STEPHAN NORMAN,
lat 41- A oddziaływanie? - dopytywał Cwajnos, niechętnie posuwając się do przodu w gęstą mgłę
- A oddziaływanie uwzględniłem. Nie martw się, to zajmie góra trzy godziny. Na kolację będziesz w Barge. - Okularnik wyraźnie znudzony pytaniami znajomego po fachu postawił kołnierz, by choć trochę wytłumić chłód i narzekania towarzysza. Mgła nie chciała zrzednąć, mimo że od świtu minęła już dobra godzina. Z lewej strony dało się nagle poczuć ciepławy prąd powietrza. To „łysica” dawała o sobie znać.
- Idź bardziej na prawo. W stronę tamtej ciężarówki. - oznajmił krótko Okularnik, sam nieznacznie zbaczając z wcześniej ustalonej przez siebie trasy. Cwajnos nawet nie odezwał się słowem, tylko zrobił większy krok w prawo i dalej szedł tą samą trasą. Było mu niewygodnie i zimno. Niósł w plecaku rozkładane ramie, na którym miała być umocowana „lampa”. Metal przez noc przyjął ciepło otoczenia, a teraz oddawał je do pleców nieszczęśnika. Ten kręcił tylko głową i mruczał coś pod nosem o niesprawiedliwości i nierównych zyskach z wyprawy. Ale Okularnik tego nie słyszał, a może nie chciał słyszeć? Kiedy dotarli do ciężarówki, zdjęli plecaki i usadowili się na ziemi, przy kabinie pojazdu. Plecak z wysięgnikiem znalazł się pod tyłkiem Cwajnosa, któremu widocznie ulżyło. Wyjął piersiówkę z kieszeni i przechylił głowę do tyłu. Przystawił piersiówkę do ust i wydoił od razu połowę zawartości. Pijąc, wpatrywał się w jasny krąg na niebie. Mgła była tu tak gęsta, że Słońce wyglądało jak świecąca moneta, hen wysoko na niebie. Można było patrzeć na to kółko godzinami, obserwować jak powoli zwiększa swoją odległość od horyzontu. Ale nie było na to tyle czasu, po zjedzeniu kanapki Okularnik od razu dał do zrozumienia swoją miną, że czas ruszać dalej. Ciężkie plecaki znowu wylądowały na plecach, a opuchnięte ramiona ponownie zabolały pod niewygodnym ciężarem.
Droga niby znana, ale we mgle nigdy nic nie wiadomo. Dookoła było widać jedynie zarysy domów, a gdzieniegdzie z pęknięć w asfalcie wyrastała czarna trawa. Domy wyglądały na nietknięte. Gdyby nie złuszczona farba i zabrudzone okna, można pomyśleć, że ktoś dopiero wyszedł z domu i zaraz wróci.
- Stój! - półszeptem rozkazał Okularnik i obaj stalkerzy od razu znieruchomieli. O co chodzi? Cwajnos nie wiedział, przynajmniej na początku. Po chwili usłyszał tylko jakby ktoś szurał butami kilka metrów od niego. Spojrzał w lewą stronę, nikogo nie było widać, ulica pusta. Mimo to, kroki były coraz wyraźniejsze i bliższe. Okularnik nawet już miał sięgnąć po pistolet schowany w kieszeni, kiedy wyraźnie uspokoił się i zrobił minę jakby wygłupił się przed publicznością. Machnął ręką i pochód ruszył dalej.
- Też słyszałeś te kroki Norman? - Cwajnos nieco zaniepokojony niezauważalnie podszedł do kolegi.
- Na śmierć zapomniałem, że na tej ulicy występuje „echo”. - odparł Okularnik jak gdyby nigdy nic
- „Echo”? A co to do cholery jest? Nie spotkałem się jeszcze z czymś takim, jak długo tu chodzę. - wyraźnie przejęty Cwajnos próbował dowiedzieć się o co dokładnie chodzi.
- Jest tu w okolicy kilka miejsc... - przerwał na chwilę, wytarł nos w rękaw i kontynuował - ...które odbijają niedawne wydarzenia jak echo.
