Emigracja (Powrót cz. 2) - by marcel

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

Emigracja (Powrót cz. 2) - by marcel

Postprzez marcel w 25 Sie 2013, 22:42

Witajcie,

Przedstawiam wam kontynuację Powrotu, konkursowego tekstu o Wisielcu sprzed Baru. Nie planowałem ciągnąć tej historii, a jednak, zamęczany przez fanów mojej twórczości ( :E ), postanowiłem stworzyć dalszy jej ciąg.

Akcja Emigracji odbywa się dwa dni po wydarzeniach z Powrotu. Nowy tekst planuję rozbić na trzy części - przed wami pierwsza z nich. Jeśli ktoś nie zna jeszcze Fomy Pietrowicza, bohatera Powrotu, w spoilerze wrzucam również i tamto opowiadanie. Polecam przeczytać, znajomość historii Wisielca będzie nieodzowna, by zrozumieć motywy kierujące głównym bohaterem.

Od siebie jeszcze powiem, że to opowiadanie jest bardzo dobre. :TM:

Powrót

:

Podmoskowje, 16:56, 21.02.2013

Poprawiłem płaszcz i spróbowałem usadowić się wygodniej na tylnej kanapie szarego audi. Prowadził Andriej, pewnie, z niewielką dozą nonszalancji, ignorując ograniczenia prędkości, ale nie porzucając zdrowego rozsądku. Auto, choć niebędące bynajmniej najnowszym modelem, było czyste i zadbane - najwyraźniej właściciel bardzo o nie dbał, chuchając i dmuchając na każdą, nawet najmniejszą, ryskę. Ponownie uniosłem się na siedzeniu, wyrównałem zwijającą się na plecach warstwę materiału, a potem spróbowałem znaleźć trochę więcej miejsca dla nóg. Dobrze byłoby się teraz przespać z godzinkę, organizm potrzebował odskoczni od emocji, jakie przyniosła ostatnia doba, bolała mnie głowa, bolało stłuczone kolano, bolała i dusza. W ustach czułem metaliczny posmak. Za stary już na to jestem, pomyślałem. Za stary. Co mi przyszło...
Opuściłem głowę na pierś, przymknąłem oczy, spróbowałem odepchnąć od siebie ból, skupić tylko na bodźcach zewnętrznych. Z przodu urywana rozmowa Andrieja i Saszy, uspokajający dźwięk równo pracującego silnika, w głośnikach ciche gitary, głos któregoś ze starych rockmanów - czyżby Fish? - z tyłu mój własny oddech, rytmiczne uderzenia serca. Ciepło, klimatyzacja ogrzała wnętrze samochodu w ciągu kwadransa. Spać, rozkazałem sobie. Spać, spać...

Moskwa - Metro Taganskaja, 18:12, 19.02.2013

Na ruchomych schodach przeszył mnie lodowaty podmuch wiatru. Boleśnie powoli wypełzałem na powierzchnię, ściśnięty w tłumie anonimowych współtowarzyszy podróży wagonami moskiewskiego metra. Dotarłem do szczytu schodów, opędziłem się od szczerbatego łachmaniarza i ruszyłem nieśpiesznie w kierunku domu. Na Tagance mieszkałem dopiero trzeci miesiąc, ale drogę miałem wpisaną już, jak to mówią, w autopilota. Najpierw kilkaset metrów wąskim chodniczkiem, między rzędami bloków mieszkalnych. Później pasy, przejście przez ulicę, kolejna ćwierć kilometra wzdłuż ogrodzenia mojego osiedla. Wreszcie, szósta po lewej klatka, kodowe zamki przy furtce i wewnętrznych drzwiach, kamery i uprzejmi, wąsaci ochroniarze. Wcześniej, oczywiście, wizyta w markecie, kupno czegoś do jedzenia - mogłem zjeść najgorsze gówno, byle dało się je szybko i łatwo rozgrzać w mikrofalówce. Ciekawa sprawa, będąc jeszcze w Zonie, zaklinałem się, że po powrocie będę jadał jak król. Tymczasem, moja dieta składała się w głównej mierze z pizzy, chińszczyzny i alkoholu.
Właśnie, przypomniałem sobie, muszę jeszcze kupić coś na rozgrzewkę. Do kolacji trzy... może cztery piwka, potem ćwiartka, na spokojny sen. Jak co wieczór.

