Paragrafy Zony

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

Paragrafy Zony

Postprzez Tajemniczy w 17 Lip 2013, 08:49

To moja pierwsza opowieść więc proszę o wyrozumiałość. Jeśli będą jakieś błędy to proszę pisać.

Prolog

:

Czarnobyl interesował mnie praktycznie od dzieciństwa. Pamiętam, że w wieku czterech lat oglądałem pewien film o Czarnobylu. W tym filmie było dziecko zdeformowane przez tą katastrofę. Sam byłem równocześnie przerażony a zarazem zdumiony - jaka to potężna siła tak zdeformowała te dziecko? Spytałem się taty. Wtedy on opowiedział mi o Czarnobylu, o awarii w CEJ. Wówczas zapragnąłem któregoś dnia zjawić się w Czarnobylu i zobaczyć ślady tej katastrofy.
Jednakże dzieciństwo moje nie należało do najszczęśliwszych. Kiedy miałem 8 lat ojciec się rozwiódł. Po tym jak od nas odszedł przez pół roku mieszkał w Polsce, potem udał się do Niemiec a potem do Holandii. Zamieszkał w Rotterdamie - przynajmniej taki adres był na paczkach które przesyłał do domu z Holandii. Były tam głównie ubrania, słodycze etc- po prostu chciał abym miał w miarę szczęśliwe dzieciństwo. W wieku 13 lat kolejny cios - mama zginęła. Wracała z pracy, gdy jakiś koleś chciał aby pożyczyła mu dwie stówy. Oczywiście mama mu nie dała tych pieniędzy. Wtedy ten gość strzelił do niej. Milicja złapała go, okazało się że był to narkoman, który chciał kasy na „działkę”. Dostał za to 20 lat.
Po śmierci mamy opiekował się mną wujek Stas - brat ojca. Mieszkałem w jego domu w Mińsku w starej kamienicy- małe 3-pokojowe mieszkanie; kuchnia, dwa pokoje, ubikacja i łazienka wspólna dla całego piętra czyli ok. 7 rodzin. Po ukończeniu szkoły podstawowej poszedłem do szkoły zawodowej, kierunek monter sprzętu radiowo -telewizyjnego. Sam nie wiem po co tam poszedłem - w ogóle mnie to nie interesowało, widać poszedłem tam aby chodzić i zdać, poza tym u nas na Białorusi nawet mając papier można gówno zarobić. W wieku 19 lat skończyłem szkołę i trafiłem do wojska. Tam po raz pierwszy usłyszałem słowo „Zona”. Pewien kapral który dowodził naszą kompanią opowiadał nam o niej. Że jest pełna skarbów, że każdy może tam zarobić kupę szmalu. Opowiadał też o tajemniczym miejscu gdzie można wypowiedzieć swoje jedno życzenie i ono się spełnia. Początkowo uznałem to za efekt zbytniego spożycia spirytualiów przez kaprala - gość nie należał do wylewających do kołnierz, z tego powodu dostawał regularny opieprz i nagany od naczalstwa. Nawet miał pseudo - Dżin; jak gdzieś się pojawiła wódka to od razu on się zjawiał. Jednak takie opowieści nie należały do rzadkości w jednostce było paru ludzi którzy o tym mówili. Mówili o wybuchu który stworzył Zonę, o grupie która chroni elektrowni w Czarnobylu, o badaniach naukowców i brzmiało to całkiem wiarygodnie. Wtedy to po raz pierwszy w mojej głowie powstała myśl dostać się do Zony, dostać się do Zony, dostać się do Zony…
Po powrocie z wojska początkowo nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Wujek Stas stracił pracę - pracował jako budowlaniec i pewnego dnia, kiedy ja byłem jeszcze w wojsku spadł z rusztowań. Dostał jakichś niedowładów nóg, stracił pracę i musi chodzić o kulach mając jedynie skromniutką rentę, która ledwo nam starcza. Postanowiłem więc znaleźć pracę. Przez 2 miesiące pracowałem w supermarkecie niedaleko mojego domu jako wykładowca towarów. Jednakże szef - kawał drania - obcinał nam dniówki żądając coraz dłuższej pracy. W końcu miałem tego dość i skończyłem tam pracę. Potem wraz z moim kolegą z piętra wyżej, Dimką Głogowem zacząłem produkować i sprzedawać bimber. Produkcja odbywała się w piwnicy naszej kamienicy rzadko kto tam łaził, więc nikt nam nie przeszkadzał. W krótkim czasie uzbieraliśmy obaj całkiem ciepłą sumkę. Dimka zbierał kasę na wyjazd do Polski ja na wyjazd do Zony i aby coś było dla wujka kiedy ja wyjadę. Równolegle z zarabianiem kasy szykowałem sprzęt do Zony - na targu kupiłem sobie niemieckie spodnie i bluzę wojskową, kilka par ciepłych skarpet oraz bielizny, dosyć spory plecak na drobniejsze rzeczy, kompas. Buty postanowiłem wziąć swoje, miałem parę dosyć wytrzymałych adidasów kupionych jeszcze kiedy robiłem w supermarkecie. W końcu uzbierałem 20 tysięcy rubli - wystarczająco na pobyt w Zonie i dla wujka na życie. Broni szukałem wszędzie nawet pytałem się Dimki, który miał kontakty w tym mieście ale nic nie znalazł. Postanowiłem więc wziąć zwiadowczy nóż typu ZiK - znalazłem go parę lat temu na strychu kamienicy. Naostrzyłem go dobrze jest w niezłym stanie, więc będzie jak znalazł.
W końcu nadszedł ten dzień w którym postanowiłem wyjechać do Zony. Powiedziałem wujkowi że wyjeżdżam w poszukiwaniu pracy.
- Dokąd? - spytał się wujek
- Na Ukrainę do Kijowa. Podobno mają budować jakieś podziemne garaże, może przytulę tam jakąś pracę- skłamałem nie chcąc mu mówić prawdy
- Kiedy zamierzasz ruszyć?
- Już pojutrze.
* * *
Dobra dziś jest ten dzień - wyruszam na Ukrainę a potem do Zony. Cały ekwipunek skompletowany, zrobiłem sobie też prawo jazdy i kupiłem starą Ładę - nią zamierzam dojechać na Ukrainę. Pożegnałem wuja zostawiając go w opiece sąsiadów i ruszyłem.
Na Ukrainę
Do Zony
Ku przygodzie

Rozdział I
:

Na Ukrainę dojechałem bez większych problemów. Granicę przebyłem bezproblemowo. Obecnie jestem tak z kilkaset metrów do placówki wojskowej, zapewne za nią znajduje się Zona. Teraz siedzę sobie w krzakach na poboczu drogi ponieważ zaczęło lać i zastanawiam się jak by tu dostać się do Zony. Moje rozmyślania przerwały odgłosy silnika i odblask świateł samochodowych na mokrej szosie w mroku nocy. W kierunku placówki zbliżał się łazik w którym było dwóch żołnierzy. Na tylnich siedzeniach znajdował się jakiś ładunek przykryty brezentem dla ochrony przed deszczem. Nagle łazik zatrzymał się naprzeciwko krzaków w których siedziałem. Z łazika wysiedli dwaj żołnierze i przeszli na drugą stronę szosy w parometrowych odstępach od siebie. Po ich postawie i pochylonych głowach można było poznać, że wysiedli za potrzebą. W ułamku sekundy w mojej głowie zrodził się plan. Cichutko, aby nie zostać usłyszanym zakradłem się w kierunku łazika i wślizgnąłem się pod brezent. Pod brezentem leżały jakieś skrzynie. Było trochę niewygodnie, ale lepszy taki transport na gapę niż żaden. Po paru chwilach jeden z wojskowych odwrócił się do samochodu.
- Waśka weź się streszczaj z tym szczaniem, tam dokończysz! - usłyszałem podniesiony głos żołnierza
- Już chwileczkę - odpowiedział żołnierz nazywany Waśką. Po paru sekundach usłyszałem kroki
- Lepiej tu się odlać niż w tej cholernej Zonie. Nie mam ochoty na to, aby jakiś rodent czy nibypies odgryzł mi h*ja w krzakach. - powiedział Waśka. Obaj wsiedli do samochodu i ruszyli. Po paru minutach jazdy samochód się zatrzymał. Wyjrzałem ostrożnie przez dziurę w brezencie i zauważyłem że jestem w placówce wojskowej. Wszędzie kręcili się żołnierze, trochę na lewo ode mnie stał transporter opancerzony przy którym jeden z żołnierzy przy świetle latarni coś dłubał przy silniku. Znowu usłyszałem kroki i skryłem się pod brezentem.
- Dokumenty - powiedział ktoś, prawdopodobnie wartownik. Chwila ciszy, wartownik badał dokumenty
- Dokąd jedziecie?
- Do Kordonu, na placówkę pod mostem, zawieźć amunicje i granaty dla naszych - powiedział drugi żołnierz - kierowca łazika którego imienia nie znałem
- Rozumiem. Życzę szczęśliwej drogi - odpowiedział wartownik.
Ładna historia! - pomyślałem sobie, kiedy łazik ruszył - jak ten wóz gdzieś się wypieprzy to nie będzie czego ze mnie i z tych gości zbierać jak to wyleci… Muszę też jakoś wydostać się spod tego brezentu. Ciekawe jakie mieliby miny ci żołnierze gdyby znaleźli mnie pod tym brezentem leżącego na skrzynkach z amunicją? Poza tym ciekawe jak zareagują na mój widok? Może mnie puszczą, może zabiją a może będę musiał dać im w łapę? Mam przy sobie kasę, wiec w razie jak zajdzie taka możliwość to nie będzie problemu. Jedno jest pewne - muszę się stąd wydostać za wszelką cenę. Ale jak? Rozmyślałem tak przez parę chwil, gdy poczułem że samochód zaczyna raptownie zwalniać. Równocześnie usłyszałem strzępki zdań któregoś z żołnierzy
- Tam…ludzie…nasi?...stalkerzy?...
Potem usłyszałem huk serii i brzęk rozbitej szyby łazika. Nad głową gwizdnęło mi parę kul. Nie namyślając się długo wyskoczyłem spod brezentu i upadłem na ziemię. Upadając uderzyłem głową w coś twardego aż przed oczami pojawiły mi się na chwilę krwistoczerwone płaty i poczułem silny ból głowy. Kiedy po chwili odzyskałem świadomość zobaczyłem w mroku nocy pędzącego łazika, który nagle zjechał ostro w lewo na pobocze ścigany seriami tajemniczych napastników. Po przejechaniu paru metrów pobocza zatrzymał się. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i kierowca bezwładnie upadł na ziemię. Zrozumiałem, że tamci zabili ich. Poczułem nagle okropny, dławiący w gardle strach. Napastnicy tymczasem podeszli w kierunku wozu z karabinami przy obojczykach. Obejrzeli go, po czym zawrócili się w stronę szosy.
- Hej, tam leży jeszcze jeden! – usłyszałem głos jednego z nich i skóra ścierpła mi na grzbiecie. Po chwili podbiegł do mnie jeden z tych napastników. W świetle latarki założonej na broń zobaczyłem dosyć wysokiego mężczyznę z dwiema bliznami na twarzy w kształcie litery X.
- Ręce do góry! – wrzasnął
- Ja… nie… jestem … żołnierzem… - mówiłem drżącym głosem podnosząc trzęsące się ręce do góry
- To kto? Może jakiś cholerny szpieg! - znowu wrzasnął
- Jestem… Karol Myhalow…. z Mińska…. Na Białorusi…
- Masz jakieś dokumenty? - odparł już spokojniejszym tonem
Wciąż drżącymi rękoma podałem mu dowód, który miałem w kieszeni na piersi wojskowej bluzy.
- Karol Myhalow- przeczytał - Polak?
- Nie. Matka Polka, ojciec Białorusin - rzekłem już spokojniejszym tonem
- Pierwszy dzień w Zonie?
- Nawet nie pierwszy dzień, tylko pierwsze minuty. A jeśli można wiedzieć, to z kim rozmawiam?
- Mówią na mnie Blizna - przedstawił się wyciągając do mnie rękę - dowódca frakcji najemników. Od trzech lat w Zonie. Pochodzę z Puszkino pod Moskwą. Od dziewiętnastego roku życia służyłem w wojsku. Od 1982 do końca wojny byłem w Afganistanie…
- A ta blizna? – przerwałem mu
- To „pamiątka” po mudżahedinach. Zostałem wzięty do niewoli w czasie walki. Osłanialiśmy konwój czołgów i ciężarówek z amunicją. Ich było o wiele więcej niż nas, a ja i reszta oprócz dowódcy dopiero miesiąc w Afganie . Wszyscy z mojego oddziału zginęli wraz z dowódcą. Przeżyłem tylko ja. Postanowili mnie oszczędzić i wzięli do swojej bazy. Tam od razu przesłuchali mnie bijąc i torturując, wtedy też jeden z nich szablą rozciął mi tak twarz. Przez dwa tygodnie tam siedziałem, ciągle tylko bicie, siedzenie w celi, bicie, siedzenie w celi do tego głodowe wręcz racje… Chcieli mnie tym załamać, abym przeszedł na ich stronę. Na szczęście nasi namierzyli tą ich bazę i wysłali dwa plutony komandosów Specnazu. Rebelianci byli słabo uzbrojeni, mieli jakieś stare strzelby może z dziesięciu miało kałasznikowy. Walczyli pół godziny aż w końcu większość Afgańczyków poległo. Wtedy zostałem uwolniony przez naszych i wróciłem do bazy. Zostałem za to odznaczony Orderem Czerwonej Gwiazdy i medalem Za zasługi bojowe. Potem służyłem aż do końca wojny. A ty jak dostałeś się do Zony? - zapytał się mnie. Opowiedziałem mu wtedy o sobie, i o tym jak dostałem się do Zony - o żołnierzach, o skrytce w brezencie.
- Ja miałem łatwiej niż ty - powiedział Blizna – dałem jednemu żołnierzowi parę kafli w łapę i przewiózł mnie ciężarówką do Zony. A jak sądzisz co zrobiliby z tobą żołnierze gdybyś dojechał do tej placówki?
Odpowiedziałem mu szczerze, że nie mam pojęcia.
- Dla nich w Zonie człowiek bez broni jest niczym, jest zerem. Zapewne od razu by ci wpakowali kulę w głowę, podobno za jeden łebek dostają dwieście rubli premii i już na początku skończyłbyś przygodę z Zoną.
Do Blizny podszedł jeden z jego ludzi. Był dosyć niski, ale krępy. Miał charakterystyczną fryzurę a’la Mr. T z „Drużyny A” i takąż brodę.
- To Chochoł – rzekł Blizna – mój zastępca. No i jak Chochoł, chłopaki znaleźli coś ciekawego w aucie?
- Nie szefie. Jedynie z tyłu znaleźliśmy skrzynie z granatami i z amunicją.
- Mieli broń?
- Tylko kierowca miał pistolet.
- Wóz działa?
- Nie, kule rozpiep*zyły silnik, do tego z tyłu koła przestrzelone.
- Dobra amunicję zabrać, wóz podpalić.
- A trupy? - spytał Chochoł po chwili
- Też spalcie – rzekł Blizna – Albo nie. Zostawcie koło wozu. Albo stalkerzy z wioski kotów ich pogrzebią albo psy.
Chochoł odszedł w kierunku wozu i grupki najemników.
- No można powiedzieć że miałeś szczęście spotykając nas na swojej drodze. - powiedział dowódca najemników
- Mhm - tyle zdołałem mu odpowiedzieć bo nagle znowu poczułem tępy ból głowy i straciłem przytomność. Jak przez watę usłyszałem jeszcze głos Blizny
- Chłopaki, weźcie go!

