przez Terminus w 25 Kwi 2013, 23:50
Już jutro dzień oficjalnej premiery Ołowianego Świtu Michała Gołkowskiego. Pozwolicie, że podzielę się paroma zdaniami na temat książki w której zilustrowaniu miałem swój skromny udział.
Nie mam aspiracji napisania recenzji, gdyż będąc zaangażowanym w proces powstawania książki trudno mi o pełen obiektywizm. To raczej zbiór kilku myśli i uwag na temat "Świtu".
Moja przygoda z tekstem późniejszej książki zaczęła się w lutym. Czytając go i śledząc fabułę książki jednocześnie starałem się wyławiać obrazy, sceny, detale, które mógłbym wykorzystać jako materiał wyjściowy do rysunków. Stąd tekst i poszczególne obrazy dzieliłem podświadomie na te bardziej inspirujące; bardziej plastyczne oraz te, które nie wywarły na mnie wrażenia. Już pierwsze starcie z początkowymi rozdziałami zaowocowały kilkoma kartami szybkich szkiców. Było nieźle. Po przeczytaniu całości wiedziałem, że materiału i pomysłów do pracy mi nie zabraknie. Co, poza wszystkim innym, także dobrze świadczyło o samej książce.
Tekst przemierzyłem szybko. Czytał się przyjemnie pomimo przetykania głównego wątku fabularnego opowiadaniami z nim nie związanymi ale budującymi klimat Zony i dopełniającymi obraz bohatera książki. Niewątpliwe "egocentrycznej" książki, bo świat stworzony przez Michała oglądamy tak jak w Cieniu Czarnobyla – oczami głównego bohatera, Misia - stalkera z Polski. Czy tekst jest dobrze zbilansowany, czy akcja jest w równowadze z opisami nie podejmę się oceniać. Nie zapamiętałem specjalnych dłużyzn i nie odczuwałem ciągoty by "przeskakiwać tekst" omijając nudniejsze fragmenty. Niewątpliwie kilka scen Michałowi zwyczajnie "wyszło" i właśnie te spróbowałem przykroić do ram ilustracji.
Ktoś ze znajomych zadał mi pytanie, czy osoba, która nie grała w Stalkera odnajdzie się w tej książce i czy ją to zainteresuje. Odpowiedziałem, że w mojej ocenie jednak nie jest to książka dla każdego. Nie to, że czytelnik będący "nowalijką" w Zonie nie zrozumie reguł tego świata. Zapewne poradzi sobie z tym i da się ponieść opowieści, ale na początku może być zdezorientowany. Autor rzuca w pierwszym rozdziale nieprzygotowanego czytelnika od razu w realia świata Stalkerów wypełnionego mutantami i anomaliami. Oczywiście Michał w kolejnych rozdziałach opisując lokacje umieszcza ustępy wyjaśniające pokrótce historię Zony i kluczowych dla akcji książki miejsc. Mam wątpliwości czy nie powinny te wtręty pojawić się w tekście wcześniej?
Na pewno na plus odbieram unikanie pewnej sztampowości jaką byłoby umiejscowienie akcji książki nie w dobrze, lub wręcz zbyt dobrze przez graczy znanych miejscach jak Elektrownia czy Prypeć. Poszczególne miejsca przez jakie prowadzi autor swojego bohatera to raczej typowe punkty krajobrazu prowincji kraju posowieckiego, zdawałoby się dobrze znane i mało interesujące jak mleczarnie, budynki zniszczonych kołchozów, wieże do monitorowania zagrożeń pożarowych w lasach. W takiej szarej codzienności kryje się tajemnica, którą autor książki powoli nam dawkuje.
Inna rzecz która autorowi się udała to sama Zona. A dokładniej stosunek bohaterów książki do niej, pewna forma personifikacji jej. Zona to nie tylko teren o mniej lub bardziej określonych granicach. To pewna osobowość, byt, świadomość którą stalker nauczył się szanować i akceptować reguły jej gry albo ginął.
Michał nie ogranicza się do biernego odtworzenia świata, który znamy choćby z gier. Autor przemierza świat wypełniony zagrożeniami z którymi nawet doświadczony stalker jeszcze się nie zetknął. Są równie niebezpieczne a często o wiele bardziej straszne. Straszne i smutne bo kreśląc obrazy mutantów nie zapomniał, że wiele z nich było zwyczajnymi ludźmi zanim Zona ich naznaczyła.
A co nie wyszło? Dla mnie książka spokojnie by się obyła bez Dury. Zona nie akceptuje kobiet. Autor zapomniał o tej starej stalkerskiej prawdzie i Zona go pokarała. Mnie zresztą też czego namacalnym dowodem jest brak ilustracji w rozdziałach Durze poświęconych.
Kończę życząc miłej lektury
CREDO [łac. Wierzę]
-
Za ten post Terminus otrzymał następujące punkty reputacji:
- Tormentor.