Dwa pełne obroty klucza w zamku i drzwi do mieszkania stanęły otworem. Przekroczyłem próg, zamknąłem za sobą, brzęczącą szkłem reklamówkę postawiłem na podłodze, a płaszcz rzuciłem niedbale do szafy. Nie zdejmując nawet butów, otworzyłem pierwszą butelkę i chciwie przyssałem się do szyjki. Po kilku łykach usiadłem ciężko na szafce w przedpokoju i zapatrzyłem się w ścianę. ku*wa, jak mi to już wszystko zbrzydło... Niby miałem wszystko, o czym tylko mogłem marzyć: służbowe mieszkanie w dobrej dzielnicy, wysoką pensję, a na niezależnym od moich mocodawców koncie, okrągłą sumkę, za którą mógłbym uciec na drugi koniec świata i dostatnio się tam urządzić. A jednak wciąż czegoś brakowało, z każdym kolejnym dniem czułem coraz paskudniejszą pustkę i bezsens. Po raz pierwszy w życiu czułem się samotny.
Pusta butelka uderzyła miękko o wykładzinę, odtoczyła się pod ścianę. Wstałem z westchnieniem, wziąłem kolejną i poszedłem do kuchni. W lodówce znalazłem jakieś marne resztki wczorajszego obiadu, po odgrzaniu nie miały absolutnie żadnego smaku, ale mimo wszystko zaspokajały głód. Zjadłem szybko, przepijając kolejne kęsy piwem. Przeniosłem się do salonu, siadłem na parapecie. Szczególnie polubiłem to właśnie miejsce - szeroki, drewniany parapet, tuż przy oknie, z którego roztaczał się widok na Moskwę, szarą, brudną i zimną. Całe mieszkanie było urządzone z gustem, FSB nie żałowało pieniędzy na swoich konsultantów, ale pozostałe pomieszczenia swoim przepychem przypominały mi tylko o tym, że lokum nie należy do mnie. Salon, przeciwnie, stał się moją enklawą, zaś ów parapet, jej centralnym punktem. To na nim spędzałem większość wieczorów, powoli nasączając się piwem i rozmyślając, tylko po to, by później dobić się wódką i zasnąć ciężkim, niedającym wytchnienia snem bez snów.
Najgorszym, co może cię spotkać w życiu, jest obudzenie się ze świadomością, że twoje życie już dawno stanęło w miejscu, a ty nie potrafisz wyrwać się z tego marazmu. To właśnie powiedział mi mój ojciec, niedługo przed swoją śmiercią. Dopiero teraz, po wielu latach, zaczynałem rozumieć, co chciał mi przekazać. Z każdym kolejnym wieczorem sens jego słów stawał się dla mnie coraz boleśniej wyraźny, a z każdym kolejnym łykiem coraz bardziej chciało mi się wyć.
Od roku moim życiem rządziła pasywność. Dwa ostatnie miesiące w Zonie spędziłem siedząc bezpiecznie na zapleczu Baru, nadzorując transporty artefaktów za kordon. Któregoś dnia otworzyłem oczy z przekonaniem, że już nie dam rady wyjść w Strefę. Nie dam - i już. Nie wiem, co się stało, wysiadły mi nerwy, czy też dostałem znak od matuszki Zony, nie wiem. Jako bliski współpracownik Barmana, mogłem liczyć na jego pomoc, facet był bardziej wpływowy, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Zgodził się zorganizować transport przez granicę, jednak pod jednym warunkiem: zgodzę się na współpracę z “wiadomymi organami”. Miało to przynieść korzyści wszystkim, a mnie szczególnie. Być może wcześniej bym odmówił, teraz tylko wzruszyłem ramionami. Wszystko, byle uciec z tego przeklętego miejsca.
Lew towarzyszył mi od pierwszych minut spędzonych w Zonie. Razem zostaliśmy przeszmuglowani przez wojskowy kordon, w milczeniu przeciskaliśmy się przez dziurę w zasiekach, popędzani przez śmierdzącego potem i nikotyną przewodnika. Mężczyzna zniknął, gdy oddaliliśmy się o kilkaset metrów od granicy, zostawiając nas zdanych tylko na siebie. Popatrzyliśmy po sobie, to ja pierwszy wyciągnąłem do niego dłoń.
-Foma - powiedziałem tylko.
-Lew - odrzekł, ściskając moją prawicę.
Ruszyłem przodem, przedzierając się przez gęste krzaki, i wcale nie czułem się zagrożony. No, może przez pierwsze kilka godzin - tak. Ale potem już nie. Przez następne, długie trzynaście miesięcy. Lew stał mi się niczym brat. Razem zaczynaliśmy, uczyliśmy się przeżycia w Strefie, razem głodowaliśmy, gdy zabrakło pieniędzy. Przeżyliśmy tę zabawną przygodę, gdy nieopodal Skadowska znaleźliśmy trupa w naukowym kombinezonie. Wreszcie, płacąc za to własną krwią i potem, wspólnie wypracowaliśmy sobie w Zonie pozycję, zdobyliśmy uznanie i szacunek, zaczęliśmy zarabiać prawdziwe pieniądze. A potem wszystko trafił szlag. Te dwa miesiące, które spędziłem w grubych murach baru 100 Radów bardzo nas od siebie oddaliły. Lew nadal chodził w Zonę, teraz już sam. Jako doświadczony łowca mógł sobie pozwolić na samodzielne wypady, świetnie wyposażony, opanowany i śmiertelnie niebezpieczny. Zawsze był lepszym stalkerem ode mnie, musiałem to przyznać. A jednak to właśnie ja przewodziłem naszej parze. Sam nie wiem, co o tym zadecydowało, może fakt, że wtedy, pierwszego dnia, to ja ruszyłem przodem. Lew milcząco zaaprobował moje przywództwo, choć nie wahał się oponować, gdy któryś z moich pomysłów mu się nie spodobał.
