Pamięć podskórna

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

Pamięć podskórna

Postprzez Universal w 09 Lip 2013, 00:25

0 / Słowo wstępne:

W poprzednim opowiadaniu wypracowałem pewien schemat narracyjny (choć nie sądzę, bym był jego autorem, nie nazywam się Kolumb). Uważam, że jest całkiem niezły w zastosowaniu dla bohaterów nietypowych. Takim poprzednio był technik, obecnie będzie
:

patomorfolog.

Liczę się z możliwością, że będzie ono nieco "nierealne" i nie chodzi o sam fakt bytności na skraju Zony, co o moją nieznajomość tematu
:

badań pośmiertnych,

dlatego decyduję się na pewne uproszczenia. Mam nadzieję, że doprowadzę przedsięwzięcie do końca, plus minus szacuję je na nieco krótsze niż poprzednie. Czyli jakieś 15 stron A4, choć w sumie to nieprzewidywalne.

Zaznaczam, że bohaterowie pierwszoplanowi nie wiedzą o wszystkim, co występuje w retrospekcjach.

Opowiadanie niedokończone/zarzucone

Pamięć podskórna

I:

:

To nie było dobre miejsce do krojenia zwłok.

Dużo lepszym byłby kijowski szpital, w którym Wiktor Siemionycz Kaługin zwykł wcześniej pracować. Miał dobrą posadę, wysoką pensję i renomę, ponieważ jako wzięty chirurg często brał udział w operacjach ukraińskich notabli. Do czasu.

Życiowe sukcesy bywają kulą u nogi. Usypiają czujność, alienują od świata, lub wręcz stają się przyczyną nowych problemów. Tak było i w tym przypadku, który jest szalenie oczywisty i przewidywalny. Wzrost pozycji wiązał się z wizytami towarzyskimi w wyższych sferach. Coraz bardziej znaczące kontakty dawały okazję do zarobku czy miłego spędzenia czasu, jednak równały się różnym zobowiązaniom. Zaczynało się od niewinnych drobiazgów - sporadycznemu wypisaniu recepty, czy wypisaniu fałszywego zwolnienia dla dziecka danego bogacza. Z czasem sprawy przybrały poważniejszy obrót. Kaługin został między innymi wplątany w korupcyjne interesy właściciela firmy farmaceutycznej, dla którego miał załatwić kontrakt u dyrektora swojego szpitala. Wymagania stawiane przez "towarzystwo" bywały coraz trudniejsze do spełnienia.

W przypadku problemów najczęściej się od nich ucieka. Rzecz jasna to samo zrobił Kaługin, który zamiast próbować wyjść z "układu", zaczął jeszcze częściej sięgać po alkohol, zmieniając zasadniczo jego przeznaczenie. Z katalizatora dobrej zabawy stał się koniecznością, drogą ewakuacji od sytuacji w którą dał się wmanewrować. Jak każdy wie, używka ta działając długo na organizm niszczy go. Powoli, sukcesywnie osłabia, uzależnia od siebie, stając się pasożytem, całkiem podobnym metodą działania do jemioły, choć nawet bardziej agresywnym.

Nie musiało minąć wiele czasu, by jego żona zauważyła zmiany u małżonka. Już wcześniej ich relację zaburzyły wzmożone kontakty ze "śmietanką", a niepotwierdzona plotka o zdradzie z pielęgniarką nieomal zakończyła się rozwodem. I to kosztownym, bo trzeba przyznać, że majątek doktora był już całkiem pokaźny. Jednak małżeństwo udało się później uratować, choć rzekoma kochanka przypłaciła to utratą pracy, oficjalnie będąc oskarżoną o kradzież szpitalnego mienia. Tajemnicą poliszynela był fakt, że Kaługin po prostu ratował skórę. Nic jednak nie trwa wiecznie i sielanka musiała się skończyć - doktorowa po serii ekscesów z alkoholem w roli drugoplanowej złożyła dokumenty rozwodowe i w dość krótkim czasie związek ten przeszedł do historii. Z ich jedyną córką od dawna nie miał dobrego kontaktu, a odkąd zamieszkała w Charkowie, spotykali się jedynie w święta.

Kaługin poczuł się wolny. Był zamożnym rozwodnikiem z bardzo dobrą pracą, właścicielem obszernego mieszkania w rejonie peczerskim i luksusowego samochodu, którego wartość znacząco przewyższała majątek niejednego Ukraińca. Mimo pięćdziesiątki na karku wyglądał całkiem nieźle, dlatego też nie dalej niż w miesiąc znalazł sobie atrakcyjną utrzymankę. Mimo to okazało się, że jedna kobieta to dla niego zbyt mało. Jako, że rodzina już dla niego nie istniała, a musiał z czegoś zrezygnować by cieszyć się litrami wódki i falującymi nagimi piersiami kochanek, w odstawkę poszła jego posada w szpitalu. Coraz częściej brał urlop, coraz gorzej sprawował się podczas zabiegów. Kilkukrotnie pojawił się w pracy pijany, nie wytrzeźwiawszy po nocnych eskapadach, raz nawet nie dotarł na umówioną operację ze względu na "przedłużony" udział w orgii - wszystko jednak udało mu się usprawiedliwić dzięki przychylności jego towarzyszy zabaw. Niegdyś szanowany lekarz, pan domu, wykształcony i inteligentny mężczyzna stał się wrakiem człowieka, którego wykończyły własne, utajone słabości.

Czara goryczy przelała się w dniu, w którym miał operować wiceministra ds. przemysłu węglowego. Po raz kolejny był pod wpływem alkoholu, jednak żaden z współpracowników tego nie odkrył. Gdyby zabieg polegał na wyciągnięciu drzazgi z ręki, zapewne wszystko skończyłoby się pomyślnie, jednak sprawa była poważniejsza i wymagała otwarcia jamy brzusznej. Wciąż szumiący w głowie Kaługina koniak dał o sobie znać, gdy poważnie naruszył naczynia krwionośne pacjenta, w konsekwencji doprowadzając do krwotoku i śmierci wiceministra.

Następnie wypadki potoczyły się tak szybko, że Wiktor nie był w stanie ich wszystkich zarejestrować. Instrumentariuszka, z którą nieco wcześniej miał romans, a asystowała przy operacji, wyczuła w końcu u niego alkohol. Mając w pamięci chwile uniesienia których doznała w jego mieszkaniu, postanowiła wyświadczyć mu przysługę. Oddała go w ręce znajomego Kaługina, który załatwił mu przeniesienie "na prowincję", gdzie mógłby uniknąć odpowiedzialności. Ku zdumieniu Wiktora, nową placówką była Zona. Dzięki nie do końca wyjaśnionym koneksjom, które zapewne miały swoje źródło w pijackich ekscesach kijowskiej śmietanki, wzięty chirurg ze stolicy znalazł się niespełna kilkaset metrów od granicy najbardziej niebezpiecznego terytorium na świecie. Zdziwienie, a nawet przerażenie lekarza pogłębił fakt, że po drodze zmieniono jego specjalizację. Zadbano, by więcej nie skrzywdził żadnego chorego. Został patologiem, przy czym przyznano mu jedynie dwutygodniowy kurs, by wprowadzić go w nowe warunki pracy, co jednak w normalnym trybie trwa pięć lat. Zdumiewająca kompresja czasu.

***

- Wiktorze Siemionyczu... Wy znowu pod wpływem? -mruknął zniechęcony Wiaczesław Czornowił, współpracownik Wiktora, wchodząc do sali sekcyjnej. Starał się go nakłaniać do porzucenia nałogu, jednak przy ograniczonych możliwościach było niemożliwe. Kaługin opierał się tymczasem o stół sekcyjny i zignorował Czornowiła, wpatrując się w nagie, blade ciało młodego mężczyzny, które spoczywało na blaszanej ławie. Został on odnaleziony kilka godzin wcześniej w zaroślach nieopodal swojego posterunku. Tajemnicą pozostał fakt w jaki sposób oddalił się od placówki.

- Był szeregowcem, poborowym. Spadochroniarzem, jak ja -mruknął Wiktor. - Przeprowadziłem oględziny zewnętrzne, według mnie dostał z kałacha, zgadzają się średnice wlotu -dodał, odsuwając się od ciała i podchodząc do stojącego nieopodal wózka na kółkach, zawierającego niemal wszystkie dostępne narzędzia.
- Spadochroniarz? Byliście w wojskach powietrznodesantowych? -zdziwił się jego towarzysz, zbliżając się do stołu, by razem z Kaługinem przeprowadzić sekcję.
- Nie kretynie, to jest przenośnia. Jestem tu za karę, on też. Tyle wiem z jego danych. Gdzie wcześniej pracowałeś, w Kulparkowie robiłeś lewatywy? -warknął Wiktor. Po chwili milczenia sięgnął po skalpel. Można było ciąć.

Sala sekcyjna ulokowana była w starym szpitalu w Iwankowie, gdzie znajdowała się kwatera główna centralnego odcinka ukraińskiej części granicy. Wszystko było zmilitaryzowane i w zasadzie cywile nie mieli już w ogóle wstępu do miasta. Szpital był wojskowy, magazyny funkcjonowały tylko dla armii, placówki edukacyjne stały się koszarami. Wykorzystano wszystko, co mogło się przydać, teren otoczono zasiekami i wieżyczkami strażniczymi, natomiast zbędne elementy krajobrazu miasta zrównano z ziemią. Miejsce to sprawiało więc przygnębiające wrażenie.
Dzięki temu, że jeszcze niedawno szpital o którym mowa funkcjonował całkiem normalnie i wojsko zajęło go z dnia na dzień wraz ze sprzętem, był wcale dobrze wyposażony. Choć wymagał szybkich prac zabezpieczających, które nieco zmieniły bryłę gmachu, nie wyróżniał się poza tym zanadto na tle pozostałych lecznic w kraju. Przynajmniej tych publicznych. Dlatego też sala sekcyjna w której przebywali obaj mężczyźni - a właściwie trzej, licząc nieszczęśnika spoczywającego na metalowym blacie - była czysta i umożliwiała "pokrojenie" denata.

Zwłoki trafiały do Kaługina i Czornowiła za każdym razem, gdy znajdowano je na terenie Zony i w najbliższej okolicy, również będącej pod wojskowym nadzorem. Z reguły nie odsyłano ich do Kijowa, głównie ze względu na trudności proceduralne, oraz możliwość łatwiejszego odesłania ciał naukowcom z przeróżnych instytutów istniejących w otulinie Strefy. Jak można się domyśleć, truchło jakiejkolwiek istoty która poniosła śmierć w Zonie mogło być ogromną szansą dla nauki, stąd też kładziono nacisk na to, by raporty z sekcji trafiały po zakończeniu śledztwa w odpowiednie ręce.

Nim skalpel dotknął skóry szeregowca, Kaługin sięgnął do wewnętrznej kieszeni fartucha i wyjął z niej piersiówkę. Po jej otwarciu, pociągnął kilka słusznych łyków i zamknął opakowanie, po czym wsunął je z powrotem w kieszeń. Dopiero po takim przygotowaniu był gotowy do działania, co Czornowił skomentował tylko chrząknięciem i uniesieniem brwi. Już jakiś czas temu zorientował się, że większy opór przeciw temu zwyczajowi jest bezsensowny.

