Paranormalny gród

Kontynuowane na bieżąco.

Moderator: Realkriss

Paranormalny gród

Postprzez Stalkier_100 w 03 Cze 2013, 23:54

Któregoś dnia dostałem weny twórczej i napisałem kawałek opowiadania. Później zacząłem to rozbudowywać, dodawać opisy i dialogi. Wyszło takie cóś:
:

1. Wprowadzenie.
Był szary, pochmurny poranek. Ja z Jurijem i Wasiliewem po nocowaniu w małym hotelu w Sławutyczu mieliśmy udać się na piechotę do strefy zamkniętej. Wzięliśmy ze sobą dwa całe przepełnione sprzętem plecaki. Jedzenie, śpiwory, dwa dozymetry, noże, nożyce do drutu i wiele innych mniej potrzebnych gratów. Wasiliew miał nawet Makarowa z zapasem amunicji. Nie wiem po co brać broń do Zony , bo przecież nie do obrony przed radioaktywnymi szczurami…
Przechodziliśmy łąkami. Bladozielona trawa sięgała do ramion. Staraliśmy się zachowywać jak największy odstęp od placówek armii. Całą strefę Czarnobylską otaczał drut kolczasty, a jedyne wjazdy broniło wojsko ukraińskie. Legalnym sposobem dostania się do niej było posiadanie specjalnej przepustki ale żeby ją dostać trzeba by być profesorem albo co najmniej jakimś generałem. Trzeba by się zwrócić do samego ukraińskiego rządu! Zona nie była otwarta dla turystów. Podobno działy się tam dziwne rzeczy, które nie zostały zbadane i udostępnione. Cały teren bardziej niż zaraz po katastrofie zabezpieczono ze względów bezpieczeństwa. To co się dzieje wewnątrz, było ściśle tajne, mimo to nie widzieliśmy żeby na nim przeprowadzano patrole. Żołnierze trzymali się blisko posterunku i wyglądali jakby się bali postawić choć krok na terenie strefy.

2. Miejscowy klimat
Gdy zbliżyliśmy się do ogrodzenia Jurij wyciągał nożyce, a Wasiliew rozglądał się czy aby na pewno nie patroluje okolicy jakiś żołnierz. Przecięliśmy jeden drut znajdujący się zaraz przy ziemi. Teraz mogliśmy się przeczołgać na drugą stronę. Od razu jak znaleźliśmy się na terenie strefy włączyliśmy dozymetry. Każdy z nich tykał co 4-6 sekund, a wynik na wyświetlaczu nie przekraczał 0,2 mikroSiwerta na godzinę.

- Promieniowanie w normie- stwierdził Jurij i nasunął żółty przyrząd na pas.

Plecaki po kolei przelatywały nad ogrodzeniem i z szczękiem upadały na trawę. Później ciężko przeciskaliśmy się pod rudym od rdzy drutem kolczastym. Od przejścia za płot szliśmy lasem. Krocząc po ściółce spod butów dochodziło strzelanie łamiących się patyków i suchych liści. Przechodziliśmy raz obok gęstych krzewów, raz obok jakiegoś starego betonowego słupa albo cegieł. Znaleźliśmy nawet głęboki dół którego ściany były wzmocnione betonowymi płytami. Wyglądały trochę jak okopy. Co jakiś czas mijaliśmy takie same doły tworzące przerywaną linię i przypominające linię obrony. Pełno było w nich różnorakich śmieci: od puszek po długie przyrdzewiałe sprężyny i stare opony.
Idąc tak spostrzegłem małą kałużę, jednak nie wyglądała normalnie. Woda w niej wyglądała jakby się gotowała, a ściółka leśna spalona na popiół. W promieniu 2 metrów od niej wyraźnie było widać drganie gorącego powietrza, a od ciepłoty aż pot zaczął mi się wylewać spod rękawa kurtki. Najdziwniejsze jest to, że las od takiej wysokiej temperatury zapewne już by się palił. Jeszcze nigdy czegoś takiego w życiu nie widziałem. Promieniowanie czegoś takiego nie jest w stanie dokonać. W tym jest coś dziwnego. Tu jest coś nie tak. Odwróciłem się w stronę przyglądających mi się kompanów i zawołałem:

- Tee!! Chłopaki! Chodźcie no tutaj! Znalazłem coś!

- Co to jest? Upał jest ale nie aż taki żeby wodę zagotować! – przybiegając zauważył Jurij.

- No to raczej normalne nie jest. Lepiej stąd chodźmy. – zaproponował Wasiliew

- Ta, tylko patrzcie pod nogi bo nie wiem czy ktoś by wyszedł z tego cało jakby w to wpadł. – odrzekłem.

