Terminus już niejako temat napoczął, mnie zaś trochę korci żeby dopowiedzieć i rozwinąć. Nie wiem czemu tracę na to czas, no ale niech będzie, może ktoś to przeczyta i zaoszczędzi na bilecie (oraz popcornie, Coli i innych cudach).
"Star Trek: Into Darkness" jest faktycznie jednym wielkim zamulonym doświadczeniem.
Terminus - nie czuj się bardzo starym osobnikiem, ta produkcja faktycznie jest AŻ tak ZŁA, wyblakła i z taśmy fabrycznej zdjęta. Głowa do góry, S-F w kinie Cię jeszcze nieraz zaskoczy, nawet jeśli będziemy skazani na same odświeżenia klasyków
"Into Darkness" to chyba 70% - 80% spadek jakości względem poprzednika z 2009 roku, który zapowiadał "bold future" dla reebotu i poziomu przyszłych scenariuszy "Star Trek" spod ręki J.J. Abramsa. Cały film odebrałem jako jedną, wielką, hmm... "oskryptowaną" produkcję. Calusieńki "Into Darkness" można przedstawić na swojskim timeline: miejsce akcji -> dialogi (koniecznie przekomarzania słowne/dowcipna dyskusja/zderzenie osobowości) -> wystrzał z fazerów/wybuch/nagłe i nieoczekiwane zdarzenie -> kolejna sekwencja. I tak w koło Macieju.
Mamy tutaj wymęczone dialogi (okropnie szablonowy Spock, przeszarżowany Khan ze śmieszną i lekko niewpasowaną manierą brytyjskiego gentlemana) i generalnie wyczuwalny brak pomysłu na film, który nie byłby tylko kalką i jednym wielkim hołdem dla "The Wrath of Khan" (kopiowanie całych sekwencji z oryginału - zgroza..). Boli bardzo wąski zakres przestrzeni dla wydarzeń w filmie, w starej konwencji czasami to się sprawdzało, tutaj zaś cała produkcja dusi się tą manierą "sytuacji kryzysowej", opartej na ciągłym tworzenie forteli, wybiegów i przekomarzań w stylu Indiana Jones, pomiędzy malusieńskim Enterprise i GIGANTYCZNYM zagrożeniem, wciąż czającym się przed ekranem statku naszych bohaterów. Przymykam oko na brak przedstawicieli różnorakich ras na pokładzie statku, to w końcu dopiero początek eksploracji kosmicznych, stopniowe otwarcie na nowe gatunki dopiero miało mieć miejsce. Miłe wspominam również pewien kosmetyczny postęp mentalny scenarzystów - Kirk lovelas nie budzi się już obok pomalowanej na zielono panny, która miała w ten jakże nowatorski (kino niskobudżetowe się kłania) sposób symbolizować odrębność gatunkową
J.J Abrams w wywiadach nie ukrywa, że "Star Trek" sobie nieco już odpuścił, jeśli mowa o kontekście utrzymania tego - w większej mierze - naukowego ducha kosmicznej odysei. Chce robić z "ST" czyste filmy akcji, lecące w stronę remiksowanego kina nowej przygody i niekończących się ukłonów w stronę jego wielkiej miłości życia - Spielberga (mam niesmak po "Super8", które dla samego Spielberga mogło być doświadczeniem...dość kuriozalnym).
Ja wysiadam na najbliższym przystanku. Nowy "Star Trek" leci z impetem w mur. I jednocześnie zacząłem martwić się o losy "Star Wars"...
"Zwiadowcy, chłopy na schwał, byli żołnierz piechoty morskiej - ci zatrzymywali się na sześćset osiemdziesiątym, chowali zapalone papierosy w dłoniach i zamierali, przyklejeni do szkieł noktowizorów". /Metro 2033/