Rozdział II
:

- Gdzie… ja jestem?
Ciemność przed moimi oczami powoli się rozstępowała, ale przed sobą dalej miałem nieostrą bryłę jakiegoś betonowego sufitu. Obraz powoli wyostrzał mi się, i mogłem już zauważyć wyraźne szpary w betonie.
- No, w końcu wstałeś - usłyszałem głos Blizny
- Co się stało?... Gdzie ja jestem?
- Jesteś w bazie najemników w Dziczy. Uderzyłeś głową w coś twardego i straciłeś przytomność. Odnieśliśmy cię do medyka, on owiązał ci głowę jakimiś szmatami nasączonymi wywarem z jakiegoś zielska i zanieśliśmy cię do bazy.
Rzeczywiście, czułem się o wiele lepiej, głowa nie bolała mnie tak jak przedtem. Widocznie zioła medyka pomogły.
- Mogę napić się wody? - spytałem

W odpowiedzi Blizna wskazał mi palcem beczkę z wodą wokół której leżały kubki. Podniosłem jeden kubek, nabrałem wody i zacząłem pić. Woda miała lekko metaliczny smak od beczki, ale najważniejsze że gasiła pragnienie. Wychyliłem cztery kubki, po czym usiadłem naprzeciwko Blizny.
- Za to że pomogliśmy ci, wzięliśmy sobie trochę rzeczy z twojego plecaka. - powiedział Blizna z jadowitym uśmiechem.
- A gdzie mój plecak? – odpowiedziałem
- Chochoł! – krzyknął Blizna. Po paru sekundach na schodach prowadzących na dół pojawił się Chochoł.
- Co jest, szefie?
- Oddaj plecak Myhalowowi. - powiedział Blizna i rzucił Chochołowi pęk kluczy. Chochoł złapał je w powietrzu, po czym podszedł do rzędu zielonych, obdrapanych szafek stojących przy ścianie. Otworzył jedną z nich i wyjął z niej mój plecak.
- Masz – mruknął Chochoł rzuciwszy mi plecak pod nogi i spojrzał się na mnie lodowato. Od początku widać było, że nie podoba mu się moja facjata. Po chwili poszedł po schodach na dół. Otworzyłem plecak. Buchnęli mi parę skarpet, kilka lasek kiełbasy oraz dwie konserwy. Kasy nie znaleźli, bo w ogóle nie miałem w plecaku ani grosza. Cały zarobek z produkcji bimbru nosiłem w lewej nogawce spodni, po wewnętrznej stronie na wysokości uda. Uszyłem tam sobie kieszeń w której trzymałem moje pieniążki. Pewnie nieźle się wpienili nie znajdując w plecaku pieniędzy. Ale zapewne dla zasady oskubali mnie częściowo z rzeczy…

- Nie znaleźliśmy u ciebie w plecaku żadnej broni - przerwał moje rozmyślania Blizna – przyjechałeś do Zony tylko z tym nożem?
- Tak – odpowiedziałem – przed wyjazdem dwoiłem się i troiłem w poszukiwaniu broni, ale nie znalazłem nic. Wziąłem więc tylko ten nóż.
- Coś się kiepsko przygotowałeś z tą wyprawą. Ale to nic. Mam dla ciebie mały prezent – powiedział Blizna po czym podszedł do jednej z szafek i otworzył ją. Wyjął z niej dubeltówkę oraz garść naboi. Od razu poznałem model dubeltówki - TOZ34, rosyjska robota. Kiedy wziąłem broń do ręki szybko zniknął mi uśmiech. Broń była w kiepskim stanie, jeśli nie mówić że w fatalnym. Kolba była upstrzona licznymi otworami po kornikach, w wielu miejscach na metalowych elementach zlazła oksyda – ślad długiego użytkowania i braku konserwacji – i pojawiła się rdza. Złom, który po pierwszym strzale może rozpadnie mi się w rękach. Do tego nie miała pasa nośnego, tylko jakiś sznur. Blizna zobaczył mój brak entuzjazmu i powiedział
- Co, broń kiepska? Nie martw się, kupę kotów marzy o takiej giwerze jaką ty masz, jeszcze zobaczysz.
- Nie, nie jest taka zła - odparłem - Mogę przetestować tą broń? – spytałem się
- Spoko – odpowiedział Blizna. Wstał i odmierzył trzydzieści kroków do przodu. Budynek w którym znajdowała się baza najemników wyglądał jak niedokończony blok - nie było ścian, były jedynie sufity i podłogi oraz schody prowadzące na górę i na dół. Po odmierzeniu trzydziestu kroków Blizna podszedł do kupy pustaków stojących na podłodze i wziął jeden z nich. Ustawił go w miejscu, gdzie postawił ostatni krok. Następnie podszedł do grupki najemników, która zebrała się przy schodach chcąc zobaczyć co się dzieje. Wziął od jednego z nich pustą butelkę i postawił ją na pustaku.

- No dobra, możesz strzelać – powiedział do mnie. Przełamałem dubeltówkę i załadowałem jeden nabój kulowy. Zatrzasnąłem lufę i dokładnie wymierzyłem w butelkę. Kiedy wziąłem ją na cel wstrzymałem oddech. Wystrzał i natychmiastowy efekt, butelka rozbiła się na kawałeczki. Blizna gwizdnął przeciągle
- No, no nie wiedziałem że masz takie oko – powiedział z uznaniem Blizna. Reszta najemników także kiwała głowami z uznaniem. – Skoro tak umiesz strzelać to dasz sobie radę w Zonie. A tak w ogóle to po co przyjechałeś do Zony?
- Chcę zarobić trochę pieniędzy i tyle – odpowiedziałem. Blizna przez chwilę milczał.
- Jeśli zależy ci na zarobieniu pieniędzy to najlepiej jak przyłączysz się do samotników. Oni właśnie polują, zbierają artefakty, różne graty i sprzedają je handlarzom po to aby zarobić. Mają swoją placówkę w Kordonie ale to daleko. Są też praktycznie tuż obok w Barze. Znajduje się tam też baza frakcji Powinność. Najlepiej będzie jak się udasz właśnie do Baru, tam będą wiedzieli co z tobą zrobić.

- Kiedy będę mógł ruszyć? – zapytałem się
- Możesz nawet teraz. Pójdzie z tobą jednak jeden z moich ludzi, on zna dobrze drogę do Baru. Zejdźmy na dół, tam on czeka.
Po chwili zeszliśmy po schodach na dół. Znalazłem się na parterze budynku. Tu także nie było ścian, wszędzie były porozpalane ogniska przy których siedzieli ludzie w niebieskich kombinezonach.
- Żaba! – zawołał Blizna. Jedna z postaci, która siedziała przy ognisku wstała i podeszła do nas.
- Co jest? – spytał się
- Odprowadzisz tego kota do przejścia do Baru.
- Okej szefie.
- No, trzymaj się Myhalow. – powiedział Blizna. Kątem oka zauważyłem też, że prawa ręka Chochoła powędrowała w kierunku kabury z pistoletem, znowu też patrzył się na mnie lodowato. Muszę w przyszłości uważać na tego typa, jeśli kiedykolwiek go spotkam. Blizna także niby taki spoko koleś, ale także może być z niego kawał sukinsyna.
- Dziękuję za pomoc – odpowiedziałem i ruszyłem z najemnikiem w kierunku Baru. Po iluś tam minutach dotarliśmy bez przeszkód do przejścia do Baru
- To dziwne, w ogóle nie ma mutantów - to były jedyne słowa tego najemnika kiedy doszedłem do przejścia do Baru. Dobra, ruszam. Najemnik kiwa mi głową w geście pożegnania, nie odpowiadam mu. Zobaczymy co tam na mnie czeka…

Rozdział III
:

- Stój! – usłyszałem szczekliwą komendę. Przed sobą zauważałem zaporę z worków a za nią kilkoro ludzi w czerwono-czarnych kombinezonach.
- Ręce do góry! – kolejna komenda. Wraz z nią usłyszałem trzask odbezpieczanych zamków, toteż bez wahania podniosłem łapy w górę.
- Rzuć broń przed siebie!
Rzuciłem broń i zobaczyłem jak jeden z nich ją złapał.
- A teraz masz powoli podchodzić, z rękami w górze! Jeden podejrzany ruch i będziesz jak durszlak!
Powoli podchodziłem w kierunku głosu. W końcu po jakimś czasie doszedłem do posterunku. Po chwili ten co wydawał mi komendy, spytał się.

- Kim jesteś?
- Karol Myhalow – odpowiedziałem – przyszedłem z…
- Gówno mnie obchodzi skąd ty przychodzisz! – bezceremonialnie przerwał mi – znajdujesz się na terenie Baru, i jest to teren kontrolowany przez Powinność. Jeden jakiś podejrzany wygłup , jakaś strzelanina i leżysz! Zrozumiano!
- Tak – odpowiedziałem – Nie wiecie może gdzie jest…
- Spieprzaj, nie mamy czasu na gadkę z jakimś lamusem!- znów przerwał mi oddając broń
Miły człowiek, cholera – pomyślałem sobie z ironią, kiedy odszedłem od posterunku – już ci najemnicy byli lepsi, chociaż z mordą nie skakali i nie szaleli jak szajbusy.
Błądziłem kilka minut wśród pustych hal aż w końcu znalazłem się w hali w środku której paliło się ognisko. Przy ogniu siedziało dwóch ludzi. Pierwszy miał skórzaną kurtkę i obrzyna, drugi siedział pociągając co jakiś czas z butelki. Miał na sobie kurtkę a na nią miał przyczepione stalowe płyty, zapewne prymitywna kamizelka kuloodporna, oraz jakiś stary karabin z obciętą lufą i kolbą, jakiś samopał kłusownika. Podszedłem do nich i spytałem się:
- Ej, nie wiecie może gdzie jest ktoś kto może dać mi pracę?
Ten z samopałem, gdy usłyszał moje słowa wytrzeszczył oczy jakby zobaczył diabła. Gość z skórzaną kurtką odpowiedział

- W barze „100 Radów”. To niedaleko. – po czym wskazał mi drogę. Podziękowałem im i poszedłem tam. Po paru minutach znalazłem się przed małą halą z napisem „Bar 100 Radów”. Wszedłem tam. Nie był to bar, tylko puste pomieszczenie zapewne bar znajdował się za tym pomieszczeniem. Na lewo ode mnie, w rogu stał stół przy którym siedział gość z rozczochraną fryzurą z okularami na oczach i dłubał przy jakimś karabinie. Za nim na ścianie była półka na której leżało kilka skrzynek. Wokół niego stało kilka karabinów opartych o ścianę oraz leżał zwinięty materac. Poczuwszy moją obecność podniósł oczy i spytał
- Nowy?
- Tak – odpowiedziałem. Okularnik skinął tylko głową i zabrał się do pracy. Wyszedłem z tego pomieszczenia i znalazłem się przed murowanym budynkiem. Znalazłem wejście i po schodach zszedłem na dół. Schodząc usłyszałem muzykę i byłem pewny że dobrze trafiłem. Wszedłem do baru. Bar wyglądał dosyć skromnie. Na wprost mnie stało kilka stołów z krzesłami przy których siedzieli uzbrojeni goście. Jedni ćmili papierosy, drudzy coś jedli, inni pospolicie chrapali, po rogach pomieszczenia stali ludzie w czerwono-czarnych kombinezonach, takich samych jak mieli ci z tej zapory. Na prawo od wejścia znajdowała się lada przy której stał barman. Zobaczywszy mnie w wejściu powiedział
- Ej, ty nowy weź nie stój w progu jak gówno w przeręblu tylko siadaj.

Trochę zmieszany usiadłem przy stole który znajdował się tuż przy wejściu. Kiedy usiadłem od razu poczułem dotkliwy głód- ostatnio jadłem jeszcze przed wjazdem do Zony, toteż wyjąłem z plecaka moje zapasy uszczuplone przez najemników Blizny. Wyjąłem kiełbasę, ukroiłem glon chleba po czym zacząłem łapczywie jeść, widać przeżycia poprzedniej nocy i dnia spowodowały że stałem się aż tak głodny. Kiełbasa była dobrze przyprawiona aż czułem na języku piekący smak ziarenek pieprzu. Następnie wziąłem manierkę którą miałem zaczepioną na pasie i wypiłem z niej parę łyków wody. Zakręciłem manierkę, przypiąłem ją do paska, po czym ocierając usta brzegiem dłoni dokładniej obejrzałem pomieszczenie. Pomieszczenie miało drewnianą podłogę, nad sufitem świeciła się żarówka której światło przyćmiewały smugi papierosowego dymu. Na ścianach mnóstwo plakatów z lasencjami, jakieś stare schematy jak opatrywać rannych i takie inne. Poczułem się zmęczony toteż wygodniej ułożyłem się na krześle. Oczy same kleiły mi się do snu i już poszedłbym w kimę, gdy usłyszałem głos

- Ej, ty nowy weź podejdź tu.
To ten cholerny barman, cholera wie po co mnie woła. Niechętnie wstałem z krzesła i ziewając podszedłem do lady. Oparłem się o nią rękoma po czym mruknąłem
- Co?
- Co, pierwszy dzień w Zonie?
- Ta. Przyjechałem zarobić trochę.
- A gdzie przedtem bywałeś?
- Tu i tam. Nie pojmiesz. – odpowiedziałem, bo miałem już dość tego wścibskiego gościa
- Może po stakanie? Będzie się lepiej rozmawiało?
- Dawaj – odpowiedziałem. Barman poszedł na chwilę za drzwi które wychodziły na jakąś kuchnię czy magazyn. Po chwili wrócił z półlitrówką wódki i musztardówką.
- No pij chłopie – powiedział mi nalewając mi do pełna. Natychmiast wychyliłem kielicha. Wódka natychmiast rozlała mi się żarem po żołądku i przełyku i poczułem przyjemne rozlewające się po ciele ciepło. Nie zastanawiając się, gestem poprosiłem barmana o kolejny kielich. Nalał mi, ja znów wychyliłem. Zmęczenie i senność ustąpiło jak ręką odjął.
- Nie wiesz może, gdzie mogę znaleźć pracę?
- Ja z chęcią mogę dać ci robotę. Ale jak to pracodawca, chcę wiedzieć gdzie przedtem bywał mój nowy pracownik.
Chcąc, nie chcąc opowiedziałem mu swoją historię. Kiedy zatrzymałem się na pobycie w bazie najemników barman przerwał mi.
- Zaraz, ty byłeś w bazie najemników?

- Tak. Po uleczeniu mnie przez medyka przynieśli mnie do swojej bazy. Dali mi tą dubeltówkę i poszedłem do Baru.
- Na twoim miejscu chłopie bym zmówił paciorek za to, że wróciłem żywy z ich bazy. Najemnicy to dziwna frakcja - niby z nami w zgodzie ale często chłopaki znajdują martwych stalkerów z kulami lub śladami noża w Dziczy. Przypadek? Nie sądzę, ostatnio był u nas taki jeden Palnik. Gość za kilka flaszek wódki potrafił wszystko skołować, jakbyś mu powiedział i zaoferował sporo wódki to by Miga wojakom ukradł i Migiem do Baru przyleciał. A więc pokłócił się kiedyś o coś z najemnikami. Tamci po kłótni jakoś się z nim skontaktowali i powiedzieli mu żeby przyszedł do nich, aby jak to mówili polubownie załatwić sprawę. Chłopaki ostrzegali go żeby nie szedł, ale nie posłuchał. Te polubowne załatwienie sprawy wyglądało tak że następnego dnia chłopaki znaleźli go w Dziczy z trzema kulami w plecach.
Po opowieści barmana poczułem się lekko nieswojo. Widać miałem dobre przeczucie z tym, że opuściłem ich bazę. Do tego Chochoł i ta jego łapa wędrująca do kabury z gnatem, te podejrzane uśmieszki Blizny… No, no tym razem przeczucie mnie uratowało.
- A co to za jakiś cudak siedzi w tym małym baraku koło baru?

- To nasz mechanik, Stiopa. Zazwyczaj siedzi sobie grzecznie w swoim kąciku przy stole i dłubie przy broni albo kombinezonach. Czasami, ale to bardzo rzadko rusza do Zony szuka jakichś tam części czy coś w tym stylu. Dla mnie dobry fachowiec, nawet Powinność daje mu swoje pancerze i giwery do naprawy, ale dziwak. Z nikim nie zagada, dajesz mu broń, mówisz co ma zrobić on ci mówi za ile masz przyjść i ile będzie kosztować, wracasz, bierzesz broń, dajesz mu kasę i tyle z jego gadki. Jedyny plus z tego to taki, że nie targuje się o kasę pół godziny jak co niektórzy, dasz mu parę stów i jest zadowolony. Jak będziesz musiał połatać kombinezon albo broń to wal do niego jak w dym, naprawi tanio i dobrze. No dawaj jeszcze jednego, za zdrowie Stiopy i nas wszystkich w tej cholernej Zonie - powiedział barman nalewając kolejny kieliszek. Wychyliłem go, ale nagle poczułem że robię się senny. Widać wódka i zmęczenie zaczęło zbijać mnie z nóg.
- Ej nie wiesz może gdzie można się tu kimnąć?
- Poszukaj jakiegoś ogniska wokół któregoś powinien być materac. A o robocie pogadamy jutro, dziś z twoim zmęczeniem do niczego dobrego nie dojdziemy.

- Dobrze – powiedziałem krótko i wyszedłem z Baru. Na dworze była już ciemna noc. Przeszedłem przez mały barak przy którym Stiopa dalej coś dłubał. Minąłem go po czym skręciłem w lewo do hangaru. Zobaczyłem tam puste ognisko koło którego leżał materac. Zdjąłem plecak i ułożyłem się wygodnie. Zdążyłem jedynie wsadzić sobie plecak między nogi i natychmiast zapadłem w sen.
* * * *
- Ej ty, wstawaj barman coś od ciebie chce.
Poczułem jak ktoś mnie szarpie za rękaw. Odruchowo szarpnąłem ręką i po chwili wstałem. Przypomniała mi się wczorajsza rozmowa i ruszyłem do 100 Radów. Barman przywitał mnie.
- O, nareszcie wstałeś już 9 rano. A więc jaką pracę chcesz?
- Jakąś niezbyt trudną.
- Niezbyt trudną mówisz? – zapytał się barman. Odwrócił się i poszedł do magazynu. Po chwili wrócił trzymając w ręku mop i wiadro z wodą.
- No, trzymaj i szoruj. Chcesz jakiejś łatwej roboty to masz. Tylko dobrze podłogę w magazynie wymyj.- powiedział barman. Pozostali stalkerzy którzy siedzieli w barze jak jeden mąż ryknęli śmiechem. Ze wstydem i złością zabrałem się do pracy.

