Na wstępie powiem, że za dużo czasu spędzam ostatnio na shoutboxie i za dużo gadam z Kudkudakiem. Nie dość, że siada na mózg, to jeszcze próbuje mnie nawracać na Monolit... Gdzieś ostatnio mianował mnie nawet honorowym Monolitianinem. Jezu...
A tak serio - dużo (w sumie około 35) nawiązań do forum i UWAGA forumowiczów. Bardzo przepraszam, jeśli ktoś poczuje się tym tekstem urażony, choć jednocześnie chciałbym, aby nikt nie utożsamiał się z postaciami w nim przedstawionymi. Ot, taka odskocznia od monotonii Zony, z dużą dawką absurdalnego humoru. Zapraszam.
STALKER Z ZIELONEGO LASU czyli absurdalna historia w uniwersum stalkersko-forumowym:
Niewielki zagajnik przy opuszczonej stacji kolejowej okazał się świetnym schronieniem dla kilkunastu śmiałków mających odwagę zapuścić się wgłąb Strefy. Za plecami tor kolejowy na sztucznym wale, z boku peron, znajdujący się prawie dwa metry wyżej, a od frontu droga na półtorametrowym nasypie. Kiedyś była jedynym szlakiem komunikacyjnym między dworcem a miastem, teraz, a właściwie jeszcze przed wykluczeniem tego obszaru, po wycięciu w pień wszystkich połączeń, sukcesywnie zarasta trawą przebijającą się przez dziury w spękanym asfalcie i drzewkami, poczynającymi coraz śmielej wchodzić na nawierzchnię. Zresztą, tak samo i linia kolejowa, nieużywana już z trzydzieści lat. Lasek znajdował się w niewielkiej sztucznej kotlince. Przeważały dęby i lipy, zarośnięte od spodu pokrzywą i wysoką trawą. Liście doskonale zakrywały wgłębienie, tworząc kotarę odcinającą gęstwinę od ciekawskich oczu. Tylko bladoszary, półprzezroczysty dym zdradzał w tym miejscu obecność człowieka.
- Wyciągnij te badyle, bo będzie dymić! - A może spierd*laj?
Niewielka grupka, choć kłóciła się często, była ze sobą bardzo zżyta. Plan nocowania był zawsze taki sam. Jeden stawał na warcie na trzygodzinną zmianę i okrążał obozowisko, wypatrując zagrożeń, kilku zajmowało się rozpaleniem ognia, ktoś inny stawiał namiot, a nad wszystkim czuwało dwóch gości, zwanych żartobliwie Administratorami. O świcie, pierwsi dwaj, którzy się pobudzili, mieli za zadanie iść w parze w poszukiwaniu jedzenia potrzebnego do dalszej wędrówki. Grupa nie zatrzymywała się nigdzie na dłużej, nie korzystała z baz, obozów. Sami byli sobie panami i sami szukali sobie miejsca do spania. Ognisko już się paliło i, poza przyjemnym światłem, dawało też dużo miłego dla ciała ciepła. Ktoś wyciągnął torbę pełną kiełbasek.
- Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy! – Rzekł podniosłym tonem. – Z wyjątkiem ciebie, Kudaszu! – Lud zgromadzony przy ogniu zarechotał dziko. Tylko adresatowi nie było do śmiechu. - Zara patyki zrobię, czekajcie. – Powiedział kto inny. - Atik, pało, tylko nie zapomnij kalendarza wyryć na drzewie! - Dobra.
Rzeczony stalker odszedł i zaczął zatapiać się w coraz gęstszym mroku spowijającym kotlinkę. Słońce już zaszło za horyzontem i źródłem światła był jedynie nikły płomień z ogniska. Grupa kilku facetów była zdana na łaskę i niełaskę Atika, który to miał błogosławieństwo od Twórców, pozwalające tworzyć patyki takie, jakie chcieli, a nie takie, na jakie pozwolił Wydawca. Wygłodniali, zmęczeni stalkerzy mogli tylko patrzeć w ogień i pić alkohol. Nie każdy miał butelkę. Jeden z tych wyglądających na doświadczonych, zauważył obok siebie młodzieńca sprawiającego wrażenie całkowicie trzeźwego.
- Chcesz trochę? Siedzisz taki smutny. Trzymaj.
Młody, choć ponoć zaprawiony w bojach, chłopak, sięgnął po butelkę i przystawił sobie do ust. Przechylił się do tyłu, ale już po chwili z obrzydzeniem odciągnął flaszkę od twarzy, wypluwając przy tym płyn.
