przez Vaxus w 19 Maj 2013, 17:52
Początek
Pamiętam, ten odgłos, podobny do burzy ale znacznie głośniejszy. Był też błysk, Później nastała cisza. Wszystko stanęło w miejscu, tylko ludzie chodzili i zadzierali głowy ku niebu, szukając odpowiedzi. Odpowiedź przyleciała, a właściwie spadała w dół. Małe ptaszki spadały jak kamienie. Mnóstwo ptaków, setki. Skąd?. Nikt nie pytał. Każdy wiedział, co to oznacza. Każdy wiedział, że pozostało mało czasu. Pomału, bez paniki ale zdecydowanie, każdy wrócił do domu, chwycił coś, chwycił bliską osobę i czekał. Przyszło. Za oknami zrobiło się nagle ciemno, słychać było szum. Odgłos podobny do szumu morza. Ale nim nie był. Byś może w tej chwili, szyby w oknach stanowiły, jedyną barierę między życiem a śmiercią? Jak długo? Nikt nie mówił jak to będzie później. Mówiono o tym momencie, reszta była zagadką. Szum ustał i zrobiło się jasno. Pierwsze co usłyszeliśmy to ćwierkanie. Nie, ptaki już nie żyły. Czarna wskazówka, tańczyła na pomarańczowym polu. Biały był normą, żółty pozwalał przebywać tylko chwilę, pomarańczowy nakazywał natychmiastową ucieczkę, czerwony… nie, czerwonego nikt nie widział, a jak widział, to był prawdopodobnie jego ostatni obraz jaki zarejestrował jego mózg. Ten „wachlarz kolorów” zafundował nam wujek Alex. Kiedyś przyniósł nam skrzynkę z „wachlarzem”, opowiedział co, jak działa i poszedł. Moja mama chciała żeby został, na zawsze, ale on widocznie nie. Może jej nie kochał? Mama nazwała ją „złotą klatką”. Dziwne, nigdy nie spytałam się dlaczego ją tak nazwała. Może ze względu na żółty kolor skrzynki?
Wujek nazywał ją po prostu ZLuGa, jak się później dowiedziałam, oznaczało to Zmodyfikowany Licznik Geigera. Ludzie są dziwni. Czerwony był moim ulubionym kolorem, teraz oznaczał śmierć, a pomarańczowy był jej wysłannikiem. Musieliśmy uciekać.
Trzymać się procedury.
Schron
Kolejne lata spędziliśmy w schronie przy Chodkiewskiej. Trzy cholerne lata. Trzydziestu ludzi w jednym schronie przez trzy lata? Poznałam każdego, znam jego życie, choroby, rodzinę, sprawy intymne, wszystko. Dokładnie tysiąc dni, TYSIĄC, rozumiecie? Tak mówiła instrukcja „ … po uderzeniu, nie mniej niż tysiąc dni, później, koniecznie należy sprawdzić…” .Na początku był szok, nikt nie potrafił się odnaleźć. Później szereg kłótni, nawet bijatyki się zdarzały. Kolejnym etapem była bierność połączona z akceptacją. Ostatni miesiąc, to oczekiwanie. Razem z Daszą czekaliśmy na ten dzień jak na… hmmm… nie wiem na co, na nic tak w życiu nie czekałam. Może jedynie na tatę, jak wyjechał. No ale, to było strasznie dawno temu. Czasami łapię się na tym, że nie mogę sobie przypomnieć jego twarzy.
Dasza, to mój przyjaciel, chociaż wszyscy mówią, że jak wyjdziemy stąd, to pewnie się pobierzemy. Nie mają racji. Tu każdy, już się z każdym pobrał. Jesteśmy rodziną, która trzy lata temu nie wiedziała o swoim istnieniu. Wszyscy byli moimi wujkami i ciociami. Ciekawe ile takich „rodzin” jest w mieście. Wujek Alex mówi, że od cholery. Opowiadał jak to, w ubiegłym stuleciu w latach pięćdziesiątych, każdy większy budynek, każda ulica, musiała posiadać schron. Nasz był podobno III klasy.
Pytałam wujka co te klasy oznaczają. Nie chciał mi powiedzieć. Kiedyś, przypadkowo byłam świadkiem rozmowy dwóch wujków.
- … wiem, żaden człowiek by tego nie wytrzymał.
- Żaden? Pomyśl o tych z czwartej klasy i niższych. Psie budy, nie schrony
- Dlatego jestem pewien, że nikt nie przeżył. Jedynki, dwójki, i nasza trójka, to naprawdę gwarantuje życie , no i metro. Jeśli coś w ogóle tam jest. Reszta, to zdychajła, psie budy.