Rozdział IV
:

Eh… Mam już dosyć tej Zony. Przez dwa tygodnie pracowałem u barmana, dzień w dzień wstawać o 4 rano i wymyć wszystko, bo barman otwiera 100 Radów o 6… Ciągle tylko mycie i mycie tych cholernych podłóg, w tym cholernym barze. Ale i to się skończyło. Od tygodnia jestem na „bezrobociu”, ponieważ barman zatrudnił takiego jednego nowego. Wołają na niego Długi z powodu niskiego wzrostu, tak na złość. Do tego ten jest jeszcze kucharzem, przedtem pracował w Odessie w jakiejś restauracji, toteż powiększyło się menu w barze. Ja natomiast teraz można rzec jestem chłopcem na posyłki- a to przynoszę drzewa na ognisko, a to coś przekażę, zaniosę komuś broń do Stiopy i dostaję tyle pieniędzy że mam tylko na przysłowiowy chleb i do chleba, jedynie w niedzielę kupuję sobie talerz szczi* za 50 rubli. Kasy z produkcji bimbru na razie nie ruszam, może później bardziej mi się przyda niż teraz. W końcu miałem jednak dość takiej pracy i poszedłem do barmana.
- O, Myhalow! Jak tam leci?
- Eeeh… - machnąłem pogardliwie ręką – jak zawsze. Stara bieda… Nie masz może jakiejś pracy dla mnie? Tylko bez jaj, nie takie coś jak z tym szorowaniem podłóg!
- Hmm… - mruknął barman i namyślał się przez chwilę – O, mam dla ciebie pracę – rzekł – wczoraj wieczorem był w barze Stiopa. Mówił mi, że ostatnio ma jakieś problemy, może będziesz mógł mu pomóc.
Podziękowałem barmanowi i poszedłem w kierunku baraku Stiopy. Stiopa jak zwykle siedział przy stole, jednakże tym razem nic nie robił. Siedział przy stole z rękami na czole i spoglądał w ziemię, widać było że ma problem.
- Cześć, Stiopa. – przywitałem się – Barman mówił że masz podobno jakiś problem?
Stiopa podniósł głowę i patrzył się na mnie jak cielę na malowane wrota.
- Barman ma rację, rzeczywiście gość ma lekko nie po kolei z głową. – pomyślałem sobie i powtórzyłem do niego głośniej
- Barman mnie tu przysłał.
Stiopa ocknął się.
- A, tak, tak… Widzisz, ostatnio mam problem z Powinnością. Obiecałem generałowi Woroninowi że zbuduję dla niego radiostację, on chce podsłuchiwać wojskowe meldunki. Żeby jednak zbudować radiostację potrzebne mi są części. Tutaj nie ma takich bajerów, toteż wybrałem się do Kordonu. Znalazłem tam części.

Sidorowicz załatwił mi je z zewnątrz w drodze rewanżu, kiedyś pomogłem mu w pewnej sprawie. Jednakże kiedy wracałem do Baru zaatakowały mnie nibypsy. Ze mnie kiepski strzelec, do tego panicznie boję się psów toteż uciekłem wrzucając torbę z częściami na drzewo które stoi niedaleko Baru, za rowem. Teraz Woronin jest na mnie wściekły za to, a ja za żadne skarby świata tam nie pójdę. Musisz się tam wybrać, wybić psy bo nie dadzą ci podejść i zabrać torbę z częściami. Zrobisz to?
- Tak – odpowiedziałem, po czym poszedłem w kierunku wyjścia z Baru. Przeszedłem koło posterunku Powinności. Już z daleka słyszałem skomlenia psów. Zdjąłem dubeltówkę z ramienia i załadowałem dwa naboje śrutowe. Powoli podchodziłem w kierunku rowu i drzewa. Zauważyłem psy i zacząłem je liczyć. Dwa, cztery, pięć psów. Dwa najbliższe postanowiłem zabić jako pierwsze. Namierzyłem pierwszego i strzeliłem. Dostał w krzyż i z głośnym skowytem upadł na ziemię. Drugi oberwał w głowę i upadł na ziemię wierzgając tylnymi łapami. Szybko załadowałem dwa kolejne naboje. Dwa psy już szarżowały na mnie, oddałem dwa strzały jeden po drugim. Oba psy tuż przed mymi nogami upadły na ziemię. Został jeszcze jeden. Załadowałem dwa śruty, gdzie ten bandyta może być? W tej chwili usłyszałem za sobą warczenie. Błyskawicznie odkręciłem się i praktycznie nie celując oddałem dwa strzały. Pies skoczył w moim kierunku, ale oba naboje dostały go w locie i padł na ziemię z roztrzaskanym łbem. Dobra, najgorsze za sobą, teraz czas na torbę. Podszedłem do drzewa i spojrzałem w górę.

Torba wisiała na jednej z gałęzi. Wspiąłem się z trudem na drzewo i praktycznie koniuszkami palców zdjąłem torbę z częściami. Założyłem ją na ramię. Ciężka franca, jak ten Stiopa ją targał przez Kordon, Wysypisko aż pod Bar i jak tak wysoko zarzucił na drzewo? Teraz musiałem zejść. To nie nastręczyło mi problemu, po prostu opuściłem się na najniższej gałęzi w dół i zeskoczyłem. Potem rzuciłem okiem na martwe psy. Podszedłem do pierwszego z brzegu, wyjąłem nóż i odciąłem mu ogon. Pracując w Barze widziałem sporo stalkerów, którzy sprzedawali psie ogony Barmanowi, podobno przemycają je do świata zewnętrznego a tam robi się z nich szale, skóry też skupują ale większość psów miała skóry podziurawione od śrutów, a ja nie umiałem zdjąć z nich skóry. Po chwili miałem już w ręku pięć psich ogonów. Włożyłem je do plecaka, zarzuciłem torbę na ramię i ruszyłem do Baru. Powinnościowcy stali na posterunku niewzruszeni tak jak zawsze, żaden z nich nawet się nie spojrzał, nic nie powiedział. Minąłem ich po czym podszedłem prosto do Stiopy.
- O, już jesteś. – powiedział Stiopa – I jak, masz tą torbę?
Postawiłem torbę z częściami na stół. Na widok torby Stiopa uśmiechnął się i zaczął wyjmować części na stół.
- Zobaczmy, co tutaj mamy… Potencjometry… lampy… kondensatory.. No, no Sidorowicz wykonał kawał dobrej roboty, zresztą to u niego normalne, jak on się do czegoś zabiera to robi to tak, że mucha nie siada. No, teraz będę mógł się zabrać do pracy i na pewno zrobię tą radiostację.
Potarłem kciukiem o palce, w geście zapłaty.
- Ach tak, pieniądze… Już ci daję. Proszę i dziękuję za pomoc – powiedział dając mi osiem banknotów sturublowych. 800 rubli, a ciekawe jeszcze ile da mi barman za ogonki. – pomyślałem. Pożegnałem Stiopę i poszedłem do Baru. Od razu podszedłem do barmana.
- Cześć mam tu coś, co może cię zainteresować. - powiedziałem wyciągając z plecaka ogony. Barman wziął je w ręce, obejrzał, pogładził futro.
- To ogony ze starych psów, futro nie jest już aż tak miękkie. Jakby to były młode osobniki mógłbyś dostać 300 rubli za sztukę. Za te dostaniesz ode mnie co najwyżej po stówie.
I tak byłem zadowolony 1300 rubli w jeden dzień piechotą nie chodzi, tyle zarabiałem miesięcznie w supermarkecie, ale przy jakiej harówie! A tu, poszedłem, zabiłem parę psów, zabrałem torbę, ogony i mam ponad tysiąc rubli.
- Myhalow, a może teraz kupiłbyś coś lepszego do żarcia, a nie ciągle te szczi jak co niedziela.
Barman miał rację, od dawna nie jadłem porządnego obiadu. Spojrzałem na menu, medytując przy tym które danie wziąć.
- Poproszę ziemniaki, pomidory ze śmietaną i dwa jajka sadzone.
Barman skinął głową, zapisał w notesie po czym zawołał Długiego i przekazał mu kartkę. Nie chciało mi się sterczeć przy ladzie, toteż usiadłem przy stole. Po chwili przyszedł Długi z obiadem. Obiad znajdował się na blaszanym talerzu z przegródkami, taki sam jak mają więźniowie w filmach.
- Trzysta rubli – powiedział Długi. Dałem mu trzy sturublowe banknoty, które on dał barmanowi. Zacząłem jeść. Po kilkunastu minutach na talerzu nie było śladu z obiadu. Potem wyciągnąłem się na krześle i zapadłem w poobiednią drzemkę. Nie wiem jak długo spałem, gdy nagle poczułem że ktoś targa mnie za ramię.
- Koleś wstawaj, mam sprawę do ciebie.
- Co do... – podniosłem powieki i zobaczyłem przed sobą gościa ubranego w czarny płaszcz z kapturem. Pod połami płaszcza było widać kamizelkę kuloodporną. W ręku trzymał karabin M1 a na prawym udzie miał szeroką kaburę z której wystawała kolba obrzyna. Przez kamizelkę miał przewieszony pas na którym były założone ładownice. Był ogolony na zero, patrzył się na mnie skośnymi oczami i miał kozią bródkę.
- Te ogony z psów to ty sam zdobyłeś, czy podpieprzyłeś komuś? – spytał
- A jak myślisz? Zabiłem je i mam ogony, a co?
- Chciałbyś nieco więcej zarobić niż na tych psich ogonach?
- Zależy na czym.
- Jutro ruszam do Kordonu, rozwalić legowisko psów za wioską kotów. Potrzeba mi kompana obeznanego z bronią, a ty widzę umiesz strzelać. To jak, zgadzasz się? To co rozwalisz, lub znajdziesz jest twoje.
- Zgoda – odpowiedziałem, bo właśnie o czymś takim marzyłem - większej wyprawie w głąb Zony.
- To w takim razie przyjdź jutro do Baru, parę minut przed dziesiątą. Jak masz mało naboi to lepiej sobie dokup, nie wiadomo co lub kogo można w drodze spotkać.
- A więc jutro o dziesiątej?
- Tak.
- Jeśli jeszcze można wiedzieć, to z kim gadam?
- Wołają na mnie Lis. A ty jak się nazywasz?
- Karol Myhalow z Mińska.
- To dobra, do jutra Myhalow.
- Do jutra.
Lis odkręcił się na pięcie, po czym usiadł w przy stole w rogu pomieszczenia, ja natomiast wyszedłem z Baru. Minąłem Stiopę i znowu położyłem się przy swoim ognisku, na swoim materacu. Jutro ruszamy, muszę się wyspać, a rano muszę jeszcze kupić naboje do dubeltówki.

*szczi - znany w kuchni rosyjskiej rodzaj zupy z warzyw liściastych, z dodatkiem mięsa, grzybów lub ryb.

Rozdział V
:

No… Nareszcie jestem znów w Mińsku. Właśnie jadę do domu starym, zdezelowanym autobusem, którym zawsze wracałem z miasta do domu. Wysiadam z autobusu. Na ulicy zima, śnieg pokrył drogi i chodniki, czuję chłodny dotyk płatków śniegu na twarzy. A oto i kamienica w której spędziłem swoje dzieciństwo i młodość. Wchodzę przez bramę na podwórko, wokół mnie stare, obdrapane czteropiętrowe budynki kamienicy, stojąc czuję się jak na dnie studni. Kieruję się do domu. Otwieram drzwi i widzę wujka Stasa leżącego na podłodze. Dostał kulę w brzuch. Podnosi głowę i coś mówi do mnie, jednak nie słyszę co. Podchodzę do niego. Wujek ciągle coś mówi i wskazuje palcem na drzwi od mojego pokoju. Spoglądam tam i widzę niewyraźny cień w drzwiach pokoju. Cień zaczyna powoli nabierać kształtów, zaczyna mieć nogi, tułów, twarz. Poznaję tą twarz, to Chochoł. Wyjmuje z kieszeni pistolet i celuję do mnie. Z wolna naciska spust, uśmiechając się szyderczo…
Zerwałem się z materaca z głośnym krzykiem. Przechodzący obok ogniska Powinnościowiec patrzy się na mnie.
- Koszmar? – spytał
- Tak, koszmar – odpowiedziałem
Pokiwał tylko w zrozumieniu głową i poszedł dalej. Z rozdzierającym jękiem położyłem się na materacu. To tylko koszmar, tylko koszmar. Poza tym w snach zawsze jest na odwrót, niż ma być. Podniosłem do oczu elektroniczny zegarek. Dziewiąta pięćdziesiąt, a ja jeszcze nie jestem w Barze. Lis z pewnością już na mnie czeka, do tego muszę kupić naboje u barmana. Natychmiast zerwałem się z materaca, wziąłem plecak i poszedłem do baru. Lisa na szczęście jeszcze nie było. Podszedłem do lady barmana.
- Daj mi dziesięć naboi śrutowych i dwadzieścia kulowych. – powiedziałem
Barman spojrzał się na mnie ze zdziwieniem i poszedł na zaplecze. Po chwili wrócił trzymając w ręku trzy tekturowe pudełka z nabojami.
- Trzysta rubli – odparł. Wysupłałem z kieszeni pieniądze i zapłaciłem mu. No, mam już naboje. Usiadłem przy stole czekając na Lisa. Znów spojrzałem na zegarek. Już dziesiąta, spóźnia się drań. Po chwili usłyszałem odgłos kroków na schodach. Spojrzałem ku wejściu i zobaczyłem Lisa. Przez chwilę stał w progu baru rozglądając się niezdecydowanie. W końcu zauważył mnie i podszedł do stołu.
-Sorry że się spóźniłem, zaspałem. – powiedział zdenerwowany – To jak, jesteś gotowy do drogi?
- Tak, możemy już ruszać. – odpowiedziałem. Wstałem z krzesła i wyszliśmy na zewnątrz. Lis skierował się w kierunku wyjścia w stronę Wysypiska. Po jakimś czasie dotarliśmy do granic Rostoka. Minęliśmy szybko posterunek Powinności przy wejściu po czym skierowaliśmy się drogą w kierunku Wysypiska. Po kilkunastu minutach drogi doszliśmy do Wysypiska. Zbliżaliśmy się w kierunku jakiegoś posterunku na którym była grupa ludzi. Po chwili okazało się że to Powinnościowcy. Lis poszedł do jednego z nich.
- Cześć Larwa – powiedział do niego. Gość w kombinezonie z przezroczystym hełmem odwrócił się.
- O, to ty Lis. - powiedział głosem stłumionym przez hełm – Dokąd tak lecisz?
- Do Kordonu. Woronin już tydzień truje mi dupę abym wybił psy za wioską kotów, ale nie pójdę tak daleko sam. Wziąłem więc tego typa – wskazał palcem na mnie – i oto jestem.

Larwa spojrzał się na mnie. Miał przy sobie dziwny karabin w układzie bullpup. Znałem ten karabin, to OC- 14 Groza, karabin szturmowy rosyjskiej produkcji. Będąc w wojsku strzelałem z niego parę razy. Mała broń, ale z potężną siłą ognia, w ręku dobrego żołnierza może być śmiertelnie niebezpieczna dla wroga. Takie cacko by mi się przydało zamiast tego zardzewiałego gówna, które dał mi Blizna.
- A ty kto? – spytał się mnie.
- Karol Myhalow z Mińska.
- O, widzę krajan. Ja jestem z Brześcia. Nie widziałem cię tu nigdy. Nowy?
- Tak. Niecały miesiąc tu siedzę.
- Dobra skończcie te pierdoły – przerwał Lis – musimy lecieć dalej. Poszliśmy. Skręciliśmy w lewo od placówki Powinności i przeszliśmy obok zrujnowanego budynku.
- To Pchli Targ. Kiedyś była tu grupa samotników – handlarzy. Stali tu parę miesięcy, aż wykurzyli ich bandyci. Przedtem było to jedno z bezpieczniejszych miejsc na Wysypisku, teraz w dzień możesz spotkać bandytów a w nocy mutanty. – objaśnił mi Lis.