O swoim wyjeździe poinformowałem go już po rozmowie z Barmanem. Skinął tylko głową - nigdy nie mówił dużo - i wyciągnął do mnie dłoń. Uścisnąłem ją, mocno, w milczeniu, bo i co miałem powiedzieć. Odwróciłem się i odszedłem, by następnego wieczora opuścić Strefę na pace wojskowej ciężarówki. Nie widziałem go już więcej.
Następne miesiące minęły mi w kolejnych, coraz to bardziej tajnych ośrodkach Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Z początku byłem traktowany niczym więzień, przesłuchiwano mnie, wielokrotnie zadając te same pytania o moje życie w Zonie. Później nadeszła kolej na szkolenia, najwyraźniej wierchuszka uznała, że doświadczenia stalkera Fomy Pietrowicza mogą być wartościowe dla interesów Federacji. W końcu wręczono mi klucze do mieszkania na Tagance i kopertę z pokaźną premią motywacyjną, zaznaczając mimochodem, że nie wolno mi opuszczać granic miasta Moskwa. Oficjalnie byłem właścicielem niewielkiej firmy, zajmującej się sprzedażą i montażem urządzeń monitorujących. Nieoficjalnie, przez pięć dni w tygodniu ślęczałem w maleńkim gabinecie, w ponurym budynku, znajdującym się przy ulicy o nazwie znanej w całej Europie Wschodniej: Bolszaja Łubianka. Przekopywałem się przez sterty wojskowych raportów z Zony, uzupełniając je o swoje komentarze. Jako człowiek, który przeżył w tym piekle ponad rok, mogłem wnieść naprawdę wiele w schematy operujących w Strefie Wykluczenia rosyjskich sił specjalnych. Traktowano mnie z szacunkiem, a moje uwagi zawsze brano pod uwagę przy planowaniu kolejnych zadań. Mimo tego, że robiłem coś bez wątpienia pożytecznego, czułem tę cholerną pustkę. Tak, jak źle było mi w Zonie, tak i czułem się poza jej niewidzialnymi granicami.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Niewiele, bardzo niewiele osób miało mój numer, dlatego od razu stałem się czujny. Zeskoczyłem z parapetu, odstawiłem butelkę na szafkę i szybkim krokiem ruszyłem do przedpokoju; telefon musiał zostać w kieszeni płaszcza. Spojrzałem na wyświetlacz, nie znałem numeru. Odebrałem, rzucając do słuchawki szorstkie “Tak?”. Rozmówca miał lekko zachrypnięty, niski głos. Nie przedstawił się, od razu przeszedł do rzeczy.
-Od Barmana. Lew nie żyje. Rozstrzelany przez pluton egzekucyjny Powinności, ciało powieszone na drzewie przy południowym wejściu do Baru. Przesyłam zdjęcie. Przyczyna aresztowania i egzekucji nieznana, Barman przypuszcza że ma to związek z twoją współpracą z FSB. Możliwe że w grę wchodzi ingerencja SBU. Barman prosi o kontakt.
Klik. Przerwane połączenie. W chwilę później pojedynczy sygnał, odebrano wiadomość obrazkową, czy chcesz wyświetlić? Ciało Lwa, zawieszone na linie, okropnie skrwawione, klatka piersiowa w strzępach. Szyja okolona grubym sznurem, ciągnącym się gdzieś w górę, poza kadr. Głowa pod nienaturalnym kątem, twarz wykrzywiona w grymasie, oczy otwarte, usta też. Wybita ze stawu żuchwa, spłaszczony od ciosów nos. Krew.
Wolno, bardzo wolno odkładam telefon na półkę. Czuję jak wali mi serce. Niezgrabnym, sztywnym krokiem kieruję się do kuchni. Otwieram zamrażarkę, wyjmuję butelkę wódki, zrywam korek, ciągnę kilka długich łyków.
Lew nie żyje.
Lodowata wódka mrozi zęby i pali przełyk, gorącą falą uderza w ściany żołądka, gorzka gula podchodzi do gardła.
Rozstrzelany.
W oczach mrocznieje, padam na ziemię, boleśnie tłukę kolanem o płytki posadzki. Zaraz odchylam głowę, leję w siebie kolejną porcję alkoholu.
Widzę jego mętne, martwe spojrzenie. Puste oczy patrzą na mnie z dna butelki, rozpaczliwie łykam palący płyn, chcąc uciec od czającego się w nich wyrzutu. Czekam na wódczane zapomnienie, czekam, aż odpłynę w alkoholowy mrok, czekam na niego, jak na zbawienie. Czekam...