- Pokaż co ostatnio jadłeś -mruknął do siebie Wiktor, nacinając skórę skalpelem. - Tylko nie orzygaj mi fartuszka ołowiem...

***

Zmierzchało. Starszy szeregowy Jaroszenko patrolując teren bazy w Iwankowie wpatrywał się w księżyc, który wyszedł zza chmur. Zachodzące słońce zalewało horyzont mieszaniną ciepłych barw, mocno kontrastujących z szarością zapowiadającą noc. W oddali słychać było puchacza. Ptak znajdował się z pewnością na południe od rzeki, gdzie w zasadzie nie groziła mu zmutowana flora i fauna, będące pokłosiem drugiej katastrofy w Czarnobylu. Pierwszą zna wielu, a być może każdy – w wyniku wad technicznych reaktora jądrowego oraz kiepskich kompetencji załogi, nastąpiło zniszczenie budynku i uwolnienie mnóstwa radionuklidów wprost do atmosfery, zmieniając sielską okolicę w wymarły radziecki skansen. Druga była znacznie groźniejsza. W dwadzieścia lat po pierwszej tragedii, w niewyjaśnionych okolicznościach powstało coś, co w świadomości ogółu zaistniało jako Zona. A wszyscy będący na tym terenie w momencie jej powstania zostali skazani na śmierć.

W Zonie mało co było normalne. Nawet grawitacja, zdawałoby się rzecz nadrzędna wobec wszystkiego, zdawała się oszaleć. Anomalie wyciskające drzewa jak mokrą ścierkę były co krok. Ogniste płomienie pojawiające się znikąd i zwęglające wszystko w okolicy – niczym chleb powszedni rozpleniły się po okolicy. Takich niespodzianek było mnóstwo, a jednak to tylko część z tajemnic jakie kryła w sobie Strefa, zwana z rosyjska Zoną. Inne atrakcje to – sięgając po pierwszy z brzegu przykład - mutanty, które pojawiły się w zasadzie znikąd i w mgnieniu oka zasiedliły owe terytorium. Przemianie uległo niemal wszystko – począwszy od zwykłej świni hodowlanej czy psów, skończywszy na niedźwiedziu, który z groźnego zwierzęcia stał się istnym czołgiem, maszyną do zabijania i niekwestionowanym hegemonem tutejszych lasów. Każde ze stworzeń stało się silniejsze, wytrzymalsze, bardziej sprytne. „Walka o byt”, czyli teza Darwina, w okolicy Czarnobyla była frontem nieustających działań wojennych. Każda istota siłą wyszarpywała dla siebie kawałek terenu, a procesy przystosowawcze przyspieszyły w niespotykanym tempie.
Taki oto „prezent” otrzymał człowiek, zmuszając go do przystąpienia do egzaminu z dojrzałości. Bo pomimo zagrożeń Zona w nieprawdopodobny sposób wpływała na rozwój niemal każdej dziedziny nauki. To dzięki artefaktom znajdowanym w anomaliach udało się stworzyć nową generację leków przyspieszających rekonwalescencję pooperacyjną, czy ulepszone leki antyradiacyjne. Z kolei przy pomocy badań nad mutantami udało się dowiedzieć jak wyprodukować ulepszony typ kamizelki kuloodpornej, opartej na zmodyfikowanych komórkach skóry, wytrzymującej uderzenie pocisku karabinowego, a będącej nie do odróżnienia gołym okiem od normalnej tkanki.

Wejścia do tej właśnie Zony, kapryśnego wytworu niezidentyfikowanych sił, strzegło wojsko. Armia miała zadbać, by nie występował nielegalny przepływ artefaktów ani fragmentów ciał mutantów, by wszystko zostało przeprowadzone zgodnie z procedurami, wreszcie – by Zona nie zagarnęła kolejnych obszarów nieskażonej ziemi. Jeśli już się wspomniało o nielegalnym przepływie, należy zwrócić uwagę na stalkerów – anonimowych ludzi, którzy różnymi drogami docierają do Zony, próbując wzbogacić się w niezbyt legalny sposób. Jaroszenko miał nakaz strzelać do takich ludzi, jednak był człowiekiem interesu – póki nie trafił do wojska, z niemałym sukcesem handlował drobnicą. Również tu wyczuł swoją okazję i zamiast zabijać stalkerów, postanowił z nimi współpracować. On potrzebował pieniędzy, oni amunicji, broni, żywności i innych artykułów, które można było dość łatwo przeszmuglować przez dziurawą granicę. Żołnierz postanowił więc w miarę możliwości dorobić na boku, by po opuszczeniu szeregów armii móc rozwinąć biznes.

Ze stalkerem zwanym Iguaną umówił się na dziesiątą. Zostało mu więc mniej niż godzinę. W tym czasie na posterunku miał zmienić go na jakiś czas szeregowy Tumulec, nieco przygłupi poborowy z najmłodszego rocznika, którego za Biełomory można było namówić na wszystko. Nim minął kwadrans, zmiennik pojawił się w pobliżu. Jaroszenko zszedł z trasy patrolu i skierował się w stronę kompana.

- Mam obchód w sektorze czwartym. Połaź trochę, nie wystawiaj gęby żeby nie poznali że to ty – pospiesznie wytłumaczył, wciskając Tumulcowi paczkę papierosów i butelkę wódki pośledniejszego gatunku. Następnie nie czekając na reakcję kompana pobiegł do swojego baraku. Tam, w skrytce w dnie szafki, miał już uszykowany worek z „towarem”. Wyjął go, zerknął do środka, by sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu i wybiegł z budynku, zatrzaskując za sobą drzwi. Mógł sobie na to pozwolić. Była niedziela, większość żołnierzy była w tym czasie w sali kinowej, gdzie – jak co drugi tydzień – puszczano im wyselekcjonowany przez wyższych oficerów film. Najczęściej był to obraz wojenny, rzadziej stricte sensacyjny, a absolutną gratką była komedia.

Miejscem spotkania miały być zarośla w pobliżu północnej części muru otaczającego bazę. Nieliczni wiedzieli, że istnieje niewielki wykop pod tym fragmentem ogrodzenia, zasłaniany kawałkiem stalowej siatki drucianej. Dziura zarośnięta była jakimś drobnolistnym krzakiem i wystarczyło jedynie się rozejrzeć, by móc niezauważenie skorzystać z tej furtki na zewnątrz bazy. Po dotarciu do otworu Jaroszenko najpierw przepchnął worek i karabin, a następnie sam przecisnął się na drugą stronę i korzystając z zapadających ciemności przebiegł dystans dzielący go od pierwszych chaszczy, a który od czasu do czasu przeczesywał szperacz ustawiony na jednej z okolicznych wieżyczek strażniczych. Pozostałe trzysta metrów do celu przeszedł spokojnym krokiem, trzymając pakunek w jednej ręce, w drugiej dzierżąc pewnie karabin. Pomimo raczej młodego wieku i stosunkowo niewielkiego doświadczenia, dobrze radził sobie z bronią, odwagi dodawało mu też przekonanie o własnych możliwościach.
Gdy dotarł na miejsce, nikogo nie było w pobliżu. Straciwszy nieco pewność siebie, zaczął rozglądać się nerwowo wokół. Późna pora i samotność to nie najlepsze połączenie w Zonie. Mimo, że znajdował się na granicy i w porównaniu z Centrum było tam w miarę bezpiecznie, nie mógłby wywołać zdziwienia szarżujący dzik, czy pijawka która zagubiła się w drodze nad rozlewisko Teterewy. Jaroszenko zaczął zastanawiać się nad powrotem, gdy nagle tuż przy nim wyrósł Iguana.

- Masz towar? –zapytał cicho przybysz. Żołnierz skinął głową i odparł:
- Kałach, dwanaście paczek amunicji do niego, pięć granatów, dwie apteczki, dziesięć bandaży, dwa Forty i po siedem paczek amunicji… I jeszcze dwa chleby, pięć konserw i dwie butelki wody. Ciężkie sku*wysyństwo.
- Powiedz mi –zaczął nagle stalker, mocno akcentując każde ze słów. – Jak to jest, że ostatnio jak dobiliśmy targu, zaczęto nas szukać? Przeleciał jakiś śmigłowiec… Przyjechała ciężarówka trepów… Hę? Może chcesz coś na ten temat powiedzieć?
- O czym ty pierdo*isz? –obruszył się Jaroszenko, ciskając worek przed siebie i mocniej ściskając w dłoniach karabin. – Bierz towar, daj dziesięć tysięcy i każdy idzie w swoją stronę. Ja działam na własny rachunek i mnie nie interesuje kim jesteś, ani co robisz z towarem.
- No to rachunek zostaje zamknięty – zakomunikował Iguana, po czym uniósł w górę lewą dłoń. Nim jego rozmówca zdążył zareagować, ukryty w zaroślach strzelec towarzyszący stalkerowi nacisnął spust. Seria kilku nabojów przecięła powietrze, rozrywając mundur żołnierza i wgłębiając się w jego ciało, szarpiąc nim we wszystkie strony. Jaroszenko w swoich ostatnich chwilach przyklęknął zdumiony, upuścił trzymany karabin i spojrzał na swój podziurawiony tułów. Ciepła krew wylewała się z piekących ran. To było ostatnią rzeczą jaką zapamiętał. Później była tylko ciemność.

***

- Pociski uszkodziły kilka ważnych narządów, między innymi serce. Jest ciężkie uszkodzenie otrzewnej, nabój koziołkując w zasadzie zrobił nam tu mały gulasz - stwierdził Kaługin. – Dawaj widelec i kieliszek chianti, widzę rozdrobnioną wątróbkę.
- Jesteście idiotą, Wikt... - zaczął Czornowił, jednak wtem drzwi do pomieszczenia otworzyły się nagle i wkroczyło trzech oficerów, na czele których stanął major Katriuk, jeden z wyżej postawionych decydentów w placówce. Zapadła cisza, którą przerywało jedynie ciche buczenie jarzeniówek licho oświetlających salę.
- Któryś z moich pacjentów złożył skargę? – rzucił Kaługin, próbując rozluźnić atmosferę. Nie udało się. Skupił na sobie jedynie pogardliwy wzrok czworga ludzi.


II:

:

- Kaługin, Czornowił, jest zadanie dla was - rzucił chłodno Katriuk, spoglądając na nich lekceważąco. Trzymał ręce splecione za plecami, mając w jednej z dłoni jakąś teczkę. Przypominał stereotypowego dowódcę z filmów wojennych: surowego, pysznego i apodyktycznego. I taki był z punktu widzenia obu lekarzy, których traktował tylko jako zawadę - w jego bazie nie potrzeba było cywili. A ci się przypałętali.
- Tego na stole - tu major wskazał na martwe ciało szeregowca - odstawiacie na bok, nieważne czy skończyliście, czy też nie. I słuchajcie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzać.