Wysypisko sprawiało na mnie wrażenie opuszczonego miejsca. Wszędzie wraki pojazdów, jakieś hałdy śmieci pozostałych jeszcze z osiemdziesiątego szóstego roku. Nagle Lis zatrzymał się i zaczął wąchać powietrze. Ja też nagle poczułem dziwny zapach oraz posmak w ustach.
- Cholera jasna, kwasówka! – krzyknął Lis – Musimy znaleźć schronienie! – powiedział do mnie. Natychmiast zaczął biec, ja za nim. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem chmurę rdzawego koloru.
- Za parę minut zacznie padać! – znowu krzyknął Lis – Szybciej! – popędził mnie, widząc że zwalniam. Po jakimś czasie zobaczyłem betonową rurę na wzniesieniu. Lis powiedział
- Właź do tej rury!
Po chwili wślizgnąłem się do rury, za mną wlazł Lis.
- Co to jest kwasówka? – spytałem ciężko dysząc
- Kwasówka to opad żrącego deszczu. Powstają nad elektrownią atomową i wiatr zawiewa je nad Zonę. Są silnie żrące, potrafią w parę sekund rozpuścić ciało człowieka, mutanta oraz najlepsze kombinezony, nic przed nią cię nie uchroni tylko dobry dach. Jedynie tutejsze zmutowane rośliny przeżywają kwasówki.
Spojrzałem przez otwór w rurze na zewnątrz. Na ziemię spadały rdzawe krople deszczu które natychmiast parowały po kontakcie z ziemią. Na języku i podniebieniu czułem szczypanie. Po paru minutach przestało lać. Wyszliśmy na zewnątrz. Chmura kwasówki przeszła z wiatrem w kierunku Baru.
- Coś krótko padało – rzekł Lis patrząc w niebo – raz, kiedy byłem w Barze lało godzinę. Ale to dobrze, nie miałem ochoty garbić się godzinę w tej rurze.
Po paru minutach odpoczynku znowu ruszyliśmy naprzód, kierunek Kordon. Przechodziliśmy obok małych stawów wypełnionych zielonkawą mazią gdy nagle Lis kazał zatrzymać mi się. Wyjął z plecaka lornetkę i zaczął patrzeć przez nią przed siebie.
- Mamy problem, Myhalow. W naszym kierunku idzie dwóch wojskowych. Ale grzecznie ich przywitamy – przecedził przez zęby Lis ściskając mocniej swój karabin – Dobra, ja chowam się w tych krzakach na lewo ty w tych, które rosną za tobą – powiedział szeptem Lis – jak będą przechodzić tędy, to strzel do pierwszego jak będzie obok mojego krzaka, okej? Drugiego ja załatwię.

- Dobra – wychrypiałem, czując dziwną suchość w gardle. Może akurat przejdą obok i nie będę musiał…?
Dobra, nie ma czasu na myślenie, musisz działać – powiedziałem sam do siebie w myślach. Wślizgnąłem się w krzaki i położyłem się na ziemi. Istotnie, wojskowi zbliżali się w naszym kierunku. Na czele szedł gość z płaską, czerwoną czapką polową na głowie. Za nim zbliżał się gość z wąsami. Żołnierz z czapką miał zawieszony na ramieniu dziwny karabin trochę podobny do AK-74. Drugi miał AK-74U. Gość z czapką zatrzymał się na chwilę i zaczął coś mówić szeptem do gościa z wąsami. Ten skinął głową po czym ruszyli dalej. Z wolna zbliżali się w kierunku krzaków, w których siedział Lis. Dobra, nie można czekać dłużej. Wziąłem na muszkę pierwszego żołnierza i nacisnąłem spust. Żołnierz chwycił się rękoma za brzuch, zrobił krok do przodu i upadł na twarz. Drugi już zdejmował karabinek z ramienia, ale w tym momencie padł na ziemię obalony strzałem z karabinu Lisa. Dostał w głowę i upadł na ziemię z rozkrzyżowanymi rękoma. Spojrzałem na zabitego przeze mnie gościa i nagle poczułem, że robi mi się niedobrze i dostałem torsji. Boże, to pierwszy człowiek którego zabiłem…
Lis podszedł do mnie.
- No udało się nam. Ci dwaj już skończyli służbę – dodał z ironicznym uśmiechem – teraz trzeba by zobaczyć, co mają przy sobie.
Podszedłem do swojego trupa. Obróciłem go na twarz. Miał zamglone oczy, nie żył. Przymknąłem na chwilę oczy, zaraz znowu będę rzygał, kiedy to się skończy? Zdjąłem mu karabin z ramienia. Był to dziwny karabin, czarny, na naboje 5.45, podobny trochę do kałacha. Gość miał przy sobie dwa magazynki i jeden w broni, razem dziewięćdziesiąt naboi. Lis podszedł do mnie i przeciągle gwizdnął.
- Ładna maszyna. To Obokan, broń głównie używana przez wojskowych i Powinność. Celna, tyle że ma jeden feler, strzela tylko seriami po trzy naboje. Możesz założyć do niej lunetę i granatnik, wtedy masz elegancką broń szturmowa.
Lis poszedł przeszukiwać swojego gościa, a ja zabrałem się do dalszych poszukiwań. Z wewnętrznej strony płaszcza wyjąłem z kieszeni pugilares w którym były dokumenty. Przeczytałem personalia:
Iwan Malin
3 Batalion Specnazu Grupa „Alpha”

- Jasny gwint, Lis to komandosi z Specnazu! – powiedziałem przeczytawszy dane.
- Że co!? ku*wa, jeszcze nam tego brakowało. „Alpha” to spadochroniarze, elitarni komandosi zrzucani nad Zoną. Oni nie są z placówki w Kordonie, tylko z bazy odległej od Zony o jakieś trzy-cztery kilometry. W razie jakichś problemów idą do Zony, lub są przerzucani w głąb za pomocą helikopterów.
Zacząłem dalej przeszukiwać kieszenie. W pewnym momencie poczułem w jednej z kieszeni dziwny kształt. Wsadziłem rękę – klamka. Wyjąłem z kieszeni. Makarow, rosyjski pistolet, w Barze sporo stalkerów ma takie. W miarę celna i niezawodna broń, w magazynku 12 naboi kaliber 9x18mm. W kieszeni było jeszcze coś, to zapasowy magazynek. Pistolet wsadziłem za pas a magazynek do kieszeni, muszę się w przyszłości postarać o kaburę. Zacząłem dalej przeszukiwać i pod podszewką płaszcza wymacałem jakieś trzy, małe torebeczki. Rozprułem nożem płaszcz i wyjąłem je. W celofanowych, małych woreczkach znajdował się jakiś susz, marihuana. To i tutaj to palą? Spytałem się o to Lisa.
- Tak, sporo wojskowych to pali. Oczywiście u nich jest to zakazane, więc sadzą często sadzonki w głębi Zony a my albo im je palimy albo zabieramy żeby mieć samemu co zajarać. Jak sam nie palisz to możesz sprzedać Sidorowiczowi za ładną sumkę. Barman nie kupi, bo Powinność by mu łeb za to ukręciła.
Na cholerę mi to świństwo, lepiej sprzedać. Teraz zabrałem się za plecak. Odciąłem szelki plecaka nożem i otworzyłem go. W środku była puszka z fasolą w sosie pomidorowym, paczka razowych sucharów oraz białe opakowanie. Wyjąłem je i przeczytałem napis- witamina C.
- Ej, Lis po co tu witamina C?
- A widziałeś gdzieś w Zonie, żeby ktoś miał owoce? Tutaj główne źródło witaminy C to tabletki, naukowcy hodują podobno cytryny, ale słono trzeba za nie płacić. Takie witaminy w świecie zewnętrznym to nic, ale tu są na wagę złota. Kupę stalkerów ma szkorbut właśnie z braku witaminy C. Bierz je i tyle, na pewno ci to wyjdzie na zdrowie.
Po paru minutach skończyliśmy przeszukiwanie. Ja znalazłem Obokana, magazynki do niego, pistolet, trzy torebki z ziołem, puszkę fasoli, suchary i witaminy C. Lis zadowolił się tylko karabinkiem, który i tak miał zamiar sprzedać oraz paczką sucharów. Już mieliśmy ruszać dalej gdy Lis zapytał się mnie
- A buty?
- Co buty, jakie buty? – odparłem
- No, tego żołnierza. Prawie nówki, a zobacz w jakim stanie są twoje.

Spojrzałem na swoje adidasy. Widać było że już są mocno zniszczone, podeszwa powoli odrywała się od buta. Widać w Zonie nie ma miejsca na skrupuły. Zdjąłem buty żołnierza i założyłem na nogi. Były trochę za duże, ale lepsze za duże niż za małe, co najwyżej włożę do środka jakichś szmat czy gazet i będą pasować. Ruszyliśmy szukać noclegu, bo powoli zbliżała się noc i zaczął wiać chłodny, przenikliwy wiatr. Przeszliśmy przez szosę i doszliśmy do ogrodzonego złomowiska.
- Tu odpoczniemy – powiedział Lis. Poszliśmy jeszcze nazbierać gałęzi i rozpaliliśmy ognisko. Lis znowu się odezwał
- Dobra ty się prześpij, ja mogę całą noc siedzieć, dla mnie to żaden problem.
Posłuchałem jego rady i położyłem się. Sen nie chciał jednak szybko nadchodzić, ciągle bowiem myślałem o wydarzeniach dzisiejszego dnia…

Rozdział VI
:

- Myhalow, wstawaj – usłyszałem głos Lisa. Ciężko wstałem z ziemi przeciągając się.
- Jasny gwint, jak mnie wszystkie gnaty bolą. – powiedziałem krzywiąc się z bólu.
- Jakbyś się postarał o karimatę czy śpiwór, to byś tak nie jęczał. Następnym razem załatw sobie u Barmana.
- Która godzina? – odparłem ziewając i przecierając oczy.
- Dwie po ósmej. Musimy zjeść szybkie śniadanie i ruszamy dalej, dziś musimy załatwić psy i wrócić do Baru.
Posililiśmy się paroma sucharami i kilkoma łykami wody, po czym ruszyliśmy w kierunku Kordonu. Przy przejściu minęliśmy kolejny posterunek, akurat tam stali samotnicy.
- Dokąd idziecie? – zapytał się nas młody chłopak w skórzanej kurtce i makarem w ręku.
- Do Kordonu, zniszczyć legowisko psów.
- Rozumiem. Życzę powodzenia, koledzy. – odparł. Ruszyliśmy dalej. Po parunastu minutach drogi znaleźliśmy się w Kordonie. Minęliśmy opustoszały budynek posterunku i ruszyliśmy dalej.
- Teraz idziemy cały czas prosto. Kiedy miniemy stary dom po naszej stronie skręcamy w prawo i idziemy przez tunel.
- Aha, rozumiem. – odpowiedziałem. Przypomniała mi się rozmowa kierowcy łazika z wartownikiem. Nie miałem ochoty spotkać się po raz kolejny z wojskowymi. Szliśmy dalej, gdy nagle usłyszałem przed sobą tętent wielu racic. Lis szarpnął mnie za bluzę.
- To dziki. Włazimy w te krzaki, bo nas stratują.
Po chwili znaleźliśmy się w krzakach i nabiegły dziki. Było ich dosyć sporo. Lis zaczął liczyć.
- Jeden, dwa, trzy… dziewięć, dziewięć sztuk. Takiej gromadzie nie dalibyśmy rady, rozniosłyby nas na strzępy. – powiedział Lis. Tętent ucichł, dziki widać pobiegły dalej.
- Dobra, idziemy dalej. – powiedział Lis patrząc się w stronę w która pobiegły dziki.
- Jak sądzisz, czemu te dziki uciekły? – spytałem po paru minutach drogi.
- Nie wiem. Może coś je wystraszyło, może wojskowi je spłoszyli strzałami. Ważne jest to, że nas nie zauważyły. – odrzekł Lis – O, już widać starą chałupę. Skręcamy w prawo. – zakomenderował. Minęliśmy jakąś opustoszałą chlewnie. Jedna z obór nie miała tylnej ściany i było widać tlące się jeszcze ognisko, oraz kilka petów leżących na ziemi.
- Ktoś był tu niedawno, maks pół godziny temu. – odparł Lis tonem znawcy podszedłszy do ogniska . Pozostało mi tylko wierzyć w jego przypuszczenia ,że ten ktoś poszedł, a nie czai się na nas w krzakach albo w budynku. Idziemy dalej. Oto przed nami tunel, w środku tunelu jakieś betonowe rury, blaszane kontenery, zardzewiałe żelastwo i części jakichś ciężarówek.
- Czemu wojskowi nie mają tu posterunku? – zadałem kolejne pytanie Lisowi.
- Swego czasu nasi puścili plotę, że Powinność w nocy zaminowała ten tunel. Wiadomość ta dotarła do wojskowych i ci debile chwycili to i nie wystawiają posterunku, a my mamy bezpieczne przejście. Wystarczyłoby żeby wysłali tu patrol z wykrywaczem. Ale dobra, dzięki temu nie trzeba bulić kasy na łapówkę dla nich za przejście, albo prześlizgiwać się Bóg wie gdzie.
Po pół godziny drogi znaleźliśmy się przed małą wioską. Po wiosce kręciło się sporo stalkerów, w głębi wioski znajdowało się wejście do jakiejś piwnicy lub schronu. Przy szosie prowadzącej w kierunku posterunku wojskowego stał spalony wrak wozu, którym dostałem się do Zony. Ciał żołnierzy nie zauważyłem.
- Ej Karol, co się tak gapisz na ten wrak? Ruszamy, parę minut drogi i jesteśmy na miejscu.
Minęliśmy wioskę kotów po czym znaleźliśmy się na skarpie. Pod nią znajdowała się mała dolina a po niej łaziło kilka psów. Lis kiwnął do mnie głową i zdjął karabin z ramienia, to samo zrobiłem ja.
- Strzelamy na trzy. – szepnął – Raz, dwa, trzy!
Po tym jak przebrzmiało słowo „trzy” nacisnąłem na spust celując w pierwszego psa. Potem błyskawicznie strzeliłem w kierunku kolejnego. Lis też nieźle sobie radził, zatłukł już kilka psów. Po kilkudziesięciu sekundach nie było widać żadnego ruchu. Lis powiedział
- Dobra ja idę się odlać, a ty idź tam na dół i zabierz z psów ogony. Potem się podzielimy.
Lis odszedł w kierunku krzaków, a ja zszedłem po skarpie w dół. Schodząc usłyszałem głuchy ryk. Zatrzymałem się na chwilę nasłuchując. Nie, nie to coś mi się przesłyszało. Zszedłem na dół i zbliżałem się do pierwszego psa, gdy znów usłyszałem ryk. Nie, to nie złudzenie. – pomyślałem zdejmując z ramienia dubeltówkę. Usłyszałem też ciężkie sapanie i nagle parę metrów przed sobą zauważyłem biegnące na mnie przezroczyste „coś”. Wycelowałem w nie i dwa razy strzeliłem. Za pierwszym razem trafiłem, bo zwierz ryknął za drugim już nie. Zdołałem jedynie krzyknąć po czym poczułem jak coś z ogromnym impetem powala mnie na ziemię. Przekoziołkowałem parę razy słysząc ryk i sapanie, gdy nagle usłyszałem dwa strzały z obrzyna i ryk ucichł. Podniosłem głowę z ziemi i przed sobą zauważyłem dziwną kreaturę. Była podobna do człowieka miała brunatno szary kolor skóry i była potężnie umięśniona. W miejscu twarzy bestii było widać wielką ranę od pocisku, mutant nie miał też lewej łapy urwanej od strzału. Lis podszedł do mnie ciężko dysząc z emocji.
- Schodziłem już ze skarpy do ciebie, gdy zauważyłem że zdjąłeś broń z ramienia. Już wiedziałem, że coś będzie nie tak. Zauważyłem tylko cień tej kreatury i od razu strzeliłem. Na szczęście strzały były celne gdyby nie to, byś skończył jako obiadek dla tej pijawki. Nic ci nie jest? – spytał się mnie Lis. Dopiero wtedy poczułem ból i pieczenie w lewym ramieniu. Spojrzałem na nie i zobaczyłem rozdarty rękaw wojskowej bluzy. Podciągnąłem rękaw i zobaczyłem na ramieniu trzy szramy z których ciekła krew.