- Mocne… - Ledwie wydukał piskliwym głosikiem. - Ty ku*wo czytasz etykiety?! – Wściekł się właściciel butelki. - Przecież to „Kozak”, a nie byle „Mocna Wiśnia”! - Ja przynajmniej byłem na strzelnicy i strzelałem z glocka, łyso ci? – Odparł szybko tamten, już grubym, przepalonym papierochami basem.
No, wobec tak silnego argumentu nie zostawało nic innego jak tylko potulnie się wycofać i zamilknąć. Mało brakowało, a częstujący zeszczałby się ze strachu i padł trupem z szacunku. Jednak zamiast tego, podniósł ostrożnie butelkę i puścił w obieg. Każdy ze zgromadzonych upił po solidnym łyku i zagryzł kawałkiem chleba. O pieczywo nie mieli się co martwić. W czasie wędrówki znaleźli w jakimś opuszczonym zakładzie fryzjerskim około dwudziestu bochnów i kilkanaście bułek. Czekali na wyżerkę, ale Atik dalej nie wracał…
- Patyków nie będzie. – Powiedział smutno były funkcjonariusz reżimu komunistycznego z ZSRR. Nikt go nie lubił, ale do spółki z drugim z Administratorów jakoś udawało im się panować nad hołotą.
Wtem zza pobliskiego krzewu coś zaszeleściło. Jakby ktoś zaczepił o gałęzie i przewrócił się. Odgłosowi towarzyszyło siarczyste „Ojej!”. Stalkerzy natychmiast unieśli całą broń jaką mieli: stare radio i dwa pistolety na gumowe strzałki z przyssawkami.
- Nie strzelajcie! To ja! Atik! - Masz patyki?! – Zawołał ktoś gniewnie. - Miałem, ale… - Ale co?! - To nie taka prosta sprawa. Nawiązałem kontakt z Twórcą. Pozwolił zrobić patyki, nawet mi pomógł. Ale coś chyba pomieszałem, bo tu, przy tym krzaku, wpadłem w pułapkę na robaki. - Źle stanąłeś i cię wywaliło. Nastepnym razem tam nie wchodź. - To co mam zrobić? - Spróbuj podnieść te patyki i obejdź krzak dookoła. - Dobra.
Atik ostrożnie sięgnął ręką po długie, cienkie gałązki. Nie wiedzieć czemu, wydawał przy tym taki dziwny świst… Przy próbie złapania patyków z jego ust dochodziło „F F F F F F F F F…”. I to nie ciągłe, a wyraźnie było słychać oddzielone od siebie dźwięki. W końcu jakimś cudem udało mu się podnieść drewniane kijki i podejść do reszty.
- Ździchu, ty umiesz modelować rowery, to może i patyki poprawisz? - Nom. Ale nie mów mamie,że ćpię, okej?
W końcu się udało i stalkerzy mogli się najeść. Nałożyli kiełbaski na zaostrzone gałązki i zaczęli piec, unosząc je nad ogniem. Tylko jeden miał problem.
- Pomoże ktoś? Postawię flaszkę… - Zapytał. - Niestety, wszyscy Mazowsze. Wololo! – Zakrzyknął któryś z uśmiechem. - Nie rób sobie jaj. On i tak jest poszkodowany. – Skarcił żartownisia inny. – Patrz, Młody, i się ucz: bierzesz kiełbaskę w rękę, patyk w drugą. Tylko musisz go złapać przy ostrym końcu. Nabijasz mięso, najlepiej wzdłuż, to mniej prawdopodobne, że spadnie. Potem łapiesz patyk na drugim końcu i podnosisz tak, żeby był nad ogniem. Całość obracasz, aż się ładnie zarumieni. Uważaj, żeby nie pękła. Jak się upiecze, to zabierasz patyk i ściągasz kiełbasę, najlepiej od razu chlebem albo bułką, bo jest gorąca. I jesz. - Od początku, wolniej! – Zakrzyknął przerażony, a w jego oczach było widać panikę spowodowaną natłokiem nowych informacji.
Gość, który wyjaśniał, jak upiec na ogniu kiełbasę popatrzył na niego jak na jakiegoś Wolanda, machnął ręką i przystąpił do jedzenia. Zjadł jedną kiełbasę i bułkę, a wszystkie rany i blizny zaczęły znikać. Zregenerował się.
