No to jak to jest w końcu z GTA V? Bo z jednej strony w sumie ciągnie mnie do tej gry, ale raczej na zasadzie „Ale fajnie, nowe GTA”, nic więcej. Widziałem parę gameplayów i jedno, co rzuciło mi się w oczy, to idiotyczny model jazdy – auta jeżdżą jak przyklejone do asfaltu, utrata kontroli jest dość trudna, a po wywaleniu się dwukrotnie z pełną prędkością w drzewo auto ma ledwo wgięty zderzak -.- W GTA IV już miałoby koło zagięte do środka i źle by było nim skręcać, a tu gówno, efekt jak w grze z serii „Coś-tam Racer” za 9,99.
Ponadto mniej lub bardziej intencjonalnie poczytałem nieco o fabule (głównie to, co ludzie dopisują nt. postaci z poprzednich gier) i jeśli to prawda, że ginie mój ulubiony protagonista z Liberty City (plus jego była dziewczyna-ćpunka), a w dodatku protagoniści wyrzynają się między sobą, to pie♥dolę takie granie.
Teraz kilka odniesień do poprzednich gier.
Ktoś mówił, że fabuła jest tylko dodatkiem do samej gry. No, nie. Vice City czy San Andreas miały całkiem przyzwoitą fabułę (zwłaszcza SA, które ogółem jednak nie bylo wzorowane na żadnym filmie), która w miarę trzymała się kupy i człowiek nie miał wrażenia, że cała ta historia ciągnie się w nieskończoność, a w dodatku nie wie, po co robi to, co robi. W SA najpierw chodziło o „zdobycie respektu wśród ziomków” i przejęcie terenu całego LS przez własny gang. Później chodziło o zdobycie forsy. W międzyczasie pojawił się Toreno i CJ skupił się na odwalaniu czarnej roboty, żeby uwolnić swojego brata z więzienia. A później to tylko zaj♥bać grubasa
A co robimy w GTA IV? Przyjeżdzamy za namową kuzyna do USA spełnić swój amerykański sen, żeby później wyciągnąć jego tłustą dupę z długów, jakie narobił sobie u każdej możliwej rodziny mafijnej w LC. Niko przez całą grę narzeka, że robi to, co robi, i choć mu się to nie podoba, to musi, bo nie ma pieniędzy. Dlaczego zatem fabuła nie kończy się po napadzie na bank? Tymczasem ciągnie się dalej i kończy się
nagłym zwrotem akcji i ginie któraś z osób, na której Niko zależało. Ach. Na koniec wku♥wiony Niko wyrzyna wszystkich odpowiedzialnych za to, by w outro powiedzieć, że jednak jego życie jest do dupy.
A San Andreas? W SA chce się grać i to pomimo, iż grę się zna już na pamięć, wiesz, w którym miejscu wypada jaki przeciwnik, jaką ma broń, co mówi i ile ma HP, a mimo to nie nudzi się, a przynajmniej nie tak bardzo jak IV. Założę się, że główny wpływ miały na to misje – w IV polega to na wzięciu samochodu, pojechaniu na miejsce, zabiciu wszystkich i albo powrocie do zleceniodawcy, albo spie♥doleniu przed policją, w SA jest przynajmniej różnorodność – a to włam do willi, a to kradzież auta i utopienie jakiegoś faceta, a to zabicie świadka chronionego przez FBI, a to podłożenie narkotyków prokuratorowi… A nie tylko bawienie się w czarnucha z peemką niczym w wiadomościach.