- Ładnie cię drapnęła, dobrze że nie wyrwała ci całego ramienia. – powiedział Lis – Chodź, idziemy do Sidorowicza. Kupisz tam bandaż i opatrzysz tą ranę. Tylko poczekaj chwilę, wezmę ogony i idziemy.
Lis sprawnie poodcinał psie ogony, po czym ruszyliśmy do wioski kotów. Minęliśmy budynki i weszliśmy do bunkra. Sidorowicz siedział za ladą. Był to starszawy gość z łysiną. Na sobie miał biały podkoszulek i ciemną kamizelkę. Zobaczywszy Lisa powiedział
- O Lis, dawno cię tu nie było. A ten to kto? – spytał
- To Karol Myhalow, nowy. Poszliśmy za wioskę wybić sforę psów, ale nie zauważyliśmy pijawki. Drapnęła go w ramię, kiedy poszedł zebrać ogony. Na szczęście byłem w pobliżu i zabiłem tą bestię.
- Nie masz może bandaża? – spytałem go
- Tak, oczywiście. – odparł Sidorowicz wyciągając z szuflady bandaż – Pięćdziesiąt rubli – dodał.
Zapłaciłem mu, po czym zdjąłem bluzę i zacząłem owijać ranę. Po paru minutach rana była zabandażowana.
- Jak ci się zagoi, to będziesz miał elegancką pamiątkę z Zony. – powiedział Sidorowicz chichocząc się – Może macie coś dla mnie na sprzedaż?
- Tak – odparł Lis – osiem ogonów z psów.
Sidorowicz wziął je od Lisa i zapłacił mu osiemset rubli. Potem zapytał się mnie
- A ty kocie, masz coś na sprzedaż?
Kiwnąłem głową i wyjąłem z kieszeni trzy torebki z marihuaną. Podałem je Sidorowiczowi. Sidorowicz otworzył jedną i powąchał.
- Eee, elegancki towar, nie jakiś syf podlewany sikami pijawki czy proszkiem do prania. – powiedział z uznaniem – Skąd to masz? – spytał się mnie
- Od wojskowego. Trafiliśmy na nich wczoraj na Wysypisku, koło tych małych jeziorek. Jeden z nich miał to pod podszewką płaszcza.
- Pewnie szli do Doliny Mroku, do Zęba. – powiedział Sidorowicz - Ząb to handlarz bandytów. Ostatnimi czasy wojskowi, którzy hodują maryśkę chodzą do niego w czasie patroli, i sprzedają mu swój towar. Gość jednak często oszukuje, lub daje małe ceny. Często jest też tak, że zabijają wojskowych po wejściu do bazy i biorą oprócz towaru ich broń i amunicję ,wojaki mają taki sport ekstremalny albo wrócą żywi i z forsą, albo martwi i bez grosza przy dupie. - zaśmiał się - Jak jeszcze kiedyś będziesz miał zioło to pruj do mnie, a nie do tego leszcza. On to co najwyżej sprzeda za parę rubli, albo sprzeda kulę między oczy.
- Dobra, wszystko rozumiem. Ile dasz mi za to?
- Z racji że to dobry towar dwieście rubli za sztukę. Pasi?
- Pasi – odpowiedziałem po czym Sidorowicz dał mi 600 rubli – Nie wiesz może gdzie tu jest woda? – spytałem się Sidorowicza
- Koło drugiego domu na lewo jest studnia.
- Czekaj, czekaj – zatrzymał mnie Lis – Weź też moją manierkę i napełnij ją.
Wyszedłem z bunkra trzymając dwie manierki. Podszedłem do studni i opuściłem wiadro w głąb. Usłyszałem plusk wody i po paru chwilach podciągnąłem wiadro do góry. Zanurzyłem twarz w wodzie i wypiłem kilka łyków wody. Następnie nabrałem wody do manierek i obmyłem resztą wody twarz. Ile dałbym za kąpiel w wannie... – pomyślałem sobie. Wróciłem do bunkra i zobaczyłem, że Lis nerwowo przeszukuje kieszenie.
- Szefie nie masz może paczki Marlboro? Właśnie się skapnąłem, że skończyły mi się fajki.
- Marlboro? Patrzcie go jaki paniczyk, Marlboro mu się zachciało! – wyrzucił z gniewem Sidorowicz – Nie ma i na razie nie będzie! Nie dalej jak trzy dni temu miała przyjść do mnie grupa przemytników z Kijowa. Mieli przynieść cały karton z kratami papierosów Marlboro i Fest. Przechodzili już przez granicę, gdy wpadli w jakieś druty rozciągnięte nisko nad ziemią. Upadli i druty zaczęły brzęczeć, potem przybiegli wojskowi i zaczęli strzelać. Ledwo udało im się ocalić dupy, ale towar przepadł i teraz sobie wojaki palą, a nie my. – zakończył Sidorowicz.
- To już niczego nie masz do palenia? – jęknął Lis.
- Mam tylko paczkę luźnego tytoniu i 2 paczki bibułek.
- Dawaj
- Sto rubli
Lis wziął tytoń i bibułki, kucnął na podłodze bunkra i zaczął zwijać papierosy. Po paru minutach skręcił kilka sztuk.
- Nie masz może jakiejś pustej paczki? Nie chcę trzymać w kieszeni, bo się pogniotą – powiedział Lis. Barman dał mu z szuflady pustą paczkę.
- Dzięki – odparł Lis po czym wsadził papierosy do paczki. Wyjął jednego i zapalił go.
- Okej, lecimy do Baru. Na razie Sid. – powiedział Lis. Sidorowicz kiwnął tylko głową. Wyszliśmy na zewnątrz
- Która godzina? – zapytał się mnie Lis.
- Piętnasta - odpowiedziałem
- Dobra musimy przyspieszyć kroku. Jak zapadnie zmrok musimy być przynajmniej przy posterunku Powinności na Wysypisku.
Przyspieszyliśmy i z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej Baru…
* * * *


Byliśmy już na Wysypisku, gdy Lis kazał się zatrzymać.
- Stój – rozkazał mi – Słyszysz?
Zacząłem nasłuchiwać i usłyszałem chrząkanie i mlaskanie.
- Co to może być?
- Dzik. Głosy dochodzą gdzieś tam z boku. Chodźmy sprawdzić. Jak będzie ich kilka, to pryskamy, jak jeden to może spróbuje go załatwić.
Podchodziliśmy ostrożnie w kierunku odgłosów. Po paru metrach wszystko się wyjaśniło. Nie więcej jak dwadzieścia metrów od nas okazały dzik rył w ziemi. Co jakiś czas mlaskał głośno, widać dorwał jakieś robaki albo gryzonie. Lis powoli zdejmował karabin z pleców. Następnie równie ostrożnie położył się na ziemi, to samo zrobiłem ja i podciągnął broń do oka. Wymierzył dokładnie w dzika i strzelił. Dzik upadł na ziemię wierzgając kilka razy racicami, po czym znieruchomiał. Podeszliśmy do niego.

- Ładna sztuka, bite sto kilo mięsa, barman się ucieszy. – powiedział Lis. Wyjął z cholewy prawego buta długi nóż i zaczął oprawiać dzika. Po kilkunastu minutach leżały przed nami dwa spore udźce.
- Więcej mięsa nie weźmiemy. No cóż, psy się ucieszą. – powiedział z żalem Lis – Teraz napluj na to mięso.
- Co? – odparłem zdziwiony
- Napluj nie chcę, aby barman mnie opieprzył za to, że przyniosłem mu radioaktywne mięso.
Chcąc nie chcąc naplułem na mięso.
- Teraz poczekajmy minutę. Jak ślina nabierze zielonego koloru, to znak że mięso jest radioaktywne. Tutaj każdy tak robi.
Poczekaliśmy parę minut, ślina dalej miała przezroczysty kolor. Mięso było dobre.
- Dobra trzeba zrobić jeszcze jedną rzecz. – powiedział Lis, po czym odszedł w kierunku małego lasku. Po paru minutach wrócił trzymając w garści kilka czarnych, włochatych owoców wielkości brzoskwini lub śliwek. Wyjął z nich spore pestki i zaczął nacierać mięso sokiem z owocu.
- To konserwówka czarnobylska. Sokiem z niej naciera się mięso, dzięki temu przez dobę zachowuje świeżość, może cały dzień leżeć na słońcu i nawet jedna mucha na nie nie siądzie i nie będzie cuchnąć. Okoliczni bimbrownicy pędzą też z niej bimber. Można jeść na surowo, jest bardzo smaczna. No dobra, ja biorę jeden udziec, ty drugi, barman da nam za jeden z pięć stów.
Założyłem jeden udziec na ramię, po czym ruszyliśmy przed siebie. Nad Zoną powoli zapadał zmierzch. Po kilkunastu minutach byliśmy w okolicy Pchlego Targu.

- Dobra, tu zatrzymamy się i rozpalimy ogień. – powiedział Lis. Wyjął lornetkę i popatrzył w kierunku Pchlego Targu.
- Nie ma tam nikogo. – powiedział - Możemy spokojnie rozpalić ogień.
Lis poszedł i nazbierał trochę grubszych gałęzi. Rozpalił ogień, po czym wyjął z plecaka mały ruszt z trzema składanymi nóżkami i ustawił go nad ogniskiem.
- Postaw tu puszkę z fasolą. Podgrzana będzie smaczniejsza. – rzekł. Ustawiłem otwartą puszkę z fasolą na ruszcie. Lis natomiast naostrzył nożem patyk i nałożył na patyk kawałki mięsa z udźca. Po chwili krople tłuszczu z sykiem spadały w ogień błyskając na sekundę jasnożółtym płomyczkiem. Patrzyłem w ogień i zamyśliłem się. Ciekawe co tam u wujka, co w domu, jak z jego zdrowiem… Żebym chociaż mógł napisać jeden list! Lis szturchnął mnie
- E, nie rozmyślaj tak, bo ci się żarcie przypali. – mruknął. Zdjąłem puszkę z fasolą i postawiłem ją na ziemi. Następnie wyjąłem z plecaka łyżkę, którą swego czasu buchnąłem od barmana z kuchni i zacząłem jeść. Po paru minutach nie było śladu fasoli. Zagryzłem to jeszcze dwoma sucharami i popiłem wodą. Lis także skończył się posilać. Nagle zza sobą usłyszałem kilka stłumionych odległością strzałów pistoletowych. Parę chwil po tym powietrze rozjazgotało się od serii kilku karabinów.

- Leją się gdzieś koło cmentarzyska pojazdów. Pewnie posterunek samotników przyuważył bandytów albo żołnierzy. – odparł Lis nasłuchując – Nie, nie, bandyci w taką porę raczej nie łażą. Z pewnością to żołnierze. – głośno rozmyślał Lis – A my już ruszamy, nic tu po nas. Gaś ognisko i lecimy do Baru.
Podniosłem się niemrawo spod ogniska i zgasiłem ogień kilkoma garściami piasku.
- No, no, ruszaj się. – przynaglał mnie Lis. Przeszliśmy koło Pchlego Targu i doszliśmy do posterunku Powinności. Posterunku pilnowało tylko trzech żołnierzy, reszta zluzowanych siedziała przy ognisku gwarząc albo spała. Minęliśmy ich i poszliśmy dalej. Po jakimś czasie nareszcie doszliśmy do Baru. Był już wieczór, godzina dwudziesta dwadzieścia, jeśli wierzyć mojemu zegarkowi. Minęliśmy posterunek po czym poszliśmy do Baru. Weszliśmy do Baru i pierwsze co zauważyłem, to barmana z ręką w gipsie.
- O, co się panu szanownemu stało w łapę? – zapytałem żartobliwie. Kilku stalkerów zaśmiało się cicho.
- Eee – machnął zdrową ręką barman – to wszystko przez tego jełopa Długiego! – krzyknął głośno odwracając głowę w kierunku kuchni. Stalkerzy znowu się zaśmiali. – Wczoraj rano jak zawsze wstałem o piątej, bo Bar czynny od szóstej. Szedłem przez kuchnię i poślizgnąłem się na mokrej podłodze. Długi źle wytarł podłogę i upadając złamałem sobie rękę. Chłopaki przyprowadzili medyka. Nastawił złamaną kość i wsadził rękę w gips, dwa tygodnie z tym czymś… O, ale widzę że macie jakieś mięso dla mnie?
- Tak – odpowiedziałem – Wracając udało nam się zabić dzika.
- Mięso nie jest radioaktywne? Sprawdzaliście?
- Tak, sprawdzałem. Mięso prima sort.
Barman wyjął z kasetki na pieniądze dwa banknoty pięćsetrublowe i zapłacił nam.
- Długi! – krzyknął barman. Po chwili z kuchni wyszedł Długi.
- Co jest, szefie?
- Poćwiartujesz te dwa udźce i włożysz je do lodówki.
- Do lodówki? – przerwałem mu – W ogóle, to skąd macie tu elektryczność?
- W małym pomieszczeniu obok kuchni stoi silnik diesla. Powinność dawno temu znalazła w jednej z hal ciężarówkę. Nie miała tylnich kół i mostu, ale za to był silnik. Przyprowadzili Stiopę, obejrzał silnik i okazało się że jest sprawny, wystarczyło tylko rozebrać i przeczyścić. Dobra rzecz takie coś, tyle że muszę sporo płacić przemytnikom za ropę. Kiedyś na każdym stole stała lampa naftowa ale to było ryzyko – niech ktoś ją przewróci to chwila i pożar, a tu wszystko drewniane.
Zauważyłem, że Lis zniknął. Postanowiłem się co nieco dowiedzieć o Lisie od barmana.
- Lis pochodzi z Kijowa, kiedyś był w mafii. Któregoś dnia jednak jego wrogowie zabili w jego mieszkaniu całą rodzinę, żonę i dwójkę dzieci. Jego uratowało to, że musiał iść do lekarza. Kiedy wrócił zobaczył jedynie trupy. Postanowił ścigać tych sprawców i po paru tygodniach zabił ich w centrum Kijowa. Rozumiesz – zabił trzech typów w centrum dużego miasta! Potem ścigała go milicja i wojsko, a ten, jak jakiś pieprzony Rambo wyślizgnął się im, mając jedynie pistolet. Potem doszedł do granicy Zony i sterroryzował kierowcę wojskowej ciężarówki pistoletem. Kazał mu przejechać na pełnym gazie przez posterunek w Kordonie. Potem wyskoczył z ciężarówki i zaczął się błąkać po Zonie praktycznie bez niczego, miał tylko ten swój pistolet. Kiedy doszedł do Baru to początkowo Powinnościowcy chcieli do niego strzelać, bo myśleli że to zombi. I tak gość wyglądał jak zombi. Obszarpany, brudny, wygłodzony i chory, trząsł się z zimna jak osika. Na szczęście udało mu się dojść do zdrowia, i już z dwa lata siedzi w Zonie. Może coś zjadłbyś, Myhalow? – zapytał się mnie barman skończywszy opowiadać.
- Nie, nie. Przed wejściem do Baru już jadłem. – odpowiedziałem, bo czułem że muszę iść spać. Wyszedłem z Baru i poszedłem w kierunku swojego ogniska. Nic się nie zmieniło, tyle że wokół ogniska leżały pety i parę pustych butelek po wódce i puszek, widać ktoś ładnie balował jak mnie nie było. Wypieprzyłem ten burdel, po czym zaraz po dotknięciu głową materaca poszedłem spać.

Rozdział VII
:

Od czasu mojej wyprawy do Kordonu minęło pół roku. Obecnie jestem samotnikiem – wybieram się z grupami stalkerów w głąb Zony. Uzbierałem już „na czysto” osiem tysięcy rubli, ale zamierzam jeszcze posiedzieć w Zonie parę miesięcy, stała się dla mnie koktajlem w którym rozsmakowałem się na dobre. Żyję w Zonie i równocześnie poznaje prawa które nią rządzą, takie paragrafy Zony. Ostatnio zakupiłem sobie kombinezon najemników u barmana. Do „100 Radów” zaglądam często, barman daje mi różne misje - głównie pomoc jajogłowym z Jantaru, parę razy osłaniałem ekspedycje naukowców. Jest to ciężka i niebezpieczna fucha – naukowcy często są atakowani przez bandytów liczących na ważne i drogie dokumenty, groźne są też anomalie i mutanty – ale bardzo dobrze płatna. Jak na razie nie spotkałem Blizny ani Chochoła, raz tylko chłopaki z grupy Romka Apacza widzieli Chochoła z oddziałem pod bazą Wolności w Magazynach Wojskowych. Czasami też oczyszczam wejście do Rostoka z psów – ćwiczę na tym oko, a przy okazji mam zarobek z ogonów i skór. Pewnego dnia jednak zostałem wezwany do bazy Powinności. Siedziałem w Barze, gdy zobaczyłem na schodach jakiegoś Powinnościowca.

- Czy jest tu stalker Karol Myhalow?
Wstałem z krzesła. O co do diabła chodzi?
- To ja. – odpowiedziałem
- Generał Woronin prosił, aby was wezwać. Ma do was bardzo ważną sprawę.
- Już idę. – odpowiedziałem, po czym wyszedłem odprowadzany wzrokiem stalkerów zdziwionych tą niezwykłą sceną. Idąc zastanawiałem się o co może w tym chodzić. Nie doszedłem jednak do żadnego logicznego wniosku. Postanowiłem się spytać Powinnościowca, ale ten tylko odparł
- Nie wiem, to tajemnica frakcji. Dowiesz się na miejscu od generała.
Dotarliśmy do terenu bazy frakcji Powinność. Na wejściu zatrzymał nas wartownik z posterunku.
- A ten tu czego? – zapytał patrząc na mnie
- Stary ma do niego sprawę. – odezwał się eskortujący mnie Powinnościowiec. Wartownik puścił nas. Stanąłem koło schodów prowadzących na dół i wtedy podszedł do mnie jeden z nich.
- Każdy nie należący do frakcji Powinność przed spotkaniem z dowódcą musi zdać broń. – powiedział. Zdjąłem z ramienia Obokana, wyjąłem z kabury pistolet i nóż zza pasa, po czym jeszcze przeszukano mnie.
- Dobra, możesz przejść.
Zszedłem po schodach na dół w towarzystwie Powinnościowca. Po kilkunastu stopniach znalazłem się w jakiejś piwnicy. Na wprost mnie leżało kilka materacy. Na lewo znajdował się piec z rożnem. Obok mnie były zakratowane drzwi za którymi na półkach leżały stosy skrzyń po amunicji, zapewne kiedyś był tu jakiś arsenał lub coś w tym stylu. Podeszliśmy do generała Woronina. Eskortujący mnie zameldował
- Panie generale, melduje doprowadzenie Karola Myhalowa.
- Dziękuję, szeregowy – odparł Woronin – Możecie odejść.
Powinnościowiec zasalutował, po czym poszedł po schodach na górę.
- A więc to ty jesteś Karol Myhalow, tak? – zapytał patrząc się na mnie
- Tak. Jeśli można wiedzieć generale, to po co mnie tu przyprowadzono?
- Po kolei, za chwilę wszystkiego się dowiesz. – powiedział Woronin po czym zastanawiał się chwilę – Słyszałem, że podobno byliście kiedyś w bazie najemników, tak? – zapytał się mnie
- Tak – odpowiedziałem – Spotkałem najemników…
- Wiem, wiem znam tą całą historię, barman mi wszystko opowiedział – przerwał mi Woronin – Mamy ostatnio problem, dosyć poważny problem z najemnikami zagrażający naszej frakcji. Według danych naszych agentów najemnicy szykują akcję przeciwko nam. Twoim zadaniem jest dostać się do bazy najemników i dowiedzieć się czegoś na ten temat, znajdź jakieś dokumenty, podsłuchaj rozmowę, ogólnie zrób coś, co rozszerzy naszą wiedzę na ten temat. Masz wyruszyć dziś o ósmej wieczorem, przedtem masz się zameldować przy posterunku koło przejścia do Dziczy. Jesteście gotowi na to zadanie? Jeśli misja się powiedzie, zostaniecie sowicie wynagrodzeni, Powinność nie zapomina ludzi, którzy pomagają jej członkom. Zgadzasz się?
- Tak jest! – nie wiedzieć czemu odparłem tak
- A więc świetnie. – powiedział Woronin – A, i jeszcze jedno – w razie czegoś weź to. – powiedział po czym włożył mi do ręki rakietnicę – Jeśli zostałbyś wykryty, albo zmuszony do walki wystrzel racę. Po wystrzeleniu zostaną wysłane do Dziczy w kierunku bazy najemników dwa oddziały Powinności, które wesprą cie ogniem albo uwolnią cię. To wszystko, możecie odejść.