- Waleszek mówił, że połowa miasta schroniła się w „psich budach”…
- No i zdechli, jestem tego pewien. Tam nawet wentylacji nie było…
Uciekłam, nie mogłam tego słuchać. Pewnie to wymyślili, żeby się nastraszyć i innych. Coś jednak mi podpowiadało, że to prawda. Mimo tego, że żyję krótko na tym świecie, jednak zdążyłam już się zorientować jak „budowano” kiedyś. Była norma, norma ilościowa, a nie jakościowa. I tyle. A może nikt wtedy nie brał na poważnie tego co może nastąpić?
Ciekawe jak jest na powierzchni? Mama mówi, że pierwsze co zrobi, to jak wrócimy do domu będzie musiała odkurzyć mieszkanie i podlać kwiaty. Nie byłam pewna, czy mówi to poważnie.
„Przedstawienie”
Wujek Alex jako „ojciec” naszej wielkiej rodziny szykował się do „wyjścia sprawdzającego”, które było kolejnym punktem instrukcji. Instrukcja była koloru czerwonego, zawsze leżała przy zaryglowanym wyjściu, na półce po prawej stronie. Zawsze ją odkurzano, układano wierzchem do góry. Miałam wrażenie, że niektórym Instrukcja zastąpiła przez te trzy lata biblię, a przynajmniej była najbardziej poczytną „książką” w schronie. Każdy znał ją na pamięć. Ktoś kiedyś nawet zorganizował „wieczorki z instrukcją” i uświadamiał nieuświadomionych, co, jak i kiedy należy zrobić gdy się to zdarzy. Alex ubrany w kombinezon typu KP-36 i z maską FM-32 na twarzy i przypominał kosmitę z książek, które w niewielkiej ilości zdążyłam zabrać z domu. Bardzo lubię książki o kosmitach. Cyfry 36 i 32 oznaczały czas przebywania w trudnych warunkach. „W trudnych warunkach”, cholerne przepisy, nigdy nic nie precyzowały. Wujek i jego kolega byli gotowi do wyjścia, każdy z nich posiadał „złotą klatkę” i pistolet BS22 z zapasowym magazynkiem. Otwarli pierwsze drzwi. Weszli w „korytarz bezpieczeństwa”, odwrócili się i kiwnęli głowami, co oznaczało, że musimy zamknąć za nimi. Wujek Fiedia zamkną drzwi, wszyscy zaczęliśmy bić brawa. Trochę jak w teatrze, ale na bis musimy poczekać znacznie dłużej. O ile będzie.
Przedstawienie dobiegło końca, wróciłam do swojego kąta. Ukradkiem widziałam jak mama wyciera łzy. Na zegarze była 10:22 AM.
Fiedia
Kombinezon KP-36, właśnie mijała 34 godzina, zostały dwie, no może cztery godziny. Wszyscy byli strasznie podnieceni i zdenerwowani. Czekaliśmy. Każdy starał się zachowywać normalnie ale ukradkiem spoglądał na zieloną żarówkę, nie świeciła, nikt nie chce wejść z zewnątrz do schronu. Mama co pewien czas spoglądała na zdjęcie taty, widziałam jak bije się z myślami. Jej serce bije dla dwóch osób, ale jak długo?
Wieczorem „zainteresowanie” zieloną żarówką zmalało, jedynie wujek Fiedia siedział przy drzwiach. Nagle, zerwał się i rzucił w stronę szafy z kombinezonami.
- Cholera, osiem godzin od czasu kiedy mieli wrócić, a ich nie ma! Wychodzę, Maszka pomóż mi się ubrać w kombinezon, pójdę ich poszukać!
Maszka, jego córka zerwała się z łóżka.
- Tato, nie! Oni przyjdą!
Prawie wszyscy podeszli do drzwi.
- Fiedia, wiesz, że nie możesz. Wiesz co mówi instrukcja?- powiedział, ktoś z tłumu.
- Ale może potrzebują pomocy? Muszę im pomóc !- krzyczał.
Jeden, z tych roślejszych wujków chwycił Fiedię za ramiona i przycisnął do ściany.
- Nigdzie nie pójdziesz, rozumiesz? Teraz, Ty jesteś tu kierownikiem. Na razie, aż wrócą, rozumiesz?- powiedział, cały czas trzymając wujka Fiedię przy ścianie.
- Fiedia, zostań. Alex z Ariadem, wrócą! Nie idź!- odezwała się mama.
- Słyszysz tato, nie idź- córka uczepiła się jego rękawa.
Fiedia zaczął rozglądać się dokoła, tak jakby szukał jakiegoś zwolennika swej decyzji. Niestety, nie było nikogo.
- Wiem, wrócą – powiedział, usiadł na krześle i dalej przyglądał się żarówce. Zielona żarówka. Jak ja dawno nie widziałam zieleni, prawdziwych drzew i kwiatów na trawie. Trzeba czekać, wrócą i opowiedzą jak TAM jest, przecież COŚ jest?