Po chwili ciszy i wzięciu kilku głębszych oddechów kontynuował:
- Dostaniecie sześć ciał żołnierzy z drużyny wysłanej na tajną misję. Dowiedzcie się co ich zabiło i zapiszcie to w raportach. Macie tydzień. Interesuje mnie też jak następnym razem uniknąć takich śmierci. W czasie trwania sekcji przed drzwiami będzie dwóch żołnierzy. Dopilnują, by nikt niepowołany się tu nie kręcił. A i wy skupcie się na pracy. Tu macie ich dokumenty – to powiedziawszy wręczył im trzymaną teczkę. Następnie bez słowa pożegnania obrócił się na pięcie i opuścił pomieszczenie. Tuż za nim wyszło dwóch towarzyszących mu, wciąż milczących żołnierzy, których jedynym zadaniem było najwyraźniej stwarzanie aury zagrożenia wokół swojego przełożonego. Nim obaj patologowie zorientowali się w sytuacji, do sali wprowadzono sześć łóżek na kółkach ze zwłokami.

Kaługin, nieco zbity z tropu, zdecydował się po chwili podejść do ciał. Zauważył, że trzy z nich obficie okrwawiły materiał je okrywający, dodatkowo obrzydzając i tak nieprzyjemną czynność. Mężczyzna wiedząc co wkrótce go czeka, sięgnął po piersiówkę i pociągnął kilka łyków.
- Wiesiek, którego bierzemy najpierw? - zapytał, krzyżując ręce na piersiach i spoglądając bezrozumnie na stojące przed nim ciała. - One tu są ponumerowane, to może po kolei?
- Czekaj... - mruknął Czornowił, przeglądając pobieżnie otrzymane dokumenty. Zauważywszy, że denatom również przypisano cyfry, zgodził się na propozycję Kaługina i pomógł mu przepchnąć wózek z pierwszym ciałem bliżej stołu. Kolejne kilka minut zajęły im akrobatyczne sztuczki związane ze zmianą miejsc położenia trupów, jednak finalnie udało im się umieścić truchło na stole sekcyjnym bez uszkodzenia go.

Gdy Wiaczesław zszywał na zapasowym stole ciało szeregowca, Wiktor zdjął zakrwawioną płachtę pokrywającą ciało pierwszego z martwych żołnierzy. Choć widział już wiele trupów, na chwilę zaniemówił, widząc pogruchotane kości wystające przez przebitą skórę, ubrudzoną w wielu miejscach zakrzepłą już nieco krwią. Tkanki były porozrywane, jak gdyby szarpano je tępym narzędziem. Zapisał to w notatkach, chcąc na ich podstawie stworzyć raport z sekcji.

Następnie sięgnął po kompaktowy aparat fotograficzny, najzwyklejszą w świecie cyfrówkę, którą wykonał serię zdjęć opisujących stan denata. Robił zdjęcia ran, ubytków, korzystając z miar i wskaźników określił ilość i głębokość otworów i innych uszkodzeń. Skończywszy robić notatki, skalpelem naciął na tułowiu kształt litery „Y”, by oddzielić skórę i odsłonić organy wewnętrzne. Nacięcie sięgające od przodu każdego ramienia, przez mostek aż po kość łonową było niezbędną czynnością, choć przypominało wielu osobom bardziej praktyki rzeźnicze, niż godne obchodzenie się ze zwłokami. Polegało wyłącznie na lekkim unoszeniu kilkoma palcami jednej ręki skóry zmarłego, drugą zaś odcinaniem jej od mięśni i kości.

Dopiero po odsłonięciu jam wewnętrznych Kaługin mógł przejść do kolejnego „aktu”. Będąc niegdyś miłośnikiem sztuk teatralnych dzielił procedurę na takie właśnie części, odrealniając ją i sprawiając, by była mniej obciążająca dla jego psychiki. Musiał wytrzymać rosnące z każdą chwilą napięcie, by móc przeprowadzić sekcję w całkowicie zgodny ze wzorcem sposób. Oczywistością był fakt, że badania nie da się powtórzyć. Status misji w której uczestniczyli zmarli tylko komplikował pracę lekarza. Jakiekolwiek błędy mogły skutkować sądem, zresztą każde przypomnienie państwowej administracji o swoim istnieniu stwarzało ryzyko, że sprawa śmierci wiceministra sprzed miesięcy powróci i namnoży nieprzyjemności.

Każdy z ważnych organów musiał być z ogromną ostrożnością wycięty i przełożony do wyznaczonego sterylnego i obojętnego chemicznie słoja. O ile w przypadku serca można było do niego włożyć cały narząd, o tyle wątroby wystarczyło wyciąć ledwie kawałek, by wypełnić wymagania zabiegu. Kolejne narzędzia wkładane między martwe tkanki miały pomóc w wyjaśnieniu, skąd przyszła śmierć. Rozwieracze rozszerzały rany, umożliwiając dostanie się do głębiej położonych elementów ciała. Haki odciągały płaty zawadzającej patologom skóry denata. Kleszczyki wstrzymywały wypływanie z jelit resztek z ostatniego posiłku trupa nr 2. Tyle pozostaje z dumnego niegdyś przedstawiciela gatunku homo sapiens.

***

Potężny, błyszczący w porannym słońcu Mi-24 krążył w pobliżu wzgórza na południe od Korogodu, wsi położonej w odległości czternastu kilometrów od Czarnobyla. Żołnierze będący na pokładzie rozglądali się po okolicy, zapoznając się z terenem i wypatrując pozostałości budynku w lesie, dokąd mieli się udać. Po namierzeniu ruin, piloci podeszli do lądowania na pobliskiej łące. Wir powietrza wytworzony przez maszynę naruszał spokój miejsca, gdzie od lat nie stanęła stopa człowieka. Ze względu na ryzyko występowania nieznanych zagrożeń postanowiono nie lądować bezpośrednio na ziemi, a po prostu obniżyć pułap. Po chwili przez właz z boku śmigłowca wyrzucono linę, po której zjechało siedmiu wojskowych. Po dotarciu na ziemię wszystkich członków oddziału, jego dowódca - kapitan Kuczma - dał pilotom znak do odlotu. Nim maszyna wzniosła się na bezpieczną wysokość, piechurzy ruszyli w stronę lasu, przedzierając się przez wysokie zarośla porastające zdziczałą polanę na której się znaleźli.

Oddział złożony był z siedmiu żołnierzy specnazu przeznaczonych do zadań specjalnych. Do takich należała obecna misja, polegająca na infiltracji porzuconego laboratorium badawczego i pozyskaniu określonego zestawu dokumentów. Spodziewano się nieznanych wcześniej niebezpieczeństw, dlatego też każdy z członków jednostki wyposażony był w specjalny kombinezon, oraz nowoczesny karabin "Groza", który istotnie zasługiwał na to miano, mogąc razić przeciwnika z rzadko spotykaną mocą, wywołując przy tym popłoch w szeregach wroga. Przynajmniej w teorii.

Okazja do użycia tej broni prędko się pojawiła. Oto, gdy oddział znalazł się już w lesie, nacierało nań stado tzw. "ślepych psów", jak nazywano mutanty powstałe właśnie na bazie tych, zazwyczaj sympatycznych, czworonogów. Te jednak charakteryzowały się zadziwiającą agresją i bez wahania zagryzłyby nawet największego miłośnika zwierząt. Cechowała je także całkowita ślepota, żaden z naukowców nie był jednak dotąd w stanie powiedzieć co ją wywołało, choć domyślano się, że wzrok zastępują innymi zmysłami.

Zauważywszy zagrożenie, dowódca krzycząc zezwolił na otwarcie ognia. Naboje kalibru dziewięć na trzydzieści dziewięć przecinały powietrze, muskając powietrze wokół zbliżających się psów. Jeśli nawet jakiś pocisk trafił w cielsko mutanta, te – pomimo bólu – gnały dalej, chcąc za wszelką cenę dopaść ofiarę. Gdy wojskowi spostrzegli, że zwierzęta okazują się być całkiem wytrzymałe, rozproszyli się. Z trudem opanowali nerwy, powstrzymując się od chaotycznego, bratobójczego ognia. Dzięki odrobinie szczęścia udało im się po kolei odstrzeliwać kolejne sztuki, aż w końcu dziewięć trucheł ślepych psów leżało na miękkim mchu.

- Turkiel, sprawdź te bestie. Jak jakaś żyje, dobij - zakomenderował Kuczma jednemu z podwładnych. Sam musiał się chwilę zastanowić, by zdecydować się, dokąd iść. - ku*wa, gdybym chociaż raz tutaj był... - westchnął, rozglądając się wokół. Potem na chwilę zamknął oczy i przypomniał sobie widok z lotu ptaka, widziany jeszcze z pokładu śmigłowca. Po określeniu pozycji wskazał kierunek dalszego marszu. Jednak już po kilkudziesięciu metrach nakazał zatrzymanie się. Rozrzucone i częściowo zarośnięte fragmenty zniszczonej metalowej konstrukcji były kilkadziesiąt metrów przed nimi. Co było ciekawe, niezbyt głębokie koleiny jasno wskazujące na istnienie niegdyś w tym miejscu drogi, kończyły się dokładnie w miejscu sterty gruzu i pogiętego żelastwa.

- Dobra, to chyba to – stwierdził kapitan, podchodząc bliżej. – Podobno w oficjalnych dokumentach to był budynek techniczny o marginalnym znaczeniu. My wiemy, że było inaczej. Musimy uważać na wszystko co odnajdziemy w środku. Broń ma być odbezpieczona, strzelacie według własnego uznania, chyba że powiem inaczej. A teraz znajdźmy jakieś cholerne wejście.

Po tych słowach cała siódemka – wciąż bacznie lustrując otoczenie, rozproszyła się po terenie zrujnowanej budowli. Pod osłoną zarośli doszukiwali się choćby najmniejszej szczeliny, pozwalającej zlokalizować jakikolwiek otwór, umożliwiający przeciśnięcie się przezeń dorosłemu człowiekowi. Musiał jednak minąć kwadrans, nim udało się odnaleźć zarośnięty dziką trawą wyłom w żelbetowej konstrukcji.

- No i co teraz? –mruknął Fedorow, zerkając niepewnie w otchłań widoczną między zwałami gruzu. – Ciężko będzie się tu przecisnąć, zniszczymy kombinezony. O ile w ogóle przejdziemy.
- A co zdziałałoby trochę plastiku? –zarechotał nerwowo Nosula, nieoficjalnie uznawany w grupie za speca od materiałów wybuchowych, których zawsze miał więcej od innych. Jego saperskie zacięcie niejednokrotnie było przyczyną zarówno sukcesów, jak i kłopotów oddziału.

- Obawiam się, że zniszczymy wejście i nic tym nie osiągniemy – zauważył inny z żołnierzy, Rudniew. Wyjął latarkę i oświetlił wnętrze podziemi. – Gruz zasypie klatkę schodową. I tak chyba ktoś to zrobił, bo inaczej nie byłoby tam tak syfiasto. Jeśli zrobimy to źle, to możemy się nie dostać do środka…
Po krótkiej, acz burzliwej dyskusji, Kuczma zadecydował, by rozsadzić żelbet materiałem wybuchowym, jednak po uprzednim uprzątnięciu miejsca planowanej detonacji. Kiedy udało się oczyścić okolice wyłomu z ziemi, gruzu i stali, Nosula wyjął z plecaka przeznaczony na takie okazje pakunek. Wewnątrz, oprócz zapalników, lontu i detonatora, znajdowała się dość duża kostka semteksu. Po oddzieleniu pożądanej ilości tej substancji, saper umieścił ją w wyłomie, uzbroił ładunek po czym oddalił się. Na drugim końcu lontu przyłączył detonator. Potem wywołał wybuch. Potężna eksplozja wstrząsnęła konstrukcją, krusząc beton i wyginając stalowe pręty. W powietrze wzbiły się tumany siwego kurzu, który rozniósł się w promieniu wielu metrów od epicentrum. Odłamki siekły powietrze, wbijając się głęboko w okoliczne drzewa. Fala uderzeniowa skumulowana między fragmentami żelbetowej płyty rozkruszyła ją, poszerzając otwór.