Tanganka, 09:24, 20.02.2013,

Obudziły mnie mdłości. Leżałem na podłodze w kuchni, w kałuży wody, wyciekającej z otwartych drzwiczek zamrażarki. Głowa pękała, gdy tylko spróbowałem się poruszyć, kolano zakłuło ostrym, przenikliwym bólem. Zawlokłem się do łazienki, klęknąłem przy sedesie i zwymiotowałem. Gdy już przestały mną wstrząsać spazmy, wszedłem pod prysznic, tak jak stałem, w ubraniu. Strugi zimnej wody spłynęły po moim ciele, zacząłem drżeć, ale nie zakręciłem kurka. Stałem tak kilka minut, skupiając się na fizycznym dyskomforcie, odwlekając moment, w którym będę musiał zebrać się w sobie i wrócić myślami do wczorajszego wieczoru. W końcu wyszedłem z kabiny i z trudem zdjąłem przemoczone ubranie. Wycierając się szorstkim ręcznikiem zacząłem układać w głowie plan działania. Wiedziałem, że tylko w ten sposób mogę pokonać pragnienie odpłynięcia po raz kolejny w alkoholowy mrok.
Po pierwsze, co powiedział mi kontakt Barmana. SBU śledzące moją współpracę z FSB, tak, to możliwe. Pojawienie się Zony znacząco wzmocniło pozycję Ukrainy na arenie międzynarodowej, wzrok całego świata skierował się na to niebogate państewko we wschodniej Europie. Decydenci uznali, że oto nadeszła wspaniała okazja, by całkowicie uniezależnić się od potężnego sąsiada ze wschodu. Więzy z Federacją Rosyjską gwałtownie zerwano, odrzucono propozycje pomocy w okiełznaniu nieznanego nauce zjawiska, skierowano się za to ku zachodowi, który chętnie pompował w podupadły kraj pieniądze, w zamian za możliwość badania cudów Strefy. Jednocześnie, Ukraina postawiła ultimatum: Zona leży na naszym terytorium, więc na jej terenie mogą przebywać tylko nasze wojska. W ten sposób zapewniła sobie pełną kontrolę nad dostępem do niej, co było posunięciem tyleż mądrym, co ryzykownym, biorąc pod uwagę śmiertelnie niebezpieczną naturę Strefy. Utrzymanie jej w ryzach własnymi siłami mogło okazać się zbyt trudnym zadaniem dla ukraińskich sił zbrojnych, jednak póki co odnosiły one niemałe sukcesy w walce z szalejącymi tam wynaturzeniami.
Oczywiście, do Zony przenikali wszelkiej maści najemnicy na usługach zainteresowanych nią państw, a także zorganizowane grupy, między innymi te, dowodzone przez Centrum Specjalnego Przeznaczenia FSB, słynne oddziały specnazu: Alfa i Wympieł. Bardzo możliwe, że próbowała je powstrzymać Służba Bezpieczeństwa Ukrainy, pytanie tylko, jakim sposobem na celowniku znaleźliśmy się ja i Lew. Czyżby ktoś przypuszczał, że mój przyjaciel także współpracuje z rosyjskimi siłami specjalnymi? Potrafiłem zrozumieć, dlaczego to on stał się pierwszym celem, wiedziałem, że znajduję się pod dyskretną, ale nieustanną ochroną FSB, z jednej strony dbającej o moje bezpieczeństwo, z drugiej - mającej mnie zatrzymać, gdybym jednak postanowił zniknąć z Moskwy. Zona była miejscem, w którym ludzie codziennie tracili życie, cóż prostszego, niż zabić jednego stalkera. Z drugiej strony, może Barman się mylił i tajne służby nie stały za śmiercią Lwa?
Nie wiem. Tutaj na pewno się tego nie dowiem, pomyślałem. Muszę wydostać się z miasta, wrócić do Zony. Poza chęcią odkrycia prawdy, kierowała mną żądza zemsty. Znajdę ludzi, którzy go zabili i własnoręcznie poślę do grobu. Inaczej nigdy nie odnajdę spokoju.

Tuż przed moim wyjazdem ze Strefy, Barman wyjaśnił mi, czemu chce, bym podjął współpracę ze Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Okazało się, że jest ona jednym z głównych kupców artefaktów, przez co pozostaje w ścisłej współpracy z siatką handlarzy działających w Zonie. Handlarze chcieli mieć wewnątrz organizacji swojego człowieka, który będzie miał oczy i uszy otwarte na wszystkie wartościowe informacje. Jako że przez kilka miesięcy pracy u Barmana zdobyłem jego zaufanie, jawiłem się jako doskonały kandydat na to stanowisko. Kusiła także pokaźna suma, jaką mi zaoferowano za podjęcie się tego zadania. Zgodziłem się, ryzykując niebezpieczną zabawę w kotka i myszkę z ludźmi nieskończenie bardziej ode mnie doświadczonymi w takich rozgrywkach. Ustaliliśmy bezpieczny kanał, za pomocą którego miałem się z nim kontaktować, oczywiście tylko w razie absolutnej konieczności. Nadeszła pora, by sprawdzić, czy ludzie Barmana będą w stanie porwać mnie sprzed nosa agentów FSB.
Z szafki w salonie wyciągnąłem komórkę, tani, pozbawiony jakichkolwiek gadżetów model samsunga. W portfelu nosiłem kartę sim, jak dotąd ani razu nieużytą. Wyłamałem ją z ramki, włożyłem do telefonu, uruchomiłem urządzenie. Wstukałem wyuczony na pamięć numer, nacisnąłem zieloną słuchawkę. Odczekałem trzy sygnały, przerwałem połączenie. Kartę połamałem, telefon zaś cisnąłem przez okno. Mieszkanie znajdowało się na dziesiątym piętrze, nie było szansy, by aparat wytrzymał spotkanie z ziemią.
Samo zalogowanie się telefonu do systemu operatora było sygnałem, uruchamiającym szereg akcji, w efekcie których mieli do mnie dotrzeć współpracownicy handlarzy. Cóż, niedługo się przekonam, co z tego wyjdzie, pomyślałem.
Ubrałem się, wybierając jak najwygodniejsze i najpraktyczniejsze odzienie. Przez chwilę wahałem się nad zabraniem ze sobą broni, leżący w szufladzie Heckler & Koch kusił swoją zabójczą skutecznością. W końcu odrzuciłem ten pomysł, więcej byłoby z nim zmartwień niż pożytku. Do kieszeni spodni wsunąłem zawczasu przygotowany zwitek pieniędzy, głównie hrywien i dolarów. W końcu, zadowolony z poczynionych przygotowań, usiadłem na parapecie i spojrzałem w dół, na buro-śnieżną Moskwę.
Dwie godziny później, jak gdyby nigdy nic, do moich drzwi zapukało dwóch postawnych mężczyzn, którzy przedstawili się jako Andriej i Sasza, po czym zaprosili mnie do zaparkowanego pod klatką szarego audi.

