Okej, coś jeszcze dziś wymodziłem.
-No to jestem. – mruczę do siebie.
Taa. Kryjówka stalkerów. Ktoś nazwał jedną z wielu takich przystani „barem” i tak już pozostało.
Ta też nosi tą dumną nazwę . Dobre miejsce, w końcu gdzieś trzeba uzupełnić sprzęt, opchnąć artefakt czy nabzdryngolić się po udanym spacerze . Co kto lubi, żyć nie umierać.
Przechodzę przez drzwi bez problemu, gość stojący koło wejścia nie zaszczyca mnie nawet spojrzeniem. Z ramienia zwisa mu zwykła „motyka” ale za to z podczepianym granatnikiem. No, no, ładnie się tu bawicie.
Idę dalej. „Bar” mieści się w opustoszałym magazynie kontenerów- z jednej strony zasłonięty przewróconym autobusem, z pozostałych resztkami ścian. Budynek nie wygląda na solidny, ale skoro nic ich nie zjadło do tej pory…- myślę.
Podchodzę wolno do kolesia za ladą. Uśmiecham się krzywo, przypomina mi to fragment jakiegoś amerykańskiego westernu. Mhm, tylko że zamiast rewolweru mamy ruską strzelbę a zamiast Indian pijawki i inne cholerstwo.
Bez słowa kładę pojemniczek z artefaktem, giwerę i amunicję przed barmanem.
Dziwnie wygląda, jakby nie zauważył że dookoła mamy szalejący żywioł zniszczenia zwany Strefą.
Starannie uczesane włosy, flanelowa koszula i skupione spojrzenie.
Jak jakiś norweski drwal, kurna.
Zagląda z ciekawością do pojemniczka, kiwa głową, odlicza mi kasę za artefakt i strzelbę.
-Zamówienie moje masz? Kataryniarz jestem.-mówię.
Kiwa głową, prowadzi mnie na zaplecze, pokazuje turystyczną torbę. Zarzucam ją sobie na plecy, zwracam się do barmana.
-Broń na sprzedaż macie?- pytam.
Znów bez słowa wskazuje na ścianę i skrzynki. Zaczynam grzebać pośród różnego sprzętu, oglądam uważnie giwery. Biorę w miarę nową „motykę” i zawieszam sobie na ramieniu.
-Dolicz jeszcze 2 magazynki i pokój na jedną noc.
Wręczam mu kasę, zamykam się na klucz we wskazanej mi celi. Pieniędzy nie zostało nawet na tyle, żeby browara kupić. W rogu ciasnego pomieszczenia wiszą pajęczyny, ściany pokrywa łuszcząca się zgniłozielona farba, a całe wyposażenie to polowe łóżko i wiadro w kącie.
Normalnie pierwsza klasa, kurna twoja mać, krzywię się z niezadowolenia.
Rozsuwam podróżną torbę, wyciągam wzmocnione spodnie, kurtkę, kamizelkę kuloodporną, jakieś paski mocujące i zwykłą cywilną maskę MC-1. Niby wyłączona z produkcji, ale z nowymi filtrami powinna dać radę.
Kombinezon.
Dobra rzecz, ale musiałem sporo się napracować aby sobie taki zamówić. Zwykła samoróbka, na nic lepszego mnie nie stać. Jeszcze jakby był w jakimś kamuflażu czy co… a tu taki zielonkawy kolor.
Na szczęście chociaż ciemny. No nic, nie będę wybrzydzał. Teraz przydałoby się zrobić jakiś wypad, bo pieniędzy mam tyle co nic. Jutro się przejdę, poszukam jakiśl anomalii – może się trafi na artefakt czy dwa.
Dobra, idę do głównej sali wrzucić coś na ząb, zawsze to lepiej jeść w towarzystwie niż samemu.
Otwieram próchniejące drzwi, a za nimi ukazuje mi się niedogolona postać barmana.
-Zapomniałem o tym, razem z paczką do Ciebie przyszła ta wiadomość. – wskazuje na zwitek papieru w swojej ręce.
Odbieram kopertę, zamykam drzwi.
W środku złożona kartka papieru.
List.
Wiem gdzie można szukać słońca.
Resztę wiadomości zostawiam w wiadomym miejscu.
Rybak. - głoszą koślawe litery.