Gdy opadł kurz, żołnierze podeszli do dziury. Powstała jama była w sam raz, by jeden człowiek z plecakiem wskoczył do podziemi.
- Tośmy wyj*bali schody w piz*u – ocenił Nosula, zaglądając do środka. – Zostają jakieś trzy metry, trzeba by zjechać na linie.
W istocie, wybuch zniszczył nie tylko pokrywę z żelbetu, blokującą dostęp do klatki schodowej, ale także same schody, które przedtem dochodziły bezpośrednio do poziomu powierzchni. Teraz zniszczone, odłamane stopnie spoczywały na dole, zagradzając przejście w dół. Dlatego też propozycja Nosuli, by użyć liny, została zaaprobowana przez Kuczmę.

Dowódca zjechał pierwszy. Dystans dzielący go od podłogi przebył, powoli lustrując otoczenie przy pomocy latarki czołowej. Wąski snop światła wyrwał z wszechobecnej ciemności brudne, zakurzone i popękane ściany z betonu. Gdzieniegdzie widać było porastający je mech i glony. Nietrudno było też dostrzec, że stalowa balustrada czasy świetności miała już dawno za sobą - była powyginana, a jej poręcz pokrywał rdzawy nalot. Kuczma spojrzał w wąski prześwit między biegami schodowymi. Ocenił, że biegnie kilka kondygnacji w dół.
- Następny! – rzucił półgłosem w stronę podkomendnych przebywających na powierzchni, samemu zdejmując z pleców karabin. Po sprawdzeniu zawartości magazynka i odbezpieczeniu broni stanął na przeciwległym półpiętrze tuż przy balustradzie, by móc efektywniej osłaniać towarzyszy, przeczesując przy tym wzrokiem niższe piętra klatki.

Gdy tylko Kuczma znalazł się na dole i dał znak, by do niego dołączyć, specnazowcy zaczęli po kolei zjeżdżać na linie w dół. Wtedy pozostali na górze usłyszeli dudnienie, które wzmagało się z każdą chwilą. Nim udało im się zidentyfikować hałas, ich oczom ukazało się jego źródło. Cała wataha czarnobylskich dzików szarżowała na nich ze wzgórza, z zadziwiającą prędkością przeskakując wszelkie wyboje i nierówności terenu. Zwierzęta płynnie omijały przeszkody takie jak drzewa, z każdym susem zbliżając się do intruzów. Ludzie otworzyli ogień. Dziesiątki chaotycznie wystrzeliwanych pocisków karabinowych świstały w stronę nadbiegających mutantów, ryjąc w ziemi głębokie jamy i zrywając z napotkanych sosen korę, dziurawiąc je przy tym na wylot.
- Wskakujcie do tej dziury, szybko! – ryknął Turkiel, najstarszy z żołnierzy i stojący na końcu swoistej kolejki. – Szybciej, do ku*wy!
Pozostali niewiele myśląc wsuwali się do wyłomu na linie, ratując przy tym skórę. Buzująca krew i instynkt samozachowawczy skłaniały ich do pośpiechu, dlatego też dwóch z nich puściło sznur zbyt wcześnie, upadając i boleśnie uderzając w posadzkę.

Do wgłębienia właśnie wchodził Rudniew, gdy dziki były tuż-tuż. Przerośnięte bestie, tylko powierzchownie podobne do swych protoplastów, posiadały grubą skórę, dlatego też niewiele pocisków przebijało tkankę krępując ich ruchy. W dodatku po mutacji były o wiele wytrzymalszych od swoich kuzynów z Wielkiego Świata, dlatego też nieprzerwanie galopowały z prędkością ośmiu metrów na sekundę. Stado słusznych rozmiarów loch i odyńców, pędzących ze wzgórza dopadło ruin w momencie, gdy Rudniew zjeżdżał na linie. Turkiel spróbował desperacko rzucić się do wyrwy w żelbecie, jednak jedno ze zwierząt dopadło go wcześniej, przetrącając i przepychając do przodu. Kolejne mutanty tratowały go, miażdżąc kości, które pomimo wytrzymałego kombinezonu najnowszej generacji, nie miały większych szans w starciu z kilkunastoma czterystukilowymi cielskami, które przetoczyły się po żołnierzu. Gdy ostatnia sztuka zdjęła swoje kopyto z jego zwłok, były już w koszmarnym stanie. Szczątki ubioru ledwie zakrywały rozryte truchło, a krew spływała już wartkim strumieniem po betonie w który nieszczęśnik został z ogromną siłą wgnieciony.

Przedśmiertny krzyk Turkiela wstrząsnął jego kompanami. Rudniew, który widział jeszcze jego twarz, gdy ten próbował wskoczyć do podziemi, zbladł pomimo uprzedniego przygotowania na podobne sytuacje. Targały nim mieszane uczucia jednoczesnego obrzydzenia, smutku i radości. Wszak udało mu się ocalić życie, jednak zginął jego towarzysz i to w przerażający sposób.
- Rudniew, wyjrzyj ostrożnie na górę. Nie ma szans na to, że przeżył, ale mamy obowiązek to sprawdzić - powiedział Kuczma, starając się opanować nerwy. W chwilę później Rudniew potwierdził stratę jednego z członków drużyny z trudem uskakując przed krążącymi jeszcze na powierzchni dzikami. Wtedy kilku z żołnierzy przeżegnało się, oddając symbolicznie hołd poległemu.

- Panowie, najgorsze dopiero przed nami. Oczy dookoła głowy – zarządził dowódca, wskazując gestem ręki niższe kondygnacje. Sześć uzbrojonych postaci, rozświetlających przestrzeń przed sobą migotliwym światłem latarek, sunęło w dół, wchodząc do paszczy lwa. Żaden z nich nie wiedział, co go napotka wewnątrz kompleksu. Żaden nie wiedział, czy wyjdzie z tego żywy. Żaden nie miał pojęcia jak to się zakończy.

***

- Zabił go zwykły dzik? -Czornowił był mocno zaskoczony wynikami sekcji przeprowadzonej na pierwszym z ciał.
- Nie. Pamiętaj, że tu nie ma zwykłych zwierząt. Rany wskazują na dużą agresję napastnika, ułamany kieł na pewno jest skutkiem bezrozumnej zapalczywości. Myślę, że te bestie są też wytrzymalsze, przez co mogły szybciej galopować i w ten sposób wbić się w niego tak głęboko -stwierdził Kaługin, siedząc na krześle przy stoliku laboratoryjnym. Na blacie stały narzędzia i naczynia potrzebne mu do pracy, oraz słoje z organami wyjętymi z ciała. Pod mikroskopem, na szalkach leżały fragmenty tkanek pobrane z ciała. Komputer stojący na biurku tuż obok właśnie kończył analizę zdobytych danych, dostosowując je do istniejących wzorców.

- Ale poczekajmy z ostatecznymi wnioskami do wyników sekcji ostatniego truposza. Może znajdziemy jakiś wspólny mianownik dla tego wszystkiego – dodał Wiktor, wzdychając. Krojenie zwłok nie dostarczało mu radości ani splendoru, jakich doświadczał w Kijowie. Jednak docierała do niego świadomość, że przeszłość została przez niego utracona. Całkowicie bezpowrotnie.


III:

:

Witalij Turkiel spoczął w chłodni, pozszywany i doprowadzony do ładu przez obu lekarzy. Pogruchotane zwłoki mężczyzny, brutalnie potraktowane przez dziki, mogły w spokoju doczekać końca śledztwa, by wydać je w końcu rodzinie.

Kaługin zastanawiał się jedynie, jak odzyskano ciała. Jeśli każdy z uczestników misji zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, gdzieś w sercu Zony, będąc wyszkolonym i dobrze wyekwipowanym, to jakim cudem udało się je przywieźć do Iwankowa? Kto był w stanie wydrzeć je „opiekunom” miejsca, w którym zginęli przecież najlepsi? Jego rozmyślania przerwał Czornowił, zniecierpliwiony oczekiwaniem na współpracownika. Czas naglił, a pozostało jeszcze pięć ciał. Po standardowej procedurze ułożenia ciała na stole sekcyjnym w prawidłowej pozycji, zabrali się do oględzin. Jednak już po kilku chwilach obydwaj odstąpili od stalowego łóżka, kierując się w stronę umywalki. Wymioty wywołane stanem szczątków uniemożliwiły im skuteczną pracę. Postanowili odczekać kwadrans, wypełniając czas kubkiem mocno przesłodzonej kawy i kanapkami z poprzedniego dnia, by zminimalizować dokuczliwości.

Dopiero wtedy przyszedł czas na faktyczną obserwację. Kolejne dziesiątki zdjęć pospolitą cyfrówką obrazowały stan zwłok, które prezentowały się jeszcze gorzej, niż poprzednie. Nacięcie na tułowiu nie było już konieczne. Był on po prostu rozerwany, cały skąpany we krwi, obdarty z tkanek, w wielu miejscach wyraźnie było widać żebra i… kręgosłup. Jelita były porwane, żołądek przepołowiony, wątroba rozkawałkowana. Z uszu i nosa pozostały strzępy, a głębokie wżery w twarzy, resztki policzków i puste oczodoły napawały grozą. Zwisające płaty skóry i zmasakrowane mięśnie przebarwiły się, prezentując wiele odcieni czerwieni i żółci. Płyny ustrojowe, zazwyczaj zamknięte w naczyniach, były przemieszane. Krew, żółć wątrobowa czy mocz stanowiły w miarę jednolitą breję, gdzieniegdzie zaschłą, lecz tu i ówdzie dało się wyróżnić plamy wyłącznie jednej z tych substancji. Nie było mowy o dostrzeżeniu genitaliów, których nieboszczyk został brutalnie pozbawiony. Ręce i nogi, podobnie jak korpus, przypominały raczej tatara przygotowanego przez pijanego kucharza, niż ludzkie kończyny. Pozostawało pytanie, co spowodowało takie rany, których zadania nie powstydziliby się najwięksi gieroje amerykańskiego horroru. Nawet kombinezon, wykonany podobno z najwyższej jakości materiałów, w większości był postrzępiony i zakrywał nie więcej jak jedną trzecią ciała.