Od tej pory szliśmy gęsiego, gdyż nikomu się nie uśmiechało bliskie spotkanie z tym zjawiskiem. Ja pierwszy, Wasiliew za mną jako, że on miał broń. Przeszliśmy już 4 kilometry gdy spomiędzy drzew zaczęła pokazywać się droga. Asfalt był tak popękany, że wyglądał niemal jak mozaika, a z pomiędzy spękań wydobywała się jasnozielona trawa. Zanim na nią weszliśmy musieliśmy jeszcze pokonać bardzo gęsty pas krzewów i rów za nim. Dozymetr wariował gdy zbliżaliśmy się blisko liści. Im dalej w głąb tym bardziej ściskało mnie w żołądku, nie wiem czy to z podekscytowania czy ze strachu.
Wszyscy ze zmęczeniem ciągnęli nogami. Teraz szliśmy cały czas w palącym słońcu. Co jakiś czas można było usłyszeć odgłosy zwierząt które po katastrofie miały okazję z powrotem zamieszkać odebrane wcześniej przez ludzi tereny. Po drodze zobaczyliśmy kilka znaków ostrzegających o wysokim poziomie radiacji. Były przyrdzewiałe i odpadała od nich farba. Po obu stronach drogi rozciągał się gęsty sosnowy las. Drzewa wyglądały jakby promieniowanie w ogóle na nie, nie działało. Miały piękne ciemnozielone igły i jasnobrązowy pień z których lekko łuszczyła się kora. Na ich gałęziach siedziały szarobrązowe wróble, które od czasu do czasu przekręcały łebki i ciekawie się nam przyglądały. Zona wyglądałaby niczym rezerwat przyrody gdyby nie pojawiających się tu i ówdzie ruin domów, porozrzucanych przedmiotów i słupom z zawieszonym na nich drucie kolczastym. Wszystko zostawiono w pośpiechu w nadziei, że kiedyś się tu wróci lecz to nigdy nie nastąpiło. W myśli wyobrażałem sobie co musi przeżywać taki młody chłopak, który opuszcza to miejsce i nie zdąża nawet zabrać swoich zabawek, zostawia ukochanego psa, opuszcza okolicę, którą zna od dawna. Nawet nie wie, że już nigdy tu nie wróci, gdyż byłoby to dla niego niechybną śmiercią. Pomyśleć teraz, że to wszystko zgotowali sobie ludzie, przez własną głupotę i próbą zaoszczędzenia kosztem innych.
Przystanęliśmy na pięć minut obok małej mieściny aby odpocząć i porobić zdjęcia. Po obu stronach drogi stały małe domy. Wszystkie były ciężko podniszczone lub całkiem zawalone. Najbardziej złowieszczo wyglądała ruina starego szpitala. To do niego podobno przywieziono pierwszych chorych na chorobę popromienną. Postanowiliśmy się w nim trochę rozejrzeć… Wejście do budynku nie było w zbyt dobrym stanie. Żeby prze nie przejść trzeba było się schylić gdyż cała przednia ściana szpitala lekko obsunęła się w dół miażdżąc betonowe ramy drzwi. Nieco dalej, tylna część gmachu także zapadała się w ziemi. Wewnątrz unosił się zapach stęchlizny. Wszędzie porozrzucany był gruz i tłuczone szkło. Jurij stał na zewnątrz na czatach, a Ja z Wasiliewem dostaliśmy się do ciemnego, obdartego z farby pomieszczenia o podłodze z kafli. W środku sali stał zardzewiały wózek inwalidzki i parę słoików. Na ścianie przy drzwiach wisiały dwa kitle a obok nich para gumowych rękawic. Zrobiliśmy parę kroków w stronę wózka gdy nagle uniósł się kłąb kurzu i usłyszeliśmy głośny, przerażający huk i piszczenie. Wasiliew szybko wyciągnął i odbezpieczył pistolet po czym wycelował w przejście. Ku naszemu zdziwieniu był to szczur wielkości kota! Przebiegł, ślizgając się po glazurze i wpełzł do dziury w ścianie. Żaden z nas nawet się nie odezwał, tylko Wasilij jakoś spojrzał się na mnie z głupkowatym uśmiechem.
Ruszyliśmy dalej do długiego korytarza. Obskurna, stalowa framuga na jego końcu nadawała mu wygląd jak z horroru w którym zapewne, nagle pojawiłaby się jakaś złowieszcza postać.
Jakieś dziesięć metrów od nas, w świetle latarki zobaczyłem mignięcie czegoś. Dałem Wasiliewowi znak ręką aby się zatrzymał. Wyłączyliśmy latarki, stanęliśmy w bezruchu i wstrzymaliśmy oddech. Nogi i ręce zaczęły mi się strasznie trząść jakby ktoś podłączył je do prądu. Nagle usłyszałem dziwne dźwięki dochodzące z końca korytarza. Przypominały trochę szepty, ale po chwili ucichły. Całe ciało mi odrętwiało. Zaczęło mi być zimno. Czułem każde swoje uderzenie serca. Po chwili znowu zrobiło się nienormalnie cicho. Odetchnąłem z ulgą. Nie wiem czy mi się one po prostu nie przywidziały. Wasiliew poruszył się i z powrotem zaświecił swoją latarkę, ja zresztą poszedłem w jego ślady. Światło latarki nie było w stanie oświetlić końca korytarza. Zrobiłem pierwszy krok, a zaraz po nim słychać było strzelanie i zgrzytanie tłuczonego szkła o kaflową podsadzkę. Nadepnąłem na odłamek szklanej butelki.
Chwilę później z świstem, tnąc powietrze, przeleciała obok mojego ucha, cienka stalowa rura. Upadła gdzieś za mną z brzdękiem i hukiem tłukąc słoiki.

-Chodu!!! – zawołałem do Wasiliewa.

W tym samym momencie rzuciliśmy się w przeciwnym kierunku zniszczonego wejścia i ślizgiem wyszliśmy na zewnątrz. Później pospiesznie wstaliśmy i pociągnęliśmy za nami niczego nie spodziewającego się Jurija. Odbiegliśmy aż do jezdni i runęliśmy na ziemię.

- Co?! Co wy?! Co jest?! – z oburzeniem pytał Jurij.

- Jakim sposobem w opuszczonym budynku latają przedmioty?! – dysząc chrypnął Wasiliew.

- Ja pie*dolę! To prawie rozbiło mi łeb! – krzyknąłem.

- O czym wy pieprzycie do jasnej cholery?! – spytał z niedowierzaniem Jurij.

- Ktoś nie chce żebyś my tu byli... – wtrąciłem pokazując palcem w czeluść .

- Jaja sobie robisz?! Tu nikt nie mieszka od ponad 26 lat! – krzyknął przestraszony Jurij.

- No i właśnie w tym jest sęk. – Stwierdził Wasiliew.

- Lepiej stąd chodźmy. – rzuciłem do reszty i wszyscy ruszyliśmy do popękanej jezdni.

- Co?! Co tam było?! – nadal pytał

- Coś strasznego… Idziemy! – już tym razem rozkazująco odezwałem się do kompanów.

Zdążyliśmy postawić kilka kroków gdy usłyszeliśmy następny głośny rumor, a z nad zniszczonego wejścia uniósł się kłąb pyłu
Spostrzegłem z oddali jak fruwający kurz poruszył się i rozepchał na boki, jakby ktoś przez niego przebiegł.
Stanąłem jak wryty z wytrzeszczonymi oczami. Chłopaki szli przez siebie jakby mnie nie widzieli. Po chwili Jurij odwrócił się, i podszedł do mnie.
- Co żeś znowu zobaczył? – spytał.

- Tam coś jest, rusza się… To jest, jakby wybiegło ze szpitala… – powoli wymamrotałem, cały sparaliżowany ze
strachu.

- Wasilij, czekaj! – krzyknął Jurij i łapiąc mnie za pas, pociągnął za sobą. Byłem tak zdrętwiały, że prawie się przewróciłem.

