Powoli zaczynam składać opowiadanie w spójną całość. Może coś z tego wyjdzie.
Nieśpiesznie idę brzegiem ulicy. Deszcz odbija się od zardzewiałych wraków rolniczych maszyn i zwykłych samochodów.
Drapię się po niegolonym policzku. Na razie spokojnie. Szum wiatru pcha mi kropelki wody w twarz.
Żeby tylko broń nie zamokła…
Tup tup…Moje ciężkie buty wybijają rytm, muzykę drogi. Muzykę duszy. W końcu mogę pobyć ze
Strefą sam na sam. Idę.
Widzę starą ciężarówkę ze śladami pazurów na drzwiach. Wzdrygam się, wolę nie myśleć co za cholerstwo było w stanie przedrapać metal wojskowego transportera.
Skręcam i kieruję się w prawo. Wrażenie odosobnienia, wolności jest niesamowite, zaczynam uśmiechać się pod kapturem. Byle tylko się nie zamyślić, bo jeszcze wdepnę w jakąś anomalię i po ptakach.
Z gęstej mgły jak duch wyłania się stara hala fabryczna – razem z Rybakiem mieliśmy zamiar urządzić sobie „kryjówkę” właśnie tam, ale gdy przy samym wejściu zauważyliśmy martwego stalkera, wzięliśmy nogi za pas. Rzygałem wtedy przez pół dnia – nieszczęśnik wyglądał jakby ktoś ciął go długo i zapamiętale piłą spalinową. Pokój jego duszy, czy co tam się mówi w takich sytuacjach.
Z zamyślenia wyrywa mnie wystrzał. Pośpiesznie padam na ziemię, w kałachu włączam ogień ciągły- niby strzelanie długimi seriami to głupota, ale gdybym trafił na grubszego zwierza, to lepiej być przygotowanym.
Kolejny wystrzał, pisk, jęk. Podrywam się na nogi, biegnę w kierunku odgłosów- może ktoś potrzebuje pomocy. Nie żebym się bardzo tym przejmował, ale stalkerzy powinni być choć trochę solidarni.
A jeżeli to będzie bandzior to nic straconego, skubnę jego rzeczy i po krzyku.
Zbiegam z wzniesienia, moim oczom ukazuje się potyczka- jakiś kot usilnie odstrzeliwuje się stadu ślepych psów. Dwa niby położył, ale wciąż ma kilka na ramieniu. Klękam na jedno kolano, przełączam „motykę” na pojedynczy, otwieram ogień. Raz, dwa, trzy.
Cholera jasna, tylko jedno trafienie. No ale w sumie bez lunety i do ruchomego celu to i tak wyczyn.
Psiaczków nie należy lekceważyć, są szybkie jak nie powiem co.
Znów strzelam, raz, dwa.
Łuski odskakują, czuć proch.
Kule przecinają ciało ślepca jakby to był papier.
Kolejnego psa kładzie ten kot. Reszta ucieka. Cwane bestie, oceniły nasze i swoje siły i dały nogę.
Podnoszę się, biegnę do kota, macham ręką. Młody ściąga kaptur, odmachuje na powitanie.
Zamieram.
Spod kaptura ukazuje się okrągła, szczera twarz Walika.
Jasna cholera.
- Co ty tu robisz?! Gdzie się w głąb Zony z takim sprzętem pchasz debilu?!- wrzeszczę, próbując ukryć zaskoczenie.
- Grigorij! Uciekam już parę godzin przed tymi psami. O mój Boże, przeżyłem! – Walik zaczyna śmiać się jak głupi.
-Gdzie jest Kaczor, kurna twoja mać?!
Młody zamiera.
-Nie żyje. Wleźliśmy w jakąś anomalię, wszystko nagle zaczęło wirować, mi udało się wyczołgać, a Kaczor… - głos zamiera mu w gardle, ręce zaczynają drgać.
Kiwam głową. Kaczora wciągnął „Wir” , a Walik musiał oglądać, jak ciało kolegi jest rozrywane przez szalejący żywioł. Szkoda chłopaka.
-Nie jesteś aby ranny?- pytam, żeby przerwać ciszę.
- Nie, udało mi się odstrzelić parę zanim mnie dorwały. Dałem radę!
Cholera, zaraz mi dzieciak pęknie z dumy. Załatwił dwa pieski i zadowolony, jakby Kontrolera siekierą ubił. Szczeniak.