- To znaczy... - Cwajnos powoli łączył fakty - ...że ktoś tu niedawno szedł i teraz go słychać? - pytanie brzmiało absurdalnie, ale przecież to właśnie jest Strefa.
- A słyszysz swoje kroki baranie? - to pytanie z początku nie do końca oczywiste, po chwili przeraziło nowicjusza nie na żarty.
- Nie... nie słyszę! Dlaczego? - Cwajnos zaczął wierzgać stopami i walić nimi o ulicę, jakby stepował. Wyraźnie bawiło go to nowe doświadczenie, więc Norman szybko szarpnął go za plecak i pchnął na przód.
- Tak tu jest... że swoje kroki możesz usłyszeć dopiero za jakiś czas. Albo usłyszy je ktoś inny. Za to rozmowy słychać na bieżąco. Niegroźne zjawisko, ale może doprowadzić do paniki kogoś, kto jeszcze się z nim nie spotkał. - Okularnikowi skończyła się chęć na rozmowę, więc wziął papierosa i wsadził do zmarzniętych ust. Cwajnos tylko oblizał się i schował obolałe z chłodu ręce do kieszeni. Był listopad, a on musiał iść z tym starym sknerą po jakąś „lampę”. A co to w ogóle za „lampa”? Nigdy nie słyszał o takim artefakcie i pewnie nie szybko dowie się, o co właściwie chodzi. Stephan Norman, zwany Okularnikiem niechętnie dzielił się informacjami na temat swoich odkryć, a już na pewno nie na terenie Strefy.
Kiedy stalkerzy opuścili przedmieścia, zauważyli, że mgła nieco się przerzedziła. Słońce zaczęło już nawet trochę przygrzewać, a i widoczność mocno się poprawiła. Było teraz widać stary parking, pozostałości po placu zabaw i nawet coś w rodzaju małego dźwigu na gąsienicach. Z placu zabaw zostało naprawdę mało. Dość spora „łysica” sprasowała zjeżdżalnię, połowę huśtawki i rozwaliła znaczną część drabinek. Przynajmniej było wyraźnie widać, którędy nie należy iść. Za to niewielu wiedziało z pewnością o „wyżymaczce”, ukrytej zaraz za parkingiem. Nie jeden młokos idąc do cmentarza wpakował się w nią wpisując się do historii jako czarna plama wielkości opony od mercedesa.
- Właściwie to kiedy dowiedziałeś się o tej lampie, co? - Cwajnos nie dawał za wygraną, chciał wiedzieć jak najwięcej dlaczego idzie właśnie tam gdzie idzie i po co tam idzie. Okularnik tylko zrobił minę w stylu „zamknij się wreszcie” i po chwili wzdychania odparł niechętnie.
- Niedługo tam dotrzemy, to się dowiesz. Zamknij się, bo jeszcze wpakujemy się w jakąś „łysicę” albo w jakąś „diabelską kapustę”. - przerwał na chwilę, rozejrzał się powoli po okolicy i zamyślił się - A tamten podnośnik na gąsienicach widzisz? Ten za parkingiem?
- No widzę, dlaczego mam nie widzieć. Sterczy kilka metrów nad pozostałymi pojazdami. - Cwajnos odparł obrażonym tonem
- No to „lampa” jest zaraz za nim. Stoi na stercie płyt chodnikowych i czeka. Obejrzysz ją na miejscu. - Okularnik zauważył, że jego papieros gdzieś zniknął z jego palców, więc sięgnął do kieszeni i z bólem serca wyjął ostatnią sztukę „Marlboro”. Zapalniczka wypaliła snopem iskier i dała mały płomyczek. Najwyraźniej gaz się kończył i trzeba będzie po powrocie kupić nową. Papieros zapalił się po chwili i gęsty dym opuścił usta stalkera. Ciepło wypełniło płuca i od razu przyjemniej szło się przez chłodny kawał skamieniałej ziemi. Cwajnos nie chciał być gorszy i również sięgnął po coś na rozgrzanie. Schował rękę do kieszeni i po chwili wydobył ją razem z piersiówką. Zatelepał chwilę by posłuchać jak wódka chlupie w środku, po czym odkręcił zakrętkę i dopił wszystko co tylko znajdowało się w środku. Od razu zrobiło się cieplej a i w głowie lekko zaszumiało. Po tych wszystkich przyjemnościach czas najwyższy by jednak wrócić do szarej rzeczywistości.