Poszliśmy całą trójką dalej, dosyć szybkim krokiem i co jakiś czas rozglądając się na boki. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Były miękkie i uginały się jakby były z waty. Do tego jeszcze silny ścisk w żołądku. Cały czas sobie wyobrażałem co by było jakby ta rura poleciała nieco w bok. Jak ostra końcówka miażdży oko, przebija czaszkę i wrzyna się w mózg robiąc z niego krwawą papkę. Zrobiło mi się od tego niedobrze, zwiesiłem głowę i gdybym się nie powstrzymywał, zwymiotowałbym na buty. Postanowiłem myśleć o czym innym, co bardzo pomogło. Patrząc na stary, porzucony, drewniany dom przywróciłem sobie wspomnienia z dzieciństwa gdy przyjeżdżało się do babci z wizytą. Zapach rosołu unoszącego się zaraz od progu drzwi. Pachnący kwiatami ogródek. Ech… - to był raj w porównaniu z sytuacją w jakiej się teraz znajduję.
Szliśmy kilometrami aż zaczęło się ściemniać. W czasie marszu miałem okazję się trochę uspokoić. Teraz moim największym zmartwieniem było znalezienie miejsca do przenocowania. Mimo że po opuszczeniu szpitala odczuwałem wstręt do ciemnych, opuszczonych budynków, wolałem nocować w jakiejś chatce. Kto wie co może się dziać gdy zapadnie mrok.. Znowu spowodowałem u siebie strach. Przypominałem sobie teraz zjawy i inne stworzenia z najstraszniejszych horrorów. Nie wiadomo było czego się po Zonie spodziewać.

- Nie wyobrażam sobie nocowania w tym miejscu…

- Spokojnie, wystawimy wartę. Każdy z nas będzie czuwał w czasie gdy reszta będzie chrapała. – rzekł pocieszająco Wasiliew.

- Co ile się zmieniamy? – spytałem.

- Co 2 godziny. – odpowiedział Wasilij.

- Gdzie się rozbijemy? – zapytał Jurij.

- Ja nie mam pomysłu. Ale spokojnie, do zmroku jeszcze 3 godziny. – powiedział Wasiliew.

- Hej! Widzicie ten mały domek między drzewami? – wtrąciłem.

-Gdzie? – spytał Wasilij.

- No tam, gdzie te dwie młode brzózki i wysoki krzew. – odparłem.

- A no, widzę. Fajny. – z uśmiechem rzekł Wasiliew.

Jurij i Wasiliew weszli na lekko zarośniętą ścieżkę. Ja ruszyłem obok ściółką leśną na lewo od chałupki w poszukiwaniu jakiś anormalnych zjawisk podobnych do „Kotła”. Wszędzie było zielono od liści. Na ściółce można było dostrzec małe krzaczki z jagodami. Miałem ochotę nawet zerwać i zjeść parę, ale ochota odeszła gdy przypomniałem sobie co ta ziemia pochłonęła w czasie katastrofy. Ostrożnie stawiałem kroki. Patrząc pod nogi tylko migały mi lekko przykurzone czubki butów desantowych. Po parominutowej łazędze straciłem nadzieję, że cokolwiek znajdę i postanowiłem przyjrzeć się trochę zwierzętom i roślinom. W strefie wszystko inaczej wyglądało. Niektóre drzewa miały nienaturalnie powykręcane gałęzie, trawa jaki i ściółka leśna potrafiła być miejscami soczysta i zielona a kilka metrów dalej szara i sucha, przez co prawie wszystko było takie jakby przygnębiające. Spacerowałem pośród chudych wysokich sosen. Wszędzie unosił się zapach żywicy i lekki aromat gnijących patyków walających się na ziemi. Nagle zobaczyłem zielonkawą kałużę znajdującą się przy korzeniach jednego z drzew. Nie była to jednak kałuża podobna do tej z „Kotła”. Zamiast wody była w niej jakaś dziwna, żółta, galaretowata maź. Podszedłem do niej, złapałem się ręką pnia sosny i pochyliłem nad kałużą. Jej zapach niemal zwalił mnie z nóg, a oczy zaczęły mnie piec. Zamknąłem je. Poczułem że noga obsuwa mi się lecz nie zdążyłem utrzymać równowagi i prawie wpadłem w tą kwaśną substancję. Na szczęście zdążyłem w porę złapać się pnia. Wisząc, do mojego nosa dotarł inny zapach. Taki, jakby palony plastik. Później tylko zobaczyłem jak zwisająca sznurówka od buta dymi się i topi przy zetknięciu z kałużą.
Podciągnąłem się i rozejrzałem dokoła. Chłopaków już nie było widać, tylko ja stałem między drzewami, cały usmarowany w żywicy i z dymiącą nogą. Przeskoczyłem kwas i poszedłem w stronę chałupki.
Domek był z cegieł, a jego dach pokrywały falowane płyty azbestowe. Już od progu było słychać wesołe pogwizdywanie. Gdy pchnąłem lekko przymknięte, drewniane drzwi, ukazały się dwie uśmiechnięte twarze Jurija i Wasiliewa którzy właśnie rozwijali śpiwory na brunatnych deskach. Dom posiadał tylko jeden, niski pokój bez sufitu. Zamiast niego były ciemno brązowe belki stropowe, spomiędzy których widać było szare płyty dachowe. Od popielatych ścian odchodziła farba i wyłaniał się inny, pomarańczowy kolor. W kącie za rozłożonymi śpiworami leżała sterta połamanych desek, zaś między nimi, naprzeciwko drzwi stała mała obdrapana z okładziny, sklejkowa szafka. Podłoga była lekko zakurzona i w niebywale dobrym stanie.
-Aaa, już wróciłeś? Co tak długo? W ogóle coś ty taki umazany? – zapytał Jurij.

-Znalazłem następną niespodziankę… Jak będziecie w nocy szli się odlać to patrzcie pod nogi bo możecie się przysmażyć. – poradziłem.

- Co następny „Kocioł”? – spytał Jurij

-Nie, kwas… - odpowiedziałem.

- Kwas?! – zawołali oboje.

- Kałuża z kwasem.

- Cholera… – zaklął Wasiliew. - Coraz to dziwniej. Najpierw „Kocioł”, później szpital, a teraz to kwaśne gówno.
Na samo słowo „szpital” ciarki przeszły mi po plecach i przypomniałem sobie świst przelatującej, metalowej rury. W myśli widziałem te same obdarte ściany i kaflową podłogę. Wasiliewowi też nieprzyjemnie to wspominać sądząc po jego kwaśnej minie. Cało to zajście dało nam do zrozumienia, że nie należy się do podobnych miejsc zbliżać, a jeżeli jest to konieczne to trzeba podchodzić do tego ostrożnie.