***

Schody wkrótce się skończyły. Żołnierze dotarli do dość dużej sali, swoistego przedsionka całego kompleksu. Na wprost od klatki schodowej znajdowały się ogromne, metalowe wrota, wyglądające w zasadzie jak jednolita płyta pancerna. Widniał na nich napis „X-2”, namalowany złuszczoną, nieco zżółkniętą farbą, której odpryski pokrywały okoliczną podłogę. Po obu stronach bramy znajdowały się niewielkie stróżówki, pomieszczenia dla wartowników strzegących niegdyś wejścia z bronią w ręku. Kiedyś w każdym z nich znajdowało się biurko, krzesło, telefon i skrzynka na broń, jednak gdy przybysze zajrzeli do wnętrza, okazało się, że w środku pozostały tylko pozostałości połamanych mebli i rozsadzona blaszana gablota. W głównym holu ulokowano jeszcze jedynie szyb windy. Wewnątrz niego znajdowała się zniszczona kabina, niezdolna już do pracy. Dało się jednak zauważyć, że była to najniższa kondygnacja, a więc winda prowadziła wyłącznie na powierzchnię. Cokolwiek znajdowało się w laboratorium, musiało więc być odgrodzone za pancerną bramą.

- Rudniew, rób co do ciebie należy – zakomenderował Kuczma, dając podwładnemu znak, by ten zajął się otwarciem wrót. Sam rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu. Posadzka była betonowa, w wielu miejscach popękana, jednak sprawiała wrażenie solidnej. Ściany zbudowano z tego samego materiału i były równie puste, co podłoga. Widać było jedynie występujące w równych odstępach ścienne lampy fabryczne w drucianych osłonach, pamiętające zapewne pierwsze dni funkcjonowania obiektu.

- Osłaniamy go – rzucił jeszcze mężczyzna do pozostałych, wracając na pozycję.

Tymczasem Rudniew, wysoko wykwalifikowany technik, przeszkolony do podobnych zadań, majstrował przy terminalu znajdującym się tuż obok wrót. Zdjął plecak i z bocznej kieszeni wyjął kilka niewielkich, topornych pudełek oraz przyrząd przypominający palmtopa. Drobnymi kablami podłączył wszystkie urządzenia w jedną sieć. Wpiął też jeden z przewodów do terminala, korzystając z gniazda, które ukazało się po odłupaniu sporych rozmiarów stalowej skorupy. Zakrywała ona wrażliwe wnętrzności mechanizmu. Mężczyzna sięgnął po palmtop i manipulując jednocześnie rysikiem, oraz naciskając sekwencje klawiszy na terminalu, zaczął forsować zabezpieczenia. Diody na obudowach „pudełek” zamigotały, a zza bramy słychać było metaliczny stukot. Pomimo znaczenia laboratorium, z którego wynikało zaawansowanie techniczne placówki, dawno porzucony i nieaktualizowany system nie stanowił przeszkody dla technika. Dzięki elektryczności z przenośnego akumulatora, podpiętego do sieci, terminal działał na optymalnym napięciu i nie minęło więcej jak pięć minut, gdy ustąpił. Szyfr zabezpieczający został zresetowany i sztaby je blokujące zostały wsunięte z powrotem w ościeżnicę. Wystarczyło zakręcić sporych rozmiarów kołowrotem osadzonym w bramie i mocniej pociągnąć za uchwyty, by laboratorium stanęło otworem.

Pozostali specnazowcy byli już na to przygotowani. Nim Rudniew uchylił ogromnych rozmiarów właz, pięć luf karabinowych wymierzyło mniej-więcej w środek wrót. Cokolwiek za nimi było, musiało napotkać ołowiany opór ludzi zdeterminowanych, by pomyślnie zakończyć swoje zadanie.

Masywna stalowa płyta sunęła po zardzewiałej szynie, niemiłosiernie skrzypiąc. Od dawna niekonserwowane mechanizmy rozdzierały głuchą ciszę tarciem o siebie metalowych elementów. Każdy milimetr rozszerzającej się przestrzeni powodował wzrost napięcia u oczekujących wojaków. Gdyby znajdowali się w innych okolicznościach, byliby spokojni. Jednak tu, w Zonie, nawet w budynkach nie było bezpiecznie. Najcichsze chrupnięcie, trzask, czy jęk mógł być ostatnim dźwiękiem jaki dosłyszano. Z każdego zakamarka mógł wyskoczyć mutant. Niekoniecznie coś pokroju snorka, bowiem Zonę zamieszkiwały też o wiele mniejsze istoty… Żołnierze oczekiwali w napięciu końca procesu otwierania. Dotychczasowe wydarzenia, w tym śmierć towarzysza, wpędziły ich w rozgorączkowanie, stąd też nerwowo ściskali kolby broni, rzucając szybkie spojrzenia w kierunku bramy. Kiedy ta zatrzymała się, odsłaniając wnętrze laboratorium, napięcie sięgnęło zenitu. Dopiero po kilku długich chwilach oczekiwania i rzuceniu kilku cichych wulgaryzmów, skupienie zelżało. Pot ściekający po ich ciałach zlepiał je z kombinezonami, wprowadzając dodatkowy dyskomfort.

- Idziemy – rozkazał Kuczma. Światłem latarki rozjaśnił wnętrze pomieszczenia przed sobą. Na wprost znajdowała się ściana, a w niej znajdowały się drzwi wyglądających na wejście do szybu windy, oraz początek kolejnej klatki schodowej. Sala wyglądała na niemal identyczną. Dowódca postanowił jako pierwszy przestąpić próg laboratorium, w symboliczny sposób przekraczając „granicę” i rozpoczynając infiltrację właściwego obiektu. Poczekał, aż Rudniew się spakuje i będzie gotów do drogi, po czym skierował się na wprost.

Wtem w ciasnych ścianach rozniósł się przerażający ryk, brzmiący jak zew zranionego zwierzęcia. Fale dźwiękowe odbijały się od ścian, wzbudzając echo, które bombardowało uszy żołnierzy. Odruchowo zareagowali wycofaniem się do poprzedniego pomieszczenia. Przed oczami mignęły im jedynie dwa kształty, niknąc gdzieś za ich plecami. Gdy się obrócili, zobaczyli parę zdeformowanych humanoidów w strzępach człowieczych ubrań i z maskami przeciwgazowymi na czymś, co przypominało nieco twarz. Sześć luf wypaliło, zasypując oba potwory ołowiem. Bestie okazały się być silniejsze, niż na to wyglądały – niemal niewzruszone wykonały potężny skok, siekąc łapami w locie przestrzeń przed sobą. Tak udało im się zadrasnąć Fedorowa i Bieregowoja, którzy zbyt późno umknęli z miejsca, w które wskoczyły mutanty. Nie zważając jednak na powierzchowne rany, wojskowi ponownie ostrzelali przygotowujące się do kolejnego skoku postacie. Tym razem pociski kalibru dziewięć na trzydzieści dziewięć zdołały przebić czaszki potworów, kładąc je trupem.

- Co to ku*wa jest?! – wykrzyknął Prokopiuk, przyglądając się bliżej ciałom. Były tak podobne do ludzkich, że istoty te musiały nimi kiedyś być. Strzępy munduru i zniszczona maska przeciwgazowa sugerowały przynależność do wojska, jednak od czasu drugiej katastrofy nikt nie zaginął w tych okolicach. Co oznaczało, że ludzie ci stali się tym „czymś” ponad pięć lat wcześniej.

- Snorki – odparł krótko Kuczma, nie poświęcając truchłom zbyt wiele uwagi. Wolał obserwować wejście do laboratorium i kontrolować sytuację.

Długość, czy raczej wysokość ciała snorka była nieco mniejsza, niż u człowieka. Skóra, w wielu miejscach spękana, wysuszona, gdzie indziej gniła i jątrzyła się, wywołując paskudny fetor podobny do zapachu gnojówki. Jedna z największych takich ran znajdowała się na plecach, gdzie widać było umieszczony płytko pod powierzchnią kręgosłup. Prokopiuk powodowany ciekawością, choć nieco się brzydząc, sięgnął po nóż i szybkim ruchem odciął zespoloną z głową maskę przeciwgazową. Następnie uniósł wykrojony kawał sparciałej gumy, odsłaniając szczątki twarzy nieszczęśnika.

Garnitur lśniących zębów, regularnie szczotkowanych i zabezpieczonych przed próchnicą zastąpiły połamane kikuty siekaczy i kłów, które wbite głęboko w gnijące dziąsła strzegły gardzieli. Przez nią od dawna nie przechodziło nic smaczniejszego niż padlina, bądź świeżo zabite gryzonie. Nos, od dawna zbędny, zniknął gdzieś, pozostawiając po sobie dwie wąskie szczeliny w galaretowatym, zgrzybiałym miąższu ukrytym dotąd pod gumową powłoką. Tyle pozostało po skórze twarzy. Miejsce, w których powinny znajdować się oczy, pokryte były dziesiątkami nakładających się na siebie blizn, jak gdyby poprzednie wielokrotnie rozdrapywano.

- Patrzcie na to – powiedział Nosula, kucając przy nogach drugiego z potworów. – Ciekawiło mnie jak te sku*wysyny dobrze skaczą – dodał, wskazując obnażone przez siebie stopy mutanta. Ze względu na brutalne ściągnięcie z nich butów, były mocno pokaleczone, było jednak widać to, co najważniejsze – potężne ścięgna. Następnie mężczyzna, pomagając sobie nożem, zerwał z truchła resztki spodni, odsłaniając kolejne partie przerośniętych mięśni, twardych jak stal, ale jednocześnie szalenie elastycznych.
- Dobre, co? – zarechotał. – Też bym takie chciał. Już bym na tę moją skoczył, że…
- Dosyć – przerwał mu zdecydowanie Kuczma. – Mamy iść, a nie zachwycać się folklorem. Poślijcie po jeszcze jednej kulce na dobitkę i idziemy.

Nosula wstał, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia. Sięgnął do kabury i wyjął forta siedemnastkę, pistolet który cenił i który już kilkukrotnie uratował mu życie na poprzednich misjach. Następnie zbliżył lufę do pyska mutanta i nacisnął spust. Na ścianie za ciałem pojawił się kwiecisty wykwit brunatnoczerwonej mazi. Chwilę później to samo stało się z drugim potworem, w podobny sposób malując krwiste wzory. Potem mężczyzna schował pistolet do kabury i chwycił karabin, jedyną broń, z pomocą której mógł przeciwstawić się ukrytym w laboratorium zagrożeniom. W tym czasie Bieregowoj i Fedorow kończyli już opatrywanie ran spowodowanych przez snorki.
Nim Kuczma ponownie przekroczył próg, przyłożył do ramienia kolbę swojej grozy, pomny tego, co stało się przed chwilą. Oświetlił pomieszczenie do którego miał zamiar wejść, po czym zlustrował je dokładnie. Zdawało się być puste, jeśli nie liczyć jakiejś zniszczonej teczki, której zawartość walała się po podłodze. Szybkimi ruchami ręki wskazał podwładnym miejsca w których mieli stanąć. Sam dopadł nieodległej klatki schodowej biegnącej w dół, bacznie obserwując przeciwległy spocznik. Był w stanie zauważyć wszystko, co by się tam pojawiło. Prokopiuk sięgnął do leżących na posadzce kartek i zaczął je przeglądać, niektóre chowając do foliowych koszulek wyjętych z kieszeni.