Wyszedłem z piwnicy po czym wylazłem po schodach na zewnątrz. Powinnościowiec przy wejściu do piwnicy oddał mi broń. Wyszedłem z bazy Powinności, po czym wróciłem do Baru. Kiedy wszedłem od razu ustały w barze rozmowy, wszystkie oczy patrzyły się na mnie. Nie zważając na ich spojrzenia podszedłem do lady. Zamówiłem u barmana ruskie pierogi oraz pół litra. Barman bez słowa przyjął zamówienie. Podszedłem do stolika. Stalkerzy znowu rozmawiali, ale co jakiś czas co niektórzy patrzyli się w moją stronę mówiąc czasami między sobą. Po paru minutach przyszedł Długi z pierogami, wódką oraz kieliszkiem. Zapłaciłem mu po czy Długi poszedł do kuchni. Zacząłem jeść pierogi. Po zjedzeniu jednego pieroga chwyciłem za butelkę. Stuknąłem nadgarstkiem w denko butelki po czym odkręciłem flaszkę. Nalewając kieliszek zobaczyłem, że drżą mi ręce. Cholera, po co mi to było, przecież mogłem odmówić? – pomyślałem wychylając kieliszek – Przez ten czas miałem z najemnikami spokój, a tymczasem ja sam, jak głupi pakuję im się w ręce. Jak mnie dorwą tym razem, to raczej nie mogę liczyć na ulgi. – medytowałem wychylając chyba dziesiąty z kolei kieliszek. Napięcie powoli mijało, rozkołysany potok myśli wracał do normy. Zjadłem pozostałe pierogi, po czym wyszedłem zostawiając niedopitą butelkę. Przejdę się lepsze to, niż bezmyślne siedzenie i poddawanie się złym myślom.
*
Już ósma, jestem na posterunku. Jeden z żołnierzy Powinności podchodzi do mnie.
- To ty jesteś Myhalow? – zapytał
- Tak – odpowiedziałem – Mam iść do bazy najemników w Dziczy.
- Wiem, wiem. Dowódca mówił, że masz nam oddać karabin, możesz mieć tylko pistolet i nóż. Kiedy wrócisz dostaniesz swoją broń z powrotem.
Oddałem nóż, pistolet i odszedłem w kierunku Dziczy.
*
Jestem już na miejscu. Przeszedłem przez przejście i znalazłem się na terenie najemników. Idę ostrożnie przed siebie cały czas rozglądając się i nasłuchując, zasadzka może być wszędzie. Nagle w świetle księżyca zauważyłem siedzącego na betonowych płytach najemnika. Gość siedział plecami do mnie i oparł karabin o płyty. Po chwili widzę, że bierze karabin do ręki. Po plecach przeszły mi ciarki i wyjąłem pistolet z kabury. Nic się jednak nie stało. Najemnik wyjął tylko i włożył magazynek. Odetchnąłem z ulgą i zacząłem iść w kierunku najemnika. Muszę go jakoś załatwić, tylko jak? Nagle przyszła mi do głowy genialna myśl. Zacząłem po cichu skradać się w kierunku najemnika trzymając w jednej ręce nóż, a w drugiej pistolet. Najemnik niczego się nie spodziewa, siedzi dalej i gapi się w księżyc. W końcu jestem na wyciągnięcie ręki od niego. Wyciągam zza pasa nóż i stukam go rękojeścią noża w ramię.
- Co do jasnej… - zaczął najemnik i odwrócił głowę ale nie dokończył, bo nagle zobaczył przed swoim nosem mój pistolet. Gość natychmiast zbladł.
- Ciii – powiedziałem przytykając palec do ust – Jak będziesz cicho, to nic ci nie zrobię. Czaisz?
Najemnik pokiwał głową na znak że rozumie.
- Dawaj broń. – powiedziałem. Najemnik oddał mi swój karabin i dwa granaty które miał w kieszeni.
- Otwórz ryło. – powiedziałem. Najemnik szeroko rozdziawił paszczę i wsadziłem mu do niej płócienną chustę.
- Zdejmij pas. – kolejna komenda. Najemnik zdjął pas, którym skrępowałem mu ręce.
- A teraz kładź się brzuchem na ziemię.
Gość położył się na ziemi i związałem mu nogi sznurkiem który wziąłem do plecaka.
-No – mruknąłem patrząc się ubawiony na spętanego najemnika – I tak siedź. – powiedziałem, po czym ruszyłem dalej zostawiając za sobą związanego najemnika. Jego kumple będą mieli pewnie kupę śmiechu jak go znajdą. Wyjąłem z karabinu magazynek. Karabin wrzuciłem przez okno do jakiejś hali, na pewno go nie znajdzie i ruszyłem dalej. Po parunastu minutach drogi znalazłem się przed bazą najemników. Baza nie zmieniła się od mojej ostatniej wizyty. Przed bazą było sporo stert różnych materiałów budowlanych, świetne do ukrycia się. Nagle zobaczyłem że po schodach schodzi na parter spora grupa najemników. Schowałem się za stos betonowych płyt, a następnie ostrożnie wystawiłem głowę. Na czele grupy szedł Blizna, obok niego Chochoł który coś mówił żywo przy tym gestykulując. Za nimi szło kilku najemników. Skierowali się w kierunku dziwnego budynku, trochę podobnego do wagonu i budy cyrkowej tyle że bez kół. Weszli tam i zamknęli drzwi. Jeden z najemników stanął przy drzwiach. Postanowiłem dostać się w pobliże tej budy. Ostrożnie zacząłem iść w kierunku bocznej ściany bloku w której była baza najemników. Byłem już w połowie ściany, gdy nagle przeszły mi po plecach ogniste ciarki, ktoś położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą najemnika.
- O, a czemu kolega nie ma broni? – zapytał
- Oddałem mechanikowi do naprawy – odpowiedziałem
- Zaraz… - powiedział najemnik patrząc się na mnie – Ty nie jesteś najemnikiem. Ty jesteś My….
Nie dokończył, bo w tym momencie dźgnąłem go nożem w brzuch. Najemnik szeroko otworzył oczy i usta. Dźgnąłem go drugi raz i wtedy z ust buchnęła mu krew. Gość bezwładnie upadł na ziemie. Nasłuchiwałem parę sekund czy nikt nie idzie, po czym podszedłem do najemnika. Nie żył już. Chwyciłem za kołnierz jego bluzy i zawlekłem go za stertę cegieł, która stała niedaleko. Wytarłem nóż o jego bluzę i ruszyłem dalej w kierunku ściany. No, było blisko – pomyślałem sobie idąc w kierunku budy. Jak nie znajdą na razie tego trupa to dobrze, jak znajdą to dupa blada.
W końcu stanąłem przy tylnej ścianie budy. U góry było uchylone okienko, przez które mogłem usłyszeć to co mówili w środku. Na razie było słychać gwar rozmów.

- No, proszę o spokój – usłyszałem głos Blizny i wszystkie rozmowy ucichły – Akcję „ Nawałnica” rozpoczynamy pojutrze, czyli w środę. Około godziny 10 z placówki w Kordonie wyjadą trzy ciężarówki wojskowe. Spotykamy się z nimi w punkcie X i idziemy przez Wysypisko w kierunku Baru. Następnie likwidujemy placówkę Powinności na północ od Wysypiska. Zlikwidowanie palcówki ma odbyć się bezszelestnie, powtarzam bezszelestnie. Żadnych granatów czy karabinów, jedynie noże lub pistolety z tłumikiem - musimy ich zaskoczyć, aby nie zdążyli zaalarmować bazy w Rostoku. Następnie po likwidacji posterunku atakujemy Bar. I teraz jeszcze jedna kwestia, odwód. Major Malinow z bazy może nam dać jeden w pełni uzbrojony śmigłowiec w razie silniejszego oporu Powinności i samotników. To wszystko, są pytania? – zapytał Blizna
- A co z bandytami? – usłyszałem jakiś głos
- Major Malinow poprzez swoich emisariuszy skontaktował się z Jogą, dowódcą bandytów. Dali mu w łapę i ten za kasę ma milczeć. – odparł Blizna – To wszystko panowie. Możecie odejść.
Usłyszałem skrzypienie otwieranych drzwi i odgłos licznych kroków. Po chwili znowu usłyszałem głos Blizny
- I jak, nic podejrzanego się nie działo? – Blizna zapewne pytał się gościa który stał przy drzwiach.
- Nie, nic podejrzanego nie zauważyłem.
Znowu usłyszałem kroki, Blizna i wartownik poszli gdzieś. Wyszedłem zza budy i skierowałem się w kierunku torów, które prowadziły do przejścia do Baru. Idąc cały czas myślałem o tym, co mówił Blizna. Po jakimś czasie doszedłem do przejścia. Wartownik, którego skrępowałem dalej leżał. Widząc mnie zaczął bełkotać pokazując żebym go rozwiązał. Machnąłem w jego kierunku ręką i poszedłem w kierunku Baru.

Rozdział VIII
:

- O, widzę że szybko się uwinąłeś z tymi najemnikami . – powiedział Powinnościowiec z placówki kiedy doszedłem do Baru.
- Tak – odpowiedziałem – miałem trochę problemów w trakcie, ale udało mi się.
- Ciekawe czy tak samo jest szybki z dupami. – powiedział jeden z nich i zaśmiał się. Chwilę po nim cały posterunek gruchnął śmiechem. Oddali mi karabin po czym odszedłem od nich i skierowałem swoje kroki do bazy Powinności. Strażnik który poprzednio pytał się o mnie tym razem wpuścił mnie bez słowa, nie oddawałem też broni. Zszedłem po schodach na dół. Woronin stał akurat przy piecu. Usłyszawszy moje kroki na schodach odwrócił się
- A, to ty. – powiedział na mój widok – Siadaj – pokazał mi stojącą obok mnie ławę – I jak, masz coś? – zapytał
- Tak – odpowiedziałem i krótko streściłem mu pobyt w bazie najemników skupiając się na najważniejszych szczegółach.
- Więc mówisz że najemnicy planują akcję z majorem Malinowem? – spytał się generał
-Tak – odparłem
- Znałem gościa już od szkoły oficerskiej. Karierowicz łasy na kasę, zwąchał interes z najemnikami i będzie próbował nam bruździć. Przed nim był Chaleckij, też kawał świni. Ten jednak został złapany przez samotników. Posiedział parę dni jednak pewnego dnia uciekł z paki, jeden z żołnierzy który go pilnował zasnął a ten uciekł mając też skądś pistolet. Od tego czasu nikt go nie widział, podobno uciekł do Turcji ale to tylko pogłoski. – powiedział Woronin po chwili namysłu – No cóż, na razie dziękuję ci, jeśli będziesz mi potrzebny zostaniesz do mnie wezwany . – powiedział generał ściskając mi rękę – A zapłata, bym zapomniał. – powiedział podchodząc do sejfu i otworzył go. Wyjął ze środka dwie paczki banknotów, po pięć tysięcy w każdej
- Za tak wielką pomoc należy się wielka nagroda. – powiedział z uśmiechem dając mi te pieniądze. Pożegnałem się i wyszedłem chowając pieniądze za pazuchę. No, no dziesięć tysięcy to w Zonie cholernie duży szmal. – pomyślałem uśmiechając się w myślach. Po wyjściu z terenu Powinności od razu skierowałem się do baru. Wchodząc do środka zauważyłem że jeden z Powinnościowców w barze ma dziwny karabin trochę podobny do karabinka AK. Dopiero po chwili namysłu pojąłem co to za karabin. To Norinco 56 czyli chińska kopia AK. Do Zony trafiły niedawno, z dwa miesiące temu. Barman z dwa tygodnie truł mi dupę abym go kupił. Jak go chwalił że celny, że niezawodny, że tani – sprzedaje po tysiącu za sztukę, ale co ma się za ten tysiąc. Karabin jest kiepskiej konstrukcji, często się zacina, jest niecelny przy długich seriach, do tego szybko grzeje się lufa, ale koty jarają się takim gównem a barman zarabia na tych debilach. Gorzej jak się takiemu zatnie w czasie jakiegoś ataku wrogów, wtedy to lepiej spieprzać. Jedyne plusy to cena i solidna drewniana kolba która w walce wręcz może wiele zrobić. Jest jeszcze do tego celownik optyczny, ale sądząc po opiniach o karabinie to jest pewnie takiej samej jakości.
Po tych rozmyślaniach usiadłem przy pierwszym z brzegu stole. Kiedy usiadłem poczułem mocne ukłucie w pośladek. Zerwałem się z krzykiem i zobaczyłem że na ławie ktoś rozbił butelkę. Stalkerzy siedzący blisko mnie ryknęli śmiechem. Wściekły krzyknąłem
- Barman, co to do cholery ma być!?
Barman przewiesił się przez ladę i zobaczył szkła. Wytrzeszczył oczy i zawołał w kierunku magazynu
- Długi, co to za rozbite szkła na ławie!?
Długi wyszedł z magazynu z miotłą i szufelką. Podszedł do mojego stołu i zmiótł wszystkie odłamki szkła do szufelki. Następnie poszedł do magazynu odprowadzany wściekłym spojrzeniem barmana. Po raz wtóry usiadłem i zobaczyłem że na drugim końcu baru siedzi Lis z grupą stalkerów. Zauważył mnie i podniósł dłoń w niemym geście pozdrowienia, w odpowiedzi kiwnąłem mu głową. Zobaczyłem też, że Lis nie ma przy sobie swojego starego karabinu tylko Grozę. Postanowiłem pójść do barmana i spytać się gdzie on był.
- Lis był z grupą stalkerów i Powinności w kierunku Mózgozwęglacza. - powiedział barman - Mieli odszukać grupę żołnierzy Powinności którzy zaginęli niedaleko Mózgozwęglacza. Znaleźli ich ciała niedaleko wejścia do X-10. Wylecieli na minach, bo parę miesięcy przed tą wyprawą wojskowi wylądowali kilkoma helikopterami w rejonie Mózgozwęglacza. Dostali się do X-10 i zaminowali cały podziemny kompleks oraz tereny wokół wejścia, teraz nikt tam się nie dostanie ani człowiek ani mutant. Czasami nieliczne grupki próbowały się tam dostać ale ginęli na minach – pułapkach umieszczonych w korytarzach laboratorium.
- A ten karabin to kupił od ciebie, tak? – zapytałem
- Nie, nie broń zdobył. Pewnie zabrał od jakiegoś Monoliciarza albo znalazł w schowku.
Postanowiłem odwiedzić Stiopę, dawno się z nim nie widziałem, poza tym zamierzałem zmodyfikować mój kombinezon. Stiopa jak to Stiopa dłubał coś przy broni. Zobaczywszy mnie powiedział
- O, to ty Myhalow. Proszę, usiądź. – powiedział podsuwając mi taboret pod nogi. Usiadłem.
- I jak Stiopa, radiostacja dla Woronina działa?
- Tak, tak – odpowiedział z uśmiechem – na szczęście wszystko poszło po mojej myśli. Woronin znowu odzyskał do mnie zaufanie, jeszcze raz ci dziękuję za to, że zabrałeś tą torbę z drzewa.
- Przyszedłem też do ciebie z robotą. Chciałbym zwiększyć kuloodporność kombinezonu, być może niedługo będę musiał wziąć udział w poważniejszej walce.
- Mogę ci założyć płyty kevlarowe trzeciego stopnia. Spokojnie cię ochronią przed amunicją karabinową i pistoletową, drobne odłamki granatów też powinny zatrzymać. Trzeba będzie założyć trzy płyty – jedna na klatkę piersiową, druga na brzuch i trzecia na plecy.
- A ile to będzie kosztować? – zapytałem
- Hmm, około tysiąca rubli. – odparł Stopa patrząc się w sufit
- A więc dobrze – powiedziałem zdejmując kombinezon i podając go Stopie – to za ile będzie gotów?
- Jest już dwudziesta trzecia, toteż przyjdź jutro rano.