Kijów, Ukraina, 07:12, 22.02.2013,

-E, stalker, obudź się. Jesteśmy na miejscu.
To Andriej potrząsnął mnie lekko za ramię. Otworzyłem oczy, spojrzałem na zegarek. Spałem prawie dziesięć godzin, co ciekawe, nie obudzono mnie nawet przy przekraczaniu rosyjsko-ukraińskiej granicy. Wyglądało na to, że Barman był człowiekiem o wiele bardziej wpływowym, niż przypuszczałem.
-Jesteśmy - powtórzył kierowca. - Kijów. Wysiadka.
Wysiadłem z samochodu, poprawiłem płaszcz i zlustrowałem spojrzeniem okolicę, w której się znaleźliśmy. Osiedle niskich, szarych domków jednorodzinnych, zatrzymaliśmy się na podjeździe przed jednym z nich.
-W środku czekają ludzie, którzy przetransportują cię do Strefy - poinformował Sasza, opierający się o maskę samochodu. - Nasza robota jest już skończona.
-Nic nie pozostaje, tylko życzyć ci powodzenia - dodał Andriej.
Podziękowałem skinieniem głowy. Mężczyźni wsiedli do wozu, Andriej uruchomił silnik i ruszył ostro, bluzgając spod kół mieszaniną błota i śniegu. Odwróciłem się i ruszyłem w stronę domu.
W głowie tłukła mi się tylko jedna myśl: wracam do Zony. Wracam.
Wracam.


Emigracja

Kijów, Ukraina, 16:43, 24.02.2013

Dziewczyna w czerwonym płaszczu. Wysoka, szczupła, nogi długie, obejrzałbym się za taką na ulicy. Usta otwarte w krzyku, zgrabna sylwetka nienaturalnie zgięta. Urwana linia otworów wlotowych na przodzie płaszcza, ciemne dziurki niczym cekiny zdobią okrycie.

Chowam się za samochodem, klnę, zmieniam magazynek w glocku. Ku*wa, ku*wa... Strzały cichną na chwilę, wyskakuję zza błotnika, przebiegam kilka kroków i rzucam się szczupakiem za załom muru. Huk, ściana eksploduje odłamkami. Adrenalina kolejną falą uderza do głowy, drapię obcasami o ziemię, ryję pokrywający asfalt śnieg, odpychając się jak najdalej od rogu budynku. Staję na nogi, w uszach huczy echo wystrzałów. Diabli, co teraz? Za plecami mam ścianę ośmiopiętrowego biurowca, po lewej zejście do podziemnego garażu - niestety zamkniętego. Przed siebie nie pobiegnę, rozpieprzą mnie w drobny mak nim dotrę do ulicy. Mogę tylko czekać.

Słyszę pisk opon, samochód ryczy na niskim biegu, bez pudła rozpoznaję dźwięk dieslowskiego silnika volkswagena, którym podjechali zamachowcy. Co jest, chcą wjechać na parking?

Warkot się oddala, gdzieś z daleka dobiega mnie dźwięk syren. Jezu, uciekli. Dzięki ci...

Powoli przesuwam się ku załomowi budynku, pozwalam sobie na szybkie spojrzenie. Parking jest pusty, jeśli nie liczyć jednego podziurawionego kulami kombi z korporacyjnym nadrukiem na masce. Na chodniku po drugiej stronie ulicy leży dziewczyna w czerwieni, za którą już nikt nigdy się nie obejrzy.

Chowam broń do kabury pod pachą, biegnę do samochodu, słysząc nasilający się sygnał radiowozów. Wsiadam do czarnego range rovera, mimochodem zauważając krwawe smugi, jakie zostawiam na jasnej tapicerce. Musieli zahaczyć, sku*wysyny... Uruchamiam silnik, ruszam ostro, ignoruję sygnalizację świetlną i mknę przez miasto, byle dalej od tego przeklętego miejsca.

******

Zwolniłem po przejechaniu trzech przecznic. Ostatnie, czego mi było trzeba, to policja zatrzymująca mnie za przekroczenie prędkości... Samochodu i tak musiałem się pozbyć, przy biurowcu zauważyłem kilka kamer, któraś z nich na pewno zarejestrowała mój odjazd. Adrenalina powoli przestawała działać, poczułem ból i pieczenie w lewym ramieniu. Będę musiał znaleźć jakieś spokojne miejsce, zatrzymać się i sprawdzić czy rana jest poważna. Ale to nie tutaj, nadal byłem zbyt blisko centrum miasta. Dojadę gdzieś na peryferie, wtedy sprawdzę co z ramieniem.

Na powrót skupiłem się na prowadzeniu pojazdu, póki co odsuwając od siebie myśli o postrzale. Nie znałem Kijowa na tyle dobrze, by poruszać się po nim bez pomocy nawigacji. Trzymilionowa metropolia potrafiła łatwo zmylić przyjezdnego poprzetykaną licznymi skwerami plątaniną ulic. Skręciłem w boczną uliczkę, zaparkowałem na chodniku, w długim ciągu osobowych aut. Ze schowka wydobyłem niewielkie urządzenie, przykleiłem do szyby i podłączyłem do gniazda. Przeszedłem do zakładki POI, na chybił trafił wybrałem jedną z całodobowych aptek na obrzeżach miasta. Miejsce dobre jak każde inne, pokręcę się dookoła, może znajdę jakieś zaciszne podwórze. W samochodzie miałem co prawda apteczkę, ale nie byłem pewien czy medykamentów wystarczy na moją ranę. W razie czego, narzucę na marynarkę płaszcz, nikt nie powinien zwrócić na mnie uwagi.