-Czego zęby szczerzysz durniu?! W tył zwrot i wracać mi na obrzeża albo do „Przyczółka”! Bez odpowiedniego sprzętu odwalisz kichę, a ja nie będę ci za każdym razem ratował tyłka!
Walik zamiera, opuszcza ręce.
-A nie mogę z panem pójść, Grigorij…?
Krzywię się z niezadowolenia. Niby schowek już niedaleko, zostawię tego przygłupa na warcie żeby nic mnie od tyłu nie zaatakowało, a sam zabiorę co mi potrzebne i ulotnię się drugim wyjściem.
-Dobra, ale jak zaczniesz robić jakieś głupoty to cię własnoręcznie ukatrupię, kapujesz?
Kiwa gorliwie głową. Znalazłem sobie kompana, kurna jego mać.
Idziemy, ja przodem, Walik pilnuje tyłów.
Zatrzymuję się koło sterty desek niedaleko fabryki.
- Po co..- usiłuje wydukać Młody.
Gestem wskazuję żeby siedział cicho, machnięciem karabinu pokazuję na fabrykę. Chyba zajarzył. W końcu.
Rozgarniam zbutwiałe deski i inne śmieci, widzę już właz. Kopię dalej, odsłaniam cały. Walik przygląda się z ciekawością moim wyczynom.
-Okej, ja wchodzę ty pilnujesz wejścia. To bardzo odpowiedzialne zadanie, ale poradziłeś sobie z pieskami więc w ciebie wierzę.
Młody kiwa mi z poważną miną, wyjmuje swojego Colta Defendera.
Połechtać trochę jego dumę i urośnie ze dwa metry, myślę z krzywym uśmiechem na twarzy.
Wchodzę do piwniczki, ciemno jak w…szafie.
Cholera, nie mam latarki. Schodzę po drabince w mrok, wyjmuję z kieszeni kombinezonu odrapane zippo. Pocieram, płomień delikatnie rozprasza ciemności. Słyszę oddech. Podnoszę wzrok.
Prosto w gębę wymierzonego mam Nosoroga. Dałem się zrobić jak dziecko.
- Siemka Kataryniarz! Co tak długo, bydlaku?- z mroku wyłania się uśmiechnięta, brodata fizjonomia Rybaka.
-Weź tę swoją pukawkę bo jeszcze mnie postrzelisz.- krzywię się.
-Hmm, przepraszam, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Podaję mu rękę uśmiecham się szeroko. Stary skurczybyk, ale w zasadzie w porządku. Razem szukaliśmy pierwszych artefaktów i razem uciekaliśmy z pierwszych tarapatów.
Rybak podchodzi do stolika, odpala lampę naftową. Z mroku wyłaniają się szafki, skrzynki i dwa łóżka. Wszystko dokładnie tak, jak zostawiliśmy.
- Co tam brachu, opow…- głos zamiera mi w gardle. W miejscu lewej ręki stalkera sterczy ohydny kikut.
- Taa…kiwa głową. Niezręczna sytuacja, co?- Rybak wybucha okropnym śmiechem, jakby jego czerstwy żart był niesamowicie dobry.
- I co teraz? – pytam ponuro. W końcu stalker bez ręki jest już w połowie martwy.
- Jajco. Znajdziemy Heliosa, sprzedamy, ja osiądę w jakimś miejscu i zostanę barmanem. W końcu nie będę szlajał się po Strefie bez łapy, co? Ale na tą ostatni spacer muszę iść, muszę, rozumiesz?
Kiwam głową. Ostatni spacer. No nic, damy radę. Mam nadzieję.
- A czy ja mogę z wami…
Odwracamy się jednocześnie. Ten bydlak Walik podsłuchiwał wszystko co mówiliśmy. Nawet nie słyszałem jak schodzi po drabinie skurczybyk.
Rybak spogląda na mnie pytająco. Później mu wytłumaczę co to za gość.
-Nic z tego młody, to będzie niebezpieczne jak cholera, a nie chcę mieć na sumieniu twojego marnego żywota.
Walik nie odpowiada. Rozsuwa plecak, kładzie na stół jakiś przedmiot. Podchodzę bliżej, patrzę. To co widzę zapiera mi dech w piersi.
-Niech cię cholera, młody! – wrzeszczę.
Rybak podnosi na mnie wzrok, uśmiecha się i mówi:
-Chyba wygrał, prawda?
Na stole leży najnowszej generacji wojskowy termowizor.
Вознаграждён будет только один.