-To dopiero numer… - próbując wszystkich pocieszyć, odparł Wasilij

-Wakacje z duchami, cholera jasna… - powiedziałem, kręcąc głową.

Po tym w domu zapanowała cisza. Słychać było tylko ptaki śpiewające za oknem i ciche jęczenie wyginających się drzew. Przez brudne szyby, osadzone w obdartych z farby drewnianych ramach niemrawo dochodziły promienie słońca. Nagle Jurij drgnął i podniósł głowę.

- Właśnie, Lew, byłbym zapomniał, patrz co znalazłem w tej starej szafce… - Gdy to powiedział wyciągną z bocznej kieszeni spodni płaskie czarne pudełko. Z jednej strony był wybity napis „Припять” co oznaczało po rosyjsku „Prypeć” – zupełnie tak samo jak największe opuszczone miasto na terenie Czarnobyla. Po otworzeniu ukazało się małe urządzonko z prostokątnym wyświetlaczem i pięcioma przełącznikami. Po dłuższym przyjrzeniu wydawało mi się że kiedyś coś takiego widziałem. Przypominało to trochę stare, duże kalkulatory, z tym że one posiadały przyciski i było ich nieco więcej. - Masz, to dla ciebie. Tylko ty jeden nie masz licznika i tylko ty się orientujesz w tych ruskich krzaczkach. – Mówiąc, podał mi ustrojstwo.

- Dzięki. Przyda mi się. – odparłem.

Mój radiometr był dużo starszy od radiometrów moich kompanów. Zasilany ciężką baterią 9V. W pudełku była jeszcze takowa bateria ale wylana. Przypomniałem sobie że posiadam taką baterię w plecaku. Szybko podłączyłem ją do licznika i włączyłem. Na wyświetlaczu pokazały się liczby, a z głośniczka dobiegało pikanie.
-Dobra, niedługo się ściemni. – stwierdził Wasilij.

Jurij, weź te połamane deski i zabezpiecz okna. Lew- zamknij drzwi na zamek i podsuń pod nie tą szafkę. – rozkazał. - Ja przygotuję broń i naszykuję zapasowe magazynki.
Wszyscy spochmurnieliśmy i nawet zaczęliśmy się trochę bać. Wykonałem polecenia Wasiliewa i rozłożyłem swój śpiwór. W pokoju zrobiło się zupełnie ciemno. Jurij przywiązał do belki stropowej sznurek z lampą naftową.
- Tylko mocno zawiąż… Nie chcę spalić się żywcem jak spadnie. – poradziłem.
Wasiliew w tym czasie grzebał i szukał czegoś w plecaku. Po chwili wyciągnął kilka konserw, 3 puszki napoju energetyzującego i chleb. Porozdawał wszystkim po konserwie, napoju i grubym kawałku chleba.
Otworzyłem konserwę bagnetem i zacząłem jeść przepijając „energetykiem” i zagryzając chlebem. Wszyscy posyłali po sobie dziwne spojrzenia lecz nikt się nie odezwał. Cały czas nasłuchiwałem odgłosów z zewnątrz. Słychać było sowy i inne dźwięki które niczego nie przypominały, a wydawały się nieco straszne.
Po sytej kolacji zgasiliśmy lampę i wsunęliśmy się do śpiworów. Byłem tak zmęczony że udało mi się bardzo szybko zasnąć.
Znalazłem się w ciemności. Nigdzie nie widziałem ani nie słyszałem swoich kompanów. Odruchowo przesunąłem rękami po ubraniu sprawdzając co mam przy sobie. Nie miałem plecaka, dozymetru ani noża. Na pasku wisiała tylko, zimna w dotyku, metalowa latarka. Bez chwili namysłu włączyłem ją i skierowałem przed siebie. Zobaczyłem obdartą ścianę którą kiedyś już widziałem. Robiąc krok w jej kierunku usłyszałem dziwne tąpnięcie mojego buta. Spojrzałem pod nogi. – Nie to nie możliwe… - pomyślałem rozpoznając zakurzoną glazurową podłogę. Nerwowo rozglądając się i świecąc latarką zauważyłem że znajduję się w zupełnie innym miejscu szpitala niż poprzednio. Mała sala na środku której stał stalowy stół z prześcieradłem które coś pokrywało. Zbliżyłem się do stołu. Przebijające tkaninę światło utworzyło cień na ścianie przypominający profil ludzkiej twarzy. Dalej nieco klatkę piersiową, nogi i stopy. Widok ten nie był miły, był wręcz przerażający. Bezsilnie cofnąłem się do tyłu i z brzdękiem przewracając mały wózek z narzędziami chirurgicznymi, uderzyłem plecami o ścianę. Teraz poczułem, że z moimi plecami coś się gnie i trzeszczy. Odwróciłem się, i ujrzałem pojedynczy poziomy pas lodówek na zwłoki rozciągający się wzdłuż ściany.
-Jezu… Prosektorium - powiedziałem do siebie i przełknąłem ślinę. Moja twarz wydawała się robić coraz zimniejsza. Czułem jakby krew uciekała szyją w dół do nóg. Miałem odruch wymiotny ale udało mi się go powstrzymać.
Zacząłem chodzić po pomieszczeniu szukając drzwi. Znalazłem je na końcu sali, były naprzeciwko stołu. Ruszyłem w ich stronę. Przeszedłem już połowę prosektorium i stawiając następny krok, usłyszałem cichy szelest. Zamarłem przez chwilę i obróciłem głowę w stronę stołu. Ciało jakby usiadło i po chwili klapnęło gołymi stopami o kafle. – Nie, nie może być! To żyje! – w tym momencie nie wytrzymałem i zwróciłem zawartość żołądka na ziemię. Gdy uniosłem głowę niska postać była już niemal obok mnie i wyciągnęła rękę. Teraz prześcieradło spadło i ukazało przegniłe oblicze postaci. Mała dziewczynka bez oczu i nosa w zbrązowiałej od rozkładu sukieneczce szła chwiejnym krokiem. Słuchać było chrypienie i chrząkanie dobiegające z jej wnętrzności.
Paroma susami doskoczyłem do wielkich stalowych drzwi z małym okrągłym okienkiem. Kilka razy pociągnąłem za zardzewiałą klamkę. Były zamknięte, a ona była coraz bliżej i bliżej, aż złapała moją szyję małą zimną jak lód rączką. Dotyk jej był tak silny jak dotyk dorosłego człowieka. Docisnęła mnie do drzwi i spojrzała pustymi oczodołami na moją nędzną twarz. Przezwyciężając strach chwyciłem się klamki i zapierając się wymierzyłem silnego kopniaka w to chodzące truchło. Trup aż odleciał i cisnął głową w stalowe nogi stołu. Wydało z siebie głośne charczenie i krzyk który z echem rozniósł się po sali. Rozległo się walenie o stalowe drzwi lodówek. Chwilę później klamki zaczęły pękać i ze ścian po kolei wysuwały się długie szuflady z kolejnymi przegniłymi postaciami. Większość miała łyse głowy z których odłaziła skóra. Ubrani byli w poszarpane koszule szpitalne. Szli powoli i ociężale. Ja w tym czasie byłem sparaliżowany ze strachu, wbity w drzwi. Teraz tylko słyszałem rozerwanie kurtki, poczułem jak wbijają się ich lodowate ręce w mój brzuch i straciłem przytomność.
Otworzyłem oczy i z powrotem znalazłem się w małym domku. Byłem cały spocony, a serce biło mi jak oszalałe. Sen był bardzo realistyczny, gdzie bym nie sięgnął pamięcią tam i tak sobie nie przypomniał żeby coś takiego mi się kiedykolwiek śniło.
Było już widno. Od razu ujrzałem Wasiliewa i Jurija siedzącego przy oknie i wypatrujących czegoś spomiędzy desek , mamrocząc coś dla mnie niezrozumiałego. Wstałem, założyłem kurtkę i zbliżyłem się do nich.