- Okej – odpowiedziałem i wyszedłem z baraku.

Dziwne, wstałem o siódmej mimo że wczorajszy dzień był tak męczący. Odebrałem już pancerz od Stiopy. Trochę ciężki, ale to tylko kwestia przyzwyczajenia. Zamierzam teraz iść do baru gdy nagle zobaczyłem biegnącego w moim kierunku Powinnościowca, tego samego który prowadził mnie do Woronina.
- Masz natychmiast zgłosić się do dowódcy! – powiedział zdyszany.

Rozdział IX
:

Ruszyłem w kierunku bazy Powinności. Stojący przy wejściu strażnik nawet nie spojrzał na mnie okiem, widać sprawa była nagła. Zszedłem po schodach na dół. Na dole w pomieszczeniu dowódcy była już spora grupka stalkerów i Powinnościowców. Jeden z nich odwrócił się i zobaczywszy mnie głośno powiedział
- O, przyszedł Myhalow.
- Dobrze, więc mogę zacząć – powiedział Woronin – wczoraj udało nam się ustalić, że najemnicy razem z wojskiem szykują atak na naszą bazę i Rostok. Atak ma nastąpić już jutro. Jak się dowiedzieliśmy około godziny dziesiątej z placówki wojskowej wyjadą trzy ciężarówki, jednak nie wiemy kogo wojskowi wezmą do akcji - zwykłych żołnierzy czy Specnaz. Mają się spotkać z najemnikami w pewnym miejscu które także niestety nie udało nam się ustalić. Po spotkaniu mają przejść przez Wysypisko i następnie uderzyć na Rostok. Naszym zadaniem będzie uprzedzenie ich uderzenia naszym atakiem na kolumnę ciężarówek. Macie ich zaatakować w okolicy przystanku autobusowego i cementowni. Dowiedzieliśmy się też, że wojskowym udało się przekupić bandytów. Członkowie Powinności ze względu na swoje frakcyjne kombinezony mogą być narażeni na zdemaskowanie przez bandytów, a tamci mogą powiadomić najemników lub wojskowych i wtedy nasz plan weźmie w łeb. Z tego powodu przed wymarszem członkowie Powinności przebiorą się w skórzane kurtki i spodnie dżinsowe aby zmylić bandytów. Chciałbym się też dowiedzieć ile osób się zgłosiło do akcji więc proszę kolejno odlicz.
Po paru chwilach Woronin poznał liczbę – dwadzieścia osób.
- W takim razie musicie podzielić się na grupy po pięć osób. Pięcioosobowa grupa będzie wyglądała bardziej naturalnie, niż wielka grupa maszerująca przez Wysypisko. Jako pierwsi pójdą Larwa czyli dowódca akcji, Karol Myhalow oraz wy trzej. – i wskazał palcem na trzech samotników przy ścianie - Po pół godzinie po nich rusza następna grupa i tak dalej. Ruszacie już za chwilę, każda chwila jest dla nas cenna. Macie dotrzeć do Kordonu do wioski kotów i tam czekać na resztę. Kiedy dojdą wszyscy, Larwa przekaże wam szczegółowy plan walki. Być może w wiosce kotów dołączy do was kilku stalkerów i wzmocni wasze siły, a jutro gdzieś koło godziny dziewiątej macie zająć stanowiska przy przystanku i cementowni. To wszystko możecie już odejść zostają jedynie członkowie Powinności aby odebrać swoje ubrania.
Wyszedłem wraz z trzema samotnikami. Nie przedstawili mi się, więc i ja nie puściłem pary z gęby. Po kilku minutach po schodach wyszedł Larwa w ubraniu samotnika z kominiarką na głowie.
- I jak, jesteście gotowi? – zapytał. Kiwnęliśmy potwierdzająco głowami.
- Więc ruszamy. - i poszliśmy w kierunku wyjścia z Rostoka.
Opuściliśmy już Rostok. Przed wyjściem z bazy Powinnościowcy z posterunku przy wejściu podnieśli kciuki w górę życząc nam powodzenia. Bez słowa ruszyliśmy przed siebie ku czekającym na nas starciu z wojskiem.

Po godzinie szybkiego marszu dotarliśmy do Kordonu, do wioski kotów. Teraz siedzę na rozłożonym na ziemi kocu i próbuje rozpalić ognisko. Koc kupiłem nad Jantarem od jakiegoś kota. Mówił mi, że ma znajomego w wojskowym magazynie z sortami mundurowymi. Według mnie gość albo był przemytnikiem, albo ukradł komuś. Dałem mu za ten koc trzy konserwy wojskowe - równowartość około stu rubli w Zonie. Nie mam jednak niczego na rozpałkę. Poszperałem w swoim przepastnym plecaku i znalazłem puste opakowanie po witaminie C. Podarłem tekturowe opakowanie i podłożyłem je pod kupkę suchej trawy. Jest już godzina jedenasta, pochmurny, zimny dzień, wszystkie grupy dotarły do Kordonu szczęśliwe. Jedynie ostatnia grupka zobaczyła w oddali grupę bandytów, jednak nie doszło do walki. Wyjąłem z kieszeni na piersi munduru złotą zapalniczkę. Zdobyłem ją w czasie jednej eskorty naukowców. Zaatakował nas mały oddział bandytów, akurat wracaliśmy z Agropromu nad Jantar. Potyczka na szczęście trwała krótka, jednego zabiłem, reszta uciekła. Nie miał przy sobie nic cennego tylko tą oto benzynową, złotą zapalniczkę. Zapewne należała do jakiegoś myśliwego, świadczyć o tym może grawer na zapalniczce. Z jednej strony ryczący jeleń, z drugiej myśliwy celujący z fuzji. Odpaliłem zapalniczkę i pojawił się żółty płomyczek. Przybliżyłem go do przedartego pudełka, które po chwili zajęło się ogniem. Parę minut po tym ognisko było już rozpalone i kładłem grubsze gałęzie które znalazłem koło wioski. Wokół mnie także większość stalkerów siedziała przy rozpalonych ogniskach gadając lub paląc papierosy. Zauważyłem, że z bunkra Sidorowicza wyszedł Larwa w towarzystwie jakiegoś stalkera z RPG-7.
- Uwaga proszę o spokój. – powiedział i wszyscy stopniowo umilkli. Słychać było tylko trzask płonącego drewna. – Nasza akcja rozpocznie się jutro o dziewiątej. O godzinie dziesiątej jak wiecie z placówki wojskowej wyjadą ciężarówki z wojskowymi. Naszym zadaniem będzie zniszczenie tego transportu i uniemożliwienie wojsku połączenia się z najemnikami. Wzdłuż drogi z placówki wojskowej znajdują się gęste zarośla, tam zajmiemy stanowiska strzeleckie po prawej stronie szosy. Kiedy ciężarówki będą pod naszym ogniem Wołodia – tu wskazał na stalkera z RPG – wystrzeli z dachu cementowni pocisk z granatnika w pierwszą ciężarówkę, tym z pewnością przerazimy wojskowych. Bądźcie gotowi na walkę wręcz, może być tak że po zniszczeniu pierwszej ciężarówki mogą ruszyć na nas. W razie ewentualnego odwrotu wycofujemy się w kierunku wioski. Po akcji także wycofujemy się w kierunku wioski i tam przeczekamy kilka najgorszych dni. Po ataku wojskowi z pewnością wzmocnią swoje patrole, tak więc przedostanie się do Baru może być problemem. I to wszystko. – powiedział po czym odwrócił się i odszedł w kierunku bunkra. Ja natomiast zacząłem sprawdzać swój ekwipunek, czy niczego nie brakuje. Wziąłem Obokana i dubeltówkę, przy pasie wisiała mi kabura z pistoletem, z drugiej strony nóż włożony za pas. Amunicji też powinno starczyć, cztery pełne magazynki do karabinu i dwadzieścia sztuk naboi do dubeltówki. W kieszeni w spodniach dwa granaty, powinno tego wszystkiego wystarczyć na tą walkę. Po sprawdzeniu ekwipunku znowu usiadłem przy ognisku i przybliżyłem ręce do ognia aby się rozgrzać. Siedziałem już tak parę minut, gdy usłyszałem że ktoś się do mnie zbliża. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą Larwę. Usiadł koło mnie i wyjął z plecaka półlitrową butelkę Moskiewskiej.
- Napijesz się? – spytał
Kiwnąłem głową potakująco.
- Daj, pociągnę łyka.
Wziąłem z jego ręki butelkę i odkręciłem ją. Przybliżyłem szyjkę butelki do nosa. Tak jak się spodziewałem, samogon z konserwówki czarnobylskiej. Pociągnąłem łyka. Niezłe i natychmiast zrobiło mi się wewnątrz ciepło. Oddałem mu butelkę.
- Dwa dni temu jedna z naszych grup rozbiła posterunek Wolności. Oprócz tego że siedzieli sobie na posterunku pędzili też bimber te żołnierzyki za dychę. Po zlikwidowaniu ich zniszczyliśmy aparaturę i alkohol. Ja jednak jestem praktyczny człowiek i wziąłem sobie dwie butelki. – powiedział uśmiechając się. Potem sam się z niej napił i wsadził butelkę do plecaka.
- Dobre to, ale lepiej nie przesadzać. Jutro może być niezła akcja a jak mają mnie załatwić to wolę zginąć trzeźwy, niż pijany. Jak uda nam się, to będzie okazja aby pić. – dodał jeszcze
- Ej, Larwa nie wiesz może gdzie teraz wybrał się Lis? – spytałem się go. Larwa jednak milczał i patrzył się w zachmurzone niebo.
- Gdyby teraz tu nadleciał helikopter wojskowy to miałby używanie. Taka kupa stalkerów rzadko kiedy się zdarza, wytłukłby większość zanim zdołałaby się schować.
- Weź nie wywołuj wilka z lasu. – mruknąłem. Larwa wstał z mojego koca i bez słowa odszedł. Widać że się boi, w końcu to poważna akcja. Zauważyłem że ognisko powoli zaczęło przygasać, więc ruszyłem po nową porcję gałęzi. Na szczęście wokół wioski kotów jest sporo drzew i da się nazbierać gałęzi. Po paru minutach miałem już w rękach spore naręcze gałęzi i wróciłem do swojego ogniska. Usiadłem przy swoim ognisku, gdy nagle usłyszałem muzykę. Było to tak sugestywne, aż odkręciłem głowę. Parę metrów ode mnie wąsaty gość z czerwoną chustą na czole zaczął stroić radio. Nie udało mu się jednak złapać żadnej stacji, więc schował radyjko do plecaka. Sam natomiast poczułem głód, rano nic nie jadłem. Zacząłem więc szperać w plecaku w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Po paru chwilach grzebania w plecaku wyjąłem nieco czerstwą połówkę bochenka chleba i zapakowaną próżniowo kiełbasę. Szybkim ruchem noża otworzyłem opakowanie kiełbasy i odkroiłem sobie glon chleba. Po paru minutach zjadłem już pętko kiełbasy i po tej małej uczcie zostało mi jeszcze jedno. Zaspokoiłem już pierwszy głód, więc schowałem je do plecaka . Kto wie kiedy będę znowu miał okazję aby coś przekąsić…

Zbliża się wieczór. Po pochmurnym dniu słońce, które rzadko pojawia się nad Zoną jakby chciało nam przypomnieć że jeszcze istnieje i ukazało nam się zachodzące w czerwonej poświacie. No zbliża się wieczór i ludzie zaczynają się kłaść spać, być może to będzie ostatnia noc moja i co niektórych. Na jutro musimy być wypoczęci.

Rozdział X
:

Noc minęła szybko. Obecnie oczekujemy rozkazu do wymarszu, wszyscy są już gotowi. Obserwuję miny towarzyszy napięte i pełne skupienia przed akcją, dla niektórych jest to pierwsza poważna akcja w Zonie. Ci mają najgorzej. W końcu dostaliśmy rozkaz wymarszu. Idę na czele grupy szybkim marszem, tuż przede mną idzie Larwa. Jedyne co słychać w tym marszu to szybkie oddechy i odgłos butów o asfalt, czasami szczęknie jakaś broń, która stuknęła o jakiś metalowy element. Po paru minutach marszu jesteśmy na miejscu. Miejsce jest wprost stworzone na tą zasadzkę, po prawej stronie ciągną się gęste krzaki. Między jezdnią a zaroślami jest około 70 metrów wolnego terenu upstrzonego co jakiś czas leżącymi sągami drewna i płytami betonowymi. Już za dwadzieścia dziesiąta, czas najwyższy aby zmontować stanowiska bojowe. Gość z RPG już dawno zajął swoje miejsce na dachu cementowni. Sam ma jedynie wystrzelić pocisk z granatnika. Zadanie pozornie łatwe, ale i trudne, w razie pudła skutki mogą być dla nas opłakane. Pozostaje mi i nam wierzyć w jego oko.
Zająłem już swoje stanowisko. Jeden z nas miał szpadel, więc mogliśmy sobie wykopać płytkie wykopy w ziemi w których możemy się ukryć. W ręku trzymam swojego Obokana z palcem blisko spustu, po mojej prawej ręce dwa granaty, oraz trzy zapasowe magazynki do Obokana. Po lewej ręce leży moja stara dubeltówka, przy pasie kabura z pistoletem, nóż i naboje do dubeltówki w kieszeni kombinezonu. Obok mnie zajął stanowisko Larwa. Teraz pozostaje nam jedynie czekać. Jakże wolno idą te ostatnie minuty spokoju...

Od paru minut siedzę w bezruchu w swoim płytkim dołku. Nagle wstrząsnął mną zimny dreszcz. Chłodny, listopadowy dzień. Nagle moje ucho wyłowiło wśród szumu wiatru charakterystyczny dźwięk silnika ciężarówki. Spojrzałem pytająco w kierunku Larwy. Ten jedynie kiwnął głową. Ująłem silniej Obokana w rękach i powoli odbezpieczyłem karabin. Odgłos narasta, zbliża się, mam ochotę uciec ale czuję jakby moje nogi wrosły w ziemię. Głośno i powoli wypuściłem powietrze z płuc. W końcu nadjeżdża pierwsza ciężarówka. Potężny silnik ciągnie kilkunastotonowe cielsko ciężarówki, mija mnie, za nim ciągną dwie następne ciężarówki. W dalszej chwili słyszę świst wystrzelonego pocisku z granatnika i potężny huk eksplozji. Momentalnie przycisnąłem głowę do ziemi, usłyszałem świst jakichś odłamków przelatujących nad moją głową, kilka drobnych gałązek i liści strąconych odłamkami upadło mi na głowę i plecy. Podniosłem głowę. Wrak pierwszej ciężarówki płonął już ciemnoczerwonym płomieniem wyrzucając w górę kłęby smolistego dymu. Kątem oka widzę też wojskowych wysiadających z ciężarówek. Niewiele myśląc kieruję lufę karabinu w ich stronę, i mierząc w ich skulone sylwetki naciskam spust. Pierwsza krótka seria i jedna z skulonych postaci pada na ziemię. Ale szok wśród wojskowych trwa krótko, nagle bowiem słyszę świst kul nad głową. Widzę też, że wojskowi posuwają się w kierunku sągów drewna i płyt betonowych aby uzyskać osłonę, co jakiś czas puszczają krótkie serie aby przydusić nas ogniem. Po chwili na całej naszej linii słychać terkot automatów i suche trzaskanie dubeltówek i karabinów. Wojskowi ukryli się za osłonami co jakiś czas wystawiają głowy i strzelają w naszą stronę. Jeden z wojskowych wystawia się o sekundę za długo, to wystarcza aby padł na ziemię trafiony pociskiem w głowę. Ale i my zaczynamy mieć kłopoty, bo nagle nie wiadomo skąd otwiera ogień erkaem i zaczyna kosić po naszych pozycjach. Kilka kul pada przede mną, ale żadna na szczęście mnie nie trafia. Próbuje wypatrzyć pozycje tego erkaemu. Rozglądam się uważnie… jest! Erkaemista razem ze swoją bronią położył się pod drugą ciężarówką i z tego miejsca sieje po naszych pozycjach. Chwyciłem granat i korzystając z chwilowej przerwy w ostrzale wyrwałem zawleczkę i cisnąłem granat w kierunku rkm-u. Huk eksplozji i stanowisko erkaemu milknie. Chwyciłem za karabin i posłałem krótką serię w kierunku żołnierza, który próbował przebiec zza ciężarówki. Nacisnąłem znowu na spust i usłyszałem trzask iglicy. Koniec magazynka. Niewiele myśląc wyjąłem pusty magazynek i założyłem nowy. Cholera, został mi już jeden magazynek, tak szybko wypompowałem cała amunicję.