Stalkerzy szli teraz wydeptaną ścieżką szerokim łukiem omijając plac zabaw. Z drugiej strony trzeba było uważać by nie podejść za blisko parkingu. Nie wiadomo dokładnie z której strony znajduje się „wyżymaczka”. Czarne plamy znajdują się dookoła parkingu, więc możliwe jest, że anomalia może być zarówno tuż przy wjeździe, jak i trochę bliżej samochodów. Podnośnik znajdował się coraz bliżej, a ciekawość zżerała Cwajnosa od środka. Okularnik szedł spokojnie co chwilę zatrzymując się by rzucić śrubkę. Droga tak jak poprzednio, była czysta. Rzucone muterki od razu można było zebrać i wykorzystać ponownie. Jedna z nich poleciała tak jakby trochę bardziej na lewo niż powinna. Druga rzucona w to samo miejsce upadła normalnie, ale dla spokoju ducha, Norman postanowił ominąć to miejsce, wydłużając drogę o kolejne kilkanaście metrów. Cwajnos przyglądał się w tym czasie drzewom, które pozrzucały z siebie już chyba wszystkie liście. To właśnie za tym lasem, znajduje się cmentarz, a zaraz za nim granica Strefy. Cwajnos co prawda był w Strefie dopiero czwarty raz, ale od starszych stalkerów dowiedział się, że podobno z cmentarza wstają trupy i wracają do swoich dawnych siedzib mieszkalnych. I wtedy, gdy słuchał tego po raz pierwszy, i teraz, gdy o tym myślał, przeszedł go dreszcz przerażenia. Przy lesie biegła droga, ale wszyscy wiedzą, że bezpieczniej iść między drzewami, bo na drodze jakiś głupek upuścił kiedyś wiadro „czarciego puddingu” i został tam już na wieki. I on i pudding co gorsza. Nikt nie chce ryzykować skacząc przez kałużę tego badziewia, więc każdy woli iść pomiędzy słupami drewna i rzucać zbierane szyszki. Cwajnos nawet nie zauważył, kiedy był już niedaleko podnośnika.
- Składaj chwytak. Zaraz będzie potrzebny. - oznajmił Okularnik, a sam wyjął lornetkę i sprawdził dokładnie okolicę maszyny. „Lampa” była na swoim miejscu. Stała na stercie betonowych płyt chodnikowych i ani drgnęła. To dobry znak, znaczy, że nikt tu jeszcze nie dotarł. Norman już miał ponaglić towarzysza, ale spostrzegł, że ten właśnie kończy składanie spawanego na szybko, rozkładanego wysięgnika z hakiem na końcu. Okularnik dokładnie pamiętał, kiedy pierwszy raz dotarł tu w poszukiwaniu „pustaków” a znalazł „lampę”. Nie od razu wiedział, że obiekt ten, jest artefaktem. To spotkanie skończyło się niedowładem lewej dłoni, a sama lampa została przeniesiona zaledwie 5 metrów. Norman nie chciał o tym dłużej myśleć. Zdrową ręką schował pozostałe muterki i podszedł do Cwajnosa, by ten pomógł mu nałożyć stelaż trzymaka. Konstrukcja była dość prosta. Wykorzystywała sprężyny i gumowe paski. Sam chwytak mocowało się na człowieku, trochę jak plecak. Tylko z przodu. Lewa ręka odpoczywała, a prawa trzymała za ramie wysięgnika i za pomocą trzech linek przesuwała ramię w dół, w górę i operowała hakiem. Proste, a pomocne. Cwajnos spojrzał na komicznie wyglądającego Normana, a sam wyjął własny woreczek z kamyczkami. Obrzucił nimi okolicę „lampy” i tym samym dał znać Okularnikowi, że droga wolna. Krok za krokiem, Okularnik zbliżał się do swojej zdobyczy. Kiedy był już w zasięgu chwytaka, ostrożnie ciągnąc za jedną z linek opuścił ramię do ziemi. Następnie trzymając pierwszą linkę, chwycił kciukiem kolejną linkę, która sprawiła, że hak zaczepił się o wystające z artefaktu czy to przewody, czy to druty. Kiedy hak był już w odpowiedniej pozycji, ramię powoli uniosło się, a sam artefakt został uniesiony na wysokość około dwóch metrów. I tam miał zostać, przez całą podróż powrotną. Po zaczepieniu linek na odpowiednie haczyki, Stephan