-Co wy tam zobaczyliście? –Spytałem.

Jurij złapał mnie za pagon kurtki, przysunął do luki między deskami i pokazał palcem w niebo.

-Słuchaj…

Do mojego ucha dobiegł cichy dźwięk który narastał wraz każdą sekundą. W końcu z hukiem przeleciał nad drzewami duży, wojskowy śmigłowiec z dwoma kabinami z przodu, pomalowany w ciemnozielone i brązowe łaty. Przemknął zaraz nad naszym domkiem i po tym zrobiło się cicho. Po paru minutach znowu załomotały tnące powietrze łopaty śmigła i stalowy potwór znów przeleciał tym razem w przeciwnym kierunku, ale szybciej, jakby przed czymś uciekał. Bardzo nas to zdziwiło. Zostaliśmy jeszcze trochę przy oknie nasłuchując ale nie uchwyciliśmy nic prócz szelestu liści i śpiewu ptaków.

- Dobra… Trzeba coś zjeść. – Wtrącił Wasiliew i ruszył w stronę kąta z plecakami. – Dzisiaj będzie to samo co wczoraj na kolacje, tylko dochodzi do tego jeszcze… - Wziął puszkę bez etykiety, przystawił do ucha i potrząsnął. – kukurydza! Zawołał, rozdał prowiant i sam zaczął konsumować swoją porcję.

- To gdzie teraz idziemy? –spytał Jurij zaglądając do puszki napoju energetyzującego.

- Przed siebie… - Odpowiedział Wasilij.

- Tylko nie za daleko żeby nam jedzenia starczyło. – odparł Jurij

- Spokojnie, jedzenia mamy jeszcze na tydzień. Jak zjemy to się pakujemy i wychodzimy. – rzekł Wasiliew i włożył kawałek chleba do ust.

Minęło kilka minut jak skończyliśmy jeść i złożyliśmy wszystko do plecaków. Przed wyjściem Wasiliew wziął wszystkie puszki i włożył pod stertę desek. Po wyjściu z chatki od razu były włączone liczniki. Rozejrzeliśmy się trochę i ruszyliśmy w stronę jezdni. Było jeszcze rano, twarz smagał chłodny wiatr, niebo było szaro niebieskie, lekka mgła unosiła się nad drogą, a słońce lekko prześwitywało spomiędzy pni sosen. Niewyspany ciągnąłem nogami po asfalcie, trzymałem ręce w kieszeniach i wpatrywałem się w drogę przed sobą. Las wydawał się nie kończyć. Co chwilę się zatrzymywaliśmy bo każdemu „coś” się zachciało. Nie było widać teraz już żadnych domów tylko w kółko znaki ostrzegające przed promieniowaniem. Szliśmy tak dobre dwie godziny. Nikt przez ten czas się nie odezwał tylko co najwyżej coś pogwizdywał albo wzdychał. W końcu las się z prawej strony przerzedził i można było obejrzeć trochę krajobrazu Czarnobyla. Wszędzie rozciągały się lasy i łąki ale najbardziej przykuły naszą uwagę bardzo wysokie rusztowania widziane w oddali. One miały co najmniej sto albo sto pięćdziesiąt metrów wysokości. Aż dziwota że po tylu latach się to nie rozsypało. Przypomniałem sobie iż słyszałem i nawet widziałem zdjęcia podobnego obiektu na terenie strefy..

- Eee… Co to jest?! – Spytał Jurij.

- Taki duży radar. Nazywa się „Oko Moskwy” Służył do wczesnego ostrzegania przed atakiem atomowym. Podobno takie anteny potrafiły wygenerować fale radiowe o takiej częstotliwości, że potrafiły spowodować ból głowy. Istniały także legendy że Rosjanie prowadzili eksperymenty żeby sprawdzić czy takie fale mają wpływ na zachowanie człowieka. Możliwe że pod tym jest jeszcze cały kompleks podziemny. – odpowiedziałem.

- Cholera… Strach pomyśleć co by było jakby dało się tak pozbawić człowieka świadomości. Idziemy tam? – spytał Jurij.

-Możemy iść, w końcu mamy cały dzień. Kolejne 10km ale co tam, warto coś takiego zobaczyć. – odparłem

-Dobra, ale nie schodzimy do podziemi jeżeli one naprawdę istnieją. No chyba że ktoś chce mieć powtórkę z rozrywki. – wtrącił Wasiliew.

Ruszyliśmy dalej drogą która prowadziła z powrotem w las lecz drzewa w nim były dużo mniejsze, liściaste. Dopóki jeszcze było widać anteny, nikt nie mógł odwrócić od nich wzroku. Znów poczułem ścisk w żołądku, ale tym razem był on przyjemny, z podekscytowania. Bardzo mnie ciekawiło co może być obok tych anten, czy w ogóle znajdziemy chociaż wejście do tych podziemi. Wiele miejsc w strefie jest owiane tajemnicą. Nikt, nawet rząd Ukrainy dokładnie nie wie co zostało w opuszczonym Czarnobylu.