Opowieść
Zielona żarówka, zaczęła mrugać. Wszyscy poderwali się na nogi, usłyszeli odgłos otwieranych drzwi, a później ich zamykania. Ktoś wszedł do korytarza. Żarówka cały czas świeciła. Nagle w głośniku usłyszeliśmy głos:
- Kod zielony, 2-2-4- warczało z głośnika.
Głos Alexa brzmiał jak muzyka. Mama zaczęła płakać.
Pierwsze dwa, oznacza dwoje ludzi, drugie dwa, nie napromieniowani, ostatnia cyfra, cztery, to stan fizyczny powracających liczony od jeden do pięciu, gdzie czwórka oznacza „jesteśmy zdrowi ale zmęczeni”.
- Potwierdzam, 2-2-4, zmieniam na czerwony.- prawie śpiewając, opowiedział radośnie wujek Fiedia.
Drzwi się otwarły, do środka weszło dwoje ludzi ubranych po „cywilnemu”. Tak nakazywała procedura: „… odzież-kombinezon, zostawić w korytarzu, nie wnosić do pomieszczeń mieszkalnych…”
- Jezu, wy żyjecie! Tak długo tam byliście, prawie dwa dni!- krzyczał Fiedia.
- Żyjemy…
- To widać chłopie! No opowiadaj. Co tam jest, no wiesz, tam na górze?
Fiedia spojrzał na swojego kompana, ten odwrócił głowę.
- Nic nie ma.
- „Nic nie ma” a to dobre, to gdzie łaziliście tyle czasu? Co, w parku na ławce siedzieliście? Nie, pewnie byliście w wesołym miasteczku? Też nie, a może…
- Zamknij mordę Fiedia!- wrzasnął Alex.
Alex usiadł na ławce pod ścianą, Ariad zaczął mówić, nerwowo.
- Bylibyśmy szybciej ale zatrzymało nas Słońce, kiedy spotkaliśmy…
- Co ty pieprzysz?- krzyknął Fiedia.
- Daj mu spokój- rzucił ktoś z tłumu- niech mówi, ty naprawdę chcesz dostać w mordę.
Ariad, spuścił głowę.
- No jak tam jest, Ariad, Alex, opowiadajcie.
- Słońce zabija- wymamrotał Alex.
Cisza. Słychać było tylko pracę agregatów za ścianą.
- Jak to zabija?- zapytała mama.
- Nie wiemy, prawdopodobnie jakieś promieniowanie, mówią że to Słońce, tak mówią. Mówią, że gorsze od promieniowania po wybuchu. Że jak tak będzie dalej to możemy wszyscy zginąć. Profesor Guriagin wspominał coś o mikrofalach, nie wiem , nie znam się…
- Profesor Guriagin? Żyje? Znam go, to mój…
- Cicho! Jakie ma to znaczenie?- ktoś wrzasnął
Alex kontynuował.
- Kiedy wyszliśmy stąd, skierowaliśmy się na Stanowską, ale już po drodze czuliśmy, że jest coś nie tak. Słońce jakoś tak dziwnie świeciło, jakoś tak niebieskawo…
- Błękitnie- wtrącił Ariad.
- Błękitnie. Weszliśmy do marketu przy Lindego. Tam, na ścianie znaleźliśmy napis „SŁOŃCE ZABIJA !!! CHODZIĆ TYLKO W NOCY. MY ZYJEMY NA WASILEWSKIEJ 22-SCHRON KLASY III” i podpis: „Ania Purankowska”.
Market
Nic nie rozumiejąc, schowaliśmy się instynktownie w głąb marketu. Wyciągnąłem mapę i razem przeanalizowaliśmy sytuację, na Wasilewską było jakieś trzy, cztery kilometry. Postanowiliśmy przeczekać do wieczora. Odbezpieczyłem BS22 i położyliśmy się na podłodze. Teraz dopiero zobaczyłem, że wskazówka w „złotej klatce” pokazywała żółte pole, byliśmy zdziwieni.
- Ariad, zobacz, żółte pole. Widzisz to?
- Faktycznie, może się popsuł?
Sprawdziłem, działał. Ta sytuacja Nas bardzo ucieszyła, gdyż pozwalała nam na pracę „w terenie” o jakieś 50% dłużej niż przewidywała instrukcja, ale niewiedza na temat „słońce zabija” nie pozwalała zasnąć, do wieczora było trochę czasu. Rozmawialiśmy o tym i owym, co jakiś czas wyglądaliśmy przez małe okienka na tyle sklepu, żeby zobaczyć trochę świata, w końcu po to wyszliśmy.
- Co tam widzisz- pytał Ariad, który mnie podsadził do okna.
- Nic szczególnego, jakieś kartony parę krzaków, martwego psa, może kota, nie widzę dokładnie.
Zeskoczyłem.