Tymczasem Bieregowoj podszedł do szybu windy i spróbował silnym szarpnięciem otworzyć zatrzaśnięte podwójne, ażurowe drzwi. Chciał sprawdzić, czy w środku nie czyha żadne niebezpieczeństwo. Początkowo przegroda nie chciała ustąpić, jednak by się upewnić, mężczyzna ponownie pociągnął mocno oba skrzydła, tym razem rozwierając je na oścież. Latarka zintegrowana z hełmem sięgnęła dna szybu kilkanaście metrów poniżej. Wyłowiła tam z ciemności zniszczoną, pozbawioną sufitu kabinę, wewnątrz której coś słabo błysnęło. Następnie żołnierz zerknął do góry, początkowo zauważając jedynie zaniedbany zespół napędowy. Dopiero po chwili dostrzegł kilka niewielkich kanałów wentylacyjnych o niewiadomym przeznaczeniu. Stwierdzając brak niepokojących sygnałów ponownie spojrzał w dół, chcąc zidentyfikować tajemniczy, błyszczący przedmiot. Docierało do niego niewiele światła, Bieregowojowi zdawało się jednak, że to szkło lub coś podobnego. Szyba. Osłona kasku lub hełmu.

Nagle coś zachrobotało. Spłoszony mężczyzna spojrzał w górę. Dobry refleks pozwolił mu błyskawicznie usunąć się z drogi elementom wyciągu spadającym z góry. Gdyby się nie cofnął, kawał żelastwa ściągnąłby go w dół, niechybnie przy tym zabijając. Metalowe części gruchnęły o znajdującą się niżej kabinę, jeszcze bardziej ją niszcząc.
- Niewiele brakowało –odetchnął, kierując te słowa do stojącego tuż obok Fedorowa. Ciekawość skłoniła go, by ponownie wychylić się i zobaczyć wynik zderzenia w dole szybu. To co zauważył, zmroziło mu krew w żyłach. Stare jarzeniówki umieszczone w kabinie windy przez chwilę naprzemiennie świeciły się i gasły.

***

Żaden z członków oddziału nie był wcześniej w żadnym podobnym obiekcie do „X-2”. Informacje o takich miejscach były ściśle tajne, a większość archiwów została zniszczona lub trafiła w ręce najwyżej kilku osób. Dlatego też dowództwo specnazu, zleceniodawcy oddziału, nie wiedzieli zbytnio, czego mogą się spodziewać wewnątrz placówki. Posiadano jedynie mgliste dane sugerujące, że prowadzono tam niegdyś badania nad stworzeniem „supermózgu” w postaci komputera. Nie wiedziano kiedy zaprzestano badań, ani dlaczego tak się stało.

Nikt nie był świadom tego, że instalacja elektryczna w „X-2” już od dawna żyła swoim życiem, łamiąc znane człowiekowi zasady. Wieloletni przestój w pracy sprawił, że system ustabilizował się, jednak użycie prądu do otwarcia wrót wejściowych wywołało nieprzewidziane konsekwencje. Nikt, a w szczególności żaden elektryk, nie uwierzyłby, że elektryczność z akumulatora użyta przez Rudniewa „pobudziła” układ, uznając to za wytwór wyobraźni szaleńca. W Wielkim Świecie to przecież nie mogłoby mieć miejsca. Stało się inaczej. Ładunki przez krótką chwilę intensywnie przemieszczały się, docierając do najgłębiej położonych urządzeń. Ich niewielka ilość dotarła do zapasowego agregatu prądotwórczego, który – upraszczając przebieg zdarzenia – oszalał. Niewielka ilość paliwa wystarczyła, by na chwilę zasilić pracę wciąż podłączonych urządzeń. Między innymi wcześniej wspominanego „supermózgu”.

***

Było mu słabo. Choć przed chwilą czuł się jak przysłowiowy młody bóg, teraz jego nogi były jak z waty. Oddech stawał się coraz płytszy, widziany obraz coraz mniej wyraźny. Tępy ból głowy stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Przyklęknął. Nie słyszał już nic oprócz przeciągłego szumu, a przed oczami majaczyła mu szarobura plama, nieco jaśniejsza pośrodku, z niewielkimi ogniskami bieli przemieszczającymi się wokół.

***

Jako pierwszy jaką taką przytomność odzyskał Fedorow. Wciąż nie wiedząc co się dzieje niemrawo rozejrzał się dookoła. Powoli docierało do niego gdzie jest. Spojrzał po pozostałych – coś mu nie pasowało. Czegoś brakowało. Kogoś…
Bieregowoj.

***

- Co pan tu robi?! –wykrzyknął Kaługin, widząc wchodzącego do pomieszczenia żołnierza. Wysoki, barczysty chłopina nieco spłoszonym wzrokiem rozglądał się na wszystkie strony, przez chwilę ignorując oburzenie lekarza. – Tutaj nie wolno wchodzić, szczególnie bez odzieży ochronnej!
- Pan tu robi sekcje? –zapytał. – Lejtnant Łebed. Szukam kogoś.
- No to raczej panu nie ucieknie – odparł chłodno Kaługin. – Jak pan szukasz trupa, to trzeba mieć zezwolenie. Na ile zdążyłem poznać armię, to go pan nie uzyska.
- Ale to przyjaciel! Ja muszę jego żonie powiedzieć. Ona musi wiedzieć.
- Każdy ma przyjaciół, każdy ma żonę – mruknął lekarz. W tym momencie jednak przypomniał sobie, że stracił zarówno jedno, jak i drugie. – Jak się nazywa?
- Bieregowoj. Ten sam stopień co ja. Wylecieli dwa dni temu, wczoraj była misja ratunkowa. Wiem, że jednego ciała nie znaleziono, ale jak na moje, to Stiepkę znaleźli martwego. Trochę mi zajęło dojście tutaj, proszę mi powiedzieć.
- Żona dostanie o tym informację. Ja nie jestem od tego. Ale nie odnaleziono jednego z ciał? To ciekawe… Zginął, nie zginął… Powinien, jeśli ci są tak pokiereszowani… Tym niemniej nie jestem upoważniony. Proszę wyj…

Specnazowiec doskoczył do Kaługina i chwycił go za kołnierz. Ten widząc zdecydowanie żołnierza, westchnął.
- Puść mnie chłopie. Powiem co i jak – powiedział cicho. Gdy Łebed zwolnił uścisk, lekarz delikatnie wygładził pomięty fartuch.
- Jest mnóstwo ran szarpanych. Jak od zębów. I to w zasadzie chyba były zęby. Organy zniszczone, znaleźliśmy enzymy ze śliny rodentów, tych szczuropodobnych mutantów. Takie te, małe…
- Wiem co to rodenty. Ale je da się łatwo spłoszyć. Szczególnie w grupie. Chyba, że zginął jako ostatni, ale to i tak miał szanse...
- Nie miał szans. Spadł z dużej wysokości – mruknął Kaługin, krzyżując ręce na piersiach. Zacmokał, zastanawiając się chwilę co powiedzieć. – To było raczej w jakimś budynku, nie ma śladów ziemi. Za to są fragmenty stali i polimerów. W wyniku upadku doznał wielu złamań. Nawet gdyby nie wcięły by go te gryzonie, to wykrwawiłby się albo coś. Był jeszcze świadom, kiedy był przez nie kąsany. Straszliwie cierpiał. Kości w wielu miejscach były zmiażdżone, do tego wyrywanie kawałków ciała na żywca… Nie życzę nikomu takiej śmierci. Ile on miał lat, trzydzieści parę chyba. Mógł tyle przeżyć. Spieprzaj stąd chłopie, ucieknij z wojska. Jeśli w ten sposób się tu ginie, to nie warto tu sterczeć. Znajdź babę, zrób parę dzieciaków, załap się na fuchę stróża nocnego i dożyj tej siedemdziesiątki, może osiemdziesiątki.

- A czemu pan tak nie zrobi? –burknął Łebed, uznając słowa Kaługina za wywyższanie się.
- Bo ja już swoją szansę straciłem. Wiesz już chłopie co się stało z twoim kumplem, idź. I nie wspominaj nikomu, że tu byłeś, bo jeszcze mnie za karę poślą do takiego miejsca, w którym on zginął.
Ostatnio edytowany przez Universal 27 Lut 2015, 19:44, edytowano w sumie 13 razy
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.

Za ten post Universal otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive KOSHI, Gorianov, Imienny, Snorky.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 09 Cze 2024, 23:33
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Reklamy Google

Re: Pamięć podskórna

Postprzez KOSHI w 09 Lip 2013, 07:43

No Uniwersal, bedziem oceniać :E Zacznę od tego, że tekst jest wyjątkowo czysty i zgrabnie napisany. Brakuje parę przecinków, pare słów użyłeś błędnie, ze trzy zdania do korekty. Ogólnie b. dobrze. Co do samej historii to wprowadzenie jest niezłe. Nie robisz pornografii typu znalazł ulotkę i postanowił jechać, czy awaryjne lądowanie boingiem na elektrowni. Jak dla mnie takie wstępy od razu dyskwalifikują opowiadanie. Ponieważ fabularnie nie dowiedziałem się zbyt wiele czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Na razie jest ciekawie i wyjątkowo poprawnie językowo. Masz flachę na zachętę.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Pamięć podskórna

Postprzez echelon w 10 Lip 2013, 13:13

W moim odczuciu to kolejne opowiadanie pisane w pośpiechu, jakby w biegu. Wydarzenia są moim zdaniem opisywane krótko, lakonicznie i bez klimatu, a informacja, że zajęło to 3 strony A4 w takiej sytuacji nie robi wrażenia. Jakby autorowi bardzo śpieszyło się do następnej sceny, nie ma tutaj dobrego wprowadzenia w opisywany świat, brak tej atmosfery. Jakby autor chciał nam powiedzieć: graliście w Stalkera, więc znacie te klimaty to co ja wam będę to opisywał.
No i ten początek sceny z żołnierzami bardzo łopatologczny. Dla mnie wygląda on mniej więcej tak: jest sobie trzech żołnierzy, którzy idą sobie do placówki wojskowej, bo nie ma kasy na paliwo. Więc jak już wiecie czemu idą, to czytajcie dalej, bo zaraz będą strzelać i będzie akcja.
Tak więc pomysł być może jest, postać chirurga ciekawie przedstawiona (chociaż też trochę w pośpiechu) ale realizacja całości trochę kuleje.
Dlatego - mimo druty, wieże i strażnice
Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono;
Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice
Byleby jeszcze raz gorączką tęsknot płonąć
Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice
Awatar użytkownika
echelon
Tropiciel

Posty: 305
Dołączenie: 28 Mar 2010, 21:28
Ostatnio był: 30 Kwi 2021, 12:38
Miejscowość: Stalowa Wola
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 41

Re: Pamięć podskórna

Postprzez Voldi w 10 Lip 2013, 13:44

:grammar voldi:

Ich jedyna córka mieszkała już wtedy w Charkowie i lekarz nie miał już praktycznie z nią żadnego kontaktu z wyjątkiem świątecznych spotkań.

Szyk + powt.
Ich jedyna córka mieszkała już wtedy w Charkowie i lekarz, z wyjątkiem świątecznych spotkań, nie miał z nią praktycznie żadnego kontaktu.