- Waldek, a ty co, nie jesz? - Nie. Dziś piątek. Dzień postny. - Po co ten post? – Zdziwił się stalker przypominający wyglądem typowego przedstawiciela subkultury metalowców i to należących do tej groźniejszej części. - Religijny jestem, odczep się. - Nom. – Przytaknął mu inny, ubrany w zielony sweterek z przyczepioną doń plakietką. Jednak napisu nie było widać z powodu ciemności.
Po uczcie zaczęli pić, tak jak zwykle. Za wszystko. Za zdrowie, za choroby, za anomalie, za polowania, za poległych stalkerów, za trzecią babcię siódmej cioci od strony ojca wujka ciotecznego brata kuzyna siostry matki niejakiego caleba, za nic, i tak dalej. Gadali, żartowali, opowiadali sobie nawzajem anegdoty i mrożące krew w żyłach historie. Prawie wszyscy. Jeden z nich, stalker imieniem Jasiek, siedział trochę na uboczu i coś mamrotał.
- Jachu, chodź do nas, co tak sam będziesz siedział? – Krzyknął do niego Atik. Ponoć byli przyrodnimi braćmi. - Wiesz, gdzie kupić tanio kombinezon Czystego Nieba, kałacha i jakieś ochraniacze? – Odpowiedział Jasiek. - Ochraniacze można kupić w sklepach sportowych, ale nie wiem gdzie można kupić kombinezon Czystego Nieba i kałacha. – Za chwilę znów się odezwał. – Dam kratę wódki, jak ktoś powie! - Co ty, sam ze sobą gadasz? A idź ty! Albo lepiej siedź. Już wystarczy tobie. – Skarcił go Atik i wrócił do ogniska.
Koło północy zaczęli padać od zbyt niskiego stężenia krwi w alkoholu. Tylko stalker, którego nazywano Dorkiem siedział dalej i, wyzywając w myślach wyimaginowane, nieznajome kobiety, co jakiś czas przyjmował kolejne dawki. Właściwie, nie tylko. Obok niego przycupnął Ulman. Kiedy skończyli ostatnią butelkę, drugi z nich wstał i zaczął biegać wokół dogasającego ogniska. W końcu rozpędził się tak, że siła odśrodkowa wypchnęła go na drogę. Niesiony bezwładnością, dotarł aż na peron. Dopiero w świetle latarni było widać, że ma zarzyganą nogę. W sumie to i tak nikt nie mógł tego zobaczyć, bo kto normalny siedzi w zamkniętej strefie na peronie nieczynnej stacji kolejowej o godzinie drugiej w nocy? A jednak ktoś widział. Nie wiadomo tylko, czy to rzeczywistość, czy przepity umysł Ulmana robił mu żarty. Jak przez mgłę zauważył jadącego na rowerze potwora. Pijawkę, w czapce z daszkiem, na której napisane było „MAJSTER”, cokolwiek miało to znaczyć. Na domiar złego, kilkanaście metrów za nią biegł znany wszystkim z magazynu „Zone Model”, najładniejszy stalker, Diegtiarow. Dzierżył w ręku paczkę truskawkowych prezerwatyw. Ulman, niewiele myśląc, puścił się pędem za nimi i zniknął w ciemnościach. Poczuł zew. Natury…
…
Ranek był chłodny i dżdżysty. Ani trochę nie pozwalał wytrzeźwieć. Pierwszy ogarnął się i doprowadził do stanu względnej używalności Waldek, a zaraz za nim Kancir. Byli do siebie całkiem podobni – podobnego wzrostu, obaj długowłosi, podobny zarost.
- Ty… trza chyba iść po żarcie. – Zagadnął jeden z nich. - O ja… Chce ci się? Zresztą i tak nie możemy ruszyć. - Czemu? - Coś z bronią nie tak. Zamek wylata. - To kto ci to naprawiał ostatnio?
Wtem podszedł do nich, przypominający bardziej zombi niż człowieka, jeden z nowych w grupie.
- Idziecie szukać żarcia? – Zapytał przepitym głosem. - Tak. – Odpowiedzieli mu jednocześnie. - Niedaleko stąd jest Biedronka. Kiedyś w niej pracowałem. Tam codziennie są niskie ce… - Nie skończył, bo dostał w prawy policzek solidny cios z pięści. - Za reklamę się płaci! – Wrzeszczał rozzłoszczony Administrator. – Wynoś się stąd, stalkerze!
