmierć bo co? Ok, proste tylko z pozoru, jak kilkadziesiąt stron wcześniej, ale zero konkretu. Nie lubię "bo nie". Bo nie.
Przeprawa mnie kompletnie nie interesowała. Zapamiętałem jakoś tylko kombajn (ze względu na rysunek) i nocleg na oszklonej werandzie (nie wiem dlaczego). Wtedy chciałem rzucić książkę w kąt.
s. 62 - podobnie jak "Mamine korale" - nie mam pojęcia co jest nie tak w Rudym, bądź Czerwonym Lesie. Zwłaszcza w tym drugim określeniu. Wiem, że to było m.in. w Ślepej. Z ryżem mi się to kojarzy, a nie rudością, mimo że słowo "ryży" funkcjonuje w tym kontekście.
s. 82 - ucieczka przed chimerą w piździec nierealna. Objuczony zapasami, z bronią, zmęczony, w niekoniecznie nadającym się do forsownego biegu stroju, a ten leci jak krótkodystansowiec
Raziło mnie to.
s. 112 - kryzowane gilzy rozładowały tam napięcie. Już jest "Manalit!", jakaś strzelanina, adrenalina wali... i nagle pie*dolnięcie kryzowaną gilzą o całkowicie nieistotnym dla sprawie wymiarze. Dajżesz spokój, sam tak robię, ale staram się to eliminować z tekstu. No i to cholerne "fak". ku*wa mać...
s. 116 - shellsy. Ja rozumiem - znasz angielski i tak dalej. Ale czy naprawdę konieczne jest wpieprzanie akurat takich słów?
s. 151 - podobało mi się to o tle dla samotnika, że nie jest przyjemne bycie samym ze sobą, jeśli nie ma się statystów we własnym filmie.
s. 171 - dobry motyw z warsztatem remontowym i tym podświadomym ryzykanctwem.
s. 183 - tu podobnie, z tą ludzką sylwetką w stołówce hotelu. Aż za krótkie.
s. 203 - bukake; żart niskich lotów, ale śmieszny.
s. 247 - tu zapisałem sobie tak: "kajf-grzyby - no i skończyło się rumakowanie, powrót do chu*owości". Co Ty masz z dwuczołonowymi nazwami to ja nie wiem. Może to było kiedyś tłumaczone, może użyty został jakiś błyskotliwy argument, ale staje mi to kością w gardle, kiedy tylko to widzę. I naprawdę nie wiem, jak to się może komukolwiek podobać.
Rozdział "Domek" - niby jest ta chatka Puchatka, w okolicy której dokonuje się wymiana towaru, ale prawdę mówiąc to dla mnie zbyt mało, by nazwać ten rozdział akurat tak.
s. 274-275 - dobry motyw ze snem.
s. 279 - "czek" - no i kolejny raz dostałem niestrawności.
s. 293-298 - dobra akcja z bratobójczą walką; niby można to przewidzieć po prawie-że-zabójstwie Chudego, ale mimo wszystko ciekawe. Szkoda tylko, że nie wiem co się miałoby stać na stacji paliwowej. Nie znoszę takiego urywania wątków.
s. 312 - indykot (wcześniej się pojawiał, wiem), jaszkłowiec (wtf?), gwóźdź sosna
, brzytwa-trawa
- choć to ostatnie stare, to i tak nie do przełknięcia.
W okolicach 354 strony zacząłem się zastanawiać, czy się Meesh nie inspirowałeś Potterem. Jakoś tak bliźniaczo podobne - Potter a Voldemort, Kontroler a... a Ty.
s. 357-359 - czerniak dobry, szkoda tylko, że temat ledwie liźnięty i się więcej nie pojawi.
s. 372 - mało treściwy koniec. Tyle budowania napięcia, żeby skończyć zwykłym wspomnieniem śmierci kontrolera? Jak przebity balonik, który zamiast wybuchnąć z hukiem, tylko lekko pierdzi i wiotczeje. I skąd niby Misz wie, że już może wrócić?
s. 374 - "zombak", "zombasy"
s. 379 - wziął latarkę w zęby, a przecież nie zdjął maski. Tu Cię mam, tu Cię mam, techno amfa, amfa techno.
s. 386 - słynne już przeproszenie chimery. To jest tak słabe, że brak mi słów.
s. 389 - trochę durna końcówka z Durą. Jej postać była zbędna z Ołowianym, tak zbędna jest i tutaj. Niby lubię szczęśliwe zakończenia, ale jakoś to tak... słodko zbyt.
Jako wisienka na torcie opis Fabryki - "Bezkompromisowy autor przebojowego Ołowianego Świtu"... Kto to wymyślał
I jak to jest, że każdy z opisów autora jest jednakowo drętwy - czy to imć Gołkowski, czy Noczkin, albo i Biedrzycki, a nawet i Pilipiuk. Zresztą na co komu ten opis? Komu to potrzebne?
***Nastawiałem się na beznadzieję. Ale pesymizm defensywny znów zwyciężył. Przez to, że nie miałem wygórowanych oczekiwań, DB je spełnił. A nawet kilkukrotnie byłem pozytywnie zaskoczony.
Od rozdziału Welyky żołcień do niemalże samej końcówki Instytutu czytało mi się Drugi Brzeg dobrze, momentami nawet bardzo dobrze (powtórzę to, co w temacie dotyczącym Drogi Donikąd - nie zwerbowano mnie na gimbofana). Nie zwracałem specjalnej uwagi na formę, koncentrując się na treści. Jeśli były jakieś wielkie durnoty, to ich nie zauważyłem, bardziej zwracałem uwagę na anglicyzmy czy "fochy", no i to i owo można zrzucić na karb konwencji. Wkręciłem się (choć finisz był słaby). Generalnie jestem zadowolony. Jakbyś to Meesh napisał kiedyś od nowa, "normalnie", bez swoich udziwnień typu chędożona "krew-kamień" i "prypeć-kaban", to byłbym jeszcze bardziej zadowolony, bo czytałbym to bezboleśnie. I jakbyś nie przerywał dynamicznej akcji jakimś opisem z czapy