Żołnierze zaczynają powoli się cofać. Raz po raz co niektórzy próbują uciec zza sągów drzewa lub płyt w kierunku ciężarówek i co raz któryś z nich pada. Na razie nie widzę aby któryś z naszych oberwał, ale nie wiadomo czy nie udało im się wezwać większych sił. Gdyby wojskowym przyszło wsparcie w postaci śmigłowca bojowego czy oddziału Specnazu jesteśmy martwi. Nagle tuż przede mną pada granat. Niewiele myśląc łapię go i ciskam w kierunku pozycji wojskowych, granat eksploduje w powietrzu. Może któryś z wojskowych oberwał, ale nie sposób tego zobaczyć, siedzą ukryci za osłonami jak mysz pod miotłą. Wymieniam magazynek, pozostał mi już tylko ostatni. Naglę widzę że wojskowi wycofują się. A więc odpuszczają! Nie możemy im jednak pozwolić aby dotarli na placówkę wojskową. Na prawo ode mnie widzę jak grupa stalkerów podrywa się do ataku, to samo robię i ja. Wojskowi także się zatrzymują i pędzą w naszą stronę i na całej linii zaczyna się walka wręcz. Zakładam prędko Obokana na ramię w locie łapię granat i dubeltówkę i pędzę za naszymi. Dobiegam do ciężarówek, tam trwa już walka. Widzę jak jeden z wojskowych wali naszego kolanem w żołądek i obala go na ziemię wyciągając przy tym pistolet z kabury. Jednakże nie zdążył strzelić bo szybko podbiegłem do niego, chwyciłem dubeltówkę za lufę i jak maczugą trzasnąłem wojskowego w hełm. Cios był dobrze wymierzony i żołnierz padł z jękiem na ziemię ale wraz z uderzeniem rozpadła się kolba mojej dubeltówki. Cisnąłem żelazo w bok i szybko wyjąłem pistolet z kabury. Na wprost ode mnie żołnierz próbuje rzucić we mnie nożem. Mój pistolet jest jednak szybszy i pada z paroma kulami w ciele. Chcę się obrócić i nagle czuję jak jakiś ciężar obala mnie na ziemię, czuję jak ktoś wierci mi się na plecach i zaciska rękoma gardło. Powoli tracę oddech i w ostatnim przypływie świadomości wyciągam nóż zza pasa i dźgam w tył. Usłyszałem głośny wrzask, i ucisk na gardle natychmiastowo zelżał. Wstałem i następnie wymierzyłem wojskowemu szybki cios nożem w gardło. Krew obryzgała mój nóż i bluznęła mu ustami. Podniosłem głowę. Walka już zakończona, przy dymiącym wraku ciężarówki widzę czterech wojskowych z rękami uniesionymi do góry w geście poddania. Podchodzą do nich nasi i ostrożnie wyjmują z ich kieszeni resztki amunicji, noże oraz zabierają im broń. Po chwili widzę jak prowadzą jeszcze jednego. Poznaje go, to ten wojskowy na którym rozwaliłem swoją dubeltówkę. Widzę jak podchodzi do mnie Larwa.
- Udało się nam Karol, udało! – woła z uśmiechem
- Jakie są nasze straty? – pytam.
- Sześciu zabitych, Dwóch zastrzelił erkaemista, reszta poległa w czasie walki wręcz - powiedział ze stężałą miną.
- A ich straty? – zapytałem
- Jeszcze liczymy. – odpowiedział i odszedł w kierunku grupki jeńców. Sam natomiast usiadłem, musiałem ochłonąć i zebrać emocje po walce. Wyjąłem z plecaka manierkę i napiłem się wody. Przede mną widać pobojowisko, ciała wojskowych wśród nich gdzieniegdzie spoczywają nasi. Wszędzie mnóstwo łusek i broni którą nasi zbierają. Przy wraku ciężarówki widzę jak stalkerzy krępują ręce wojskowym ich własnymi pasami. Dobra myśl, chociaż się nie rzucą na naszych jakby im coś odbiło i chcieliby uciec. Znowu podszedł do mnie Larwa.
- Wojskowi mają dwudziestu pięciu zabitych. – powiedział – Najemnicy raczej nie zaatakują kiedy się dowiedzą, że pokonaliśmy ich koleżków.
- Też tak sądzę. – odparłem.
- Za chwilę będziemy się zbierać do bazy, wiec wstawaj już. – powiedział Larwa i znowu odszedł.
Podniosłem się i postanowiłem jeszcze zobaczyć co jest w dwóch ciężarówkach. Wszedłem do pierwszej. Brezent był gdzieniegdzie przeszyty kulami, na podłodze stała radiostacja. Obejrzałem ją dokładnie. No tak, już wiedziałem czemu nie próbowali wezwać wsparcia. Z tyłu radiostacji widać było dziury po kulach. Zapewne już na początku akcji radiostacja została uszkodzona i nie mieli jak skontaktować się z bazą. Wyszedłem z ciężarówki. Nasi już zmierzają powoli ku bazie, na przedzie Idze grupa jeńców, za nimi idą stalkerzy którzy mierzą w nich z broni. Wszedłem do drugiej ciężarówki i pod ławą wzdłuż burty zobaczyłem dwie długie skrzynie. Otworzyłem je, w środku były dwa granatniki RPG. Dlatego pewnie wojskowi tak bardzo próbowali dostać się do ciężarówki, chcieli nas wykurzyć tymi granatnikami. Widzę jak obok mnie przechodzi dwóch stalkerów. Wołam ich i każę zanieść im tą broń do bazy. Biorą skrzynki, i widzę jak powoli suną za resztą grupy. Podchodzi do mnie Larwa.
- Karol, zabieramy się stad.
- Nie, idźcie już – sam nie wiem dlaczego powiedziałem tak –jeszcze chwilę się rozejrzę i was dogonię. – odparłem
- Dobrze, ale nie guzdrz się. – powiedział Larwa i odszedł w kierunku grupy. Sam natomiast nie wiem czemu zacząłem przeszukiwać szoferkę ciężarówki. Nie wiem, może takie było moje przeznaczenie? Miałem już odejść, gdy nagle usłyszałem za sobą ciche słowo „sukinsyn”. Chciałem się obrócić, ale w tej chwili poczułem uderzenie w tył głowy i straciłem przytomność.
Ostatnio edytowany przez Tajemniczy 17 Kwi 2014, 13:09, edytowano w sumie 47 razy

Za ten post Tajemniczy otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive LSkiper, Omnibus, Taran, M3Fis70, Szczur, Beziele, RadekNioch, Krzyk19, zołg, Mito.
Awatar użytkownika
Tajemniczy
Monolit

Posty: 2188
Dołączenie: 13 Sie 2010, 20:48
Ostatnio był: 14 Cze 2021, 19:41
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TOZ34
Kozaki: 517

Reklamy Google

Re: Paragrafy Zony

Postprzez Taran w 17 Lip 2013, 09:54

Miło się czyta więc leci :wódka: ;). Czekam na kontynuację.
Awatar użytkownika
Taran
Kot

Posty: 36
Dołączenie: 15 Lip 2013, 20:01
Ostatnio był: 25 Gru 2014, 18:03
Miejscowość: Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 3

Re: Paragrafy Zony

Postprzez Gizbarus w 17 Lip 2013, 10:23

No dobra, zaczynamy z wyszukiwaniem byków:

Czarnobyl interesował mnie praktycznie od dzieciństwa. Pamiętam że w wieku czterech lat oglądałem pewien film o Czarnobylu. W tym filmie było dziecko zdeformowane przez tą katastrofę. Sam byłem równocześnie przerażony, a zarazem zdumiony- jaka to potężna siła tak zdeformowała te dziecko? Spytałem się taty. Wtedy on opowiedział mi o Czarnobylu, o awarii w CEJ. Wówczas zapragnąłem któregoś dnia zjawić się w Czarnobylu i zobaczyć ślady tej katastrofy.


Ilość powtórzeń słowa "Czarnobyl" na tak krótki akapit jest wręcz karygodna...

Jednakże dzieciństwo moje nie należało do najszczęśliwszych.


Szyk przestawny, "moje dzieciństwo" brzmi poprawniej.

Po tym jak od nas odszedł przez pół roku mieszkał w Polsce, potem udał się do Niemiec a potem do Holandii.


Kolejne powtórzenie - może zamiast tego napisz "...a następnie do Holandii"?

Były tam głównie ubrania, słodycze etc


Etc? Po pierwsze niedopuszczalny skrótowiec, po drugie wygląda to bardzo źle. Przyjemniej dla oka będzie wyglądać choćby i "i takie tam..." (skoro już ma to być taki olewczy styl narracji, jeśli dobrze zrozumiałem).

jako wykładowca towarów.


Jeśli już, to "wykładacz"...:E Wykładowca to na studiach jest...:E

W krótkim czasie uzbieraliśmy obaj całkiem ciepłą sumkę.


Nie jestem pewien, ale chyba nie ma określenia idiomowego "ciepła" w odniesieniu do sumy pieniędzy. Ale to tylko luźna uwaga, bo nie jestem pewny ;)

W końcu uzbierałem 20 tysięcy rubli


W opowiadaniu unikaj pisania liczbami, jeśli tylko możesz - w wypadku określania sum pieniędzy, liczebności czy odległości jest to niedopuszczalne.

Dodatkowo praktycznie wszędzie robiłeś ten sam błąd - brak spacji pomiędzy myślnikiem, a wyrazem. Braki w przecinkach, myślnikach, kilka (-naście) źle złożonych zdań i parę innych pierdół do główne wady twojego opowiadania. I miałem lekkie deja vu podczas czytania - nie wrzucał już ktoś tu opowiadania z podobnym rozwinięciem fabuły? Nie chodzi mi o plagiat, tylko o fakt, że jest mało oryginalna. No nic, pisz dalej, a ja - jako dobry opiekun kącika literackiego - przeczytam i ocenię ;)
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir

Za ten post Gizbarus otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive KOSHI.
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 27 Sie 2024, 20:51
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: Paragrafy Zony

Postprzez Tajemniczy w 17 Lip 2013, 17:05

Piszesz że początek jest mało oryginalny. A czego spodziewać się można w prologu- akcji w stylu Bruce'a Willisa ;) ? Pierwszy rozdział już zaczął się pisać dokończę jak mi wena przyjdzie. A za wyszukanie byków dziękuje, z przecinkami to u mnie był feler już od podstawówki, już wtedy zwracali mi uwagę po prostu tak już mam że często pisząc mijam wyrazy po których musi być przecinek.
Ostatnio edytowany przez Tajemniczy, 17 Lip 2013, 21:14, edytowano w sumie 1 raz
Awatar użytkownika
Tajemniczy
Monolit

Posty: 2188
Dołączenie: 13 Sie 2010, 20:48
Ostatnio był: 14 Cze 2021, 19:41
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TOZ34
Kozaki: 517

Re: Paragrafy Zony

Postprzez Gizbarus w 17 Lip 2013, 18:35

Bardziej mi chodziło o to, że co drugie opowiadanie zaczyna się na modelu "olaboga, ale mi tu ciężko się żyje w Rosji/na Ukrainie, wyniosę się do Zony za chlebem" :P Ale jak mówiłem, pisz dalej, bo po przysłowiowej okładce nie będę oceniać :P
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 27 Sie 2024, 20:51
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: Paragrafy Zony

Postprzez Tajemniczy w 18 Lip 2013, 11:51

A rozumiem ale gdyby powstała Zona to większość ludzi jechałaby z takiego powodu, powiedzmy szczerze Ukraina czy Białoruś to nie jest kraj miodem i mlekiem opływający. Zapraszam innych do oceniania tekstu chcę poznać też opinię innych a nie tylko Gizba :)
Awatar użytkownika
Tajemniczy
Monolit

Posty: 2188
Dołączenie: 13 Sie 2010, 20:48
Ostatnio był: 14 Cze 2021, 19:41
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TOZ34
Kozaki: 517

Re: Paragrafy Zony

Postprzez M3Fis70 w 18 Lip 2013, 13:44

Gizbo ma rację odnośnie błędów chociaż mnie to nie razi w oczy, to jest jakiś tam bidny chopak co ma się starać łądnie wszystko opowiadać. Proszę cię, samo nie zastosowanie przez kogoś z bloku wschodniego ani jednego przekleństwa jest już wyczynem.
Mnie to się bardzo podoba, kontynuuj kamracie, ciekaw jest twych wypocin.
Dobry mutant, to martwy mutant.
Tajne zaszyfrowane inforamcje
:

Kovek to ciągle pauka
Awatar użytkownika
M3Fis70
Weteran

Posty: 652
Dołączenie: 08 Kwi 2010, 20:34
Ostatnio był: 23 Lip 2019, 10:04
Miejscowość: Brzydgoszcz/Posen
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2U
Kozaki: 76

Re: Paragrafy Zony

Postprzez Tajemniczy w 18 Lip 2013, 15:44

Pierwszy rozdział już napisany, zostały tylko drobne poprawki i zapewne już jutro pojawi się na stronie.
Awatar użytkownika
Tajemniczy
Monolit

Posty: 2188
Dołączenie: 13 Sie 2010, 20:48
Ostatnio był: 14 Cze 2021, 19:41
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TOZ34
Kozaki: 517

Re: Paragrafy Zony

Postprzez Universal w 19 Lip 2013, 20:00

Łejery, brakuje enterów.

Powtórzenia rzucają się w oczy - nie tylko "Czarnobyl", ale też "zdeformowane dziecko", "poszedłem", czy "Holandii".
Jednakże dzieciństwo moje nie należało do najszczęśliwszych.

Jednakże sugeruje związek z poprzednim zdaniem, a na moje go nie ma.

To, na co Voldi mi zwracał uwagę - "Nawet miał pseudo- Dżin" - spacje przed i po myślnikach (staram się tego pilnować V.)

Fabuła dupy nie urywa, w zasadzie w ogóle nie jest interesująca. Forma też. Twoje posty w innych działach są ciekawsze :caleb:

Kiedyś lubiłem krytykować, wytykać, a teraz serce mi krwawi :(
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 09 Cze 2024, 23:33
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Re: Paragrafy Zony

Postprzez Tajemniczy w 19 Lip 2013, 20:01

Rozdział I dodany. Proszę czytać i oceniać :)
Awatar użytkownika
Tajemniczy
Monolit

Posty: 2188
Dołączenie: 13 Sie 2010, 20:48
Ostatnio był: 14 Cze 2021, 19:41
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TOZ34
Kozaki: 517

Re: Paragrafy Zony

Postprzez KOSHI w 19 Lip 2013, 21:11

Proszę czytać... Czytałem... wpie*dol bym Ci chętnie spuścił za olewanie przecinków. Interpunkcja to ja rozumiem, że jest pojęcie z kosmosu :facepalm: Fabuła ujdzie, lepsza jak wstęp Voldiego w ostanim opowiadaniu, choć i tak marna. Jakiś przebłysk pisania Tajemniczy masz, ale zani powstaną z Twojej strony dobre teksty, to sądzę, że sporo czasu upłynie i koniecznie warsztat do poprawy bo jak na razie, to masz ode mnie 2+. Czołem.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Paragrafy Zony

Postprzez Universal w 20 Lip 2013, 13:30

Dalej nie ma enterów, 3x nie, bilet na Kołymę za karę :caleb:

Teraz tak zauważyłem, że my wszyscy mamy w wielu miejscach podobne zwroty. "Moje rozmyślania przerwały odgłosy [...]" - w co drugim opowiadaniu jest coś takiego, muszę znaleźć dla siebie synonim.

Przecinki, entery, przecinki, entery, powtórzenia (brezent, żołnierz, wartownik, dokumenty, kierowca), sztampowe imiona (Waśka).

Fabularnie:
- dziwne trochę, by dwóch żołnierzy wysiadło z łazika i zaczęło po nocy lać w krzakach, kiedy kilkaset metrów dalej jest granica Zony; musieliby być spruci lub ciężko upośledzeni, żeby tak ryzykować, jak na moje - żadnej broni, żadnego osłaniania się?
- po co w nocy dłubać przy silniku na dworze, nie byłoby tam hangarów?
- bardzo ufni ci stalkerzy, bardzo
- zaskakująca nonszalancja dotycząca rabunku dżipa i pochowania ciał - "miej wyje*ane a będzie Ci dane"

przed oczami pojawiły mi się na chwilę krwistoczerwone płaty

Czymkolwiek są krwistoczerwone płaty...
rzekłem już spokojniejszym tonem

"Rzeczenie" kojarzy mi się z dziadkiem na bujanym fotelu z fajką w zębach :suchar:
Wszyscy z mojego oddziału zginęli wraz z dowódcą. Przeżyłem tylko ja.

Sztampa.
rozpiep*zyły

Motyla noga!

Jakby to napisał ktoś mający kilka dobrych opowiadań na koncie, to czytałoby się przyjemnie. Z samego pomysłu można coś wystrugać, ale forma jest kiepska. Chociaż mi to pomaga, bo wiem na co zwracać uwagę u siebie.

:

Image


Tajemniczy napisał(a):To moja pierwsza opowieść więc proszę o wyrozumiałość.

Nie ma litości :terminus:
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.

Za ten post Universal otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Kudkudak.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 09 Cze 2024, 23:33
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Następna

Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 9 gości