Norman odwrócił się i z triumfalnym wyrazem twarzy zauważył, jak Cwajnos przypatruje się urządzeniu. I rzeczywiście. Artefakt przypominał nieco lampę naftową, ale miał w sobie też coś z generatora. Nie wyglądał do końca jak obiekt zostawiony po lądowaniu, ale jeżeli wierzyć historii Okularnika to na pewno tak było. Z resztą, co za różnica. Jeżeli tak jak było ustalone, Cwajnos dostanie 2/5 kasy z zysku, to na pewno nie będzie stratny. Droga powrotna miała przebiegać na nieszczęście przez las. Przy cmentarzu ma czekać rzekomo Ścierwnik, który zabierze ich swoim autem do miasta. Iść z lampą na wysięgniku było na pewno trudno, zwłaszcza, że samo ramię ważyło około 4kg, a jeszcze hak, stelaż i te wszystkie linki... i jeszcze sama lampa ważyła z 7kg. No ale nie ważne. Ważne, że lampa była na swoim miejscu i że udało się unieść bez uszczerbku na zdrowiu.
- No to teraz przez las do granicy. - oznajmił chłodno Okularnik, jakby cała misja skończyła się wielką porażką. Ale to dla niego było typowe. Cwajnos przejął plecak z żarciem i wodą i z niezadowoleniem stwierdził, że jest on tak samo ciężki jak plecak ze sprzętem, który niósł tu od północy. Słońce w międzyczasie było już wysoko, a z mgły nie zostało już nic. Było już teraz wyraźnie widać bagna gdzieś w oddali, oraz garaże jak i samo miasteczko przemysłowe. Do garaży podchodził tylko Ścierwnik, bo jego zasrane szczęście pozwalało na omijanie w jakiś cudowny sposób wszystkich „łysic” i innych cholerstw. - Kiedyś na pewno się doigra. - pomyślał Cwajnos i dalej szedł przed Okularnikiem rzucając kamienie na drogę. Kamyczki odbijały się od drogi i po chwili wracały do rąk stalkera, który szedł teraz już niemal automatycznie. Nie patrzył prawie na drogę, bo widział jak jego oznaczniki odbijały się całkiem normalnie od drogi i lądowały na poboczu. Po pewnym czasie Cwajnos zapomniał już całkowicie o tym, co robi i był już myślami w Barge. Widział i czuł, jak przepija zysk z wyprawy i jeszcze zamawia najdroższą pieczeń a sam Ernest wie już dokładnie, że coś cennego nie dostało się mu, tylko innemu handlarzowi. - Ale to będzie ucztowanie! - Cwajnos aż zamknął oczy wyobrażając sobie zapach i smak pieczonego dzika. Kiedy otworzył oczy, dostrzegł tylko jak jeden z jego kamyczków wędruje pionowo do góry i znika rozdrobiony na kawałeczki. Stalker miał już coś krzyknąć, ale jego ciało unoszone w górę jak lalka skręciło się jak ręcznik i eksplodowało w chmurze czerwonej pary. Okularnik wydał z siebie niemy krzyk i rzucił się w tył. „Wyżymaczki” mają swoje dziwactwa, a w takim momencie wyprawy ryzyko na pewno nie jest opłacalne. Rozeźlony do niemożliwości Norman już miał powoli wstać, kiedy z przestrachem zauważył brak artefaktu na haku. Rozejrzał się dookoła i kiedy już właściwie wstawał, zauważył że nie mógł ruszać lewą nogą. Dotarło do niego, że kiedy upadał na plecy, „lampa” musiała spaść i przelecieć obok jego nogi. Zimny pot wystąpił na plecach i twarzy stalkera. Z trudem odczołgał się kilka metrów w tył i odnalazł wzrokiem artefakt toczący się w dół drogi. Okularnik niemalże rzucił się w stronę uciekającego przedmiotu i schwycił go lewą, osłabioną ręką. Dokładnie wiedział, jak to się skończy, ale wiedział też, że dostarczenie tego przedmiotu do właściwej osoby sprawi, że jego problemy finansowe znikną, a może i uda się odratować nogę. Palce zacisnęły się na kablach wystających z „lampy” i już po chwili Norman przestał je całkowicie odczuwać. Z trudem wyprostował rękę, jak tylko mógł i trzymając ją nieco prawą ręką kuśtykał w stronę lasu.