Starał się go nakłaniać do porzucenia nałogu, jednak przy ograniczonych możliwościach było to niemal niemożliwością.

...niemal niemożliwe.

Zmarły został odnaleziony kilka godzin wcześniej martwy w zaroślach nieopodal swojego posterunku.

Skoro zmarły, to raczej na pewno martwy :)

- Był szeregowcem, poborowym. [...]

- Spadochroniarz?

Wdarł Ci się niepotrzebny enter.

Wszystko co mogło się przydać - wykorzystano,

Myślnik niepotrzebny.

Wróćmy jednak do tematu szpitala.

To zdanie miałoby rację bytu jedynie, gdyby narrator był bohaterem opowiadania i streszczał całą historię.

gdy ktoś z personelu postradał życie.

Hmm... Tak samo jak z moim "wyznawaniem skały", o którym napisałeś. "Postradać życie" jest raczej niepoprawne, ale pewności nie mam.

dostarczyć niewielkiej wartości dokumenty między dwoma placówkami

Dostarczyć do placówki; Przetransportować/przewieźć/przenieść między dwoma placówkami.

Jednak po kilku chwilach, gdy dopadli do ciała Jaroszenki i zaczęli przeczesywać okolicę, nie mogli znaleźć zabójcy

To zdanie mi nie gra. Może tak:
Dopadli do ciała Jaroszenki i zaczęli przeczesywać okolicę w poszukiwaniu strzelca. Nie mogli go jednak odnaleźć, zatopił się w ścianie drzew.
Nie mam pojęcia, ale coś musisz z nim zrobić, bo wybitnie kuje w oczy.

Lub co lepsze -zabicie.

Odstęp po myślniku wskazany :)

nabój koziołkując w zasadzie zrobił nam tu mały gulasz -stwierdził Kaługin. -Albo idź po paprykę, zrobimy leczo...

Tu też.

Żal, który po chwili przebił się przez cząsteczki etanolu krążące po jego mózgu był jednak zbyt późny.

Też mi tu nie pasuje te "był jednak zbyt późny".
Głos żalu przebił się przez cząsteczki etanolu krążące wewnątrz jego głowy trochę za późno.

Nie jest złe. Kolejny, po "Rusznikarzu" nowatorski pomysł. Miła jest ta retrospekcja wyjaśniająca, kto i dlaczego leży na stole (domyślam się, że Wiktor kroi Jaroszenkę). Przyjemnie też czyta się charakterystykę głównego bohatera na samym początku.
Czekam na dalsze części.
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: Pamięć podskórna

Postprzez Universal w 10 Lip 2013, 13:53

@KOSHI - Kiedy je wysyłałem, uważałem, że jest bardzo dobre. Ale rano wstałem z "moralnym kacem" i poprzypominały mi się błędy i naciągnięcia :E

@echelon - w pośpiechu? Jechałem go w przez ileś godzin, poprawiając (nie wszystkie co prawda, bo mógłbym zmienić więcej) nie pasujące mi zdania, więc tu się zgodzić nie mogę. Informacja "3 strony A4" nie miała wzbudzać jakiegoś respektu, bo to byłoby śmieszne, a stanowić wskazówkę dla ludzi od "tl;dr". Żołnierze faktycznie trochę na doczepkę z racji późnej pory, a nie chciałem tego przerzucać na drugi dzień, żeby się nie zawiesić w niewygodnym momencie.

@Voldi - ten patolog jest trudniejszy w pisaniu od Rusznikarza. A se temat wybrałem... :suchar:

O ile tego "odcinka" nie chce mi się teraz poprawiać, a "mięso" chciałem zawrzeć dopiero w następnych, to jestem świadom, że fragment z pierwszym trupem jest słaby. W sumie w Nabojach też tak było - początek do dupy.

Wiecie, ja dużą część błędów widzę i z większością wytkniętych przez Was się zgadzam. Ale publikacja "na gorąco" daje mi jeszcze jakąś dziwną motywację do kontynuowania, gdybym miał poprawiać w nieskończoność, pewnie w życiu bym tego nie zrobił. Może potem nabiorę nawyku poprawiania przed wrzutką :)
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 09 Cze 2024, 23:33
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Re: Pamięć podskórna

Postprzez echelon w 10 Lip 2013, 14:07

Jechałem go w przez ileś godzin, poprawiając (nie wszystkie co prawda, bo mógłbym zmienić więcej) nie pasujące mi zdania

Chodzi mi o to, jak wiele wydarzeń i informacji znajduje się w tej jednej porcji tekstu. Każdy wątek można by bardziej rozwinąć, rozbudować opisy otoczenia i okoliczności. Brakuje mi dłuższych, bardziej szczegółowych opisów, a przez to klimatu przedstawionego świata, a zamiast tego odniosłem wrażenie jakbym czytał streszczenie jakiegoś dłuższego tekstu.
Dlatego - mimo druty, wieże i strażnice
Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono;
Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice
Byleby jeszcze raz gorączką tęsknot płonąć
Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice
Awatar użytkownika
echelon
Tropiciel

Posty: 305
Dołączenie: 28 Mar 2010, 21:28
Ostatnio był: 30 Kwi 2021, 12:38
Miejscowość: Stalowa Wola
Ulubiona broń: GP 37
Kozaki: 41

Re: Pamięć podskórna

Postprzez Universal w 10 Lip 2013, 21:16

Wrzuciłem drugi fragment. Zdaje mi się, że jest bogatszy w opisy. Pojawiło się więcej Zony, choć wciąż nie w pełnej krasie, co wynika ze specyfiki tekstu. Fragment jest krótszy i myślę, że łatwiej się go przetrawi :P

Tymczasem będąc na fali biorę się za trzecią część.
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 09 Cze 2024, 23:33
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Re: Pamięć podskórna

Postprzez KOSHI w 10 Lip 2013, 22:13

Co do błędow to: powtorzenia i błędnie użyte sformułowania.Jest tego trochę.Co do fabuły to jest przeciętna.Akcja idzie za szybko,opisy i walki płaskie.Sekcja smętnie opisana.Ogolnie mało dynamicznie. I do tego Ulman... Chyba nie będzie obrzyganych nog?Reasumujac-1/2 1 rozdziału była w miarę.Reszta taka sobie.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Pamięć podskórna

Postprzez Universal w 10 Lip 2013, 22:23

Toś mnie zdziwił. Wiadomo, Nobel to to nie jest, ale nie za bardzo wiem dlaczego akcja jest zbyt szybka - przecież nic się nie zdążyło zdarzyć, ci kolesie dopiero dotarli na miejsce. Nie wiem też, co oznaczają "płaskie opisy". Mam opisać zapach lasu? Ćwierkające ptaki których nie ma?

Poproszę Grammar Voldi, bo nie za bardzo wiem w czym tym razem problem.

Kurde, zdaje mi się, że piszę tak samo jak Naboje, a krytyka leci cięższa. No co wy, to ja nie. Nie żebyście nie mieli pisać co jest źle, to się przydaje :P W Nabojach też nie opisywałem bardzo szczegółowo zabaw z bronią, tak jak tu nie opisuję bardzo szczegółowo sekcji.

PS Ulman to nie był trafiony pomysł, zmieniłem.
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 09 Cze 2024, 23:33
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Re: Pamięć podskórna

Postprzez Voldi w 10 Lip 2013, 23:39

:GV2:

- Kaługin, Czornowił, jest zadanie dla was -rzucił chłodno Katriuk, spoglądając na nich z podniesioną głową wzrokiem pełnym pogardy.

1. Spacja po myślniku.
2. rzucił chłodno Katriuk, spoglądając na nich z ukosa wzrokiem pełnym pogardy - Coś mi się gryzie w oryginalnym zdaniu.

przypominał typowego dowódcę z filmów wojennych - surowego, pysznego i apodyktycznego

Dwukropek miast myślnika wydaje się bardziej na miejscu.

- Nie dopytujecie o nic. [...] nieważne czy skończyliście, czy też nie. I słuchajcie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzać. Zrozumiano?!

W "Czy też nie" "też" jest zupełnie niepotrzebne, bo ten surowy, pyszny i apodyktyczny dowódca wykazuje się nadmierną elokwencją.
No i cały monolog właściwie powinien być poprawiony, bo teraz wygląda jak dialog. Popraw jakoś to, zespól.

Dostaniecie sześć ciał żołnierzy

Dostaniecie ciała sześciu żołnierzy. Następne zdanie ("Zginęli wszyscy") jest niepotrzebne i bezsensowne. To samo, co w poprzedniej części: skoro ciało, to raczej logiczne, że nie żyje, a jego "właściciel" zginął.

W czasie trwania sekcji przed drzwiami będzie dwóch żołnierzy.

"No to co?" chciałoby się zapytać. Jak Katriuk straszy żołnierzami, to niech powie, po co mają tam stać.

obrócił się na pięcie i opuścił pomieszczenie, za nim wyszło dwóch jego towarzyszy

Coś mi nie pasuje. Może jakiegoś spójnika, albo podzielenia na dwa odrębne zdania? Zdanie jest, w moim odczuciu, niekompletne.

przez drzwi wejściowe wjechało metalowe łóżko na kółkach z zakrytym ciałem, pchane przez jakiegoś żołnierza, a po nim pięć kolejnych.

Szyk i gramatyka.
przez drzwi wejściowe wjechało metalowe, pchane przez jakiegoś żołnierza, łóżko na kółkach. Za nim pięć kolejnych. Na wszystkich leżało coś przypominające człowieka, przykryte folią.
Skoro ciała były zakryte, to nie wiadomo było, czy to naprawdę ciała, czy poduszki/worki z ziemniakami/katofaszyści :)

zdecydował się po chwili by podejść do ciał.

"by" niepotrzebnie.

- Wiesiek, którego bierzemy najpierw? -zapytał, [...] -One tu są ponumerowane, to może po kolei?

Myślniki!!! Dalej nie będę ich zaznaczał, szkoda zachodu i rozciągania foruma.

by oddzielić skórę i uzyskać dostęp do jam ciała

Uzyskać dostęp możesz do internetu, konta w banku, dziewczyny (no, może niekoniecznie).
Po prostu: by odsłonić organy wewnętrzne, mogące powiedzieć bardzo dużo sposobie, w jaki zginął.

nacięcie na tułowiu w kształcie litery Y, by oddzielić skórę i uzyskać dostęp do jam ciała. Nacięcie sięgające od przodu

Powt.

To jednak nie był koniec.

A to jeszcze nie był koniec osobliwych "procedur".

rząd litrowych słojów, w którym miały znaleźć się narządy.

Co za marnotrawstwo! Postawili rząd słojów, a narządy wrzucili do jednego. Mam nadzieję, że kumasz :)

Potężny, błyszczący się w porannym słońcu Mi-24

"Się" - do wyrzucenia.

dał pilotom znak do odlotu. Nim odlecieli, piechurzy ruszyli w stronę lasu, przedzierając się przez wysokie zarośla porastające zdziczałą łąkę.

Nim maszyna uniosła się do góry, piechurzy zdążyli ruszyć w stronę lasu i przebiec spory kawałek zdziczałej łąki, na której lądowali

jak nazywano mutanty powstałe właśnie na bazie tych zazwyczaj sympatycznych czworonogów.