Skręciliśmy na mniejszą, polową drogę, ponieważ asfaltowa biegła w innym kierunku. Szosa była porośnięta wysoką trawą do kolan. Z prawej strony, jakieś 3 kroki od niej rozpościerał się drut kolczasty, a za nim gęste zarośla i drzewka. Po lewej z kolei rozciągał się bór bagienny. Ten skrawek zony wyglądał dosyć normalnie. Żadnych anomalii ani dziwnych przebarwień terenu, wszystko zielone, zdrowe i piękne. Byłoby to prawie jak przechadzka po parku gdyby nie ciągłe tykanie licznika Geigera i obawianie się jakiegoś głośniejszego szelestu albo innych dziwnych dźwięków. Wreszcie pokazało się słońce, a niebo nabrało szafirowego koloru. Wszyscy się jakby ożywili. Wróciło uczucie jakby to była zwykła wycieczka.
Nagle zobaczyliśmy wojskową ciężarówkę stojącą tyłem do nas, zaraz przy ogrodzeniu. Wszyscy schowali się na wszelki wypadek za krzakiem. Wasiliew wyciągnął i odbezpieczył pistolet. Obserwowaliśmy ją ale nikt się nie pokazywał. Wyszliśmy i z pochylonymi głowami, ostrożnie podbiegliśmy do wozu. Plandeka łopotała od wiatru. Wasiliew wycelował pistolet w ciemne wnętrze paki, ja podszedłem do kabiny. Drzwi od niej były otwarte. Wewnątrz niczego nie było oprócz wytartej z kamuflażu kurtki. Zamknąłem z trzaskiem stalowe drzwi i wróciłem do kompanów. Jurij stał i zaglądał jak sobie wewnątrz radzi Wasiliew. Złapałem się burty, postawiłem stopę na metalowym zderzaku i wszedłem do środka.

-Coś znalazłeś?

-Tu są jakieś torby i skrzynie, trzeba będzie to wynieść i przejrzeć, możne znajdzie się coś przydatnego.

-To połóż gdzieś tą latarkę i bierzmy się za to.

-Dobra to najpierw weźmy tą największą – rzekł Wasiliew wskazując palcem na zieloną, drewnianą skrzynię z parcianymi uchwytami.

Mimo swoich gabarytów, skrzynia była lekka. Wynieśliśmy 1 dużą i 2 płaskie pojemniki oraz 4 torby.

-No i co my tu mamy? –Zamamrotał Wasiliew.

W sumie w pojemnikach były dwa magazynki do Kałasznikowa, paczka amunicji 9x18mm, trzy opatrunki postrzałowe, kilka strzykawek z lekami przeciwpromiennymi, trzy duże puszki ze słoniną i parę wysoko energetycznych racji żywnościowych.

-Całkiem przydatne rzeczy, teraz jedzenia będziemy mieli na dłużej, o i jeszcze pestki do Makarowa są – z uśmiechem rzekłem do kompanów.

-Teraz jeszcze torby… Patrząc się na nas wtrącił Wasiliew. Rozpiął torby i ukazały się nam maski przeciwgazowe w nienagannym stanie. – Wszystko ładne i przydatne, bierzemy!

-A po co nam maski? –zapytał Jurij.

-Wiadomo co nas może jeszcze tutaj spotkać? Jak wojsko wzięło to znaczy że mogą się przydać. A tak w ogóle to gdzie oni mogą być? –spytał z kwaśną miną Wasilij.

-Ja żadnych ciał nie widziałem. – Odparłem.

-Cholera, ciężarówka nie wygląda żeby tu długo stała. – zwrócił uwagę Wasiliew.

-A jak ich coś dopadło i to samo może dopaść nas? – Zamamrotał Jurij.

-Lepiej bądźmy czujni i trzymajmy się razem. Jak dojdziemy do anten to się pomyśli nad następnym obozem. – poradził Wasiliew

Wrzuciliśmy puste skrzynie z powrotem do ciężarówki, a torby przytroczyliśmy do plecaków. Poszliśmy dalej, rozglądając się dookoła. Zastanawiałem się co nas jeszcze czeka, czy uda nam się znaleźć równie bezpieczne miejsce do noclegu jak stara chatka w lesie. Teraz nie byłem zaciekawiony tak jak wtedy gdy zobaczyłem „Oko Moskwy” teraz myślałem o tym jak przetrwać. Byliśmy coraz bliżej radaru. Z nad zarośli było widać już wysokie metalowe konstrukcje. Byliśmy przy niej malutcy. Obok całego kompleksu antenowego stały kilkupiętrowe budynki. Było ich około pięciu. Znowu pojawiły się znaki ostrzegawcze ale one już nie stały bezsensu jak wcześniej, promieniowanie w tym miejscu było kilkaset wyższe od tego w lesie. Dłuższe przebywanie nie było wskazane ponieważ w godzinę przyjmowaliśmy większą dawkę niż człowiek przez cały rok. Staraliśmy się nie wchodzić na teren za znakami. Podeszliśmy do budynku na prawo od szosy tuż za terenem silnie skażonym. Gmach miał wiele okien. Weszliśmy do całkiem dobrze oświetlonej klatki schodowej.
-Najpierw przeczeszemy parter. Teraz się uważnie rozglądajcie. – powiedziałem
Naprzeciwko nas ukazał się długi korytarz z wieloma bocznymi przejściami do pomieszczeń. Na podłodze wyłożonej bardzo już popękaną wykładziną walało się kupę pyłu i piachu. Ściany do wysokości ramion były pomalowane na szaro, a nieco wyżej na kolor beżowy. Co przechodziliśmy obok wejścia do pomieszczeń tam Wasiliew celował. W pokojach nie było nic oprócz zwitek kabli i szaf z bezpiecznikami, przełącznikami i kontrolkami. W końcu dotarliśmy do czegoś w stylu sali wykładowej. W środku stały drewniane ławki, a przy ścianie leżał stolik z blatem ze sklejki i metalowymi nogami. Na ścianie, naprzeciwko ławek namalowany był niebieski łuk imitujący kulę ziemską, a nad nim jonosfera. Tłumaczono w ten sposób działanie radaru pozahoryzontalnego jakim było „Oko Moskwy”.
-Tu raczej nic ciekawego nie znajdziemy, co najwyżej jakieś stare dokumenty po rosyjsku ale po co nam to? – Stwierdził Wasilij.

