- Ty, Wilczur, idziesz? Uśmiecham się pod nosem. No tak, za pięć minut wybija północ, rok bliżej do dechy... W sumie nigdy za specjalnie Nowego Roku nie obchodziłem, ale w Zonie każda okazja, żeby poprawić sobie humor jest dobra. - Jasne, Anton - odpowiadam kumplowi stojącemu pod oknem mojego domu. Narzucam na szybko kurtkę, zarzucam na ramię Wiesia. Nie brechtać mi tu z nazwy... Otwieram drzwi. W moją twarz uderza podmuch zimnego powietrza, do uszu docierają okrzyki lokalnych stalkerów. Zamykam wrota do mojego gniazdka, daję Antonowi znak, że jestem gotowy. Ruszamy starą, betonową ścieżką wzdłuż niewielkiego zagajnika, by w końcu skręcić w lewo - wychodzimy wprost na duży dziedziniec przed "Mimozą" - lokalem zrzeszającym wokół siebie w sumie gdzieś tak ze dwudziestu stalkerów - ludzi takich jak ja, czy Anton. Tych, którzy są już dość doświadczeni, by nie siedzieć w zamkniętych obozach w Korogodzie czy Iłownicy jako koty, ochłapy, które dopiero - jak Bóg zdarzy - mają się stać prawdziwymi stalkerami, wyrzutkami, wolnymi duchami - wszyscy wylegli dziś na ten oto dziedziniec, by celebrować nadejście Anno Domini dwa tysiące czternaście. Nawet Gąsior - nasz barman - wyszedł dziś ze swoim ukochanym makarowem. - Wilczur! - Słyszę wołanie. Spoglądam w stronę, z której nadszedł dźwięk. To Rasta. - Która jest?! - Północ, równiusienko! - odkrzykuję z uśmiechem. - Zaczynamy koncert! - krzyczy Anton. Wszyscy stalkerzy, łącznie z Gąsiorem, ustawiają się w szeregu, niczym szeregowcy na komendę sierżanta w jakimś obozie szkoleniowym, a'la hamerykański film. Blisko dwadzieścia spluw różnego sortu unosi się w górę. Poprawiam palce lewej dłoni na chwycie beryla wzór dziewięćdziesiąt sześć, patrzę przez celownik holograficzny na rozgwieżdżone, czyste niebo. Ani jednej chmurki, myślę. Zanosi się na Zwarcie... Z zamyślenia wyrywają mnie huki wystrzałów. Dołączam do salwy, Wiesio pruje krótkimi seriami aż miło, kałasznikow Antona basowo huczy, gdzieś tam szczeka amerykański colt, roznoszą się suche trzaski wytłumionego G36 Bobra... Po chwili zalega cisza, ostatnie łuski opadają na beton. - No, i chu... - zaczyna Tłumok, kiedy rozlega się przeciągłe buczenie, czołówka Antona zaczyna przygasać, zrywa się silny wiatr, gdzieś tam, znad Elektrowni, nadciąga różnokolorowa łuna, coś ciśnie na mózg, w uszach daje się słyszeć wrzynające się w umysł dzwonienie... - Dobra, chłopcy! Zwarcie idzie, do świetlicy marsz! Czas oblać Sylwestra!
Wpadamy do "Mimozy", rozsiadamy się przy stolikach, Gąsior schodzi do piwniczki, po czym wraca z najprawdziwszym szampanem. - Dziś za darmo! - Woła. Podchodzimy do baru, każdy dostaje... uwaga... kieliszek, po chwili wracamy już na miejsca, popijamy alkohol, śmiejemy się i zwyczajnie gawędzimy, mając gdzieś zbliżające się Zwarcie.
To będzie dobra noc, jak sądzę.
A oto coś w rodzaju epilogu (Woland, nie wchodź, bo się zgorszysz!):
:
Byłoby nawet nieźle, gdyby nie było tak ch*jowo.
Głowa pęka w szwach, mózg napiera na czaszkę, jakby zamierzał ją rozsadzić od wewnątrz, gardło pali od pragnienia, dreszcz zimna przechodzi przez nagie ciało...
Moja towarzyszka tuli się do mnie, gładzi delikatną dłonią brodę, sięga do jednego z dredów - w sumie, czego się spodziewać. Każda jest ciekawa, jakież to są w dotyku... Otwieram oczy, przyciągam ją do siebie, nasze usta zwierają się w jedno, pakuję dłoń w jej włosy, pachnące bzem i agrestem, - jak w tej polskiej sadze o ruchającym wszystko co się rusza mutancie, przechodzi mi przez głowę idiotyczna myśl - ona przewraca mi mnie na plecy, jej uda zaciskają się na moich biodrach.