Kolejnym problemem który musiałem rozwiązać, był mój samochód. Range rover na biednych peryferiach będzie rzucał się w oczy jak pojazd kosmiczny, im szybciej się go pozbędę, tym lepiej. Byłem zdany tylko na siebie. W Kijowie nie miałem żadnych kontaktów, nie mogłem też liczyć na współpracowników Handlarzy. Dom, do którego podrzucili mnie Sasza i Andriej okazał się tymczasową dziuplą, został wynajęty tylko i wyłącznie na okoliczność mojej ucieczki z Moskwy. Teraz nikogo już tam nie było, ludzie którzy mnie przyjęli, dawno odjechali, nie zostawiając po sobie żadnych śladów ani tym bardziej aktualnych namiarów.

Jedną z pierwszych rzeczy, o jakie zapytał mnie Andriej w drodze z Moskwy do Kijowa, były moje plany. Przekonany o konieczności jak najszybszego dostania się do Zony, zażądałem przeszmuglowania mnie przez kordon. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, Andriej długo rozmawiał przez telefon. Zwyzywał przy tym kilku różnych facetów i przynajmniej jedną kobietę, później siłą rozpędu sklął Barmana, a na koniec i moje durne pomysły. Tym niemniej, okazał się człowiekiem jak najbardziej kompetentnym. W położonym w podkijowskim Wyszgorodzie domu czekali już na mnie ludzie dysponujący odpowiednimi koneksjami. Następnego ranka miałem wsiąść w wojskową ciężarówkę, wiozącą zapasy dla jednego z zewnętrznych posterunków na skraju Zony. Tam, “zaprzyjaźniony” komendant ukraińskiego postu, miał przeprowadzić mnie przez kordon i odeskortować kilka kilometrów w głąb Zony. Dalej przechwyciliby mnie pracujący dla Barmana stalkerzy, a jeszcze później… jak los zdarzy. Cóż jednak w sytuacji, gdy plany się zmieniły…

Nawigacja poinformowała mnie modulowanym głosem, że dotarłem na miejsce. Faktycznie, przejeżdżałem właśnie obok dużego budynku, położonego - jak oceniałem - u podstawy trójkąta tworzonego przez park imienia Rylskiego i Prospekt Nauki. Cicha, spokojna okolica, nikt nie powinien zwracać na mnie uwagi. Zaparkowałem kilkaset metrów dalej, na końcu bezimiennej uliczki przechodzącej w zaniedbaną parkową aleję. Krzywiąc się i wyginając na siedzeniu SUVa, ściągnąłem marynarkę. Dopiero wtedy zauważyłem, że cały rękaw jest mokry od krwi. Cholera, powinienem był czymś obwiązać ramię. Rozpiąłem koszulę i ostrożnie oderwałem materiał od rany. Na szczęście wyglądała na powierzchowną, najwyraźniej któryś z pocisków tylko mnie musnął. Diabli, wykorzystałem chyba zapas szczęścia na najbliższy rok - dwóch narwańców grzeje do mnie z broni maszynowej, a ja wykpiwam się zaledwie draśnięciem. Trudno było mi ocenić dokładniej co mi się stało, musiałem najpierw oczyścić ramię z krwi. Spod siedzenia wyciągnąłem dużą apteczkę, otworzyłem i aż się uśmiechnąłem. Jakaś dobra dusza zadbała o odpowiednie wyposażenie range rovera. Poza standardowymi medykamentami, bandażami i wodą utlenioną, w środku znalazłem kilka strzykawek, ampułki ksylokainy i dolcontralu, opakowanie ketonalu, kilkanaście tabletek poltramu… Na samym spodzie znalazłem igłę chirurgiczną i zapas nici. Niech mnie, ktoś zmieścił tu połowę apteki. W Zonie te środki byłyby warte fortunę.

Wstrzyknąłem sobie w ramię sto miligramów dolcontralu, a później zabrałem się za oczyszczanie rany wodą utlenioną. Kląłem przy tym szpetnie, bolało jak cholera, no i miałem w perspektywie szycie, a nigdy nie byłem najlepszy w takich robótkach ręcznych. Dzięki Bogu, trafili właśnie to ramię, wolałem nawet sobie nie wyobrażać, jak namęczyłbym się operując lewą ręką. Zacząłem od środka rany, by jak najszybciej zmniejszyć krwawienie, później przeszedłem ku jej krańcom. Wyszło niezbyt prosto, nieładna blizna murowana, ale najważniejsze że całkiem sprawnie mi poszło. Wyrzuciłem igłę przez okno i ciasno obwiązałem poranione miejsce bandażem. Sięgnąłem za fotel, z małej sportowej torby wyciągnąłem biały t-shirt i wełniany sweter, założyłem je, starając się niepotrzebnie nie naciągać lewego ramienia. Wreszcie odchyliłem się na siedzeniu i spróbowałem zająć czymś myśli, w oczekiwaniu na działanie środka przeciwbólowego.