-No, chodźmy na dół, zobaczymy czy chociaż jest to zejście do podziemi. – zaproponowałem.

-Ale tam jest ciemno… wtrącił Jurij

-Ta klatka schodowa jest za mała żeby nie móc zobaczyć, że coś próbuje nas zabić. – odrzekłem

-Jak sobie chcesz ale ja pierwszy iść nie będę! – powiedział Jurij kręcąc głową.
Cofnęliśmy się do schodów, zapaliliśmy latarki i zaczęliśmy ostrożnie schodzić na dół.

-Te, Lew, trzymaj. – zawołał do mnie Wasiliew i wręczył mi pistolet.

Wciągnąłem rękę z bronią w kierunku oświetlonego przez latarkę punktu. Powoli stawiałem kroki i za każdym razem jak to robiłem rozlegał się szczęk miażdżonych butem kawałków gruzu. Zeszliśmy już tak ładne cztery piętra. Gdy zobaczyłem że już nie ma dalszego zejścia, zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu. Wszędzie były gładkie ściany, żadnych skrzyń ani innych śmieci. Dopiero gdy skierowałem latarkę pod nogi zobaczyłem okrągły, żelazny właz. Obok niego wystawała korbka. Złapałem za nią i próbowałem ruszyć ale nie dałem rady przykręcić o choćby kawałeczek.

-Co ty robisz? Spieprzajmy stąd! Już zobaczyłeś, teraz stąd idźmy! – domagał się Jurij.

-Czekaj. Ja spróbuję. – rzekł Wasiliew, położył się i z całej siły kopnął w korbkę. Mechanizm skrzypnął i po
tym dało się normalnie otworzyć właz. Dobra, teraz zobaczmy w co ty nas pakujesz… - wymamrotał
Zobaczyliśmy drabinę i betonową podłogę jakiejś sali.

-Zostawimy tutaj plecaki. Weźmiemy tylko broń, amunicję, liczniki i maski. – rzuciłem do reszty
Wasilij złapał się drabiny i zeszedł, ja ściągnąłem plecak i położyłem go obok zejścia.

-Co wy do cholery wyprawiacie?! Ja nie będę schodził do jakiegoś pieprzonego kompleksu! – Krzyczał Jurij.
Nagle u góry coś głośno skrzypnęło i zachrypiało.

-Co do cholery?! – zaklął

-Dawaj plecaki! Właź do cholery! Właź! – przerażony krzyczałem do niego i wyciągnąłem rękę. Jurij wskoczył do środka i spadł na plecy. Złapałem za wewnętrzny uchwyt włazu i pociągnąłem do dołu. Gdy prawie był zamknięty, za krawędź klapy ktoś złapał. Zobaczyłem tylko bladą rękę z zakrwawionymi paznokciami.

-Zamykaj! Szybko! – wołali do mnie.

Uwiesiłem się na klapie i pociągnąłem obiema rękami w dół. Właz zamknął się z metalicznym brzdękiem. Szybkim ruchem zablokowałem go dwoma zasuwkami.


Proszę nie zwracać uwagi na błędy interpunkcyjne bo tego do końca opanować nie umiem. Czekam na opinie i to czy kontynuować czy nie...
Ostatnio edytowany przez Stalkier_100 02 Lip 2013, 18:18, edytowano w sumie 2 razy

Za ten post Stalkier_100 otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Wańka_Wkręt, Gizbarus.
Awatar użytkownika
Stalkier_100
Tropiciel

Posty: 290
Dołączenie: 02 Wrz 2010, 11:13
Ostatnio był: 11 Kwi 2017, 00:23
Miejscowość: Czarnobyl-Zdrój-Polkowice
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Obokan
Kozaki: 42

Reklamy Google

Re: Paranormalny gród

Postprzez Gizbarus w 04 Cze 2013, 09:39

Przecinki :caleb:

A tak całkiem serio - zaczyna się słabo. Potem, podczas akcji w szpitalu łapiesz klimat, żeby znów go wytracić podczas opisywania drogi do Oka Moskwy. Na szczęście potem znów wraca. Widzisz, rozmowy bohaterów momentami są infantylne, momentami dziwne.

- Tee!! Chłopaki! Chodźcie no tutaj! Znalazłem coś!

- Co to jest? Upał jest ale nie aż taki żeby wodę zagotować! – przybiegając zauważył Jurij.

- No to raczej normalne nie jest. Lepiej stąd chodźmy. – zaproponował Wasiliew

- Ta, tylko patrzcie pod nogi bo nie wiem czy ktoś by wyszedł z tego cało jakby w to wpadł. – odrzekłem.


Goście znaleźli coś, nad czym każdy fizyk/chemik zacząłby się intelektualnie masturbować, a normalny człowiek przynajmniej poczułby się nieswojo, albo wręcz rzucił z bezpiecznej odległości kamieniem, żeby sprawdzić, co się stanie. Ich reakcja? "O, spoko, gorąca woda na herbatę, uważaj, bo się poparzysz".

Z kolei opis "szabrowania" szpitala jak i późniejszego snu bohatera przyznam ci, że bardzo mi się spodobał. Prosty, ale trzymający klimat - widać, radzisz sobie z takimi rzeczami lepiej, niż z opisywaniem samej wycieczki po strefie ;)

Po chwili wyciągnął kilka konserw, 3 puszki napoju energetyzującego i chleb. Porozdawał wszystkim po konserwie, napoju i grubym kawałku chleba.


Eeeh, czemu to zawsze musi być energetyk? :E Nie może to być termos z herbatą/kawą? Butelka wody mineralnej? PUSZKA COLI? Poza tym, picie energetyka przed spaniem nie jest mądrym pomysłem, przynajmniej w wypadku statystycznego człowieka...

- Spokojnie, jedzenia mamy jeszcze na tydzień.


Przyznam ci, że zacząłem się zastanawiać, czy byłbym w stanie zapakować do plecaka wyżywienie dla mnie na tydzień - naturalnie biorąc pod uwagę puszki, które targali bohaterowie, a nie racje wojskowe/survivalowe. Ni cholery. Potrzebowałbym przynajmniej trzech puszek fasoli/konserwy/innego_puszkowanego_cuda na dzień i do tego pieczywo. A gdzie jeszcze woda? Ale to tylko czepialstwo z mojej strony, mniejsza o to ;)

- Cholera… Strach pomyśleć co by było jakby dało się tak pozbawić człowieka świadomości. Idziemy tam? – spytał Jurij.

