Siemka
Postanowiłem odkurzyć swoje konto na tym zacnym forum, bo już tak długo mnie tu nie było, że to aż nie przyzwoite
A że nie wypada przychodzić z pustymi rękoma, napisałem próbnie mały wstęp do stalkerkiego opowiadanka. Jest to raczej sprawdzenie samego siebie, jak mi pisanie idzie, poza tym nie ukrywam, że samo zagłębianie się w wyobraźni w ten świat jest bardzo przyjemne.
W każdym razie liczę na jakieś opinie ze strony państwa-draństwa i jakąś krytykę, mile widziane narzekanie, wytykanie błędów, ale tylko uzasadnione i takie, które mogło by wpłynąć na poprawę samego opowiadania, jak i moich skromnych "zdolności" pisarskich. Innymi słowy Panowie, możecie sobie poużywać, byle z sensem
A jeśli się spodoba, to może i będzie kontynuacja? Wszystko zależy od odzewu.
To zaczynamy;
Szepty
Krople agresywnie uderzały o blaszany parapet małego, wybitego okna magazynu. Wiatr gwizdał wdzierając się do środka między szczątkami poszarzałej szyby, w niegdyś białych, dziś łuszczących się pożółkłą farbą, drewnianych ramach. Terkot bombardowanej deszczem dziurawej blachy falistej służącej za dach, w akompaniamencie szumiącej trawy tworzył melancholijną kakofonię, powoli acz konsekwentnie przygnębiającą każdego swego słuchacza.
Lecz słuchacz był tylko jeden, samotna dusza, skulony kształt w kącie budynku, wpatrzony tępo w przeciwległą, obdrapaną ścianę. Postać ta, ubrana w luźne, zgniłozielone i zmaltretowane długotrwałym użyciem ubranie, siedziała wsparta plecami o ceglany mur, z podkulonymi nogami i rękoma splecionymi poniżej kolan. Przez półmrok burzowego wieczoru co i raz przebijała się eksplozja białego światła, na moment przypominająca obecność gniewnej Zony. Zęby pobitego szkła, sterczące groźnie ze zbutwiałych ram okaleczonych dawno okien, straszyły rzucając swój cień na wilgotny tynk, wyczekując następującego za chwilę gromu.
Poprzez cały ten hałas zdołał się jednak przebić niepasujący do reszty szum wpierany wytłumionym tupotem. Skulona w kącie postać momentalnie się ożywiła i z lekkim trudem wstała tupiąc przy tym swoimi zabłoconymi, wojskowymi butami. Drgającymi, odrętwiałymi dłońmi, mamrocząc pod nosem dobyła pistoletu z kabury na prawym udzie. Tupanie nagle ucichło, a bura sylwetka, wzmagając mamrotanie wycieńczonymi jękami poczęła przemierzać spocone wilgocią pomieszczenie magazynu, szurając doniośle. Po krótkiej walce ze zdrętwiałymi kończynami udało jej się przebyć odcinek do wąskiego gardła prowadzącego do sąsiedniego pokoju – framugi trzymającej niegdyś mało wystawne drzwi, teraz butwiejące w kącie. Przekraczając próg postać jęknęła żałośnie i przeciągle.
- Hynnhh...
W tym momencie brzęk uderzającej w spłonkę iglicy i syk gazów prochowych błądzących w dokręconym na lufę tłumiku zlał się z dźwiękiem pękającej czaszki i jej miażdżonego wnętrza. Rozbryzg krwi i kawałków tkanki namalował na nowo obraz obskurnego, zatęchłego pomieszczenia. Upadająca łuska wydała przenikliwy, dominujący na krótki moment odgłosy szalejącej wokół burzy, dźwięk niby mały dzwoneczek. Odbiła się kilkukrotnie o wilgotne podłoże, by następnie ucichnąć już n a zawsze. Pozbawione znacznej części głowy ciało osunęło się bezwładnie i głucho uderzyło o mokry beton, drgając jeszcze sporadycznie przez krótki czas. Po chwili budynek znów wypełniła smutna, deszczowa symfonia.
- Żyje? - rozdarł wszechobecny szum niepewny szept z końca pomieszczenia.
- Wątpię – odpowiedział bez pośpiechu właściciel dymiącego pistoletu. - Sprawdzamy dalej!
Dwie zakapturzone postacie, oświetlane sporadyczne odległymi piorunami poczęły ostrożnie i bezgłośnie poruszać się po budynku. Dało się jeszcze usłyszeć syczenie wytłumionych strzałów zwieńczone dźwięcznymi brzękami upadających łusek i głuchym dudnieniem osuwających się, bezwładnych już ciał. Wszystko to skwitowane po kilku długich minutach wyraźnym „Czysto!”.
Noc była długa i ponura, skąpana w deszczu i otulona szumem i trzaskiem błyskawic, przerywana od czasu do czasu żałosnym szczeknięciem w oddali...