Potrzebujesz dwóch przecinków, przed i po "zazwyczaj sympatycznych", bo to wtrącenie.

z zamiarem otoczenia psów i ich wybicia.

i ich wystrzelania
Wydaje mi się, że ślepaki z łapą... głęboko usłyszałyby żołnierzy hasających w trawie, a nawet jeśli - zainteresowałby je huk "Krokodyla" (czyt. Mi-24)

zakomenderował Kuczma jednemu z żołnierzy, samemu sięgając po mapę.

jednemu z podwładnych
Co prawda, nie pojawia się tu powtórzenie, ale w kółko "żołnierze" i "żołnierze" może zbrzydnąć.

Słuchajcie panowie

Przecinek pomiędzy tymi dwoma słowami.
Dalsza treść rozkazu też jest trochę nielogiczna. O ile rozumiem, wojacy nie dotarli do lasu, a nawet jeśli, budynek raczej nie stałby w środku. Dałoby się zauważyć jakiekolwiek pozostałości z helikoptera. Żołnierze, ze swojej natury, właściwie przez cały lot powinni pozostawać czujni i przeczesywać wzrokiem okolicę z powietrza.

powrocie do bezpiecznej bazy.

bezpiecznym powrocie do bazy

zarys betonowej budowli

Jasne było, że szukają budynku i raczej, że nie będzie to drewniany barak. Na moje, bardziej pasuje tu betonowej konstrukcji, ale to moje subiektywne odczucie. Widzę, że 'konstrukcja' pojawia się w następnym zdaniu, ale teraz już jestem skołowany: znaleźli budowlę, do której muszą się dokopać? Albo znaleźli w całości, albo znaleźli jej ruiny i wtedy dokopywanie się do wejścia ma sens.

Blisko, w promieniu - bo ja wiem - dwóch-trzech metrów

Blisko, w promieniu... Bo ja wiem, dwóch, może trzech metrów. Z myślnikami w dialogach trzeba uważać :)

przypominało by

Łącznie.

polecił swoim ludziom pójść w swoje ślady.

Powt.

brudną betonową posadzkę, zarośniętą pajęczynami i walającym się tu i ówdzie zmurszałym tynkiem

brudną, betonową, zarośniętą pajęczynami i walającym się tu i ówdzie zmurszałym tynkiem, posadzkę
Wymieniasz przymiotniki opisujące posadzkę, więc przydałby się między nimi przecinek. No i pamiętaj, że to, CO opisujesz powinno być na końcu zdania.

Po chwili, gdy dopiero jeden z podwładnych kapitana znalazł się wewnątrz budowli, pozostali usłyszeli niezidentyfikowany łoskot dobiegający ze szczytu wzgórza. Znajdując się na jego zboczu nie wiedzieli co wywołuje ten hałas.

Sory, ale bardzo wujowe zdania...
Ledwie jeden z podwładnych Kuczmy znalazł się wewnątrz budowli, a ze szczytu wzgórza zabrzmiał jakiś niezidentyfikowany łoskot, którego źródła znajdujący się na zboczu żołnierze nie mogli rozpoznać.
Chyba lepiej. Chyba.

lejtnanci Turkiel i Nosula

Tfu, tfu. Ja wiem, że w armiach byłego ZSRR występuje stopień lejtnanta, ale po naszemu lepiej pasowaliby (i komponowaliby się z tekstem) po prostu porucznicy :)

zwierzęta skróciły dystans dzielące je od ludzi o połowę

Dystans DZIELĄCY ICH od ludzi. Literówka.

chcąc też uniknąć konfrontacji

Także chcąc uniknąć konfrontacji

Problemem było tylko znaczne osłabienie oddziału, bowiem w tych warunkach strata choćby jednego żołnierza jest wysoce kłopotliwa.

To była czy jest? Zmieniasz czasy.
Problemem było [...] strata choćby jednego żołnierza stawała się wysoce kłopotliwa.

- Nie. Pamiętaj, że tu nie ma zwykłych zwierząt. [...]-stwierdził Kaługin, siedząc na krześle przy stoliku laboratoryjnym.

Niby mający skłonność do chlania upadły lekarz, a czasem potrafi się tak elokwentnie wyrazić. Opisałeś jego 'raport' na gorąco zbyt mądrymi słowami, nie pasuje.
I masz tam też zaraz niepotrzebny odstęp dzielący jeden dialog na dwa akapity.

To na pewno dzik, oraz na pewno zmutowany.

"Oraz" do wyrzucenia.

Prawdę mówiąc, zbyt skupiłem się na korekcie, niż na faktycznym czytaniu, ale wszystkie uwagi, jakie mam do tekstu, zamieściłem pod spoilerem, przy korektach. Podoba mi się początek drugiej części i jej dokończenie już w innym czasie (godzinę później), wplatając w międzyczasie historię utraconego oddziału. Podoba się, bo ja nie potrafię tak przechodzić. Dla mnie coś musi się coś dziać bez przerwy. Nie może być, że wstał rano i wyszedł, a zaraz potem już był 3km dalej :) Acz z drugiej strony, wydaje mi się, że teczkę z raportami i wynikami sekcji dostarczyliby do biura po tygodniu, albo skończeniu badań wszystkich żołnierzy. Pojedynczo to się robi trochę burdel.
Nie będę ukrywał, że, tak jak historia technika, pomimo tego, że w sumie "truporozkrajacz" nic nie robi, czyta się fajnie i "świeżo" dzięki tym wstawkom w środku.

PS
Przyszło mi dziś w dzień do głowy, że w sumie, Twój pomysł nie jest wcale taki nowatorski... W słowie pisanym, owszem, ale w kontekście uniwersum już mniej. Był raz w Zonie taki jeden uzależniony medyk... Wstrząs na niego mówili, na Zatonie siedział, ale potem, któregoś dnia gość przepadł, jak kamień w wodę :E
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: Pamięć podskórna

Postprzez KOSHI w 11 Lip 2013, 11:13

Opisze o co mi chodzi. Sekcja jest nie ciekawa bo wygląda mało anatomicznie. Brzmi jakby gość kroił schaboszczaka. Farathiel w swoim opowiadaniu b.dobrze poradził sobie z kwestiami medycznymi. Tam opis sekcji jest interesujący i autentyczny. Dynamika - jest atak dzików i akcja z psami. Brzmi jakby to ati pisał - był lag, przegrał... Zero emocji, akcji. Ogólnie całe zejście do podziemi jest chaotycznie opisane. Jest klatka schodowa, a oni skaczą? Chociaż by linę uwiązali, żeby wrócić. Opisy - jak wyżej. Mało przymiotników, 2 walki pobieżnie i płytko opisane. Zapach lasu możesz odpuścić :E Więcej ciekawych opisów daj. Spokojnie mogłeś opisać te psy, czy dziki oraz teren lądowania, bo ująłeś w 2 zdaniach każdy z tych opisów. Przeczytaj sobie Kodeks Hammurabiego mojego autorstwa. Jest tam scena z pająkami, to zrozumiesz, o co mi chodzi. Tak na marginesie, to jak chcesz iść tropem - zginął członek wyprawy, a potem sekcja, to nie opisuj śmierci, tylko zrób to w sekcji, będzie ciekawiej i nie dublujesz wydarzeń. To by było tyle, bo piszę z tableta, co jest męką dla mnie. Pozdrawiam.
Image
Awatar użytkownika
KOSHI
Opowiadacz

Posty: 1325
Dołączenie: 16 Paź 2010, 13:13
Ostatnio był: 26 Paź 2024, 02:31
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Vintar BC
Kozaki: 649

Re: Pamięć podskórna

Postprzez Universal w 11 Lip 2013, 13:47

@Voldi - a dla mnie takie przeskakiwanie jest naturalne. Nie wiem gdzie to podłapałem, ale to lubię. Dobra, z tą teczką przegiąłem, poszedłem na skróty, biję się w pierś. A o Wstrząsie nawet nie pomyślałem, jeśli mam w pamięci grę, to raczej Cień, niż Zew. A co do tego, że "truporozkrajacz" nic w zasadzie nie robi...

@KOSHI - tutaj odpowiem Wam obu :P Sekcja nie jest pasjonująca, bo Kaługin nic wielkiego nie robi. Sekcję traktuję nieco przedmiotowo, jako środek, a nie cel sam w sobie. Sam pomysł wydał mi się dość ciekawy, natomiast nie interesuję się medycyną i wiadomości z tej dziedziny posiadam raczej tylko elementarne, dlatego nie ma co oczekiwać tu polsatowskich Kości.

Dynamika - przyznaję, nie jest to moja mocna strona. Ale naprawdę nie wiem jak z zastrzelenia zwyczajnych ślepych psów zrobić opis na akapit. Co to za filozofia zabić psa? Naciskasz spust, pocisk przecina powietrze i trafia w ciało, rozbryzgując krew i wiercąc się w tkankach :P A pierwszy cytat z Kodeksu:
Krople deszczu bębniły miarowo po pokrytym blachą dachu tworząc monotonną melodię, która w duecie ze skrzypiącą, stalową, konstrukcją budynku tworzyła upiorną pieśń podsycaną raz po raz skowytem wiatru buszującego w wybitych oknach.

To nie moje, ja tak tego nie widzę - te melodie, duety, pieśni. Już moje teksty wydają mi się zbyt patetyczne, a ten fragment (przykładowy) jeszcze bardziej. Scena z pająkami podobała mi się, owszem, ale to nie jest "moje". Powoli ewoluuję w - mniej-więcej - tym kierunku, ale nie dojdę do tego poziomu poetyckości, bo wydaje mi się sztuczny.

Nie rozumiem opisywania śmierci w "sekcji". Mam napisać coś w stylu:
Andriej minął drzwi pokoju obsługi. Gdy był już do nich obrócony plecami, wyleciały z hukiem z zawiasów, a z wnętrza wyskoczyła pijawka.

***

- Widzisz? -zapytał Kaługin, wskazując Czornowiłowi rozrytą powierzchnię skóry na przedramieniu trupa. - Pijawka zmniejszyła odległość i zaczęła go... drapać. Szarpać się z nim. A potem - tu pogmerał palcem w ranie rozciągniętej przez rozwieracz - musiała wbić mu coś tuż pod serce. To go zabiło i dopiero z konającego wyssała krew.

Jeśli +/- o to chodzi, to wolę sposób w jaki obecnie to piszę, chociaż ok, zwrócę uwagę na szczegółowość. Jeszcze dzisiaj postaram się poprawić te bardziej rażące błędy w pierwszych dwóch częściach, a przy następnych spróbuję je zwalczyć w "postprodukcji".

Ale dzięki za sugestie, liczę na dalsze, chociaż moja próżność strasznie na tym cierpi :P Zobaczymy, jak ocenicie już wnętrze laboratorium, bo mam je rozrysowane i na rysunkach będę się wzorował.

PS 800 post, no nieźle :darthrexfilologbezpracyiperspektyw:
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie; myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie.
Awatar użytkownika
Universal
Monolit

Posty: 2614
Dołączenie: 21 Lip 2010, 17:54
Ostatnio był: 09 Cze 2024, 23:33
Miejscowość: Poznań
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Akm 74/2
Kozaki: 1052

Następna

Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 8 gości