-Możemy iść, w końcu mamy cały dzień. Kolejne 10km ale co tam, warto coś takiego zobaczyć. – odparłem

-Dobra, ale nie schodzimy do podziemi jeżeli one naprawdę istnieją. No chyba że ktoś chce mieć powtórkę z rozrywki. – wtrącił Wasiliew.


O, właśnie o to mi chodziło. Bohater prawie zginął przed paroma godzinami, a jego kumpel osrał się po same uszy... Reakcja na drugi dzień? "O, tam jest zarąbiście wielkie Oko Moskwy z podziemnym kompleksem, chodźmy tam! Może przy odrobinie szczęścia znów coś będzie chciało zrobić nam akupunkturę rurami" :E

Wynieśliśmy 1 dużą i 2 płaskie pojemniki oraz 4 torby.


Unikaj pisania '1', '2', '13', etc. W opowiadaniu lepiej używać słów. No, chyba że opisujesz typ amunicji ;)

Ogólnie przyznam ci, że pomimo mojego marudzenia ( :caleb: ) opowiadanie czyta się dość przyjemnie i poczekam na ciąg dalszy. Błędów nie chciało mi się szukać, choć na drugi raz zwróć uwagę na odpowiednie odmienianie - w paru miejscach wyłapałem jakieś byki w stylu "poszedł wziął". Tak więc, masz przynajmniej jednego czytelnika ;)
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir

Za ten post Gizbarus otrzymał następujące punkty reputacji:
Positive Stalkier_100.
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 27 Sie 2024, 20:51
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854

Re: Paranormalny gród

Postprzez Voldi w 04 Cze 2013, 15:50

cały usmarowany w żywicy i z dymiącą nogą.

No żywcem Ulman! :E

wybity napis „припять” co oznaczało po rosyjsku „Prypeć”

Zasady pisowni są takie same, więc nie wiem czemu "Prypeć" po polsku napisałeś wielką, a cyrylicą małą literą. Poza tym, Prypeć leży na Ukrainie i właściwie powinno być "co ozn. po ukraińsku "Prypeć"."

Było ich około pięciu.

Kilkupiętrowe budynki to nie są żuczki ganiające w trawie, żeby nie dało się określić ile ich dokładnie jest...
_________________________________________

Proszę nie zwracać uwagi na błędy interpunkcyjne bo tego do końca opanować nie umiem.

To trzeba się wreszcie nauczyć!

Ani trochę nie podzielam zdania Gizbarusa - opowiadanie jest drętwe, nudne i pełne błędów. Widać, że miałeś jakiś pomysł i usilnie starałeś się go wprowadzać, ale, moim przynajmniej zdaniem, brakuje Ci jeszcze warsztatu. Nie zrażaj się i pisz dalej. W końcu się wyrobisz. Powtórzę to, co mówiłem już paru innym osobom:
1. Dużo czytaj. Dobrych książek.
2. Dużo czytaj opowiadań na forum. Tych lepszych, jak i tych gorszych. Często z samych, robionych przez forumowiczów, korekt można się sporo nauczyć.
3. Dużo pisz. Dla siebie, albo do sprawdzenia komuś. I "myszkuj" jakoś to co piszesz, żeby śledzić swoje własne postępy.
4. Jeszcze raz dużo czytaj.

To nie tak, że nad odkreślnikiem to jedyne błędy, jakie znalazłem... To tylko to, co najbardziej rzuciło mi się w oczy. Na początku chciałem robić korektę, ale po trzecim-czwartym akapicie drugiego rozdziału porzuciłem ten pomysł.
Image
Awatar użytkownika
Voldi
Ekspert

Posty: 843
Dołączenie: 29 Gru 2011, 11:11
Ostatnio był: 30 Maj 2024, 11:26
Miejscowość: Kraków/Hajnówka
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: TRs 301
Kozaki: 426

Re: Paranormalny gród

Postprzez Stalkier_100 w 04 Cze 2013, 19:00

Zgadzam się z waszymi wypowiedziami. Jestem początkującym w te klocki. Kontynuuję to co zacząłem, tylko tym razem oprę się o wasze opinie. Mimo wszystko jestem dumny ze swojej pracy.

Gzbarus:
Przyznam ci, że zacząłem się zastanawiać, czy byłbym w stanie zapakować do plecaka wyżywienie dla mnie na tydzień - naturalnie biorąc pod uwagę puszki, które targali bohaterowie, a nie racje wojskowe/survivalowe.


Ja myślę, że da się rozłożyć cały ciężar na 3 osoby. Z tymi energetykami przed snem to nieźle przegiąłem...

Bardzo się cieszę że posiadam już jednego czytelnika. Czekam na dalsze opinie.
Awatar użytkownika
Stalkier_100
Tropiciel

Posty: 290
Dołączenie: 02 Wrz 2010, 11:13
Ostatnio był: 11 Kwi 2017, 00:23
Miejscowość: Czarnobyl-Zdrój-Polkowice
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Obokan
Kozaki: 42

Re: Paranormalny gród

Postprzez Gizbarus w 04 Cze 2013, 19:09

Ah, czyli rozumiem, że to było żarcie na tydzień nie na głowę, ale dla trzech osób? Fakt, nie pomyślałem :P
A czy TY już przeczytałeś i oceniłeś moją twórczość?
"Samotność w Zonie" - nadal kontynuowana.
"Dawno temu w Zonie" - tylko dla weteranów forum.
"Za późno" - czerwona część cyklu "Kolory Zony"
"Akurat o czasie" - biała część cyklu "Kolory Zony"
"Za wcześnie" - niebieska część cyklu "Kolory Zony"
"Pęknięte Zwierciadło" - mini-cykl o Zonie w wersji noir
Awatar użytkownika
Gizbarus
Opowiadacz

Posty: 2895
Dołączenie: 18 Paź 2011, 16:44
Ostatnio był: 27 Sie 2024, 20:51
Miejscowość: Zadupie Mniejsze Wybudowania Kolonia II
Frakcja: Samotnicy
Ulubiona broń: Sniper Rifle SVDm2
Kozaki: 854


Powróć do O-powieści w odcinkach

Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 22 gości