Wszyscy przytomni byli zdziwieni tą sytuacją. Waldek i Kancir nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić, ale nowy zabrał swoje rzeczy i wyszedł na drogę. Po przejściu jakichś czterdziestu, może pięćdziesięciu metrów zaczął krzyczeć, że w tej grupie gromadzą się same ciule. Pukając się w głowę kontynował: „Wygnanie, a byłem w grupie niecały jeden dzień... Brawo! Wypierd*lajcie, nooby!”. Nikt się nie przejmował, wygnania zdarzały się z naprawdę różnych powodów i to dosyć często.
W tym samym czasie Admin, miłośnik ustroju kowunistycznego rozmawiał ze starszymi, bardziej doświadczonymi stalkerami:
- To co, pójdziecie? - No nie wiem. Kurde, emisja nadchodzi i w ogóle… - To przeczekajcie, może pójdzie bokiem, jak ruskie dmuchawę włączo. A potem poszli w Zonu!
Tak też zrobili. W międzyczasie kolejni stalkerzy budzili się po ciężkiej, bądź co bądź, nocy. Spokój i nastrój poalkoholowego otępienia zmącił okrzyk, obwieszczający zaginięcie Ulmana.
- Spoko, spoko. Pobiegł za pijawką i Diegtiarowem do Prypeci. – Powiedział Dorek. - A ty skąd wiesz? - A widziałem jak ich gonił. - E tam, pewnie ci się przywidziało, pijaku.
Dorek był zdziwiony, że nikt mu nie uwierzył. Banda miała taką tradycję, że zaginionych stalkerów uważała za martwych i robiła im bez zastanowienia symboliczny pochówek. Przygotowano obrzędy, symbole - świece ze zwęglonych gałęzi. Modlitwa i śpiew, podczas którego zapalone świece wrzucano do ogniska jako symbol łączenia się żywej duszy w martwym ciele z niebem. W czasie, gdy najstarsi „grzebali” zaginionego, stalker słynący z fachowej, dobrze radzącej sobie z piórem i ołówkiem, ręki, do spółki z miejscowym organistą wykonali „Anielski orszak”. Po skończonej lamentacji płonące drewniaki zadeptano, by wydzielały dym, na wzór kadzidła używanego w czasie obrzędów chrześcijańskich. Na końcu wszyscy zgromadzili się wokół paleniska i, ze spuszczonymi głowami, czekali na zakończenie nadciągającej emisji. Tak jak przepowiedziano – ominęła ich.
- Dobra, po emisji. Do roboty, ch*je! – Zakrzyknął Admin.
Co począć? Każdy wykonywał powierzone mu zadanie. Waldek z Kancirem poszli po prowiant do pobliskiego marketu, kilku stalkerów składało namiot, inni starali się zatrzeć ślady ogniska. W końcu zebrali się wszyscy na jednym miejscu. Administrator przemówił: - Dobra. Macie na dziś wolne, róbcie co chcecie. Jutro spotykamy się o tej samej porze co wczoraj, tym razem na starym, przepołowionym na pół moście. Jakieś pytania?
- Mnie chyba nie będzie… - Podniósł rękę jeden ze stalkerów. - A to dlaczego? - Mam sprawdzian z przyrody i pewnie mama każe mi się uczyć… - Ktoś jeszcze ma sprawdzian? - Nie, ale ja muszę wieczorem iść na organach grać. - A ja wyjeżdżam do babci. - A ja muszę się nauczyć wierszyka. …i tak dalej, i tak dalej.
W końcu rozzłoszczony Administrator uniósł ręce z okrzykiem: „Kto się odezwie, dostanie bana!” po czym… zamilkł. Jego mowę musiał wygłosić zastępca. A brzmiała następująco:
„Czyżby FORUM umierało? Czyżby nie prosperowało? Gdzie stalkerzy, gdzie śmiałkowie? Czy jest ktoś, kto o tym powie?
Kto zabijać ma mutanty? Kto grabić z frajerów fanty? Kto może się dać zbanować? Czyżbyście się chcieli schować?
Chodźcie, bracia! Chodźcie, śmiało! By od picia Nie zje*ało.
Kto wypijać chce Kozaki? Kto dostawać rangi nowe? Zaraz weźmiem was za fraki I postawim was na głowę!
Bracia moi, wy, stalkerzy, Czy ktoś w FORUM jeszcze wierzy? Mam nadzieję, pamiętacie O Soviecie, waszym bracie?