Po chwili jedynym zapachem jaki czuję, jest jej zapach. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszę, są jej coraz głośniejsze westchnienia, powoli przechodzące w jęk. Ona wypełnia cały mój świat, nasze serca biją coraz szybciej, w końcu jej krzyk przyćmiewa wszystko inne...
Ona leży na mnie, oddycha ciężko, czuję jej pełne piersi na swoim torsie... Wymawiam jej imię: - Lilianka... moja maleńka... Ona podnosi głowę patrzy na mnie krzywo. - Co ty pieprzysz? Hera rzuciła ci się na mózg, czy jak? Lena ja jestem... - mówi, po czym wstaje, narzuca szlafrok, wychodzi z papierosem w dłoni. Z moich oczu zaczynają cieknąć łzy... Sięgam po strzykawkę leżącą na szafce nocnej, zrywam osłonę igły, wstrzykuję sobie narkotyk.
Odlot.
Deszcz, noc, wnętrze samochodu. Liliana siedzi obok mnie, trzyletni Dawid bezpiecznie zapięty i na stosownym foteliku, rysuje esy-floresy na zaparowanej szybie.
Skrzyżowanie. Nie widzę praktycznie nic, zwalniam. Zatrzymuję się na światłach, czekam. - Lilianka... - mówię ni stąd, ni zowąd - kocham cię, wiesz? - A mnie, a mnie? - pyta mały Dawid.
Zielone.
Ruszam. Chwilę później słyszę tylko niesamowicie głośny klakson, światła tira jadące z naprzeciwka oślepiają mnie całkowicie. Próbuję jeszcze zmienić kierunek jazdy, wóz wpada w poślizg, rozpaczliwie próbuję odzyskać kontrolę...
Zderzenie. Huk. Krzyk. Ciemność.
On żyje! Dźwięki docierają do mnie jak przez ścianę. Mgiełka nieświadomości zasnuwa moje oczy, nie rozumiem, co się stało, nie wiem gdzie jestem. Lilianka! Próbuję się wyrwać, ale jestem już przywiązany pasami do noszy, nie mogę się ruszyć, tylko ból wypełnia całe moje ciało, każdy mięsień, każdą kość... Dawid!
Odlot.
- Nie... - budzę się zlany zimnym potem. Leżę na podłodze... musiałem spaść z łóżka. Zakładam bokserki, dziurawe dżinsy i narzucam pierwszą z brzegu koszulkę. Jak zwykle wpycham do kabury u pasa colta.45, mojego brata w tym niegościnnym skrawku Ziemi. Zabieram fajkę i tytoń, wychodzę.
Dym unosi się leniwie w porannym styczniowym powietrzu. Zaciągam się głębiej.
Jestem tu od czterech lat, a Lilianka i Dawid zginęli pięć lat temu... Rok pustki, picia i ćpania. Nie pamiętam już, skąd miałem pomysł na dostanie się tutaj... pamiętam, że wydałem wtedy wszystkie moje pieniądze. Miałem wtedy psa, owczarka niemieckiego - stąd ksywa: Wilczur. Jest już tutaj jeden gość z dredami, Rasta, on był tu nieco wcześniej... Po co to mówię? Po co zagłębiam się we wspominki, to przecież bezsens... Powinienem jeszcze być na haju i pieprzyć dziwkę zamówioną przez Gąsiora, specjalnie na tę okazję... Ale zawsze będę pamiętał o wypadku. Jest drugi stycznia... piąta rocznica wypadku, czwarta mojego przybycia do Strefy...
Dość tego, myślę. Wracam do domu. Jutro wymarsz, trzeba się przygotować.
Ostatnio edytowany przez Red Liquishert, 04 Sty 2014, 13:16, edytowano w sumie 1 raz
Bydlę z pana, panie Red
Za ten post Red Liquishert otrzymał następujące punkty reputacji:
Pod wpływem chwili, czy Ołowianego? Podobieństwo kłuje mnie w oczy jak korek od igristoja. Samo opowiadanie zgrabne, tytuł doskonały biorąc pod uwagę jego długość - dłużej męczyłem szampana o północy, niż ten tekst. Ale dobra przegryzka w sumie. Chociaż motyw kieliszków w Zonie jest fantastycznie nierealny.