Mogłem być pewien, że zamachowcy nie byli profesjonalistami. Nie miałem złudzeń, gdyby zaatakowali mnie zawodowi mordercy na usługach GRU, albo i sami agenci wojennoj razwiedki, lekarz właśnie wypisywałby mój akt zgonu. W starciu z tymi ludźmi nie miałbym szans. Owszem, długie miesiące w Zone wyostrzyły mój refleks, byłem wytrzymalszy i bardziej opanowany od przeciętnego zjadacza chleba, ale nigdy nie przeszedłem morderczych szkoleń specnazu, nie dorównałbym im w walce, tym bardziej gdyby mieli przewagę liczebną. Ci zaś, którzy mnie zaatakowali, od samego początku zachowywali się jak kompletni amatorzy. Gdy wyszedłem z biurowca, na ulicy ostro zahamował duży dostawczy volkswagen, otworzyły się boczne drzwi i ze środka posypał się deszcz ołowiu. Nie wiem, z czego strzelali napastnicy, broń była na pewno szybkostrzelna - rosyjski Bizon? Skorpion? Któraś z rozwojowych wersji MP5? Nigdy nie potrafiłem rozróżniać pistoletów maszynowych po wydawanym przez nie dźwięku. Wystrzału z kałasznikowa nie sposób jest pomylić z czymkolwiek innym, ale reszta była dla mnie czarną magią. W każdym razie wyglądało to jak scena z filmu akcji klasy B.
Poza tym, czemu zamachowcy odjechali nie upewniwszy się, że wykonali swoją robotę? Wystraszyli się milicji? Amatorszczyzna. A może w ogóle nie byli związani z rosyjskimi siłami specjalnymi? Czyżby polował na mnie ktoś inny? SBU? Cholera...

Otrząsnąłem się z rozmyślań, skupiłem na doznaniach fizycznych. Rana przestała tak rwać, najwyraźniej dolcontral zaczął już działać. Pora najwyższa żeby się zbierać, nie mogłem spędzić w tym miejscu całego dnia. Z samochodem musiałem się pożegnać, pozbycie się go nie powinno być zbyt wielkim problemem. Między drzewami co jakiś czas migali mi przechodnie, kilkaset metrów dalej, na parkowej ławce rozsiadła się grupa małolatów. Ktoś na pewno zaopiekuje się pozostawionym bez opieki wozem. Nim wysiadłem, sprawdziłem wszystkie schowki, upewniając się, że nie pozostawiłem po sobie żadnych dokumentów. Wsunąłem do kieszeni opakowanie ketonalu, gdybym potrzebował leków, po prostu je kupię. Zabrałem też dwa dodatkowe magazynki do glocka, faktem było, że musiałem uciekać, ale nie zamierzałem unikać przemocy, gdyby sytuacja tego wymagała. Na koniec, dla pewności, uchyliłem przednie szyby, a kluczyki rzuciłem na siedzenie. To powinno być wystarczającym zaproszeniem, najdalej jutro range rover zniknie z zaułka. Może nawet milicji uda się go zlokalizować, nim zostanie rozebrany na części albo wywieziony na wschód, do Rosji.

Delikatnym ruchem ramion poprawiłem ułożenie płaszcza, nie poczułem żadnego bólu. Oby opatrunek wytrzymał, przynajmniej następne kilka godzin, nim nie wydostanę się z Kijowa. Ruszyłem szybkim krokiem w stronę Prospektu Nauki. Muszę dotrzeć gdzieś bliżej centrum, najlepiej w pobliże jakiegoś dworca, gdzieś, gdzie uda mi się znaleźć kierowcę chcącego zarobić trochę dolarów. Do położonego na północ od stolicy Dimeru było może z pięćdziesiąt kilometrów, jeśli trafię na rozgarniętego szoferaka, w godzinę będę na miejscu. Powinienem się pośpieszyć, robiło się późno, a nie uśmiechało mi się odwlekać wyjazdu ze stolicy o kolejny dzień. Nie pamiętałem dokładnego adresu człowieka, do którego się wybierałem, ale to nie powinien być problem. Już kiedyś byłem w jego mieszaniu, teraz to kwestia odświeżenia sobie pamięci. W końcu ilu może być jednonogich facetów w tak małym miasteczku...
Ostatnio edytowany przez marcel, 10 Wrz 2013, 00:39, edytowano w sumie 1 raz
>>> Wenn ist das Nunstück git und Slotermeyer? Ja! ... Beiherhund das Oder die Flipperwaldt gersput. <<< ~ Ernest Scribbler

Za ten post marcel otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive KOSHI, Realkriss.
marcel
Opowiadacz

Posty: 436
Dołączenie: 31 Lip 2007, 17:48
Ostatnio był: 29 Paź 2020, 15:47
Kozaki: 193

Reklamy Google

Re: Emigracja (Powrót cz. 2) - by marcel

Postprzez KOSHI w 26 Sie 2013, 18:40

Przeczytałem w pracy, ale komentarz piszę dopiero teraz. Nie będę się długo rozwodził - tekst jest spójny, lekko napisany, bez większych błędów (korektę podeślę na PW, jak znajdę czas). Ciekawy motyw z kobietą w czerwonym płaszczyku - w sumie to taki smaczek, ale bardzo fajny. Kolejny udany tekst, który miło się czytało, i który zachowuje ten sam styl, co Powrót - i to dobry styl. Życzyłbym sobie więcej takich tekstów na forum. Czekam na dalszą część. Kozak leci.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 23 Lis 2024, 06:46
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Emigracja (Powrót cz. 2) - by marcel