Szedł tędy już dwa razy, anomalie nie wędrują więc teoretycznie powinien dotrzeć do cmentarza w jednym kawałku. Las był już blisko i wystarczyło tylko ominąć „wyżymaczkę” i przejść te 400 metrów pomiędzy drzewami. Droga zostawiona z prawej strony wraz z kałużą „czarciego puddingu” dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Pod wpływem adrenaliny, Okularnik kuśtykał całkiem szybko i na pamięć mijał niepewne miejsca. Kiedy w końcu las zrzedł i w niedalekiej odległości dało się widzieć cmentarz, stalker poczuł na policzku chłodny powiew powietrza. Złapał się tylko prawą ręką za najbliższe drzewo i w ataku paniki rozglądał się dookoła. Nigdzie nie było widać ani „łysicy” ani niczego innego podobnego. W pewnym momencie, spojrzał w górę. I właśnie tu, schowana była, szkarada. Wisiała kilka metrów nad ziemią, połamała kilka drzew, inne powykręcała. Schowana w pokręconych gałęziach na pierwszy rzut oka była niewidoczna. Teraz jednak, dokładnie było widać gdzie się znajduje. Ostrożnie, ale dość szybko, Norman rzucił się w drugą stronę i zbliżał się już do cmentarza od strony południowo-zachodniej. Krzyże były już całkiem blisko, za chwilę za krzakami powinno być widać drogę, a na niej wedle obietnicy samochód Ścierwnika. Ostatnie drzewa, ostatnie zarośla i już za chwilę, już za moment Ścierwnik pomacha ręką. Zobaczy z jakim trudem ten idzie i targa „lampę”. I wtedy na pewno podejdzie i pomoże. Na pewno. No i ukazał się cmentarz, ukazał się rząd krzyży i ukazała się droga. I samochód, też tam był. Ale w tym momencie, właśnie kiedy Okularnik machnął ręką w stronę samochodu, kiedy półmartwa ręka zwisała trzymając artefakt, stało się coś, co pewnie jeszcze na długo ugrzęzłoby w pamięci stalkera. Wóz rzeczywiście stał, ale nie był to wóz ścierwnika. A osoba stojąca przy wozie... to nie był Barbridge. Huk wystrzału i szarpiący ból w piersi sprawił, że mimo wysiłku i uderzenie adrenaliny, Norman dostrzegł wóz policyjny i człowieka, który celuje do niego z broni krótkiej. Coś krzyczał, ale stalker nie słyszał już co dokładnie. Padł na ziemię. A jego niewładne palce wypuściły lampę, która odbijając się od konarów drzew, rozpoczęła toczyć się w stronę miejsca, skąd dopiero co Okularnik przykuśtykał. Widząc to, stalker ostatkiem sił czołgał się wgłąb lasu. Zapomniał już o pistolecie w kieszeni, zapomniał o ranach i problemach. Myślał już tylko o tym, że kiedy znajdzie się już na dole doliny, weźmie „lampę” i wróci na cmentarz. A tam, nie będzie już strażników, nie będzie już wiecznego polowania na stalkerów, tylko będzie Ścierwnik, będzie samochód i będzie o czym opowiadać w Barge...