I o Kowku Co śpi w rowku; I o Cysiu Naszym misiu;
I o Zdzichu; I o Atku; I o reszcie tych gagatków?
No co wy, nie pamiętacie? Zaraz zdejmę brudne gacie! I zarzucę wszystkim bany, Krzyczcie: nie bij nas, kochany!”
Dostał za tą mowę potężne brawa od… wymienionych z imienia. Reszta ziewała, bo wiedziała, że i tak skończy się to remontowaniem folwarku Vandra, gdy nadejdzie lato. Stalkerzy rozchodzili się do domów, jeden guzdrający się usłyszał tylko szepty Administratorów:
- Ty, o co tak w ogóle chodzi z tym „FORUM”? - Zapomniałeś już? „Filcowy Okrąg Rozmaitości Używających Mózgu”. - Co?! Kto wymyślił taką durną nazwę?! – Zaczął śmiać się jeden z rozmówców. - Ty…
__________________________________________________________________ Jak ktoś chce, niech podanych nawiązań szuka. Ten, kto znajdzie najwięcej, ze wskazaniem, KTÓRY FRAGMENT JEST POWIĄZANY Z RZECZYWISTYM ZDARZENIEM/POSTACIĄ, dostaje flaszkę! Podpowiem tylko, że ja tych nawiązań naliczyłem 41 (słownie: czterdzieści jeden) i wg. tego "klucza" będę sprawdzał odpowiedzi
Ostatnio edytowany przez Voldi 28 Maj 2013, 15:32, edytowano w sumie 4 razy
Za ten post Voldi otrzymał następujące punkty reputacji:
Hehe już czytałem wcześniej, i nadal rozpieprza mózg
A tu parę nawiązań
:
- Biedron - sweterek i plakietka to chyba Gizek - przepołowiony na pół most - Terminus i Voldi śpiewają razem tą pieśń - Kalyndorze - LA nie będzie - Po co ten post - Folwark - Weź spierda*aj(?) - Zamek wylata - Jak zmienić ikonę - Ty ku*wo czytasz opis - Wańka_Wkręt i glock Dalej mi się nie kce Albo aż dopisze - Jasiek stalker i jego epicki post (gada sam do siebie) - Diegtariow i prezerwatywy to nie SGM? - Ulman Majstera Pijawy - Zdzisława pijawka rowerzysta - ad. jaśka - brat atika z sb - czyżby Dorian i jego odjazdy na sb? - najładniejszy stalker..post Cromma? - za reklame się płaci - Soviet, przedstawiciel ZSRR - Twórcy itd. czyżby LA? - fryzjer oczywiście - "zstalkeryzowanie" czyli "Ffowanie" i kiełbasa regenerejszyn - „Wygnanie, a byłem w grupie niecały jeden dzień... Brawo! Wypierd*lajcie, nooby!” - Dorian pijany...na sb
EDIT: skutki rozmowy z Monolitianinem i poznania "golemów paliwowych" i "mostu"
ED2: czemu Stalker z Zielonego Lasu? Czyżbyś to Ty po środku lasu konopii?
Edytuj
Za ten post Kudkudak otrzymał następujące punkty reputacji:
Wielu rzeczy nie skojarzyłem, nie wszystko w tekście wyszło, ale wspomnienie tych 20-tu bochnów, a potem zarzyganej nogi rozwaliło mnie .
Dlatego - mimo druty, wieże i strażnice Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono; Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice Byleby jeszcze raz gorączką tęsknot płonąć Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice
Stalkerzy natychmiast unieśli całą broń jaką mieli: stare radio i dwa pistolety na gumowe strzałki z przyssawkami.
Rozwaliło mnie . Ogólnie bardzo humorystyczna historyjka. Uśmiałem się przy niej jak nigdy. Mimo iż wielu nawiązań nie rozpoznałem (z rozpoznanych może będzie 2-3) i tak czytało mi się przyjemnie. Zabrakło mi tylko KOSHI'ego mistrza desek nie-drewnianych (chyba że przez nieuwagę przegapiłem). Kozak dla kozaka .
Deski nie-drewniane były już po opowiadaniu. A i sam tekst to niejako "diss" na Koshiego i jego hucznie zapowiadane 1410. Podchwyciłem pomysł, gdyż w zapowiedziach dokładnie określił, o czym będzie jego tekst i zrobiłem coś... na swój sposób