- Podsadzić Cię? Chcesz popatrzeć?
- Nie, później, pójdziemy do następnego okienka i wtedy ja spojrzę.
Coś stuknęło w środku marketu.
- Ciii…- chwyciłem pewniej BS22, a Ariad wyciągnął Colta 38 Hamilton.
Ktoś lub coś chodziło po markecie. Ktoś, dało się słyszeć rozmowę.
- Nic tu nie ma, spadamy…
- Gdzie chcesz iść? Słońce napie*dala jak głupie, zobacz moją rękę
- Ja ********, co za syf, musisz to zabandażować!- krzyczał ten drugi.
- Taaa…, niby czym? Wszystko straciliśmy w pie*dolonej strzelaninie koło Wasilewskiej. Mówiłem Ci, strzelaj a nie rozmawiaj! Ty nie, „porozmawiajmy, nie wyglądają na złych ludzi”, głupi ********c.
- Zamknij się, kto Ci dupę uratował przy stacji benzynowej, co?
- Srooo, pamiętam. Teraz będziesz mi wyrzygiwał przy każdej okazji?
Ariad kiwnął głową w stronę wąskiego korytarza, ruszyliśmy w jego stronę.
- Jak myślisz jest ich dwóch?- szepnął Ariad.
- Nie wiem, wygląda na to, że tak, ale są uzbrojeni, na pewno jeden z nich…
- Borys. Borys, do cholery słyszysz mnie?- głos był bardzo blisko- idę na zaplecze, zobaczę co tam jest. Słyszysz?
- Dobra, ale wracaj zaraz.
Nie mieliśmy czasu, Stanąłem za drzwiami, Ariad wycofał się na zaplecze. Czekaliśmy na „gościa”. Drzwi się otwarły, ktoś wszedł. Zrobił krok, kolbą od pistoletu zdzieliłem go w głowę, upadł. Ariad chwycił gościa z nogi, ja za ręce i w miarę po cichu zanieśliśmy go pod ścianę zaplecza.
- Maszka, jak tam, jest coś ciekawego? Bo tu nic nie ma!
Maszka, jak się okazało, nie był uzbrojony, nie licząc krótkiego noża myśliwskiego. Związaliśmy go jakąś starą taśmą klejącą wokół rąk i nóg, a resztą zakleiliśmy usta.
- Co robimy z tamtym?
Ariad chwycił i pokazał Colta, zrozumiałem.
- Chyba, że tu nie przyjdzie- dodał.
Zrozumiałem, aż nadto dobrze zrozumiałem.
- Masza, zabawiasz się, czy co?- głos był wyraźnie blisko.
Nagle, wystrzelił pistolet, spojrzałem na Ariada. Strzelił w sufit.
- Wynoś się stąd, słyszysz wypierdalaj- krzyczał Ariad.
Cisza. Tamtego musiało zamurować.
- Wynoś się stąd…
- A co z Maszką? Żyje?
- Żyje- odpowiedziałem- ale musisz stąd odejść!
- A co z nim będzie?
- Nic mu nie będzie wieczorem możesz po niego wrócić, będzie tu leżał, odejdź!
- Jaką mam pewność, że żyje…
- Żadnej, musisz nam zaufać.
- Dobra już idę…
- Tylko szybko, bo zaraz sprawdzimy, czy Cię tu nie ma- usłyszałem w głosie Ariada jakąś nutkę żartu- jak będziesz wychodził, to masz przejść pod oknami z tyłu sklepu. Rozumiesz?
- Ok., ok., już idę.
Za chwilę, pod oknami przeszedł mężczyzna w wieku około trzydziestu lat, ubrany w dres, z małym karabinkiem, pewnie uzi. Widzieliśmy jak ukradkiem spogląda w stronę okien. Nagle zaczął biec i zniknął za małym transformatorem.
- Musimy spadać, może tu wrócić z resztą ekipy.
- Dobra zbieramy się.
- Z co z nim?- wskazałem na Maszkę, który się właśnie ocknął.
- Niech leży, tamten wróci.- Ariad poszedł do niego i zerwał mu taśmę z ust.
Zawiesiłem Kluge na ramię, pistolet w dłoni.
- Jak się przedostaniemy na Wasilewską?- spytał Ariad.
-Co, idziecie na Wasilewską? Nie idźcie tam, tam grasuje banda!- krzyknął Maszka- Zabiją Was, wszystkich zabijają. Wszędzie wypisują te bzdury na ścianch. To znaczy nie do końca bzdury, bo z tym słońcem, to mają rację ale reszta to pułapka.
Spojrzeliśmy z Ariadem na siebie.
- Cholera.
C.D.N.
-
Za ten post Vaxus otrzymał następujące punkty reputacji:
- scigacz1975, echelon, Snow, KOSHI, Realkriss, blazejro.