Słońce…Czyli Helios. Skurczybyk wie, skąd się one biorą!
Helios to rodzaj okrągłego artefaktu, niestety nikt nie wie jaka anomalia je tworzy. Przynajmniej nikt z żywych.
Razem z Rybakiem szukaliśmy Heliosów w wielu miejscach, a to dlatego, że jajogłowi płacą za nie olbrzymie kwoty.
Takich artefaktów znaleziono tylko 4, i wszystkie trafiły do wojskowych.
Jednak teraz, gdybym jakimś cudem zdobył jeden, w życiu bym go nie sprzedał – a to dlatego, że Helios pozwala widzieć w całkowitej ciemności tak dobrze, jak w dzień.
No cóż, trzeba to sprawdzić. W końcu Rybak nie wysłałby wiadomości, gdyby nie był pewny swoich informacji. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Jutro muszę wybrać się do naszego schowka.
Wyjmuję odrapane zippo i podpalam list. Cholera wie, kto mógłby go znaleźć.
No nic, idę coś wszamać. W brzuchu burczy tak, jakby toczyła się tam trzecia wojna światowa.
Wychodzę z pokoiku i siadam w rogu sali. W powietrzu unoszą się kłęby dymu papierosowego i zapach taniej gorzały. Swojsko.
Wyjmuję konserwy, pół czerstwego chleba i wodę. Żadne delikatesy, ale żołądek napcham.
Niestety nie stać mnie na zamówienie jakiegoś jedzenia tu, w barze.
Ze skrzypnięciem otwierają się drzwi wejściowe.
Stalker, który przez nie przechodzi ma chyba ze dwa metry. Jego kombinezon bardziej przypomina zbroję, niż cokolwiek innego. Na ramieniu widnieje naszywka samotników.
Podchodzi do baru i ciężko siada na podstawionym mu krześle.
-Co to za gościu? - zagaduję jakiegoś kota.
-Ten? A, to jest Kardynał.
-Kardynał?
-No tak, poza Strefą chyba był zakonnikiem czy coś takiego. A teraz jest… no tym kim jest.
Kiwam głową w zamyśleniu. Zakonnik, tak? Krucjatę sobie do Zony urządził bydlak, tylko co on tu będzie nawracał? Snorki?
Wsłuchuję się w gardłowy głos Toma Waitsa, wydobywający się ze starych głośniczków radia.
Patrzę z uznaniem na barmana. Ma gust, cholera jasna. Cicha woda brzegi rwie.
Pora spać, jutro wcześnie wstajemy, myślę. Wracam do mojego „apartamentu”, przykładam głowę do poduszki.
Śpię.
Budzi mnie szuranie ciężkich buciorów na korytarzu. Otwieram sklejone oczy, patrzę na wskazówki,- dopiero czwarta.
Można by jeszcze poleniuchować… ale nie, wstaję na nogi – lepiej wyjść wcześniej, nikt nie zauważy gdzie się będę kierował, a na tym mi głównie zależy.
Wkładam nowy kombinezon. Pasuje jak ulał, tylko kamizelka coś przyciasna- no nic zluzuję paski, będzie dobrze, klaty mi nie przestrzelą - przynajmniej taką mam nadzieję.
Wieszam kałacha na ramieniu, przełączam na blokadę – lepiej żeby mi nie wystrzelił w stopę. Pistolet pakuję w kaburę – coś luźno chodzi, żeby tylko nie wypadł.
Zakładam plecak na ramiona, podskakuję kilka razy – dobrze, nic nie lata, nic nie dzwoni. Wygodnie.
Maska do torby i jedziemy.
Salutuję barmanowi, wychodzę. Schylam się zawiązać sznurówkę. Po niebie poruszają się ciemne obłoki, wieje. Dobrze, nie będzie mi gorąco w całym tym dziadostwie na sobie.
Rozglądam się, widzę „motykę” z granatnikiem opartą o mur. Gość pilnujący wejścia pewnie poszedł się odlać – bardzo nierozważnie…
Korci mnie żeby skubnąć mu ten granatnik, ale odpędzam złe myśli – stalkerzy to nie bandyci czy inne ścierwo, żeby się nawzajem okradać. No nic, ruszam.
Zobaczymy, co dziś przygotowała dla mnie Strefa.
Вознаграждён будет только один.