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Za ten post Universal otrzymał następujące punkty reputacji:
Nadrabiam powoli zaległości, bo długi weekend obrodził w opowiadania, jak patrzę... Nie jest takie złe, Red. Fajne, krótkie, źle postawionych przecinków nie zauważyłem (ale... niedawno wstałem, więc mogą jakieś być), trochę zakuło mnie "w szeregu jak szeregowi", ale trudno tam zmieścić coś innego, pasującego do sytuacji.
Roześmiałem się na komentarz Tłumoka. Bardzo dobrze wyobraziłem sobie tą scenę Tylko... czy tam celowo jest "chu...", czy chciałeś poddać tekst samodzielnej cenzurze? Jeśli to drugie, to wiedz, że to bez sensu i nie rób tak więcej. Wystarczająco dużo cenzury forum nakłada, więc nie trzeba się o to starać samemu
Ot, niezbyt długi, bardzo lekki, poczytny kawałeczek tekstu. Na rozbudzenie szarych komórek jak znalazł. Postawiłbym flaszkę, ale mimo dobrej jakości, do pełnej butelki brakuje troszkę ilości
EDEK: No, ale drugą częścią to pojechałeś po całości. Teraz już nic do flaszki nie brakuje. Zaskoczyła mnie retrospekcja, choć sam pomysł to praktycznie kalka sposobu, w jaki mój ziomek z "Liści" dostał się do Zony. Jest parę pomyłek: - " przewraca mi mnie na plecy" - ...a ja jej sobie robię herbatę... - takie niedopatrzenie małe z Twojej strony - "Mgiełka nieświadomości zasnuwa moje oczy" - to "zasnuwa" trochę mi tu nie pasuje, ale nie bardzo wiem, co innego wstawić - "mojego brata w tym niegościnnym skrawku Ziemi" - kijowe sformułowanie "w tym niegościnnym skrawku Ziemi", trąci banałem i to bardzo. Poza tym - nie jestem pewien, czy "Ziemi" faktycznie powinno być pisane wielką literą.
Tym niemniej, teraz flacha leci. Po pierwszej, frywolnej i głupkowatej części, ta jest jej kompletnym odbiciem, stanowi super kontrast. Fajnie
Za ten post Voldi otrzymał następujące punkty reputacji:
Red, pałko. W końcu mam dość internetu i czasu, żeby przeczytać twoje pierwsze samodzielne opowiadanie na forum.
Zaczynając od błędów - Voldi mnie niestety uprzedził, więc nic nowego nie wypiszę. Nadal jednak trochę kłuje mnie w oczy twoje unikanie zapisywania liczb za pomocą cyfr. Już nawet Chisu tłumaczyła ci, że jest to dozwolone i nie trzeba na siłę wszystkiego literować
Co do długości pierwszego "opowiadania", to przebiłeś nawet mojego shorta... Ale czyta się lekko, szybko i przyjemnie - ot, głupawy nowy rok w Zonie. W sumie czemu nikt wcześniej o tym nie pomyślał.
Z kolei drugie brzmi jak świetna wprawka do czegoś długiego. Może i trąci banałem, ale przynajmniej jest to banał dobrze przedstawiony. Na początku dobrze dałeś radę z opisem tulącej się dziewczyny - nie zrobiłeś z tekstu ani erotyka, ani nie ściąłeś go za bardzo, jak gdyby w obawie przed atakiem moherów. Bohater akurat dla mnie to dupek, ale cóż. Twoja wizja
O, drugi Sylwester w Zonie... Ktoś już na forumie pisał o tym, tyle że tamten tekst pominę milczeniem, bo był dramat... Przeczytałem oba fragmenty, epilog jest nieznacznie lepszy. Ogólnie całkiem nieźle to wygląda, choć nie rewelacyjnie. Tak na 3+. Parę zdań jest kulawych, a włosy pachnące bzem i agrestem? Szampon jakiś??? Ogólnie samem z siebie by nie pachniały, chyba, żeby się panna wytarzała w papce z tego. Bez natomiast, co tu dużo mówić, mi akurat śmierdzi. Są to jednak mało istotne pierdoły. W sumie to twoje teksty nigdy mnie nie przekonywały, ale za ten dam Kozaka, nawet to zgrabnie w miarę wyszło i jest jakiś tam poziom, a nie kolejna chu*owa historyjka bez polotu typ: Przyjeżdża fryzjer/piekarz/masarz, czy ch*j wie kto do Zony i zaraz jest pro uber mother fucker po zabiciu 1 prypeć-kabanosa.
Łap pół basala .
Za ten post KOSHI otrzymał następujące punkty reputacji: