To ja może pierdzielnę mini opowiadanie, rzecz działa się, gdy grałem w "Zew..." z modem MISERY 2.0.2
Zdążyłem się już spocić jak świnia pod gumą maski PMK - ale nic to, czego się nie robi dla uniknięcia białaczki na stare lata... Poprawiam "Świt" na sobie, luzuję berettę 92 w kaburze - ot, tak na wszelki wypadek - ściągam z pleców mossberga mavericka, ostatni raz rzucam okiem na Tartak, oświetlany tylko słabym blaskiem księżyca. Gdzieś dalej słyszę pojękiwania zombich - nimi zajmę się później. Jak na razie kieruję się w kierunku wyrwy w siatce, przez którą wejdę do kompleksu, a potem do niewielkiego budynku, w którym - jeśli wierzyć mapie Kardana - znajdę narzędzia do precyzyjnej pracy.
Strzelam oczami na lewo i prawo, obserwuję świat przez celownik strzelby. Widzę już wejście do budyneczku, adrenalina uderza do głowy, idę szybciej, już stawiam stopę na progu...
Huk wystrzału budzi wszystkie zombasy znajdujące się w okolicy, ja czuję tylko ból w łydce, krzyczę z wściekłości i bólu... Odwracam się już w koślawym biegu, posyłam chmurę śrutu w kierunku strzelającego zombasa - szmata ma jeszcze amunicję! - dopadam do drabinki na środku pobliskiego pomieszczenia i widzę, ile tego towarzystwa zebrało się na dole. Klnę w poczuciu absolutnej bezsilności i posyłam wiązkę śrutu na dół, zapalam "czołówkę" i omiatam snopem bladego światła pomieszczenie.
Tutaj nie ma narzędzi.
Nie ma narzędzi.
NIE MA, KUR*A, NARZĘDZI!
Obiegam całe poddasze, kule szatkują całą powierzchnię poddasza, ciskam jedyny granat na dół... Potężny wybuch, mlask, chlupot i trzask zlewają się w jedno, skaczę z poddasza w rozpaczliwej próbie ratunku, ląduję na ziemi, słyszę chrupnięcie skręcanej kostki, wlokę się w kierunku bramy, byle dalej, byle tylko uciec, byle przeżyć...!
Udało mi się...
Leżę teraz pod dębem nieopodal Tartaku i patrzę na istną hordę krążącą po starym obiekcie. No nic, trzeba na Skadowsk wracać... Przy okazji rozmówię się z Kardanem... Oj, tak. Będziesz miał przestane, techniku od siedmiu boleści...
Było ciekawie, nie powiem