Postprzez echelon w 26 Sie 2013, 20:00

Ciekawe, trzymające (wysoki) poziom opowiadania konkursowego.
Dlatego - mimo druty, wieże i strażnice
Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono;
Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice
Byleby jeszcze raz gorączką tęsknot płonąć
Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice
Awatar użytkownika
echelon
Tropiciel

Posty: 305
Dołączenie: 28 Mar 2010, 21:28
Ostatnio był: 12 Lis 2024, 20:24
Miejscowość: Stalowa Wola
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 41

Re: Emigracja (Powrót cz. 2) - by marcel

Postprzez Voldi w 26 Sie 2013, 20:36

Poziom tekstu niezły, błędów nie stwierdzono. Jedyne, co mnie boli, to za mało Zony. W "Powrocie" czuć tą nutę, ten motyw przewodni, mimo opisywanych wydarzeń, "zew Zony" cały czas jest obecny. A tu? Ot, ktoś postrzelał, nie trafił, koleś zostawia całkiem fajnego range rovera na pastwę losu i kmini, co tu zrobić ze sobą i dziurawym ramieniem. Pomimo braku żadnego "ale" w kwestii warsztatowej, tekst fabularnie jest dosyć taki... obojętny, żeby nie powiedzieć "bezpłciowy". Może czytając całość, czułoby się klimat bardziej, ale ja niedawno odświeżyłem opowiadania konkursowe i nie chciałem drugi raz w ciągu paru tygodni czytać tego samego, dlatego tylko pobieżnie przejrzałem ostatnie akapity "Powrotu" (tyle mi wystarczy dla przypomnienia, o czym był tekst) i zabrałem się za "Emigrację".

Dawaj trzecią część, bo jak skończysz na tym to lipa będzie.

:

Od siebie jeszcze powiem, że to opowiadanie jest bardzo dobre. :tm:

Gunwo. :caleb: I kozaka nie dam, bo chu*owe. A ty moje opki przeczytaj, co dodałem ostatnio :realcaleb:
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: Emigracja (Powrót cz. 2) - by marcel

Postprzez Realkriss w 09 Wrz 2013, 09:51

Marcello nadal w formie.
Tekst bardzo dobry, spójny, czyta się z zaciekawieniem co dalej będzie. Znalazłam chyba z jeden niepotrzebny przecinek i nie szukam dalej. Skończ, wysyłaj do Fabryki i wszystko się może zdarzyć...
Ocenię szerzej jak przeczytam całość, bo trudno mi się wypowiadać na temat fabuły, skoro to urywek.

Do poprawienia w 4 akapicie po gwiazdkach nazwa Kordonu dwa razy z małej litery, a jako "kraina geograficzna" Zony powinien być z dużej.
Jedyna rzecz, która mi się nie podoba, to pierwsze zdanie. "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" to tytuł niezbyt dobrej książki Romy Ligockiej, dotyczącej zagłady Żydów. Nijak się to ma do Zony, chyba, że analogia jest zamierzona i celowana w jakiś dalszy rozwój fabuły, to wycofuję sprzeciw. Jeśli jednak nie jest, to nie wiem, po co ten "płaszczyk", skoro dziewczyna jest dorosła i interesująca dla mężczyzn, myślę, że wystarczy zamienić na płaszcz i to nachalnie nasuwające się skojarzenie z książką Ligockiej zniknie.
Awatar użytkownika
Realkriss
Moderator

Posty: 1667
Dołączenie: 08 Lut 2011, 14:58
Ostatnio była: 24 Lis 2024, 10:05
Miejscowość: Warszawa
Frakcja: Wolność
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 882

Re: Emigracja (Powrót cz. 2) - by marcel

Postprzez marcel w 10 Wrz 2013, 00:38

Dziękuję za opinie. :)

@Realkriss,
Tenże "kordon" jest celowo z małej, jako nazwa dla otaczających Zonę zasieków, pól minowych, posterunków i innego ustrojstwa, a nie części Strefy jaką znamy z gry.
"Dziewczyna" pierwotnie była "w czerwonej sukience". Któregoś wieczoru słuchając Fisza podchwyciłem jeden z wersów z jego tekstu i przepisałem - a potem obudowałem go fabułą, którą następnie powiązałem z "Powrotem". A potem zdałem sobie sprawę, że mi się pory roku poje*ały. Więc sukienkę dziewuszka zamieniła na płaszczyk, który mogą nosić nie tylko dzieci, a i na przykład drobnej postury kobiety: ot, takie zdrobniałe dla niego określenie. Analogia jest tak zamierzona, jak ja jestem baletnicą, czyli wcale. Książka nie jest mi znana, powiązać więc mojego pierwszego zdania z jej, książki, tytułem nie mogłem. Zmienię, zgodnie z sugestią, by tekst nie nasuwał osobom bardziej oczytanym skojarzeń z Holocaustem. ;)
>>> Wenn ist das Nunstück git und Slotermeyer? Ja! ... Beiherhund das Oder die Flipperwaldt gersput. <<< ~ Ernest Scribbler
marcel
Opowiadacz

Posty: 436
Dołączenie: 31 Lip 2007, 17:48
Ostatnio był: 29 Paź 2020, 15:47
Kozaki: 193


Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 33 gości